7. (Nie)Podążaj moim śladem...

Przepraszam, że nie było tak długo rozdziału, ale miałam blokadę pisarską i nie daławałam rady nic pisać + studia. Zaczęłam w tym roku nowe studia magisterskie z Kryminologii i jestem w trakcie tworzenia jeszcze zaległej pracy magisterskiej z Historii. Ale jakoś niedawno dostałam antyblokady i pisałam jak najęta planując co chce przekazać dalej w kolejnych rozdziałach xd
W ramach zbliżających się świąt i sylwestra możecie się spodziewać na pewno jeszcze czegoś odemnie. Nie obiecuje ile, ale na pewno coś będzie ;D

Miłej lektury :D

**************************************************************

Rzuciła plecak na łóżko pakując do niego potrzebne rzeczy oraz te cenne dla niej, bez których nie mogła by odejść. Nie myślała obecnie logicznie, kierując się czysto emocjami bez zbędnego znaczenia szczególnego. Mając już wszystko co było jej niezbędne, rzuciła ostatnim wzrokiem na komodę, na której stało wiele zdjęć robionych przez lata przez jej rodzinę. Od tych pozowanych po najbardziej spontaniczne w różnych warunkach. Nie wiedząc co ją kusi sięgnęła po ramkę na którym widniało zdjęcie rodzinne, wyjmując je z formy i składając na kilka części wsadziła do bocznej kieszeni swojej torby uciekiniera. Zanim jednak zeszła jeszcze do rodzinnej kryjówki, skierowała swoje kroki w kierunku pokój Thomasa, którego drzwi znajdowały się naprzeciwko jej sypialni. Delikatnie uchyliła wrota upewniając się, że zanim przekroczy próg chłopiec śpi głębokim snem. Ostrożnie podeszła do łóżka brata siadając na jego brzegu. Leżał rozwalony na posłaniu ściskając jak pluszową zabawkę drugą z poduszek do swego ciała. Oddychał spokojnie więc mogła uznać, że chociaż on miał dobre sny. Uśmiechnęła się na myśl, że zapewne, gdy dowie się o jej zniknięciu będzie na nią zły, jednak nie mogła tego inaczej zrobić.

- Do widzenia braciszku...

Wyszeptała całując go na pożegnanie w czoło jak to wiele razy robiła ona... Nie mogła przecież teraz już nazywać jej mamą. Nie miała do tego żadnych praw. Ostrożnie wstała wychodząc z pokoju najmłodszego Wayne'a. Wytarła rękami mokre oczy od zbierających się w nich łez, nakładając na twarz chwilę później maskę Robina kierując się ku wyjściu i początku swego planu. Miała szczęście, że na nikogo nie trafiła i skutecznie ukryła w swoim pojeździe dowód swego planu zanim nakrył by ją któryś z pozostałych domowników.

- Zmieniła panienka zdanie co do patrolu?

Podskoczyła na zadane pytanie ze strony kamerdynera.

- Nie strasz mnie tak Alfredzie.

- Przepraszam, ale to chyba rola panienki i paniczów by martwić moje biedne stare serce.

Uśmiechnęła się na jego uwagę.

- Tak. Zamierzam dołączyć do reszty w mieście. Nie musisz się martwić.

- Powiadomię zatem Batmana, że Robin zdąża do celu.

- Nie ma takiej potrzeby. W końcu... kto inny może go wytropić jak nie ja.

Starała się na siłę odciągnąć go od tego pomysłu. Gdyby był zaalarmowany, że mogłaby w przeciągu kilku minut zjawić się w dokach... byłoby to zbyt podejrzane, gdyby tak nagle zniknęła. Miała by mniej czasu, dla wcielenia swojego kolejnego etapu tej wariacji. Najważniejsze.... Mroczny Rycerz jak najdłużej musi pozostawać nieświadomy jej prawdziwego położenia.

- Jak sobie panienka życzy. Będę monitorował sytuację jak zwykle.

- Dziękuje Alfredzie. Za wszystko.

Uśmiechnęła się nieśmiało zakładając na siebie kask i wyjechała przez tajne przejście na zewnątrz. Dopiero, gdy była poza zasięgiem Wayne Manor, zmieniła kierunek swej drogi ukrywając się w atmosferze drzew. Nie zamierzała jechać do Gotham. To byłoby jak rzucenie się do paszczy lwa. Musiała zmierzyć w przeciwnym kierunku by zmylić trop jeśli zamierzali by podjąć śledzenie jej. Nie wiedziała ile czasu zajęło jej dotarcie na skraj lasu, ale było to skuteczne miejsce do pozbycia się dowodów tego kim była. Przeciągnęła dość sprawnie maszynę w krzaki, by pozostawała niezauważalna dla ludzkiego oka. Przebrała się także w swój cywilny strój nie chcąc ryzykować wyśledzenia. Co prawda regularnie usuwała ze swojego sprzętu i ubrań urządzenia namierzające, jednak zawsze pozostawało ryzyko, że mogła jakieś pominąć. Narzuciwszy na głowę kaptur od skórzanej czarnej kurtki poszła dalej sprężnym krokiem chcąc złapać stopa i odjechać stąd jak najdalej przed siebie. Nie wiedziała jednego, że tajemniczy cień kroczył za nią aż od granicy Gotham.

***

Kaptur naciągnięty aż po oczy, zgarbiona sylwetka oraz ręce wsadzone w kieszeni jej kurtki dawały jej sylwetkę zwykłej dziewczyny chcąc wydawać się jak najmniej podejrzaną. Idąc poboczem drogi miała czas, by obmyślić historię, którą ma opowiedzieć, gdy tylko uda się jej znaleźć transport. Jak na złość liczba pojazdów na drodze była niska jak nie zerowa i naprawdę z każdym krokiem pokonywała coraz większą odległość. Rósł też lęk, że w każdej chwili ferajna może wrócić z patrolu i wszystko odkryć. Wsłuchiwała się w dźwięk żwiru spod jej stóp oraz huku wiatru wokół jej głowy żałując, że musiała wyrzucić swój telefon. O wiele bardziej wolałaby skupić swoje myśli na muzyce, którą kochała. Jednak telefon to niepotrzebne kolejne ryzyko przez które mogą cię namierzyć. Ogarnie sobie coś nowego w swojej nowej kryjówce móc chodź na chwilę wrócić wtedy do tego co kochała. Zupełnie jakby jej modły zostały wysłuchane, kiedy światła reflektorów z dość dobrze zadbanego samochodu padły od tyłu na jej ciało. Bez chwili zawahania wychyliła się lekko i mając pewność, że kobieta ją widzi, wykonała teatralny upadek na ziemię. To było złe, ale jak miała przekonać kogoś do praktycznie pomocy w ucieczce dziecka w środku nocy. Zapewne każdy normalny dorosły odmówił by obawiając się, że może zrobić im krzywdę bądź odwiózł by na policję oczekując, że zrobił dobrze jak to ten ,,odpowiedzialny dorosły". Zawsze zostawało też ryzyko, że dorosły mógł ją chcieć wykorzystać, jednak wtedy miała w planach dość szybko go obezwładnić i uciec. Była Robinem, nie miało prawo się to nie udać. Pisk opon uświadomił jej, że fortel zadziałał, zwłaszcza, gdy przy głowie zabrzmiał dźwięk obcasów dość gwałtownie uderzających o asfalt.

- O mój Boże, dziecko drogie! Nic ci nie jest?!

Delikatnie dotknęła jej ramion przekręcając ją na plecy. Jęknęła delikatnie, zaczynając grać swoją rolę pierwszorzędnie, odsłaniając dwudniowy siniak na swojej szyi by jeszcze bardziej dodać meladramaturgii chwili.

- W porządku, ja... Jestem tylko zmęczona.

Podniosła się do pozycji siedzącej, patrząc na kobietę najbardziej niewinny oczami jakie umiała mieć jako dziecko.

- Co ty tu robisz kochanie? Zapewne twoja rodzina się martwi o ciebie.

- Uciekłam od taty! Zabrał mnie mamie i ukrył. Chcę do niej wrócić!

Łzy napłynęły jej do oczu jak na zawołanie i potwierdzenie tego rodzaju oszustwa. Widziała, że ruszyło to nieznajomą, która sama była blisko płaczu. Odruchowo objęła nastolatkę głaszcząc ją delikatnie po plecach.

- Nie martw się skarbie. Pomogę ci wrócić do mamy. Sama wiem jak to jest. Jednak mogę cię podrzucić jedynie do ...

- To nie ma znaczenia. Ważne byle daleko od tego potwora.

Jedno spojrzenie na Gotham wszystko wyjaśniało. Pomogła ciemnowłosej się podnieść i usiąść na tylnym siedzeniu w samochodzie. Sama zajęła miejsce pasażera wyjaśniając wszystko kobiecie, która siedziała za kółkiem. Chcąc się skupić na swojej roli straumatyzowanego dziecka przeniosła wzrok na ... stojące obok nosidełko? Teraz już rozumiała czemu tak wpłynęła na kobietę, która i tak była wystarczająco naiwna.

- Zapomniałabym skarbie. Jak w ogóle masz na imię?

- Rachel. Nazywam się Rachel Grayson.

W tej chwili bezcześciła te dwa człony jednak nie miała zbyt wielkiego wyboru na prędce dobierając sobie fałszywą tożsamość. Korzystanie z tych wydawało się być bardzo realne.

- Miło cię poznać Rachel. Możesz się przespać i odpocząć. Przez nami jeszcze spora droga.

Maddy posłusznie położyła głowę na oparciu fotela udając, że pogrążyła się w krainie Morfeusza. Tak naprawdę pozostawała czujna nie chcąc zostać zaskoczoną w najmniej odpowiednim momencie.

***

New Hope, Pensylwania, 03 października, 07:30.

Nawet nie wiedziała kiedy naprawdę zasnęła, jednak promienie słońca padające na jej twarz dawały o tym wyraźnie znać, że popełniła poważny błąd. Gwałtownie otworzyła oczy automatycznie sobie przypominając wszystkie wydarzenia dzisiejszej nocy. I jakie było jej zdziwienie, gdy samochód stał na parkingu obok ... radiowozu! Wiedziała, że nie należy ufać nikomu! Szybki rzut na schowek samochodu potwierdził jej, że znajdowała się w samochodzie gliny po cywilu. Musiała działać dość szybko. Upewniwszy się, że jest sama a wokół żywej duszy, próbowała otworzyć drzwi, jednak auto było zamknięte. Sprężnie wybiła szybę nie cackając się z innym rozwiązaniem będąc pod wpływem silnych emocji i wyszła przez dziurę wyciągając również swoją torbę. Upewniwszy się jeszcze raz, że jest pusto, skrywając się za samochodami, ruszyła przed siebie włączając bieg. Musiała uciec jak najszybciej z tego miasteczka by nie rozpoczął się za nią pościg. Taka prowincjalna gliniażeria była czasami gorsza niż ta miastowa. Nasuwając kaptur głębiej na czoło wkraczała w coraz to różne uliczki docierając dość szybko w pobliże ... rzeki?

- Cholera!

Przekleństwo dość szybko wyszło przez jej usta dopiero zdając sobie sprawę, że nikt jej za to nie skarci. Potrząsnęła głową idąc wzdłuż zbiornika wodnego szukając mostu do przejścia. Musiała dowiedzieć się również, gdzie dokładnie była i zaplanować dalszą drogę. Przekraczając rzekę zdołała przeczytać, że jest w New Hope w Pensylwanii, co oznacza, że przekroczyła już dawno swój stan. Powinna kierować się coraz w głąb kraju i zdecydować się na drogę ucieczki. W tej chwili Kanada wydawała się być odpowiednią drogą dla takiego zbiega jak ona. Będąc już się wydaje daleko od miejsca z którego uciekła, weszła do przydrożnego baru siadając na końcu w rogu by być jak najmniej zauważoną. Zamówiła kanapkę z herbatą odganiając natrętną kelnerkę i włączyła ukradziony telefon z wcześniej przejrzanego schowka. Zabezpieczenia były dziecinne proste, dość łatwe do obejścia dla każdego z Ligii Młodych a tym bardziej dla dorosłych. Bez chwili zastanowienia weszła do mapy ustalając linię trasy na najbliższy dworzec i którym połączeniem ma się kierować w stronę północnej granicy. Zjadła także to co wcześniej zamówiła, jednak nic nie może się równać z kuchnią Alfreda i wujka Jasona a teraz będzie trzeba przywyknąć do tego... Wypiwszy ostatni łyk herbaty zostawiła odpowiedni banknot na ladzie przez kasjerkę i poszła w kierunku łazienki wychodząc oknem, wyrzucając komórkę do kosza w toalecie. Wolała nie zwracać na siebie uwagi bardziej niż musiała. Nie było nawet jeszcze dziesiątej a najbliższy autobus odjeżdżał za pół godziny. Powinna się wyrobić bez problemu kupując bilet bezpośrednio u kierowcy omijając kontrolę na dworcu. Zapewne w domu mogli zauważyć jej brak już. Przez chwilę była ciekawa ich reakcji na brak jej osoby, jednak dość szybko pozbyła się tych myśli.

- Koniec marzeń Maddy... Od dziś koniec bycia Wayne'em.

Kilka godzin wcześniej....

Gotham, Wayne Manor, 02 października, 01:30

Thomas przebudził się z koszmaru spadając zdezorientowany z łóżka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że był w swoim pokoju w posiadłości. Szybki rzut oka na zegarek pokazał mu, że jest jeszcze dosyć wcześnie w nocy i wszyscy powinni być jeszcze na patrolu. Odruchowo jednak wstał skradając się do pokoju Maddy, który był naprzeciwko. Wiedział, że siostra nie poszła dziś do miasta jako Robin i powinna spać a on nie chciał być teraz sam. Jednak, gdy tylko wszedł do jej sypialni, zdziwiło go idealnie posłane łóżko. Jego siostra nigdy by tego nie zrobiła. Ceniła sobie jak to nazywała ,,artystyczny nieład". Nie było jej tu i to go zaniepokoiło. Może i miał ledwo siedem lat, ale nie był głupi. Gdy dodaje dwa do dwóch i wychodzi mu pięć coś ewidentnie jest nie tak. Lekko zaniepokojony poszedł w stronę jaskini chcąc się upewnić, gdzie jest Madson. Korzystając z mebli otworzył tajne przejście wchodząc do jaskini, gdzie zastał siedzącego przy monitorze Alfiego i dziadka, ale nigdzie nie widział jej.

- Tom... nie powinieneś spać?

To było pierwsze pytanie z jakim się spotkał wchodząc do środka i stając obok dorosłych.

- Koszmar.

Szybko wyjaśnił wzruszając ramionami na spojrzenie dwójki starszych ludzi. Wystarczyła chwila by znalazł się na kolanach młodszego z nich, wtulając się w niebieskookiego. Zawsze gdy był niewyspany i zaniepokojony robił się strasznie przytulaśny do wszystkiego i wszystkich co było zabawne w stosunku do tego jaki był jego ojciec w dzieciństwie.

- Czemu nie dołączyłeś do swojej siostry?

- Maddy nie ma w pokoju.

- Panienka Maddy wyszła trzy godziny temu. Postanowiła jednak dołączyć do patrolu.

- I mówisz mi dopiero o tym teraz Alfredzie?

- Nie ma się czym martwić na zapas. Gdyby coś było nie tak zapewne byłby znak. Zresztą, nadal mamy tracker panienki na poglądzie więc jeśli to pana uspokoi...

Dość szybko spojrzał na ekran, który wyraźnie wskazywał, że wszystkie punkty zbliżały się do kryjówki więc nocna misja musiała się zakończyć.

- Za chwilę twój ojciec i siostra będą w domu.

- Yhm...

Wyszeptał wpatrując się w wejście przez które w końcu weszła cała gromadka, jednak nigdzie nie widział znajomej dziewczyny.

- Thomas? Nie powinieneś spać u siebie?

- Tato... gdzie Maddy?

- U siebie. Przecież źle się czuła.

Nie rozumiał pytania zaspanego syna, który w momencie zdjęcia przez niego kaptura, podszedł do niego obejmując go w pasie i wtulając się.

- To dziwne. Alfred mówi, że wyszła dołączyć do was kilka godzin temu.

- To niemożliwe ojcze. Wiedziałabym, gdyby... Jej sygnał...?!

- Pokazywał, że wraca z wami temu nie wzbudzałem alarmu.

- John... James... Może coś nam wyjaśnicie?

Ostre spojrzenie dorosłego przeszyło jego bratanków stojących za nim.

- Ej! Wiemy tyle co i wy. Ostatnio niewiele mi mówiła o czymkolwiek.

Bronił się rudowłosy będąc tak samo jak oni lekko zdenerwowany całą tą sytuacją.

- Więc jakim cudem sygnał...

- Widocznie panienka ma o wiele więcej rozumu niż jej ojciec skoro udało jej się przekierować sygnał bądź skutecznie pozbyć go na rzecz fałszywego tropu innego tracker, który ma wskazywać tą samą lokację.

- Nie czas teraz na to rozwikłanie tego Pennyworth. Maddy zniknęła i nakręciła tutaj dobrze. Muszę iść jej poszukać.

- Pomożemy ci.

- Wracajcie do domu chłopcy. Jeśli coś się zmieni natychmiast was powiadomię. Nie chce słuchać sprzeciwu!

Nie majac wyboru ruszyli przez wejście do jaskini, gdzie czekał na nich Dick, któremu od razu wszystko powiedzieli. Gdy tylko wrócił do domu miał zamiar skontaktować się, ze swoim młodszym braciszkiem. W tym czasie w jaskini Damian odsunął Toma od siebie klękając na kolano przed synem.

- Tomi... Dziadek położy cię do łóżka. Ja pójdę poszukać twojej siostry. Dobrze kolego?

- Proszę, nie bądź na nią zły.

- Nie jestem. Po prostu martwię się o tą dziewczynę.

Potargał włosy chłopaka lekko się uśmiechając do dziecka tuląc je mocno od siebie na dobranoc.

- Ojcze ja...

- Idź i przyprowadź ją.

Te słowa i ręka Bruca na ramieniu chłopaka mówiły wszystko. Czasami naprawdę potrafili rozumieć siebie w ograniczonym słownictwie. Nie zważając na nic naciągnął na siebie kaptur i zaczął przeczesywać Gotham kamień po kamieniu. Znajdzie ją choćby się paliło. 

Przedmieścia Gotham, mieszkanie Graysonów, 02 października 03:20

James skutecznie zabarykadował się w swojej sypialni udając przed rodzicami i rodzeństwem, że poszedł spać wykończony. Odczekał jednak, aż będzie całkiem cicho i wymknął się przez okno na dach natychmiast telefonując do Bruca.

- Słyszałeś już?

- Trudno było nie, skoro podobno wszyscy bracia ,,Wayne" dostali wezwanie do nietoperzowej groty.

- Myślisz, że uciekła?

- Nie wiem. Ostatnio... nie była sobą.

- Też to zauważyłem. Ale nikt z nas by się nie spodziewał, że wpadnie na taki odklejony pomysł.

- Mówisz jakbyśmy nigdy nie mieli bardziej szalonych pomysłów.

Bruce wiedział o wiele więcej niż mógł przyznać Jamesowi. Nie chciał dobijać kuzyna, że czarnowłosa miała przed pozostałymi sekret i tylko on o nim wiedział tak samo jak ona jego.

- ... szukać jej. Nie będziemy w tyle.

- Daj spokój. Nie mogła zniknąć daleko. Wujek Damian sprowadzi ją...

Sam nie wierzył w to co mówi.

- Sam nie wierzysz w swoje własne słowa. Chcę spotkać się z resztą Młodych. Musimy odnaleźć jedną ze swoich. Nie martw się. Jakoś cię usprawie...

- O czym ty mówisz? Przecież idę z wami.

- Ale Bruce... twój ojciec?

- Chrzanić wielkiego złego Tima Drake'a! Najwyżej sam ucieknę z domu. Mam dokąd.

Nie zamierzał stać z boku i obserwować jak wszyscy wokół coś robią a on ze strachu przez ojcem siedzi spokojnie jak grzeczny chłopiec. Skoro tak musi być to będzie. Niech krzyczy i reaguje jak chce. Ale nie powstrzyma to go przed niczym. Bez chwili zawahania po rozłączeniu się z Jamesem, sięgnął do swojego schowanego komunikatora odpowiadając na sygnał alarmowy Ligii Młodych nadanych przez młodego Graysona. Przebrał się w swój kostium, uchylając okno i wzbijając się w nocne niebo, idealnie skryty przed wścibskimi nielicznymi oczami, które być może jeszcze nie spały.

Główna siedziba Ligii Młodych, 02 października 05:47

Było już praktycznie świta, więc nic dziwnego, że stawił się ich tu jedynie garstka. Red Robin poprowadził wzrok po zgromadzonych, wśród których bez problemu rozpoznał Nightwinga (mimo, że nie należał już do Ligii), Bluewinga (Jamesa G.), panne M. (Gerda K.), Vlatave (Anita L.) oraz Blue Beetle (Estaban).

- O co chodzi James? Byłeś bardzo znikliwy w swoich wyjaśnieniach.

- Chodzi o Maddy Gerda. Zniknęła.

- O czym ty mówisz? Robin sobie od tak, zniknęła?!

- Mówiąc prościej Vlatave, uciekła z domu.

Wszyscy odwrócili się w kierunku cienia z którego wyszedł... Batman!

- Wydaje mi się, że kazałem waszej dwójce wrócić do domu.

- I tak zrobiliśmy. Ale nie mówiłeś co dokładnie potem wujku D.

Czasami chytrość Jamesa przyprawiała go o dumę a czasami o podnoszenie ciśnienia, w zupełności jak jego ojciec.

- Red Robin... potem chce z tobą porozmawiać.

Dobrze znał ten ton i wiedział, że nie czeka go nic miłego. 

- Nie interesują nas wasze rodzinne przepychanki. Chcemy wiedzieć co się dokładnie stało.

Zielonowłosa była już lekko poddenerwowana mają podkrążone oczy wiedzieli, że wynika to z jej niewyspania oraz kłopotów w rodzinnym domu.

- W wielkim skrócie Vlatawa, wróciliśmy z patrolu. Okazało się, że Robin wyszła, każdego z nas zmyliwszy, skutecznie zacierając ślady. Nie idzie się z nią skontaktować. Wszystkie próby zawodzą.

- Od ponad trzech godzin przeczesywałem Gotham, jednak nic nie wskazuje, by w nim była, lub maskuje się lepiej niż bym tego chciał. Obecnie nadal moi bracia przeszukują miasto, ale ... jestem też zmuszony prosić was o pomoc.

Jego stoicyzm w tej chwili był dla nich wręcz dziwny i nie na miejscu, ale tu chodziło o ich przyjaciółkę i chcą pomóc. Czuliby się źle siedząc na miejscu.

- Nawet nie musisz nas o to pytać Batmanie, zrobimy co w naszej mocy.

Dopiero gdy grupa się rozeszła z rozdysponowanymi zadaniami, mężczyzna westchnął ciężko siadając przy stole mając za plecami nadal swoich bratanków. Tylko oni naprawdę widzieli jak to co się stało zaledwie kilka godzin temu stało wstrząsnęło nim. Ktoś z zewnątrz nie jest w stanie tak łatwo tego spojrzeć gołym okiem, jeśli Damian Wayne sam tego nie okaże. Pierwszy krok zrobił dopiero John kładąc rękę na jego ramieniu patrząc wprost w jego zmęczone oczy.

- Możesz już zrzucić maskę. Jesteśmy sami.

John był niczym Dick. Jego usposobienie i obecność działały podobnie jak u jego ojca, powodując rozluźnienie u jego najmłodszego wujka, którego potrzebował teraz. Nerwy nie są wskazaniem niczego.

- John... To nie pora na...

- ... na rozluźnienie i potrzeby troski... bla bla bla... Tak, tak. Słyszeliśmy to nie raz wujku.

Obok Johna stanął James, który był idealnym połączeniem w słownictwie i charakterem swoich rodziców sam tego nie dostrzegając. Nic dziwnego, że w jego słowach dorosły słyszał emerytowaną Batgirl i być może przyszłą emerytowaną Wyrocznię w niedalekiej przyszłości. 

- W tej chwili naprawdę wyglądasz jakby przejechało cię całe metro w Gotham. Musisz odpocząć.

Uśmiechnął się znacząco na słowa Bruca patrząc na chłopca łagodny spojrzeniem.

- Gdybyś wiedział ile mieliśmy kłopotów z wysłaniem Tima do łóżka, to nie próbowałbyś mi robić na ten temat rozmowy chłopcze.

Na wzmiankę o swoim ojcu zrobił odruchowo krok do tyłu.

- Rozmawiałeś... z nim?

- Musiałem. Każda para rąk się teraz liczy. Nie jestem taki głupi by wspomnieć mu o tobie. Mamy umowę i dotrzymuje jej.

Wstał pewnie dotykając jego ramienia jakby sam chciał mu dodać otuchy.

- Wiesz, że prędzej czy później to i tak się wyda. Nie damy rady w nieskończoność oszukiwać twojego ojca.

- Wiem, jednak nie czuję, by to był ten czas.

Odwrócił się i wyszedł z kryjówki zostawiając resztę samym sobie. Nie miał naprawdę teraz ochoty na kazania i to od gościa, który oszukiwał swoją własną córkę. Wiedział, ze nastolatka jest do tego zdolna, jednak nie spodziewał się, że naprawdę się na to odważy, zwłaszcza bez ani jednego słowa ich paczce. Nie trzeba było być Einsteinem, by się domyślić co skłoniło ją do tego ostatecznego kroku. Również się domyślał, jakim cudem udało jej się zmylił jej tracker i zapewne Batman też o tym wiedział oczekując, że on sam się również domyśli i wyciągnie lekcje na przyszłość. Na skończoną niedawno misję dała mu swoją maskę, gdyż jego była mocno zniszczona. Sam wiedział, że swój tracker ma ukryty w pelerynie więc oczekiwał tego samego u Maddy. Nie spodziewał się, że będzie on ukryty w masce, którą miał teraz na sobie. Wiedziała o tym doskonale i wykorzystała go jak przynętę. Porozmawia sobie z nią o tym jak tylko wróci...

- Błagam cię mała... wróć...

***

New Hope, Pensylwania, 03 października, 12:30.

Jak zwykle nie można było wierzyć internetowym rozkładom jazdy. Godziny w ogóle się nie zgadzały z tym, co sprawdzała jeszcze w barze z samego rana. Tak więc miała jeszcze trochę czasu, zanim kolejny autobus przyjedzie, by zabrać ją w nieznane. Mając w kieszeni wcześniej kupiony bilet, wpatrywała się w miejscową gazetę, którą znalazła leżącą na krześle. Musiała czymś zająć swoje myśli a nie miała ochoty wygrzebywać z dna plecaka jedynej książki, jaką wzięła ze sobą. Przez wzgląd na sentyment, nie potrafiła jej tak po prostu porzucić w dawnym miejscu, które zwała domem. Oczywiście będzie tęsknić za wszystkimi w nim mieszkającymi, za rodziną, przyjaciółmi... Jednak czuła, że to co teraz robi jest jak najbardziej właściwe. Musiała całkowicie przekonać do tej racji również swoje serce. Obecnie wokół niej krążyło kilka osób całkowicie jej obcych i o wiele od niej starszych. Zapewne budzi zainteresowanie, jednak za pewne biorą ją co najmniej za wagarowiczkę. Ostatnie minuty dzieliły ją do odjazdu, gdy niespotykany krzyk wydobył się z zagajnika drzew, które roztaczały się za dworcem autobusowym. Zapewne inni, by to zignorowali, jednak instynktownie podniosła się na równe nogi, biegnąc w stronę wołania o pomoc. Nie mogła nie pomóc potrzebującemu. Może i nie była już Robinem, ale to nie znaczy, że nie mogła nieść pomocy, gdy była potrzebna. Ostrożnie wyjrzała zza dość masywnego pnia dębu, by zobaczyć leżącą na ziemi dziewczynę. Upewniwszy się, że nikogo w koło nie ma, podeszła do niej, przewracając nieznajomą na plecy i zaczęła ją cucić, by ta po krótkiej chwili obudziła się otumaniona całkowicie. Ewidentnie była na jakiś prochach.

- Wszystko w porządku? Zabiorę cię do szpitala...

Nie wiedziała czy ją słyszy, jednak jej głodny i przerażający jednocześnie wzrok uważnie ją obserwował. Rzuciła się do przodu, zaś czarnowłosa unikała jej dzikich ataków próbując się bronić i jednocześnie nie zrobić krzywdy tej nowo poznanej dziewczynie. Nagle niekontrolowane ruchy ustały, jakby ktoś zakończył wydawanie jej rozkazów, szeroki uśmiech przybrały jej usta otwierając się lekko, jednak nie zdążyła nic powiedzieć, gdy poczuła jak coś od tyłu uderzyło w jej głowę. Nastolatka zdała sobie w jednej chwili sprawę, że dała się wciągnąć w zasłonę dymną i sprawca podszedł ją z pomocą nieznajomej. Chciała uciekać, jednak uderzenie się powtórzyło zanim zdążyła zrobić krok w bok powodując jej całkowite wyłączenie świadomość. Obraz całkowicie rozpłynął się w oczach zielonookiej. Walczyła ostatkami sił, by zachować jasny stan umysłu, jednak trzecie uderzenie pozbawiło jej nadzieję na możliwość ucieczki.

- Przepraszam...

Wyszeptała, wręcz wymamrotała ostatnie słowa oddając się całkowitej nieświadomości i bezbronności własnego ciała i umysłu.

***

Gotham, Wayne Enterprises, 03 października 14:21

Damian siedział w swoim gabinecie udając opanowanie, chodź w środku cały się gotował i był w stanie roznieść kilka najbliższych pomieszczeń, jednak opanowywał się skutecznie. Nie potrafił zrozumieć decyzji swojej córki i bolało go to jak cholera. Jakim był ojcem skoro niczego wcześniej nie zauważył! Żadnego sygnału ani znaku, że coś tu nie gra. Zbytnio dał się oszukać codziennej normalności życia, o ile można opisywać ich życie jako coś ,,normalnego". Dałby wszystko by ta mała dziewczynka stała koło niego opisując mu kolejną przygodę czy swój zwyczajny dzień siedząc na sofie w jego gabinecie z szerokim uśmiechem na twarzy jakby to było coś wielkiego. Nie chciał tego tak otwarcie przed wszystkimi objawiać, ale widział w niej siebie z przeszłości. Nie jest to coś czego by chciał dla swoje dziecka, jednak nie miał na to zbytniego wpływu. Zrobi wszystko, by jego pierworodna wróciła do swojego domu rodzinnego cała i zdrowa, choćby miałby przekopać cały świat i zmierzyć się z całą Ligą Sprawiedliwości. Obiecał zapewnić jej i jej rodzeństwu bezpieczeństwo i szczęście a zawodził już tak wiele razy i teraz też nie jest najlepszy. Tęskny wzrok powędrował na zdjęcia stojące na jego biurku, gdzie oprócz jego ,,rodziców", ,,braci", ,,bratanków i bratanic", była ich ... piątka. Doskonale pamiętał dzień, w którym zostało ono zrobione. Było to zaraz po urodzeniu Thomasa, gdy Raven wróciła do domu. Byli wtedy wszyscy tacy szczęśliwi... Co zrobił źle, że się to tak wszystko pochrzaniło! Z gniewem uderzył pięścią w biurko idealnie w momencie, gdy do środka wszedł niezapowiedziany Grayson.

- Dick? Co ty tu robisz? Nic nie...

- Spokojnie Dami... Jestem tu poniekąd służbowo.

Dopiero po chwili zobaczył, że miał przypiętą do swojego pasa odznakę oraz broń by była dość dobrze widoczna.

- Dowiedzieliście się... czegoś?

- Nie. Zupełnie jak kamień w wodę. Umie skutecznie znikać tak samo jak osoba, którą dość dobrze znam.

Westchnął ciężko patrząc dość znacząco w stronę swojego młodszego brata.

- Musimy oficjalnie rozpocząć jej poszukiwania jako zaginionej. Na wszelki wypadek również, jeśli wpadła na genialny pomysł opuszczenia Gotham. Umówmy się Damian, ona jest jak ty. Wszystkiego możemy się spodziewać po tej dziewczynie.

Nie miał żadnego argumentu przeciw. Wiedział, że Richardowi zależało tak samo jak jemu na szybkim odnalezieniu nastolatki i musi postawić kawę na ławę jeśli chodzi o rozmowę z nim.

- Rób co uważasz za słuszne.

- Zrobiłem co mogłem. Potrzebuje tylko kilka podpisów pana, panie Wayne.

Uśmiechnął się szyderczo podsuwając mu pod nos służbowe dokumenty, które po przeczytaniu od razu podpisał, wierząc szeroko w kompetencje swojego brata i po części mentora.

- Za tydzień miały być jej urodziny...

- Będziemy jak zwykle świętować je razem. Zobaczysz braciszku.

Pożegnali się stojąc naprzeciwko siebie, by w ostatniej chwili, gdy młodszy odprowadzał starszego do drzwi, ten drugi objął go mocno.

- Trzymaj się Dami. Wiem co czujesz. Nie musisz przede mną udawać.

Grayson był jedynym, który wyzwalał w nim tak silne emocje, że nie musiał się obawiać ich ujawniania. Poczuł jak kilka pojedynczych łez spłynęło po jego policzkach, które otarł dłonią, gdy się od niego odsunął. Nie mógł sobie pozwolić na słabość w miejscu, w którym każdy mógł go zobaczyć z jego pracowników.

- Tim monitoruje na bieżąco media oraz Internet. Jeśli coś zobaczy od razu przyjdzie ci o tym powiedzieć. Jason przeszukuje wszystkie kryjówki w mieście te najbardziej absurdalne jak i całkiem jawne i korzysta ze swoim starych znajomości. Ja zajmę się tą oficjalną częścią policyjnej brudnej metody. Od teraz szukamy intensywnie Magdali Wayne. Wiem, że mówiłem to wielokrotnie, ale żeście jej imię dali. 

Jednak Dick nie mógł wiedzieć, że imię przywędrowało wraz z nią i żadne z nich nie miało z nim nic wspólnego. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top