6. Rodzinne traumy

Trochę spóźniony rozdzialik, ale nie miałam siły go dokończyć, gdyż ktoś mi bardzo bliski wpędził mnie w dołka (zapomniał jełop jeden o moich urodzinach, nie zapominając jednocześnie, gdyż czeka aby złożyć mi życzenia jak przyjdzie ta paczka, bo bez prezentu życzeń mi nie złoży... zabić to za mało...) (zwłaszcza, że o rocznicy związku pamięta, więc tym bardziej mogłam oczekiwać chociaż tych durnych życzeń + spędziliśmy wtedy cały dzień razem w domu i ani słowem się nie zająknął) (na następne urodziny wyjeżdżam do domu rodzinnemu, tam przynajmniej mama zrobi mi pyszny domowy obiadek jako najlepszy prezent xd :D

A teraz po moich narzekaniach kolejny rozdział przygód Maddy i jej rozbudowanej rodzinki ...

Apartament Drake'ów, 17 września 16:46

Blondyn wyszedł z windy wprost na korytarz, który doprowadził go do mieszkania, w którym praktycznie całe życie się ukrywał, nie wliczając do tego posiadłości jego rodziny, gdzie praktycznie spędził tą szczęśliwszą część swego życia. Nie wiedział nawet czy może to nazwać swoim domem, czy może bardziej więzieniem. Już chciał przekręcić klucz w zamku, gdy zdał sobie sprawę, że drzwi są otwarte. Nie mógł zapomnieć ich zamknąć! Przed wejściem do windy sprawdził kilka razy, naciskając klamkę czy na pewno są one zamknięte. Pełen obaw uchylił delikatnie odrzwi zmierzając w stronę wydobywającego się hałasu z dużą ostrożnością i możliwą obroną, gdyby został zaatakowany. Nawet nie spodziewał się, że spotka przy aneksie kuchennym... jego.

- Tata? Co ty tu robisz?!

Spodziewał się wszystkiego, tylko nie Timothy'ego Jaksona Drake'a we własnej osobie.

- Wróciłem do domu synu. Nie ma w tym nic dziwnego.

Jego stoicka jak zwykle odpowiedź dość szybko doprowadziła chłopca do odwrócenia wzroku i chęci ucieczki z tego pomieszczenia.

- Myślałem, że wrócisz później. Pisałeś...

- Plany się zmieniły. Wpadłem tylko coś zjeść i się przebrać. Ale jak widzę lodówka jest pusta. Zapewne jesz na mieście.

- Nie. Przeważnie Maddy zaciąga mnie na obiad do dworu.

- Rozumiem. Zresztą, rób jak uważasz. Nie zamierzam ci narzucać twoich nawyków żywieniowych. Wrócę dziś późno, więc nie musisz na czekać, lepiej połóż się wcześniej. Widzę po twoich oczach, że się nie wysypiasz.

I tyle było widać tego starego człowieka. Gdy tylko drzwi wejściowe się za nim zamknęły, wziął kubek z którego pił przed chwilą i rzucił nim w przypływie gniewu o ziemię. Nienawidził jego... Bowiem, jak ma kochać człowieka, dla którego nie znaczy więcej niż... jego praca. Czując jak z oczu kapią mu łzy bezradności, nawet nie kłopotał się, by pozbierać dowody swojej wściekłości na tego robota. Wrócił do swojego pokoju przebierając się z mundurka szkolnego w zwykłe cywilne rzeczy. Lekcje mogły poczekać, zwłaszcza, że dziś była noc bez patrolu. Zawsze, gdy jego ojciec wracał do miasta, robił sobie przerwę od bycia Red Robinem, w końcu... miał całkowity zakaz na bycie superbohaterem, czego wyraźnie nie przestrzegał. Zamiast tego wybrał numer do lokalu, z którego dość często zamawiał jedzenie i po blisko godzinie jadł przy stole pizze w rytm przypadkowej składanki puszczonej z you tube. Właściwie nie odczuwał głodu, jednak wiedział, że musi jeść, bo znowu będzie miał problemy i będą podejrzliwie patrzyć na niego i snuć różnorakie domysły. Gdy skończył, pozbył się dowodów obecności swojego posiłku i rzucił się na kanapę sięgając po książkę, by skupić się na czymkolwiek innym oprócz swojego życia. Jednak nie potrafił, odłożył ją gwałtownie z ledwo, co przeczytaną stroną na stolik. Kątek oka zauważył teczkę z dokumentami, która tu wcześniej nie leżała. Zapewne osobnik zostawił ją w pośpiechu. Nie zdziwiło go, gdy chwilę później dostał telefon od jego asystenta z prośbą, by podrzucił znalezioną zgubę do biura. Drogę znał znakomicie, jednak nie lubił przebywać w środku budynku wiedząc, że jest tam także on, zwłaszcza, że gdyby nawet wpadli na siebie na korytarzu, nie zwrócił by na niego jakiejkolwiek większej różnicy niż w domu. Doskonale wiedział, co sądził o nim jego rodzic i nie miał najmniejszej ochoty się z nim na ten temat kłócić.

- Spadasz nam z nieba Bruce. Timothy jak zwykle jest zapominalski.

Nie spodziewał się, że gdy tylko przekroczy próg windy w środku firmy, wpadnie na swojego stryja.

- Nie miałem i tak nic do roboty. – wzruszył ramionami beznamiętnie przekazując mu zgubę. - Wracam do siebie.

- Nie chcesz przekazać temu ojcu bezpośrednio?

- Po co? On widzi mnie tylko, gdy jest to potrzebne.

Wyszedł szybko na zewnątrz nie chcąc być namawiany na cokolwiek innego, czego nie był pewien. Tak... nie miał najlepszych relacji z swoim rodzicem. O ile dzieciństwo mógł wspominać jeszcze znośnie, to wraz z upływem lat Drake Senior zmieniał się do nie poznania, wpadając w szpony pełnego pracoholizmu. W apartamencie, w którym mieszkali, czarnowłosy był w zasadzie gościem, zostawiając dzieciaka samemu sobie, pozwalając, by sam się wychował odkąd tylko poszedł do szkoły. Doceniał starania wujka Damiana, Jasona oraz Dicka, że próbowali ich ze sobą zjednoczyć, jednak tu trzeba chęci, a ze strony jego ojca nie było niczego poza chłodnym rozumowaniem i poczuciem obowiązku. Oczekiwał od niego czegoś więcej, niż tylko zapewnienia mu podstawowych potrzeb życiowych i edukacji. Gdzie miejsce w takim związku na miłość, empatię czy wzajemne zrozumienie? Naprawdę, gdyby nie fakt podobieństwa rodzinnego, zapewne uznał by, że jest adoptowany. Na większym rozmyślaniu wędrował po ulicach miasta, ignorując wibrujący nie raz telefon, w końcu go wyłączając. Wiedział doskonale, kto dzwonił, jednak nie chciał wywlekać całego swojego złego humoru na przyjaciół, gdy sam widział, że mają oni swoje własne problemy. Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się ciemno i zawędrował w pobliże ulicy, która była daleko od miejsca jego zamieszkania.

- Pan się przypadkiem tu nie zgubił?

Nie musiał się odwracać by wiedzieć, kto jest właścicielem tego zmodulowanego głosu.

- Myślałem, że pan ,,Czerwona twarz" przebywa obecnie po drugiej stronie miasta czatując na wcześniejszą prośbę Batmana.

- Za dużo czasu spędzasz z Maddy chłopcze.

- Aha... Masz jeszcze jakieś inne cenne rady?

Był w przebraniu i wolała nie powiedzieć czegokolwiek, kto niepowołany mógłby usłyszeć. Ściany mają uszy wszędzie w Gotham.

- Nie. To nie moja rola, by cię indoktrynować. Zostawię to komuś innemu.

- Więc... co ty tu robisz?

- Obecnie zabieram zgubę do domu.

- Nie mam na to najmniejszej ochoty.

- Więc zabiorę zbłąkaną duszę do siebie. Masz do wyboru mnie, albo rodzinę ,,pana komisarza".

Spojrzał na niego spod łba rozważając dość szybkie podane mu na tacy opcje.

- Wolę opcję numer jeden.

- Więc zapraszam na przejażdżkę. Z przyjemnością sprawdzę czy dawna cierpliwość Tima jest nadal aktualna.

Na samą wzmiankę jego imienia poczuł jak zimny pot oblewa jego plecy, jednak dość szybko przeszło to w przypływ adrenaliny, kiedy to doszło do niego, że wujek Jason pomaga mu się zrelaksować i sprawić ojcu niewinny żart. Nawet nie zauważył, kiedy zdjął z siebie hełm i weszli do jego mieszkania, gdzie o dziwo powitała ich Audre z lekko zwęgloną kolacją, którą jako tako dało się przełknąć. Skończyło się na tym, że nie chcieli go już o tej porze puścić i został zmuszony zostać i przymuszony do gry w planszówki. Nigdy nie sądził, że będzie mu to dane, ale patrząc na tą dwójkę obok niego czuł, że byli dla siebie stworzeni i potrzebowali siebie nawzajem. Doskonały przykład, że nie zawsze krew czyni z ludzi rodzinę. Rodzinę... Nigdy nie miał okazji zaznać normalnego tego słowa znaczenia. Oczywiście miał ją i to dość dużą, jednak brakowało mu tej podstawowej. Odkąd pamięta żył sam z ojcem, gdzie mieszkając obecnie. Nigdy w ich domu nie było żadnej innej osoby nie wliczając w to wujków, dziadka, cioci czy jego kuzynów bądź przyjaciół ojca. Brakowało mu do całego szczęścia mamy. Wszelkie ślady jej istnienia w życiu tego lokum, zatarły się już dawno, jeśli kiedykolwiek jakieś były. Wszelkie pamiątki są pochowane i wyciąga je tylko wtedy, gdy jest pewny, że Timothy nagle magicznie nie wróci. To wszyscy wokół opowiadają mu jak cudowna była Cassandra Sandmark, była Wonder Girl i bliska krewna Wonder Women. Jednak nawet ona nie wiedziała, co stało się pomiędzy nią i Timem, że pewnego dnia pokłócili się i rozstali, zaś Cassie wyjechała z miasta ukrywając się na Themiskirze. Tam dowiedziała się, że spodziewa się jego jednak nie chciała wracać. Postanowiła ukrywać swój stan do czasu narodzin. Zmarła po powiciu go na świat, nawet nie mając szansy zasmakować jej ciepłego uścisku. Amazonki wyprawiły jej godny pogrzeb, jednak nie mogły go zatrzymać z powodu tego, kim był. Dodatkowo nie przejawiał żadnych mocy swojej matki, więc był zwykłym śmiertelnikiem. Wówczas, by go odpowiednio chronić, Diana powierzyła go ojcu, którego wraz z Brucem przygotowali na to wszystko. O ile czasy przed pójściem do szkoły wspominał nawet dość miło i cieszył się z uwagi ojca, to później wszystko się zmieniło... Czuł się zupełnie obcy i jak gość w miejscu, które miało być jego domem. Częściej przebywał w rezydencji Wayne'ów w towarzystwie Maddy, która była dla niego jak siostra, niż z własnym ojcem, które chłodny wzrok nie wyrażał więcej niż obawę i niepewność. Nie był pewien skąd się wzięła ta nagła zmiana w Timothy'm Drake'u, jednak nadal go to mało obchodziło. Skoro nie chciał go, ani nie potrafił go kochać jak powinien, to mógł to powiedzieć od razu, a nie dawać mu przez kilka lat życia nadzieję, że ma normalny dom z kochającym ojcem a potem burzy to wszystko jak domek z kart.

***

Następnego dnia wrócił po południu do domu, nadal pozostawiając wyłączony telefon, jednak po dość miłym wieczorze w trochę innych niż do tej pory towarzystwie czując się jak zwyczajny dzieciak, bez żadnych tajemnic i supermocy. Nawet nie spodziewał się tego, co zostanie, jak tylko otworzy drzwi od mieszkania.

- Gdzieś ty był? Dzwonię do ciebie od dawna, jednak cały czas włącza się poczta głosowa.

Brakowało mu tylko kłótni z ojcem na dokładkę, świetnie...

- Przepraszam, wyłączyłem go i zapomniałem włączyć po szkole.

- Na co ci w ogóle komórka skoro nawet skontaktować się z tobą nie można przez nią?!

- Powiedziałem już przepraszam! Robisz aferę z niczego. Nic się takiego nie stało!

- Więc gdzie byłeś tą całą noc?

- Byłem u Audre i wujka Jasona. Wystarczy? Sam mówiłeś, że wrócisz późno w nocy a ja nie chciałem siedzieć sam jak ten palec!

- Wystarczy tego podniesionego głosu młodzieńcze. Idź do swojego pokoju i przemyśl to jak się zachowujesz.

- I vice versa.

Wyszeptał myśląc, że nie usłyszy ich, idąc do swojej wewnętrznej celi w tej życiowej klatce.

- Zostaje cały weekend w domu, więc nie myśl, że się dziś gdziekolwiek wymkniesz. Potem porozmawiamy o twoich ocenach, bo z tego co wi...

Jednak przerwał mu wywód trzaskając drzwiami od swojej prywatnej przestrzeni. Nie miał ochoty być grzecznym i posłusznym chłopcem za którego go w koło brali. Miał naprawdę obecnie ochotę na robienie wszystkiego na opak niż tego, czego od niego oczekiwano. W tej chwili na usta cisnęły mu się wyłącznie przekleństwa, jednak zatuszował je przy użyciu poduszki. Nie miał ochoty walnąć sobie wiecznego szlabanu. Jeszcze tego by tylko brakowało... Naprawdę chciał wchodzić na wojenną ścieżkę z nim... Proszę bardzo, jednak nie obiecywał, że będzie grał czysto. Odczekał aż senior zamknie się w swoim gabinecie i ... wymknął się na korytarz apartamentowca kierując się w stronę dachu. Lubił tu przebywać, by się odpowiednio dotleniać.

- Brucie Jake'u Drake! W tej chwili odejdź od krawędzi tego dachu! Albo możesz mi wierzyć, że zamknę cię na cztery spusty!

Nawet nie sądził, że jest śledzony i że praktycznie od razu poszedł za nim jego prześladowca. Powinien z łatwością wykryć, że ktoś za nim idzie, ale nie był wystarczająco ostrożny. Ale nie czas teraz na rozpamiętywanie popełnionego błędu, musiał coś na szybko wymyślić. Do głowy przychodziło mu tylko jedno rozwiązanie, jednak nie chciał za szybko odsłaniać tej karty, ale musiał, chyba, że miałby się go posłuchać i zejść za nim jak posłuszny motelowy piesek. Nie zważając na krzyki mężczyzny, zrobił kilka kroków w tył, by wziąć rozbieg potrzebny do skoku, jednak poczuł jak mocny uścisk dłoni chwyta jego ramię i przyciąga do siebie tak, że uderzył plecami o jego klatkę piersiowej.

- Nigdy więcej już tu nie przychodź! Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu tego dachu lub jakiekolwiek innego, możesz być pewien, ze areszt domowy do dwudziestu jeden lat, będzie twoim najmniejszym zmartwieniem!

Jeszcze nigdy nie widział tyle przerażania w oczach tego człowieka, jakby stał przy nim zupełnie obca osoba. Czar prysł jednak szybciej niż się tego spodziewał i po odchrząknięciu wrócił do swojego spokojnego tonu.

- Chce z tobą porozmawiać o szkole, dostałem kilka maili, które chce z tobą omówić. Więc zapraszam cię do kuchni.

Zapowiadało się długie popołudnie...

Gotham Academy, 20 września 10:11

Siedziała na niskim murku, który otaczał dziedziniec wpatrując się intensywnie w swoje stopy. Myślami była zupełnie gdzie indziej i wolała chodź na chwilę zapomnieć o tym, co wydarzyło się dwa dni temu.

- Ziemia do Maddy... Zaraz cię okradną i nie będziesz nawet wiedziała, kiedy.

- Pilnuj swojego nosa James. Nie mam ochoty na żarty.

- Oho... Wjechało pełne imię. Co jest grane?

- Nic. Po prostu miałam ciężki weekend.

- Coś znowu przeskrobałaś? Musiało to być coś naprawdę... Skoro podobno wszyscy bracia zjawili się w jaskini.

- Nie będę z tobą tutaj o tym dyskutować. Jeśli chcesz znać szczegóły... Zapytaj swojego ojca.

Zeskoczyła z swojego miejsca i zarzucając plecak na swoje prawe ramię, poszła przed siebie nie oglądając się. Naprawdę nie chciała być taka oschła dla Jima, ale nie chciała go w to mieszać. Każdy z nich zmagał się z własnymi demonami i nie chciała ich obarczać swoimi problemami, chodź na początku chciała się komuś wygadać. Jednak straciła na to dość szybko odwagę. Ignorowała swoich przyjaciół od kilku dni stając się dla nich oschła. Nie chciała szczególnie Brucowi dokładać kolejnych zmartwień, zwłaszcza, że wrócił ,,ten idiota". Audre była po raz pierwszy szczęśliwa od dłuższego czasu i nie zamierzała dawać jej ciemnych myśli, które mogły znów powodować jej powrót do mrocznych czasów.

- Uważaj!

Nawet nie zdała sobie sprawy, gdy ktoś chwycił ją za ramię przyciągając do siebie, dzięki czemu uniknęła zderzenia ze ścianą.

- Dzięki... Zamyśliłam się.

- Od kiedy niby Maddy Wayne jest taka nieuważna?

- Od wtedy, kiedy Bruce Drake stał się lowelasem.

- Niezła próba, chodź nieudana riposta moja droga. A teraz na poważnie..., co się dzieje? Nie jesteś sobą.

- Nie chce o tym rozmawiać. Musimy iść na zajęcia.

Nienawidziła, kiedy blondyn miał rację i próbował od niej zawsze to wszystko wyciągnąć. Czasami przerażało ją ro, że czytał z niej jak z otwartej księgi. Próbowała wykręcić się z rozmowy dźwiękiem dzwonka na lekcje, jednak stanął jej na drodze i nie pozwolił dalej przejść.

- Rozmawiamy w tej chwili młoda i chrzanić te głupie lekcje.

Bez chwili zawahania wziął ją za rękę i kryjąc się przed oczami wścibskich nauczycieli uciekli na dach do swojej standardowej kryjówki. Chrzanić zajęcia i telefony do ich rodziców. Znając ich szczęście przejdzie to jak zwykle koło ucha.

- Nadal nie wierze, że odważyłeś się zwiać.

- I to mówi prymuska.

- Prymuska, której nienawidzi dyrektor i gardzi prywatnie jej ojcem.

- Chrzanić tego starego dziada.

Uśmiechnął się lekko, siadając koło niej poprawiając okulary, które zsunęły się z jego nosa.

- A teraz mów... Co sprawiło, że ,,Robin" jest nie na tym świecie?

- Przepraszam Bruce, ale to naprawdę coś, z czym muszę sama się uporać.

- Rozumiem. A co powiesz sekret za sekret?

- Ty masz jakieś sekrety przede mną?

- W zasadzie uznał bym, że nie miałem okazji ci powiedzieć.

Wstał otrzepując ubranie od kurzu i po rozejrzeniu się w koło i upewnieniu, że jest bezpiecznie odskoczył od ziemie unoszą się na wysokość kilku centrymetrów, lądując parę metrów dalej na tym samym obiekcie. Czując, że gapi się na niego jak na jakiś ekskluzywny okaz potrząsnęła głową czując jak w końcu zaczynają jej się układać w głowie słowa.

- Od jak dawna?

- Od prawie miesiąca. Nikt nie wie oprócz dziadka, Batmana i teraz ciebie.

- Czemu to ukrywasz?

- Stałem się Red Robinem bez supermocy i wolę taki pozostać zanim to nie będzie konieczne. Widocznie musiałem odczekać, by geny mamy w końcu się u mnie ujawniły.

- Masz jeszcze inne oznaki...

- Tylko to. Chyba, że wliczysz w to zwiększoną siłę, jednak nie supersiłę.

- Cieszę się z tego, że znalazłeś kolejną rzecz, która cię łączy z mamą....

Chwilowe zawieszenie miało przygotować ją do wypowiedzenia bolesnej dla niej sprawy na światło dzienne.

- Pamiętasz naszą wyprawę do archiwum? Skłamałam wtedy. Nie szukałam, żadnych dokumentów związanych z sprawą. Tak naprawdę chodziło o moje dokumenty.

- Nie kumam. Po co ci one? Zapewne twój ojciec by ci je udostępnił, gdybyś go oto poprosiła.

- Nie zrobiłby tego. Noc po ataku Stracha, wpadłam z Johnem na rozmowę dziadków z tatą w salonie. Powiedział wtedy... ,,Jak mam jej powiedzieć, że Rachel to nie jej matka."

- To... Jesteś pewna, że....

- Nie jestem głucha Bruce! Znalazłam dokumenty w sejfie ojca. Tak naprawdę urodziłam się w Izraelu, nie w Hiszpanii a Rachel Roth nie jest moją biologiczną matką. Jest wpisane w dokumentach jako NN.

Chłopiec nic nie dodał obejmując ramieniem kuzynkę i przytulając ją do siebie. Czuł jak jej łzy wtapiają się w jego koszule, jednak nie obchodził go w tej chwili wcale. W życiu nie spodziewał się czegoś takiego. Rzeczywiście wiele osób plotkowało, że Maddy jest bękartem, jednak zawsze brano to, jako mowę nienawiści ku temu, że ich ciotka nie pochodziła z ,,dobrego domu" i pojawiła się znikąd zawracając Wayne'om w głowie. Jednak w życiu nie spodziewał się, że te słowa mogą okazać się kiedykolwiek prawdą. Jeszcze bardziej wzmocnił uścisk chcąc dać jej jak najwięcej otuchy.

- Rozmawiałaś z wujkiem?

- Nie.

Pociągnęła nosem odsuwając się od towarzysza swego sekretu.

- Chce żebyś zachował to dla siebie. Nie chce, by ktokolwiek o tym wiedział.

- Ale musisz z nim pogadać, jestem pewien, że....

- Przepraszam Bruce, ale to sprawa pomiędzy mną a nim... Rozwiąże ją po swojemu.

- Jak chcesz, ale pamiętaj, że zawsze jestem obok.

- Dzięki przyjacielu.

Posłała mu smutny uśmiech podnosząc się z ziemi i doprowadzając do porządku. 

- To nie wszystko... zgadza się?

- Skąd wiedziałeś?

- Znamy się od urodzenia młoda.

- To, że jesteś ode mnie półtorej miesiąca starszy nie znaczy, że możesz do mnie tak wołać!

- Opowiadaj, do końca. Albo osobiście pójdę do domu i wyciągnę prawdę od dziadka.

Wiedział, że koronny argument wyciągnięcia jako wszystkowidzącego w tym domu Bruca seniora, jest argumentem nie do odrzucenia i stanowi odpowiedni straszak.

- Dobra, więc...

Wayne Manor (dzień powrotu Tima do Gotham)

Czarnowłosa wróciła do dworu zachodząc od razu do kuchni, gdzie czekała na nią niespodzianka w postaci siedzącej Rowan, czytającej książki i pijącej herbatę.

- Cześć. Alfreda nie ma?

Podniosła na nią wzrok patrząc jak zwykle obojętnie.

- Jest na zakupach z ojcem. W końcu przygotowują to głupie przyjęcie dla ciebie.

Rzeczywiście za niecały miesiąc przypadały jej 12 urodziny i jak na tradycję tej rodziny, zawsze przygotowywali drobną imprezę, która przestawała już lata temu być niespodzianką. Ignorując próbę zaczepki młodej, podeszła do lodówki robiąc sobie na szybko kanapkę.

- Nadal zamierzasz udawać, że nic się nie stało?

- O czym ty mówisz?

- O prawdzie. Widziałam, że znalazłaś dokumenty.

- Słuchaj Rowan, ja naprawdę nie wiem o co ci ...

- Będzie lepiej dla nas obu jeśli zaakceptujesz fakt i prawdę, którą odkryłaś. Nigdy nie byłaś prawdziwą córką mamy. To ja i Thomas jesteśmy jej dziećmi.

- Zaraz... skąd o tym wiesz?!

- Widocznie mi bardziej ufała skoro o wszystkim mi powiedziała. 

- Kłamiesz!

- Sama dobrze wiesz jak było przed jej odejściem! Wolała mnie, bo nigdy nie byłaś jej prawdziwą córką!

W jednej chwili obie stały naprzeciwko siebie mierząc się pełnym gniewu spojrzeniem. Tylko ułamek sekundy dzielił je do dojścia do rękoczynów.

- Najlepiej było by dla wszystkich, gdybyś opuściła tą rodzinę. Nie jesteś prawdziwym Wayne'm, tylko nic nie wartym bękartem.

Słowa fioletowłosej uderzyły w jej starszą siostrę niczym ostre ostrze, którego najbardziej się obawiała. Powoli zaczynały do niej dochodzić waga jej słów. Mimo, że to ona była starsza, to w tej chwili czuła się jak mała dziewczynka.

- Odsuń się ode mnie Rowan. Nie chce ci zrobić krzywdy...

- Ty mi? Prędzej na odwrót się to stanie. Ty słaby człowieku... Nie zapominaj jaka była specjalność mojej matki.

Nie dała jej chwili na ustąpienie ataku zaatakowała ją nagle... fioletową poświatą. Nie wierzyła własnym oczom. Nie myśląc racjonalnie unikała ataków dziewczynki wycofując się w stronę otwartej przestrzeni salonu. Korzystając z tego, że używanie mocy wyczerpuje ją bardziej niż się tego spodziewała, doskoczyła do niej wymierzając dobrze wyuczone przez nią ciosy ręczne. Automatycznie chwyciła w swoje dłonie jej ręce nie chcąc pozwolić jej użyć ponownie swoich mocy przez co obie upadły na miejsce mocując się nawzajem z możliwością, która będzie mogła kolejna wykonać atak na tej drugiej.

- Co tu się dzieje?!

Przerażony męski głos wybił je z rytmu powodując opadniecie poziomu walki, gdy dwie męskie sylwetki rozdzieliły wojujące dziewczyny.

- Mogę wiedzieć, co wy najlepszego wyrabiacie....

Dopiero teraz zrozumiała, że ma przed sobą wściekłego Damiana i zdezorientowanego Alfreda, który trzyma rękę na jej ramieniu.

- To nie jej wina tato... ja...

- ,,Świetnie, jak zwykle będzie zgrywać ofiarę."

Nienawidziła tego jak czasami była dobrą manipulantką i dobrą aktorkę zwłaszcza w tej chwili pokazując jak z jej dłoni wydobywa się tajemnicza materia.

- ... nie panowałam nad tym i Maddy chciała mi tak pomóc. Nie złość się na nią.

Tego było dla niej za wiele! To ona wszystko zaczęła a teraz gra świętą i wspaniałomyślnie to ona jej wybacza wszystko? Jeszcze trochę tego sztucznego lukru i naprawdę zrzyga się tu. Jednak widziała spojrzenie swojego ojca, które było szklane. Jakby powstrzymywał się od płaczu. Odruchowo przytulił do siebie młodszą z nich i poszedł z nią w kierunku swojego gabinetu rozmawiając na jakiś temat dość żywo. Zawiedziona poczuła jakby właśnie wbito jej sztylet prosto w plecy. No tak, w końcu to Rowan była tym dzieckiem, którego chciał jej ojciec. Ona była zapewne nieplanową wpadką, której było mu szkoda...

- Panienko Maddy...

Zapewne Alfred próbował zareagować widząc jej zbolałą minę jednak szybko mu się wyrwała wbiegając na górne piętro zamykając się na cztery spusty czując jak szloch wyszedł z jej ust, pozwalając na wyrażenie w tej chwili jej prawdziwych uczuć.

Gotham Academy (obecnie)

- Nie rozmawiałam z ojcem od tamtego dnia, ani on nie przyszedł do mnie. Jest szczęśliwy, że córka, której chciał ma moce po jego ukochanej żonie.

- Ja bym się tak Mads nie zapędzał. To nie jest w stylu wujka D. żeby się tak zachowywać. Wszyscy w koło wiemy, że jesteś jego oczkiem w głowie. Tak samo traktowała cię ciocia Rachel. W życiu żaden z nas by nie pomyślał, że coś tu jest nie tak.

- Ludzie się zmieniają Bruce. I nasza rodzina jest doskonałym tego przykładem.

Wiedział do czego piła nastolatka, jednak nie chciał tego szczególnie poruszać.

- Chodź.

Wyciągnął do nie dłoń bez zbędnego żadnego słowa.

- Jeśli chcesz mnie znowu zaciągnąć na lekcje, to wybij sobie to z ...

- Czy ja mówiłem cokolwiek o lekcjach?

Zamiast czekać na jej pozwolenie, chwycił jej ramie zarzucając ją na swoje plecy i startując w górę. Ignorując jej krzyki wzbił się wyżej ponad warstwę chmur, by mogli pozostać niezauważeni. 

- Jak wylądujemy, to nie żyjesz! 

Krzyknęła mu do ucha siedząc na jego baranach. 

- Możesz śmiało próbować. W końcu płynie we mnie  jeszcze trochę krwi starych bogów. 

Przewróciła oczami na jego stwierdzenie  skupiając się na otoczeniu wokół nich. To był coś... niesamowitego. 

- Zazdroszczę ci trochę tego. Też bym chciała tak... oderwać się od wszystkiego. 

- A wiesz, że to pierwszy raz, gdy lecę z pasażerem na gapę. 

- Ja ci dam na gapę. Nazwałabym to prędzej porwaniem. 

- Już się tak nie wymądrzaj panienko Wayne. Ciesz się darmowymi lotami linii Drake.

- Ty patrz panie pilocie, by nie było niespodziewanych turbolencji, bo wtedy sprawię, że twoje linie szybciej zbankrutują niż zdążyły powstać. 

- I to mogła powiedzieć tylko prawdziwa Wayne. 

Do końca lotu żadno z nich nie odezwało się ponowne skupiając się na ciszy i dźwiękach przyrody wokół nich, dodając sobie otuchy towarzystwem i bycia ze sobą. Byli dziwną parką, ale im to nie przeszkadzało. Bowiem, kto lepiej zrozumie dziwadło niż nie inne dziwadło?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top