4. Gdybyś tu była... cz.2


Wayne Manor, 11 września, 9:36

Ubrana w czarną sukienkę siedziała skulona na parapecie okna w bibliotece, mając wciąż mokre policzki od łez. W rękach ściskała nerwowo czarną pelerynę, którą miała na siebie narzucić później z powodu padającego deszczu. Dziś się wydawało jakby świat płakał wraz z nią czując jej ból.

- Panienko Maddy, już czas.

Głos Alfreda przywrócił ja do przytomności każąc iść tam, gdzie nie chciała być. Widziała smutne spojrzenie starszego mężczyzny wiedząc, że czuje ten sam ból, co i oni. Przemknęła obok niego narzucając na siebie wierzchnie okrycie. W drzwiach dołączyła do swojego brata trzymając jego małą rączkę. Podążali śladami ojca i Rowan kroczącej obok niego za tym czarnym pudełkiem, które spoczęło obok nagrobka jej pradziadków. Nie miała siły czytać tego napisu, który był dla niej pokryty mgłą. Nie miała siły słuchać tych szeptów nienawiści i litości. Chciała stąd uciec jak najdalej. Jedynie zimna rączka chłopca powstrzymywała ją przed czymkolwiek. Wtulił się w nią chcąc odwrócić się od tego, że ziemia odbierała mu matkę. Im wszystkim odbierała ukochaną osobę. Puste spojrzenie jej męża... Nigdy nie zapomni tego wzroku. Od tamtego zdarzenia... nie rozmawiali ze sobą. Nie miała odwagi by podejść do swojego rodzica. Bała się jego reakcji, emocji... Czuła się obco, po raz pierwszy od wielu lat.

- Co teraz będzie?

- Nie wiem Tomi. Jakoś sobie poradzimy.

Jednak wiedziała, że nie jest w stanie sobie poradzić. Senne koszmary wybudzały ją z spokojnego snu pokazując wciąż powracającą tamtą noc. Największą z zbrodni Jokera w jej życiu. Czuła, że coraz bardziej pogrąża się w szaleństwie tego, czego była świadkiem.

- Maddy... Maddy!

Głos siedmiolatka wyrwał dziewczynę z wspomnień czasu przeszłego, pozwalając jej wrócić do tego, co było tu i teraz. Znów ubrana w tą sama sukienkę siedziała dokładnie w tym samym miejscu chodź okoliczności było całkowicie inne.

- Tak Thomas?

- Tata kazał cię zawołać. Wszyscy są już przy wejściu.

Tym razem jednak było zupełnie inaczej. To chłopiec chwycił ją za rękę prowadząc przed siebie. Uśmiechnęła się na jego próbę dodania jej otuchy. Próbował grać starszego niż był w rzeczywistości, co mogło wydawać się słodkie na swój sposób. Nie musieli kroczyć zbyt wiele by dojść do ich maleńkiej grupki stojącej przed posiadłością złożoną trzech osób. Rowan od ponad dwóch dni leżała w łóżku z gorączką i Alfred jej pilnował, więc woleli nie ryzykować, by wychodziła teraz na zewnątrz. Gdy dzieci dołączyły do dorosłych udali się w stronę miejsca pochówki, by oddać odpowiednią cześć. Stojąc nad nagrobkiem wpatrywała się w tak dobrze znane jej litery, które układały się w tak niedorzeczne na tą chwilę dla niej słowa, których nie chciała tu widzieć. Wolała je widzieć żywe, w rzeczywistości, teraz. Ukochana matka... matka...

Akademia Gotham – 5 lat temu, 26 maja 10:23

- Nadal stoi sama?

- Nic dziwnego. W końcu to nie jest jej matka. Więc, po co ma się kłopotać.

Dało się słyszeć te złośliwe komentarze z ust plotkar stojących w sali wraz z innymi kobietami i między nimi biegającymi dziećmi. Zapewne nie zdawały sobie sprawy, że wszystko doskonale słyszała i każde ich słowo bolało tak mocno jak żadne inne. Po raz kolejny wybrała jej numer, jednak zanim zdążała przyłożyć słuchawkę do ucha, sygnał się urywał. Nie pozostało nic innego jak zniknąć im z oczu by nie dać się wiecznie oczerniać. Czemu mówiły, że mama nie była jej mamą? Nie rozumiała tego. Przecież była jej córką, wychowywała ją i była żoną taty. Byli rodziną... Nie raz widziała zdjęcie siebie jako niemowlęcia w rękach swoich rodziców. Była w rodzinie Wayne od zawsze. Więc czemu one tak kłamały! Gdy poszła tu po raz pierwszy do szkoły, tata jej powiedział, że ludzie nie raz będą kłamać chcąc ją zranić, zdradzić czy wykorzystać. Musi być uważna i ufać tylko tym, którzy są warci zaufania. Jednak jak miała to ocenić, gdy wokół niej było tyle nienawistnych spojrzeń? Nie mogła znieść tego radosnego świętowania w klasie, gdy inne dzieciaki wciąż witały swoje mamy i dawały im prezenty przygotowane dużo wcześniej. Jej nadal czekał w klasie i chyba się nigdy nie doczeka. Wyszła z pomieszczenia korzystając z zamieszania panującego i poszła w kierunku toalet. Czuła jak łzy zaczęły jej się zbierać do oczu i wolała je ukryć niż okazywać przed innymi. Nawet nie wiedziała ile czasu ukrywała się tu, gdy do jej uszu dotarł dźwięk uderzających o podłogę obcasów nazbyt szybko symbolizujące szybki chód a nawet bieg.

- Maddy!

Dźwięk jej imienia rozniósł się echem po ścianach pomieszczenia powodując jego chwilowe zawieszenie w otchłani. Znała ten ton głosu aż zza dobrze. Odruchowo otworzyła drzwi kabiny widząc przed sobą lekko zdyszaną starszą kobietę, która wyglądała na przerażoną i jakby właśnie przebiegła maraton.

- Ma... Mama...

Wyszeptała ochryple patrząc na nią zaczerwionymi oczami. Nie było trzeba wiele więcej mówić, by kobieta upadła na kolana przytulając do siebie dziewczynkę z całych sił.

- Już jestem skarbie.

- Przepraszam...

- Nie masz, za co kochanie. To ja powinnam tu przepraszać. Spóźniłam się i to sporo. Wpadłam w panikę, bo nie mogłam cię znaleźć a te zołzy miały was pilnować.

- Zołzy?

- Maddy... powiedz mi... czy te panie coś ci powiedziały?

Chwilowo oderwała się od kobiety patrząc zamiast na nią, to na swoje stopy chcąc uniknąć odpowiedzi na to niezręczne dla niej pytanie.

- Maleńka?

- One... Powiedziały to między sobą. Nie mówiły tego do mnie.

- Co takiego ciekawego mówiły?

- Że nie masz, po co tu przychodzić, bo... bo... nie jesteś...moją prawdziwą...mamą.

Całe to zdanie wypowiedziała praktycznie na powstrzymaniu szlochu jednak i tak na końcu się rozpłakała wycierając rączkami dowody swojej słabości. Nie mogła zauważyć, że wzrok fioletowłosej w tej chwili mógł zabić każdego, kto by się na nią spojrzał. Zamiast odpowiadać na stwierdzenie dziecka, wzięła ją w ramiona wynosząc z łazienki i tuląc do siebie.

- Nie słuchaj ich. Są po prostu głupie i zazdrosne. Nikt nie ma prawa mówić, że nie jestem twoją mamą. Jestem nią i niech lepiej nikt nigdy tego nie kwestionuje, bo pozna, co to mój gniew.

Czarnowłosa nie wiedziała, że za tymi słowami kryło się coś więcej niż tylko próba pocieszenia jej, co groźba skierowana do głównych sprawczyń tego incydentu, które pojawiły się w zasięgu wzroku Raven i dość szybko zniknęły przestraszone.

- Mamo...

- Tak skarbie?

- Gdzie idziemy?

- Do miasta. Idziemy świętować ten dzień razem. Żadna szkoła nie jest nam do tego potrzebna.

Zamiast odpowiedzi wtuliła się w nią mocniej zaciskając z całych sił swojego ręce wokół jej ramion.

- Możesz mnie postawić na ziemi? Jestem już duża.

- Nigdy nie będziesz dla mnie za duża kochanie. Pozwól mi nacieszyć się tym, że jesteś jeszcze taka mała.

Nie odpowiedziała na to pozwalając jej zanieść się do taksówki, która stała tam jak na zawołanie.

- Mamo... Mam jeszcze jedne pytanie?

- Pytaj śmiało mała.

- Dlaczego te panie tak mówiły o nas?

Kobieta podniosła wzrok upewniwszy się, że taksówkarz żyje w swoim własnym świecie jadąc do obranego przez nie celu i spojrzała na siedzącą obok niej córkę.

- Ponieważ są zazdrosne.

- Zazdrosne? O co?

- O twojego tatę.

- O tatę? Ale on należy do mamy!

Uśmiechnęła się na jej uwagę, która była w tym momencie czystą prawdą.

- To prawda. Ale, gdy zaczęłam spotykać się z twoim tatą, wiele właśnie takich pań zazdrościło tego, że twój tato wybrał mnie a nie ich. Bo nie miałam tyle wpływów i pieniędzy, co one. I ukrywaliśmy to, że miałaś się urodzić przed całym miastem i wszystkimi wokół. Dopiero dowiedzieli się o twoim istnieniu, gdy uznaliśmy, że nie ukryjemy cię już dłużej i możemy pożegnać spokój wokół tego tematu. Ale i tak powstały przez to plotki różne wokół ciebie i nas. Tego akurat powstrzymać nie mogliśmy, ale mogliśmy cię przed nimi chronić i dzisiaj nie udało mi się. Przykro mi kochanie, wybacz mamusi.

Zielonooka zamiast odpowiedzieć wtuliła się jeszcze mocniej w jej talię, tak, że żadna siła jej nie oderwie żywcem.

- Nie chciałabym innej mamy. Mama jest najlepsza. Niech te głupie suki zdychają...

Zdziwiona wstrzymała na chwilę oddech patrząc z niedowierzaniem na tą istotę wtuloną w nią i w słowa, które właśnie powiedziała.

- Skąd znasz takie słowa młoda damo?

- Słyszałam jak wujek Jay je mówił.

- Proszę, nie powtarzaj więcej słów, które wujek Jason mówi, gdy nie myśli.

Pokiwała głową, że rozumie, chodź doskonale wiedziała, że nie uda się jej dotrzymać obietnicy..

Dłoń na ramieniu wyrwała ją z transu.

- Czas iść do domu....

Wayne Manor, 11 września, 13:36

Zamiast pójść za resztą do jadalni, pobiegła w stronę swojego pokoju wracając do czasu obecnego. Nie miała sił ani chęci na żadne jedzenie, wiedząc, że i tak Alfred zostawi dla niej porcję w kuchni na wypadek, gdyby zechciała później i tak w niej buszować w poszukiwaniu jedzenia na zaspokojenie głodu. Porzucone z jej nóg tenisówki dało się znaleźć po dwóch różnych stronach pokoju, gdzie panował jak to ona nazywała ,,artystyczny nieład", póki znajdowała tu wszystko to nie był bałagan.

- Mads... Mam twoje ulubione lody.

Nie było trzeba innej łapówki, by natychmiast podbiegła do drzwi przekręcając stary klucz w zamku. Mimo, że dla członków jej rodziny rozbrojenie takiego zamka zajęłoby chwilę, szanowali prywatność i woleli najpierw to zawsze rozwiązać w sposób pokojowy jak inni normalni ludzie. No umówmy się, rodzina Wayne, nigdy normalna nie była. Nie od czasów Bruca.

- Z polewą i orzechami?

Spytała niepewnie wychylając lekko głowę zza drzwi.

- Dokładnie takie, jakie lubisz kochanie.

Odsunęła się wpuszczając Selinę z tacą do środka, którą postawiła na jej biurku.

- Przekupiłaś Alfreda?

Złota zasada, nie ma deseru bez obiadu, pielęgnowana od lat.

- Nie musiałam. Sam to przygotował i chciał, bym ci przyniosła. Wie, że dziś wszystkim jest nam wyjątkowo ciężko. A tobie, twojemu rodzeństwu i ojcu szczególnie maleńka.

Pogładziła jej czarne jak noc włosy przyciskając do jej piersi. Dziewczynka pozwoliła się tulić matce chrzestnej wdychając zapach jej perfum. Zawsze lubiła ich zapach i od lat nie zmieniała ich, dzięki czemu łatwiej było poznać, kiedy się zbliżała czy to, że to właśnie ona stała za twoimi plecami. Jej matka rzadko używała mocniejszych zapachów, zadawalając się głównie lekkimi mgiełkami, które pasowały do jej delikatnego wyglądu i mocnego charakteru. Tak bardzo różniły się od siebie...

- Jedz zanim się roztopią. Jak będziesz miała siłę zejdź potem coś zjeść.

Pokiwała głową znów zostając sama i siadając do swojego można to tak nazwać lekkiego uzależnienia. Kochała praktycznie wszystko, co słodkie. Więc dla niej dzień bez deseru nie istniał. I to był kolejny punkt, za który kochała tą dwójkę: Selinę i Alfreda. Znali jej przyzwyczajenia jak nikt. Wiedzieli jak mogą ją pocieszyć i nie naciskali na to. Naprawdę potrzebowała teraz samotności, nie skupiania się w jakieś pseudo grupie na swoich problemach. Wszyscy na siłę chcieli jej pomóc. Jednak nie wiedzieli, że największą pomoc wyświadczą jej niewtrącaniem się. W ten sposób jej komórka była wyłączona i przegapiła wiele połączeń od Audre.

Aleja Zbrodni, 11 września 15:49

- Po co dałam się wam namówić na ten cholerny skrót...

Wyszeptała brunetka przez zaciśnięte zęby, żałując, że była tylko zwykłym cywilem. Co prawna, znała kilka sztuczek obronnych czy atakujących jednak ci naprzeciwko niej mieli argument nie do zbycia... broń palną! Była spóźniona na spotkanie z chłopakami i dała im się namówić, by przebiegła podanym przez nich skrótem. Albo ci debile podali jej złe wskazówki, albo były tak dokładne, że nie raz pomyliła drogi ich genialnej porady i trafiła tu gdzie była prosto w ręce tych świrów. A jej mundurek Akademii i portfel z kieszonkowym mówiły same za siebie... chyba. Jednak teraz obawiała się o swoje życie, a nie zwykły rabunek. Niestety stała teraz pod ścianą a pod jej nogami plecak z rozrzuconą zawartością i pobity telefon.

- Nie no... ojciec mnie zabije jak wrócę.

Jak nic zostanie uziemiona za samo wkroczenie w ten rejon miasta. A nie ma nic straszniejszego niż dyskusja z wkurzonym Jasonem Toddem.

- Całkiem masz mało kasy księżniczko jak na mundurek, który nosisz. Gdzie reszta twojej kasy?

Zanimzdążyła jakkolwiek zareagować na ich zaczepki 

Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować na ich zaczepki, pomiędzy nimi wylądowała wbita w ziemię... strzała?! Wręcz natychmiast uwolnił się z niej dym, dając niezłą zasłonę dymną, by wbiła ona. Ubrana w zielony kostium z kołczanem na plecach, nie dość trudno było ją poznać, zwłaszcza, że była tylko jedna. Tylko co ona tu robiła?! Wykorzystując sytuację, kobieta dość szybko rozłożyła na łopatki te małą zgraję, zbierając dowody swojej działalności odwracając się do nich plecami. Nagle jeden z nich powstał jeszcze przytomny, jednak nie zdążył doskoczyć do dorosłej, przyjmując na swoją facjatę pięść wkurzonej nastolatki. 

- Mogę wiedzieć, co tu robisz Arsenal?

- O ile się mylę uratowałam twój tyłek. Niezły cios tak przy okazji.

- Dzięki, ale gacki nie powinny wiedzieć o twojej aktywności w Gotham.

- Spokojnie, jestem tu tylko przejazdem, na razie.

- Co masz na myśli?

Spytała ją pakując do torby swoje rzeczy.

- Szukam nowego sposobu na odwdzięczenie się i wkurzenia twojego tatuśka. I chyba wpadłam już na pewien pomysł.

Uniosła brew pytająco na jej stwierdzenie. To, co właśnie zrodziło się w głowie Lian Harper, mogło być niebezpieczne i podobać się jej.

- Fajnie. Ale muszę już iść, jeśli chcesz mnie jeszcze zobaczyć na wolności, niezamkniętą w wieży.

- Nadal traktuje cię jak małą księżniczkę? Todd coraz bardziej zaskakuje mnie na każdym kroku. Dlatego mam dla ciebie pewnego rodzaju propozycję i będziesz mogła coś udowodnić temu kapturkowi. 

- Zależy co masz na myśli Harper?

- Jeśli weszłaś do rodziny nietoperzowej oficjalnie, obrona to coś więcej nic podstawa. Mogę cię nauczyć tego, co sama umiem, jeśli tylko chcesz, bo nie...

- Zgadzam się.

- Jejku... Poszło gładko. Myślałam, że będę musiała cię przekonywać..

- Jeśli to wszystko, na razie możemy się rozejść... mentorko.

Piwnooka uśmiechnęła się do niej zadziornie i pobiegła przed siebie, by zdążyć na spotkanie z Jamesem wiedząc, że nawet nie miałaby jak zadzwonić mając teraz niesprawną komórkę. Nie mogła uwierzyć, że właśnie zgodziła się na coś tak szalonego. Będzie trenować z Arsenal... to wydawało się być szaleństwem. Wiedziała, jakie stosunki łączyły ją z Jasonem, dlatego ten pomysł powodował dodatkową punkt adrenaliny w jej organizmie. W końcu, czego tatuś nie zobaczy to go serce nie zaboli. I już miała plan jak mogła to wszystko wykorzystać jeszcze głębiej bez wiedzy kobiety. 

PARK GOTHAM, 11 września 22:18

Nie ma chyba dnia, kiedy, by w mieście nic się nie działo. Oczywiście są mniejsze i większe przestępstwa, a dzień bez niego jest traktowany jak święto. Nie mogło, więc być dziś inaczej, kiedy to wieczorem wysłano sygnał do Batjaskini z komisariatu policji od nowego komisarza na służbie. Mimo, że dzisiejszy dzień miał być wolny od superbohaterowia z wiadomo, jakiego powodu, to nie mogli sobie odpuścić tego sygnału z jednego prostego powodu. Ucieczka z Arkham. Każdy, kto uciekał z tego ośrodka, był zagrożeniem dla miasta i możliwym sprawcą kolejnej tragedii dla mieszkańców tej ziemi. A zwłaszcza Scarecrow. Jego coraz to bardziej udoskonalony gaz był torturą i praktycznie można to nazwać walką w wiatrakami. A teraz wybrał sobie na testerów uczestników festiwalu pamięci Dni Sądu Jokera. Biegający dookoła przerażeni ludzie próbującyuniknąć bycia celem bądź rozgrywający w głowie swoje najgorsze wizje, którebyły jak żywe spełnienie koszmarów powodując szaleństwo i bez lekarstwa śmierćw zaledwie kilku godzin.

- Robin! Za tobą!

Zanim zdążyła zareagować, Red Robin rzucił się na nią, tak, że przeturlali się razem kilka metrów do przodu.

- Złaź ze mnie! Ważysz z tonę!

Jednak próba odciągnięcia koleżanki nie udało się, gdy przykryła ich zielona chmura gazu.

- Nie wdychajcie tego!

Łatwiej było to powiedzieć niż zrobić! Brawo Einsteinie Nightwingu za refleks! Chciała wręcz wykrzyczeć ze złości będąc nieźle podminowana, jednak nagły zimny pot oblał ją całkowicie patrząc na innych wokół. Śmiertelny krzyk niósł się w jej uszach a echo panującego chaosu, było o wiele silniejsze niż powinno być, nadal mu charakteru rozpadających się budynków od wybuchających bomb!

- On ma bomby! Nie możemy pozwolić, by to się powtórzyło!

Jej przeraźliwy krzyk aż wysuszał jej gardło powodując rzucanie się na wszystkie strony i próbę ratunku ofiar. Sama natykając się na kolejnych członków swojej rodziny słyszała wiele błędnych wyemitowanych komentarzy w jej stronę, mówiąco o jej winie i że nie zasługiwała na życie i bycie Robinem. Najgorsze było dopiero przed nią, gdy w końcu w swej wizji wpadła na Batmana.

- Tej nocy ty powinnaś zginąć, nie ona! Nie jesteś już moją córką! Żałuję każdego dnia, w którym ty oddychasz a nie moja ukochana...

Padające strzały powaliły jego ciało, na którym znalazły się niespodziewanie reszta tych, na których jej zależało formując piramidę złożoną ze zwłok. Słyszała w tle wołanie swojego pseudonimu równocześnie z imieniem, jednak nie kontaktowała. Wciąż powtarzające się słowa ojca jak zdarta płyta brzęczały w jej uszach, huk zniszczeń, szloch jej matki... Czuła, że za chwilę wybuchnie a jej krzyk nie chciał się zatrzymać i czuła, że popada w szaleństwo, gdy nagle... wszystko się zatrzymało. Ciemność pozwoliła jej zapomnieć o wszystkim, by w końcu wyszła z niej podpięta do aparatu tlenowego w jaskini. Chciała natychmiast się zerwać z miejsca, jednak powstrzymały ją ramiona Johna.

- Spokojnie! Już po wszystkim.

Nie panując nad sobą zdjęła aparat i szlochając rzuciła się na swojego kuzyna tuląc go najmocniej jak potrafiła. Potrzebowała teraz pocieszenia z rąk ,,starszego brata", którym niejednokrotnie nim był.

- Scare...

- Pokonała go jego własna broń, jest już znowu w Arkham, tym razem lepiej zamknięty, już Batman się oto postara.

- Gdzie...

- Jest na górze kładąc równie roztrzęsionego jak ciebie Bruca do łóżka. Mieliście porządne koszmary z tego, co widziałem. Prawie rzuciłaś się z bronią na Batmana. To było... lekko creepy.

- Przepraszam, ale...

- Nie masz, za co ptaszyno. Ale pewnie twój ojciec ucieszy się, że się obudziłaś. Chodź, zaprowadzę cię na górę.

Weszli po schodach na górę posiadłości, ona potrzymana przez niego czująca, że jej nogi odmawiały posłuszeństwa, by iść bez podpory. Już miała nacisnąć klamkę i wejść do biblioteki skąd dochodziły głosy ich bliskich, gdy powstrzymał ją podniesiony głos Damiana.

- Nie ma mowy! Obiecaliśmy sobie wszyscy, że nigdy do tego nie wrócimy ojcze!

- Okoliczności się zmieniły Damianie. Maddy powinna znać prawdę, jeśli dowie się potem będzie miała żal głównie do ciebie i dobrze wiem, do czego to może prowadzić.

- Nigdy do tego nie dojdzie... Nikt oprócz naszej trójki nie zna tego sekretu! Nawet udało się nam to ukryć przed resztą moich braci .... I dopilnuje by tak było, aż po grób.

- Nie myślisz racjonalnie synu...

- A co twoim zdaniem powinienem jej powiedzieć ojcze? Jak mam powiedzieć własnej córce, że kobieta, którą całe życie uważała za matkę nie jest nią!

Uderzenie niepokoju przemknęło przez jej ciało, przekonana, że jeszcze działa na nią broń ich wroga. Dość szybko opuściła wyciągniętą dłoń każąc zszokowanemu Johnowi zabrać ją do pokoju i milczeć na temat tego, co właśnie usłyszeli. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top