3. ''Genów" nie oszukasz?

Jaskinia Batmana - 2 lata temu, 10 sierpnia, 1:39

Dziesięcioletnia dziewczynka siedziała w ambulatorium ze skwaszoną miną, kiedy mężczyzna owijał jej zranione od kuli ramię bandażem.

- Jesteś pewna, że nic innego cię nie boli?

- Ile razy mam jeszcze to powtarzać tato? Nic mi nie jest, czuję się dobrze. To był tylko wypadek, który się nie powtórzy.

- Nie powtórzy się, bo nie będzie ku temu okazji.

Oboje poczuli zimny dreszcz widząc gniewne spojrzenie ze strony kobiety, która nagle zmaterializowała się znikąd w jaskini. Z jej miny dało się odczytać wiele emocji, jednak tą główną, która teraz przez nią przemawiała, był gniew na te dwójkę przed nią.

- Cześć mamo.

- Planowaliście to przede mną ukryć?!

- Raven, to nie tak.

- A jak mam to rozumieć Damianie? Gdyby nie to, że dopiero niedawno uśpiłam rozbudzonego z koszmaru pięciolatka, zapewne nawet byście mnie nie poinformowali o tym... drobnym szczególe.

Fioletowłosa była na skraju krzyku, które i tak głośne echo środowiska, w którym się znajdowali dawało o sobie znak.

- To był wypadek. Jakby tobie ani tacie to nigdy się nie wydarzyło.

- Nie będę z tobą o tym dyskutować Magdalio Selino Wayne. Nie potrzebnie się na to zgodziłam. Nie pozwolę ci się znowu narażać.

- A ja nie pozwolę, byś mi to zabrała. Będę Robinem czy się to tobie podoba czy nie!

- Dość tego! Idź do swojego łóżka! Porozmawiamy rano!

Wściekła czarnowłosa wybiegła wręcz zabójczym tempie z jaskini, czując jak w jej oczach zbierały się łzy. Słyszała z dołu krzyki kłótni swoich rodziców, jednak nie wiedziała, czego one dotyczyły i nie obchodziło jej to. Gorszego pierwszego dnia, jako Robin nie mogła sobie wyobrazić.

Dach Wayne Enterprises - teraźniejszość, 1 września 22:39

Wspomnienia wracają, jak żywe rozdziały książki. Nie wie, czemu konkretnie przyszła jej na myśl jej pierwszy nieudany patrol, który skończył się dość szybko, zanim się właściwie dobrze rozpoczął - starcie z TwoFacem i postrzeleniem jej przez jednego z jego zbirów. Dziś nie pozostał po tym żaden ślad. Pozostawił jedynie wspomnienie otwartej wręcz wojny domowej z jej mamą. Nigdy jeszcze aż tak bardzo się nie pokłóciły i nie pamiętała, żeby tak długo była kiedykolwiek zła na ojca. Całe Gotham wówczas plotkowało, że wkrótce zwolni się miejsce pani Wayne... Niedoczekanie tych sępów! Do dziś nie wie, co dokładnie się wydarzyło, ale w końcu coś przekonało matkę i pogodziła się z jej nocnym zajęciem nie będąc jednak tak bardzo szczęśliwa z tego powodu. O ile stosunki jej i Damiana wydawały się być nienaruszone, to już praktycznie nigdy między matką i córką aż do dnia tragedii, nie było już tej nici porozumienia, co kiedyś. Po blisko kilkugodzinnym krążeniu po mieście i unikaniu skutecznym członków rodziny nietoperzowej, obecnie siedziała na krawędzi dachu jej rodzinnej firmy rozmyślając na przeszłością, która nie miała już teraz najmniejszego znaczenia. Ale nie mogła zapomnieć. Nie, gdy na każdym kroku, gdy tylko widziała Rowan, była Raven. Może i były siostrami z krwi, jednak nigdy nie były jakoś wyjątkowo blisko. Ogień i woda. Tak można było krótkimi słowami opisać ich dwie osoby i ich relację. Odkąd tylko pamiętała walczyły o uwagę rodziców rywalizując ze sobą. Jednak dwór Wayne'ów przyzwyczajony do podobnych zachowań nie zauważył, że konflikt przybrał na sile tak, że w każdej chwili może nastąpić jego całkowita eksploatacja, która zatrze ścieżki powrotu do neutralnych stosunków jak nie możliwości budowania tych pozytywnych dróżek.

- Długo zamierzasz jeszcze mnie obserwować ojcze?

Oficjalny tom wskazywał, że nie miała ochoty na żadne rozmowy ani kazania. Wskazała mu otwarcie, że w każdej sekundzie, może wstać i dalej uciekać a Damian wiedział, że dziewczyna jest do tego zdolna.

- Chce tylko porozmawiać na spokojnie... córeczko.

Oho... używanie zdrobniałych słów. Starał się pokazać jej szczerość w swoich słowach i chęć rozmowy. Jeśli by go nie znała, mogłaby uwierzyć, że jest taki uległy. Jednak wyobrażając go w stroju Batmana z tymi słowa, nie mogła się delikatnie zaśmiać.

- Widzę, że cię to bawi.

- Mroczny Rycerz, który zachowuje się jak nadopiekuńczy ojciec... tak. Ciekawa jestem, co reszta Ligii na to.

- Niezła próba, jednak nie zapominaj, że nadal masz kłopoty.

Mężczyzna podszedł bliżej dziewczyny siadając koło niej. Na szczęście szczyt wieży był tak odległy od krawędzi ziemi, że naprawdę trudno byłoby dopatrzeć ich sylwetek na jej szczycie, zwłaszcza o tej porze.

- Jeśli chcesz mnie uziemić zrób to szybko i miejmy to z głowy.

- Nie chcę cię zamykać, ale jest to kusząca opcja.

- A tylko byś się odważył.

- Hmm...

Uniósł kącik ust w uśmiechu, za to ona spojrzała na niego przestraszona. Wiedziała, że jest on do wszystkiego zdolny i nic zdziwiłoby jej to ani trochę.

- Spokojnie. Jeśli nie chcesz rozmawiać możemy posiedzieć w ciszy i ...

- Śnił mi się ten!

W końcu, powiedziała to, czego nie chciała. Jednak ciężar, który był przez cały popołudnie ją męczył w końcu zszedł w jednej chwili. Jednak mężczyzna nic nie powiedział zamiast tego objął dziewczynę ramieniem przyciągając ją do siebie.

- Powinnaś mi od razu powiedzieć.

- Przepraszam...

- Nie masz, za co. Po prostu... posiedźmy tu trochę.

Kiwnęła głową ocierając mokre oczy od zbierających się w nich łez zdejmując wcześniej swoją maskę. Damian wiedział, że w tej chwili nie trzeba było więcej słów. Patrząc w oczy swojej córki widział siebie sprzed lat, gdy jeszcze nie znał życia poza Ligą, która nauczyła go wiele, jednak nie tego, czego potrzebowało wówczas małe dziecko. Jednak nie było trzeba długo czekać, by syreny alarmowe dały o sobie znać.

- Ruszamy?

Czarnowłosa dość szybko wstała na nogi zakładając z powrotem swoją osobowość Robina.

- Czas pokazać im ich miejsce, Batmanie.

Wystrzeliła z haka ruszając ku dźwiękom, jako pierwsza. Skutecznie za nią podążył Mroczny Rycerz mając z tyłu głowy, że to jeszcze nie koniec i będą musieli wrócić do tego, co poruszyli na dachu firmy.

Centrum miasta Gotham, mieszkanie Jasona Todda, 07 września 16:40

Mężczyzna stał na balkonie wypalając ostatniego papierosa z paczki, którą miał przy sobie. Wpatrywał się w dym, który roznosił się wokół krajobrazu miasta wokół wieżowca, w którym właśnie mieszkał. Jak dla niego starczało mu jego stare mieszkanie, jednak zmienił je na rzecz dziewczyny chcąc dać jej lepsze warunki do życia i bezpieczniejsze od tego, w którym przebywał, na co dzień, jako Red Hood. Gdy tylko wrzucił ostatni niedopałek do stojącej na stoliku popielniczki wszedł do środka lokum, które było od miesiąca jego nowym domem.

- Śmierdzisz.

Dziewczęcy głosik skomentował to siedzący przy wyspie w kuchni przerzucając stronnice książki.

- Myślałem, że się przyzwyczaiłaś mała.

- Miałeś rzucić.

- Porozmawiamy o tym później.

Usiadł obok niej czochrając jej włosy, które teraz były w wielkim nieładzie.

- Ej!

Uśmiechnęła się odsuwając od niego.

- Masz ochotę na coś szczególnego dziś na kolację? To twój dzień mała.

- Niespodziankę. Co tylko zechcesz.

Jason dość długo się zastanawiał aż w końcu przyszła mu pewna rzecz do głowy.

- W takim razie idź odrobić lekcję. Jak będzie gotowe to cię zawołam.

Zostając sam, ruszył w kierunku szafek wyciągając odpowiednie składniki. Zamierzał przygotować coś specjalnego w końcu mają dziś ku temu specjalną okazję. Oficjalnie - prawnie dziś został ojcem. Wrócili właśnie od rodzinnego prawnika rodziny Wayne z odpowiednimi dokumentami, które zakończyły całą niepotrzebną batalię papierkową. Był ojcem.... Mimo, że od dawna wiedział, że właśnie do tego się przygotowywał, dopiero teraz to do niego dotarło. Mimo, że był zaledwie kilka lat młodszy od Dicka, nigdy jak pozostali z jego ,,braci", nie założył rodziny. Wszelkie jego miłości kończyły się zanim miały okazję je rozwinąć. Artemida... młoda amazonka, której pomógł w kilku misjach za młodu, przez pewien okres czuł, że może połączyć ich coś więcej i nawet ta chemia między nimi była wyczuwalna. Kilka pocałunków z jej strony dawało mu szansę na myślenie, że miał szansę rozpocząć z nią związek. Jednak jej śmierć podczas misji z Darksaidem, zakończyła jego może i nieodwzajemnioną miłość. Później była Rose Wilson, córka Slade'a. Na początku razem ze sobą walczyli, współpracowali a potem unikali się. Nawet nie myślał o niej, jako możliwej opcji romansowania, gdy ta pewnego dnia pocałowała go. Od tamtej pory nie przestawał o niej myśleć, co skutkowała rozpoczęcie ich gorącego romansu i próbie ukrycia go przed Deathstroke'iem i Batmanem. Jednak ich związek dość szybko się wydał i zakończył, gdy na polu bitwy gangiem białowłosa dostała strzałem z broni swojego ojca prosto w głowę, kulą przeznaczoną dla niego. Wolała zginąć niż pozwolić mu umrzeć. Zniszczenie starca stało się od tamtej pory jego życiową obsesją odsuwając go od rodziny na dłuższy okres. Oczywiście wiele miłostek przewijało się przez jego życie, jednak żadnej nie udało się zająć miejsca jego Rose. Ponowne pogodzenie się z rodzinką pozwoliło mu zająć miejsce tego ,,fajnego wujka", który przeniósł swoje poczucie miłości na swoich bratanków i bratanice. Nawet nie podejrzewałby siebie oto, że zechce zrobić coś podobnego, co właśnie robił obecnie. Wszystko zaczęło się ponad rok temu. Znał Audre odkąd Maddy przyprowadziła ją na jednej z rodzinnych obiadów przedstawiając ją, jako swoją przyjaciółkę. Jako dorastając w towarzystwie Bruca, nie było nic dziwnego w tym, że każdy z naszej piątki znał historię tej dziewczyny i wiedział, kim ona jest. Dość szybko stała się poniekąd kolejną bratanicą na jego liście dołączając nieformalnie do rodziny Wayne'ów znając ich rodzinną tajemnicę. Jednak ostatnie starcie z Jokerem zmieniło wszystko. Ratując cywili z zawalonego budynku, nieświadomie wyciągnął z niego również tę śmiałą brunetkę. Nigdy jeszcze nie cieszył się tak na jej widok. Ona również ciężko zraniona mocno wtuliła się w niego, nie obawiając się jego maski. W jednej chwili Jason Todd, w tej małej dziewczynce zauważył siebie z przeszłości. Nie mógł się pozbyć tej myśli potem już nigdy. Dość często odwiedzał ją w szpitalu podczas jej procesu dochodzenia do zdrowia i rehabilitacji. Był dla niej wsparciem i oparciem, aż w końcu podjął decyzję, którą ogłosił swojej rodzince podczas świąt Bożego Narodzenia. Zdziwieniom wtedy nie było końca, jednak i radości, zwłaszcza, że zaskoczył samą zainteresowaną. Jednak w przeciągu tego ponad pół roku bycia dla niej rodziną zastępczą, niczego nie żałował. Widocznie ta sierotka z Europy była mu pisana i dziękował Brucowi za wszelką pomoc. Nie była by tu dzisiaj, gdyby nie jego staruszek, zwłaszcza w tej kwestii adopcyjnej. Pamiętając swoją sytuację sprzed tych wielu lat, przyszło mu na myśl, że to właśnie to dziś powinien zrobić. Po blisko pół godzinie pracy postawił gotowe jedzenie na stole zachodząc do pokoju dziewczyny.

- Jeśli nadal jesteś głodna, zapraszam do stołu.

- Mogę wiedzieć, co zrobiłeś? Pachnie... ładnie.

- Jak zobaczysz to będziesz wiedziała mała.

Na widok naleśników z owocami syropem na stole, uśmiechnęła się szeroko.

- Nie wiedziałam, że umiesz je robić.

- Pomyślałem, że to dobra okazja by je zrobić. Od bardzo dawna ich nie smażyłem.

Pytająco uniosła brew siadając koło niego przy swojej porcji.

- Co jest w nich takiego wyjątkowego?

- To pierwszy posiłek, jaki Alfred przygotował dla mnie, gdy pojawiłem się w Wayne Manor. Chciał mi osłodzić mojego spotkanie z Batmanem.

Uśmiechnął się szeroko na myśl tamtej nocy i pojawienia się w życiu Bruca Wayne'a.

- Mamy jeszcze mleko w lodówce?

- Powinien być jeszcze karton. Będziesz piła do nich mleko?

- Zimne mleko zawsze jest dobre do słodkich naleśników. Mam tak od zawsze.

- Więc nalej także i mi.

- Mówisz i masz szefie.

Ich puste szklanki zapełniły się napojem i dokonywali konsumpcji swojego posiłku.

- Audre... sądzę, że powinniśmy porozmawiać.

- O czym? Nie zrobiłam nic złego, jeśli oto chodzi. A nawet, jeśli to był pomysł chłopaków.

- Nie martw się. Nie masz żadnych kłopotów dziewczynko. Ale, proszę.

Podsunął jej pod nos kartkę z jej danymi. Dość szybko zauważyła, o co mu chodziło.

- Tu jest błąd. Od kiedy mam drugie imię?

- Od dzisiaj. Witaj oficjalnie w rodzinie Wayne - Audre Rachel Todd.

- Poważnie? Ale tą Rachel mogłeś sobie darować.

- Wiem, ale to już tradycja - drugie imię jest nieodłączną częścią tej rodzinki.

- To rozumiem. Ale data urodzenia?

- Nie zmieniliśmy jej celowo. Została wprowadzona korekta. Niestety nie udało się nam ustalić, w który dokładnie dzień się urodziłaś, jednak miesiąc się zgadza. Znaleziona przy tobie data była błędnie wzięta za datę twoich urodzin. Oficjalnie urodziłaś się w grudniu i powinnaś być w klasie wyżej niż Maddy. Jedynie, co wybraliśmy, to dzień. Twoje nowe narodziny, jako nowej osoby - dzień, kiedy oficjalnie zaakceptowałaś mnie, jako swojego nowego ojca. Od dziś będziemy świętować twoje urodziny dwudziestego czwartego grudnia. O ile tylko się zgodzisz. Ten papier nie został jeszcze potwierdzony w urzędzie, więc... Jaka będzie twoja odpowiedź.

- Zgadzam się na wszystko, co powiesz... tato.

Nie pozostawiła mu czasu na odpowiedź. Natychmiast rzuciła mu się na szyję ściskając go z całych sił. Zareagowała instynktownie nie dając mu ani sobie czasu do myślenia. Mogła obecnie zgodzić się na wszystko. Nigdy nie była bardziej szczęśliwsza niż teraz. Czuła się nową osobą, mogącą odciąć się od piekła przeszłości całkowicie i zapomnieć o dawnej Audre.

- Cieszę się, że mnie tak nazwałaś moja droga. Teraz ta poważniejsza część, musimy omówić kilka rzeczy.

- I zaczyna się ojcowania.

Jeśli chodziło o nią - Jason Peter Todd zmieniał się nie do poznania. Jak widać rodzicielstwo pomagało wyzwalać instynkty, o które nikt nie mógł ich podejrzewać.

Wayne Manor, 07 września, 17:12

Biblioteka była jej ulubionym miejscem, w którym mogła się wyciszyć i odpocząć od wszystkich osób w tym domu. Ukryta między regałami skutecznie ukryła się w zaciszu zagłębiając w lekturę powieści kryminalnej polecanej jej przez ciotkę Babs. Jednak jak mogła przeczuć jej spokój nie trwał wiecznie.

- To była również kiedyś ulubiona kryjówka Damiana. Czasami macie zbyt podobne nawyki.

Na widok twarzy swojego dziadka uśmiechnęła się charakterystycznie.

- Jest nas trójka. Jakoś los podzielił między nas te geny. Mi dostały się te lepsze.

Uniósł lekko brwi do góry kręcąc głową wiedząc doskonale, że to był czysty sarkazm z strony dziewczyny.

- Szukałeś mnie?

- W zasadzie to Damian cię szukał. Jest w swoim pokoju, podobno ma ci coś do powiedzenia.

- No... dobrze.

Odłożyła książkę na kanapie mijając się z seniorem rodu idąc na górne piętro posiadłości rodzinnej. Na całe szczęście jej pokój znajdował się w drugim skrzydle wraz z pokojem Thomasa i byli dość daleko od pokoju rodzi... ojca. Dzięki czemu nie mogli być tak łatwo kontrolowani w celu ich snu. A także, dziękowała losowi, że pokój Rowan był z zupełnie innej strony niż jej. Nie chciała dzielić wspólnej przestrzeni z siostrą, zwłaszcza tej między ścianowej i o wiele częściej niż to było możliwe. W końcu dotarła do celu.

- Podobno chciałeś mnie widzieć tato?

Była zaskoczona, gdy zobaczyła, że zamykał walizkę.

- Tak. Muszę niespodziewanie wyjechać do Metropolis na weekend. To nie potrwa długo, ale niestety jest dość pilne. Tak to jest, gdy powierzysz taką sprawę nowicjuszowi.

- Tylko tyle? Jakby to był pierwszy raz.

- Patrol zostawiam tobie oraz Jonowi. Będzie pomagać wam James.

Była zaskoczona jego słowami, po raz pierwszy nie przydzielał im do misji żadnego dorosłego superbohatera?!

- Będę w niedzielę wieczorem. Kazałem już wszystko przygotować na poniedziałek.

- Och... rozumiem. Udanej pracy i wracaj szybko.

Na pożegnane przytuliła go mocno. Nigdy nie wiedziała, kiedy może być ten ostatni raz, gdy rozmawia z ojcem, czy może go przytulić. Tylko w jego otoczeniu czuła się bezpieczna i mała jak na swój wiek. Nikomu tego nie przyznała i nigdy nie zamierzała.

- Maddy... Uważaj na siebie... i rodzeństwo też.

- Możesz na mnie liczyć kapitanie.

Posłała jej ciepły uśmiech i wyszedł z pokoju. Gdy zmierzała w stronę salonu zauważyła jak również żegnał się z pozostałą dwójką dzieci. Po dołączeniu do nich na dole, fioletowłosa od razu zniknęła zaś Thomas uczepił się jej, jak przysłowiowa rzep psiego ogona.

- Pobawisz się ze mną? Nudzi mi się.

- Idź po piłkę. Jestem pewna, że ogród na nas jeszcze czeka.

Bawili się przez ponad dwie godziny, uszkadzając po drodze kilka rządków kwiatów Alfreda. Skutecznie ukrywając szkody, inaczej czekałoby ich kilka godzin słuchania o ciężkiej pracy, odpowiedzialności i zero słodyczy przez najbliższy czas. A uwierzcie, nie chcecie zostać pozbawieni wypieków Alfreda na dość długi czas.

***

Nastała w końcu godzina patrolu i przebrała się w jaskini w swój kostium Robina. Właśnie kończyła wiązać buty, gdy wtargniecie trzech osób zaskoczyło ich, spodziewała się dwójki, więc skąd ta dodatkowa przeszkoda?

- Czy to nie moja ulubiona bratanica?

- Wujek Dick?!

Była całkowicie zaskoczona jego obecnością. Ojciec nic nie mówił o jego obecności. Zanim zdążyła się otrząsnąć, ten ją mocno uściskał nie pozwalając się tak łatwo wyrwać z uścisku.

- Nie mogę oddychać!

- Jaki ojciec taka córka.

Potargał jej włosy uśmiechając się szeroko. Wujek Richard był dość, specyficzny i lubiła go. Był bardzo zabawny i w jego towarzystwie nigdy nie było nudno. Jedyne co jej raziło w nim to czasami jego beztroskość czy tak łatwe okazywanie uczuć. A także wytrzymywanie ich wszystkich humorów razem wziętych. Mówił, że to podobno od wytrzymania tyle lat przy boku jej dziadka oraz pomocy w wychowywaniu jej ojca, jednak ona miała swoją teorię na ten temat.

- A tak naprawdę co cię sprowadza?

- Muszę porozmawiać z Brucem. I nie chciałem puszczać Jamesa samego.

- Tato! Brzmisz jakbym robił to pierwszy raz.

- To wcale nie znaczy, ze nie będę się martwił. John o tym doskonal wie.

Dopiero, gdy padło jego imię przeniosła wzrok na chłopaka patrzącego na całe to przedstawienie pod ścianą. Ubrany w kostium Nightwinga uśmiechał się charakterystycznie jak przystało na syna swojego ojca. Podobno bardzo przypominał Richardowi swojego imiennika - Johna Graysona Seniora. Jedyne, co było inne, to jego kolor oczu, który odziedziczył po matce, jednak jego sposób bycia... no cóż. John Alfred był najstarszym z rodzeństwa Graysonów i najstarszym synem oraz dzieckiem Richarda oraz Barbary. Mimo, że nie był jakoś szczególnie skomplikowanym dzieckiem, to los postanowił zrobić to za niego. Urodził się, bowiem w rocznice śmierci swoich dziadków Johna i Mary Graysonów, stąd zapewne także i może jego imię. Jednak na domiar złego w tamtym okresie nastąpiła tajemnicza seria porwań ludzi powiązanych z policją Gotham, a jako, że Barbara była córką komisarza Gordona i ona nie uniknęła tego losu, będąc wtedy w zaawansowanej ciąży. Tylko dzięki szybkiemu ratunkowi udało jej się urodzić zdrowe dziecko i samej nie zginąć podczas porodu. Może też kolejne wydarzenia sprawiły, że ich ojciec był aż zza nadto opiekuńczy. Jednak od zawsze wiedział, że chciał iść w jego ślady i nic nie mogło go powstrzymać. Od dziecka był obecny w ,,gackowych interesie" wiedząc, że kiedyś przejmie kostium i maskę swojego ojca. Co stało się faktem w jego siedemnaste urodziny, kiedy to oficjalnie Dick przeszedł na emeryturę, jako Nocne Skrzydło, powierzając swoje alterego pierworodnemu. Zawszebył gotowy służyć swojej rodzinie i być częścią batklanu, jednocześnie studiującna uczelni w Gotham... Kryminologię. Tak, można to uznać za świetny żart, jednaknie można go winić za jego pasję. Z całej ich trójki, jedynie Mari bądź Mary,różnie ją nazywają, odziedziczyła pasję ich ojca do akrobatyki uczestnicząc wprzeróżnych zajęciach z gimnastyki.

- Chcecie, żeby wasz matka mnie zabiła, gdyby coś wam się stało?

- Nie będzie to dla mnie jakaś duża strata. Mam jeszcze kilku innych wujków na stanie.

Maddy powiedziała uśmiechając się charakterystycznie w pełni złośliwości tego komentarza.

- Jak widać genów nie oszukasz. Prawdziwa z ciebie córka pomiota demonów.

- Wujek Jay! Ominęła mnie jakaś informacja o zjeździe rodzinnym?

Uniosła ironicznie brew patrząc jak na ekranie pojawił się obraz Red Hooda.

- Myślisz, że twój staruszek tak łatwo zostawiłby cię pod opieką dwójki innych dzieciaków? To chyba nie znasz za dobrze obsesji Damiana.

Lekko się zaśmiał na minę swojej bratanicy.

- Lepiej mi powiedz, czemu nie uważasz dookoła siebie.

- O czym ty mówisz?

- Za tobą!

Jednak była za późno. Dał się podejść jak dziecko jednemu z pnączy Poison Ivy, przerywając nagrywanie.

- Ruszamy. Trzeba mu pomóc.

I trzeba jeszcze dodatkowo komuś tłumaczyć, czemu nienawidziła zajmować się kwiatami? Ta przestępczyni odbierała do nich całą radość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top