14. Łabędzi śpiew

Gotham City, Wayne Manor, 9 października 4:32

Cisza w posiadłości dawała o sobie znać dosyć wyraźnie, zwłaszcza, że samo słońce miało dopiero wzejść nad horyzontem miasta. Wszyscy w dworze albo spali, albo udawali, że śpią. Nikt nie odpoczywa od wielu dni spokojny w murach tego domu. To wydawało się być niczym klątwą, która przesiąknęła w mury tego budynku, odkąd tylko wszystko zaczęło się sypać w życiu braci Wayne. Bruce nie był wyjątkiem od tej sytuacji zwłaszcza po tym co wydarzyło się wczoraj. Prowizorycznie wyłączył telefon nie chcąc być nękany powiadomieniami prób kontaktów z jego strony. Nie był gotowy na rozmowę i nie wiedział czy w ogóle jest na nią sposób się przygotować. Sytuacja była, lekko skomplikowana. Odkąd wrócił z patrolu nocnego, przekręcał się z boku na bok, próbując oddać się w objęcia morfeusza jednak na próżno. Natrętne myśli nie pozwalały na odpoczynek, którego jego ciało się domagało, jednak nie umysł. Był pomiędzy młotem i kowadłem i nic nie pomagało. Lekki nasenne były ostatnim sposobem jaki chciał stosować, dopóki nie będzie to wskazane i sprytnie ukryte przed wszystkimi innymi. Dodatkowo dzisiejszy dzień będzie trudny i mocno przygnębiający. Oficjalnie wieczorem miała być rodzinna kolacja, gdzie miała się zebrać cała familia i wspólnie się zabawić, jak to od dawna nie mieli możliwości, gdyż każdemu zdawało się co innego wypadać. Praktycznie tradycją było, że w rodzinie Wayne hucznie obchodzono urodziny, zwłaszcza jeśli chodzi o sam środek familii. Co jednak nie oznacza, że było ono pożądane. Jednak tym razem uroczystość się nie odbędzie. Wszyscy wiedzą doskonale z jakiego powodu i dlatego dziś jest taki dzień, że lepiej unikać wujka Damiana na wszelkie możliwe sposoby. Zwłaszcza, że następne wypadające przyjęcie urodzinowe jest właśnie jego. Nie miał jednak żadnej ochoty ani nawet myśleć o tym co wtedy będzie. Obecnie nie wiedział nawet co przyniesie jutrzejszy dzień a co dopiero przyszły miesiąc. Zwłaszcza, gdy na jego oczach rodzina Wayne zaczynała się rozpadać.

Nanda Parbat, 9 października 18:32 (10 h +)

Gdy w końcu mogła zamknąć drzwi do swojego pokoju, poczuła, że jest w stanie pozwolić swoim łzom płynąć po jej policzkach nie powstrzymując ich strumienia. Minie trochę czasu zanim ktokolwiek tu zajrzy i będzie próbować ją wyciągnąć siłą. W końcu na tym ma służyć kara. Obolała od tych dziwnych ćwiczeń, posiniaczona od każdego uderzenia, na które nie była gotowa... Jakby przeżywała swoje piekło na ziemi, jeszcze za swojego życia. W pokoju nie było nic oprócz łóżka oraz skrzyni, która była zamknięta. Zawsze kazano jej tu przychodzić co wieczór, gdzie miała odbywać swoją karę za złe zachowanie, gdy jej postępy były dość mierne do wyników, których oczekiwali od niej. W zasadzie, nie chciała robić tego czego od niej oczekiwano. Nie była maszyną, którą można wyszkolić do tego by stała się... no właśnie kim?

Do dzisiaj nie jest w stanie przyjąć tego, że za tym wszystkim stoi kobieta, która podaje się za jej babkę. Osunęła się po drewnianych drzwiach siadając wyczerpana na podłogę kuląc się ze strachu. Miała ledwo dwanaście lat a była traktowana jakby była co najmniej trzy razy starsza.

W większości nie rozumiała tego co mówili do siebie. W końcu nigdy nie nauczyła się arabskiego, bo nie uznała, by kiedykolwiek miałby się jej przydać. Teraz trochę tego żałowała. Jedynymi osobami, które rozmawiały z nią po angielsku, była ta kobieta oraz jej wymyślni nauczyciele, chodź widać było niechęć w kierunku używania przez nią tego języka. Może i dzieliły ze sobą krew oraz geny... Jednak nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek miała się o niej wyrażać jako babcia. Miała już jedną i to najlepsza jaką mogła mieć. Nie zamierza zwracać się do niej z tym szacunkiem, na który zdaniem nastolatki sobie nie zasłużyła. Talia była kolejnym złoczyńcą na jej drodze, którego Batman jak zwykle pokona. Jednak... czy w tym przypadku może być podobnie? Nikt nie wie, że tutaj jest. Minęło wiele dni i panuje totalna cisza, by ktokolwiek z osób niepożądanych dostał się w okolice tutejszej kryjówki. Czego ona w ogóle oczekiwała....

Na początek uciekała a teraz oczekuje ratunku...

- Co ja najlepszego zrobiłam...

Gdyby nie jej własna głupota i niepewność tego jak pasuje do rodziny, zapewne nigdy nie doszłoby do tego co się teraz dzieje i ta część rodzinnej tajemnicy na zawsze pozostałaby ukryta. Niepotrzebnie dokopała się do prawdy swoim głupim i otwartym zachowaniem. Mimo swojego porywczego charakteru, rodzice zawsze stali po jej stronie i ją wspierali. Mogła więc chyba liczyć na to, że i tym razem jej ojciec ją uratuje, prawda? Jednak, jak mogła być tego pewna? W końcu była tylko owocem romansu przypadkowej kobiety, która była jakoś powiązana z tutejszą organizacją. Była im potrzebna tutaj, jednak ku przebiegłości losu wylądowała w Gotham, gdzie miała okazję zasmakować prawdziwego życia, by zostać uwięziona tu, gdzie pierwotnie miała być więziona. Talia była tą, której decyzje pozwoliły dać jej życie i teraz los dziewczynki był w jej zimnych i patologicznych rękach. Głowa demona nie raz podczas ćwiczeń z sztuk walki snuła jej opowiastki o jej pochodzeniu. Próbuje wbić do jej głowy, że to wszystko tylko sen, który się właśnie skończył i zostanie tu po wieki, gdzie jej prawdziwe miejsce lub zginie próbując oszukać swoje przeznaczenie.

- A co, jeśli miała rację?

Cichutki głosik nawiedzał jej myśli nie pozwalając wyrzucić się z głowy. Może miała rację, a może wystarczy tylko jeszcze trochę poczekać, by poznać dobre wieści dotyczące pomocy z zewnątrz. Siniaki na jej rękach i reszcie ciała świadczyły o ostatniej karze, jaką dostała za próbę ucieczki. Bolało, to jedyne co pamięta. Dość szybko straciła przytomność budząc się w tym zamkniętym pomieszczeniu. Sam zapach niósł za sobą cierpienie oraz smutek. Ile osób było tu przed nią?

Czy jej własny ojciec musiał znosić to samo co ona, czy może jednak jego pobyt tutaj wyglądał całkiem inaczej...? Miała więcej pytań niż odpowiedzi w danym momencie i wiedziała, że nie uzyska prawdy z ust brunetki. Jedyne czym ją karmi, to same kłamstwa. Ale, ile może być w nich prawdy?

- Wszystkiego najlepszego Maddy...

Głos jej ojca dobiegł jej uszu zupełnie jakby stał tuż obok. Odruchowo szybko przekręciła głowę by tylko przekonać się, że była sama.

- Tata...

Na samo słowo w jej głowie pojawiło się wspomnienie jej ostatnich urodzin, na których obiecał jej, że w tym roku będą je świętować tak jak dawniej. A przynajmniej spróbują i że na pewno prezent będzie czymś wielkim. Do dziś nie dowiedziała się co wówczas Damian planował i na samą myśl o swoim rodzicu jej oddech stał się narwany i donośny. Nie kontrolowała swojego zachowania czując, że poddaje się rozpaczy. Sekundy wzrastającego niepokoju pokonywały nią przejmując kontrolę nad jej ciałem. Nawet nie zdawała sobie sprawy, kiedy jej oczy zaszły mgłą i straciła przytomność.

Gotham City, Wayne Manor, 9 października 7:32

Blondyn siedział przy stole w kuchni leniwie mieszając łyżeczką w kubku pełnym zwykłej czarnej herbaty, w której odbijało się jego własne nieszczęśliwe odbicie. Nie miał aktualnie ochoty na nic i nie wiedział co ma ze sobą począć. Był tylko on i żadnej żywej duszy w zasięgu ludzkiego wzroku. Jednak posiadłość była ogromna, czym można doskonale zrozumieć, że ludzie mogą dość łatwo się tu mijać bez problemu dyskretnie. Nawet nie usłyszał, kiedy do pomieszczenia weszła kolejna osoba.

- Długo tu tak siedzisz?

Ledwo podskoczył na krześle obracając się w stronę nowej osoby w kuchni.

- Od kilku minut. Nie mogłem spać.

- Mam nadzieję, że nie pijesz kawy?

- Spokojnie dziadku. To tylko herbata.

Uśmiechnął się lekko na słowa blondyna, gdy usiadł naprzeciwko niego. Przyglądał mu się uważnie i wiedział, że widać z jego strony zmartwienie, jednak nie umiał obecnie inaczej. Nic nie dawało zachowywanie pokerowej twarzy.

- Słyszałem o tym co się wczoraj stało...

- Nie chce o tym rozmawiać.

- Ale wiesz, że musisz. Nie możecie tak do końca życia się wymijać i uciekać.

- Powiedz to jemu. Już za długo czekałem...

Bruce Senior słyszał dokładnie te same słowa trzynaście lat temu... Wtedy nie interweniował i historia miała tragiczny początek końca. Jednak teraz... Nie mógł patrzeć na cierpienie syna i wnuka, nie kiedy mógł pomóc i wiedział, że musi.

- Twoja matka powiedziała dokładnie te same słowa, kiedy odchodziła.

- Moja... mama?

- Po tym jak ukryła się na Temiscirze, z pomocą Diany znalazłem ją i chciałem skłonić by chodź porozmawiała z Timem. Widziałem w jakim stanie był. Jednak jak widać nie udało mi się. Była równie uparta co ty. Tim do dziś nie pogodził się z tą stratą. Nie zrozum mnie źle, nie bronię go i jego zachowań. Sam nie byłem idealnym ojcem dla twoich wujków, więc nie mam prawa teraz się wybielać i oczerniać w całości Timothy'ego. Nikt z nas nie jest bez błędów i ważne jest by w porę je dostrzec i żałować. Czasami bywa za późno i nie wszystko da się na prawić. Zawsze możesz dać mu szanse i zobaczyć co z tego wyniknie. Oczywiście jeśli tego chcesz. Największą męką dla rodzica jest wiedza, że ich własne dzieci ich nienawidzą i je zawiedli.

Z tym przesłaniem odszedł od stołu zostawiając nastolatka samego by mógł to przemyśleć i podjąć kroki. Wiedział, że wszystko małymi krokami i trzeba odpowiednio przygotować grunt, inaczej jak się ich rzuci oboje na głęboką wodę, to lód pod nimi może okazać się zbyt kruchy.

Kilka godzin później

Red Robin patrolował miasto z Batmanem jak to zwykł robić od kilku ostatnich dni praktycznie codziennie. Odkąd zniknęła Maddy... Nie mógł o niej myśleć, zwłaszcza teraz. Musiał się skupić na tym co się teraz działo wokół niego na patrolu. Jeden fałszywy krok i mógł skończyć ranny, a tylko tego mu brakowało teraz. Zresztą, oglądanie Batmana w obecnej chwili sprawiało, że dreszcze przechodził przez człowieka o wiele bardziej niż powinien. Wujek Damian się zmieniał i to wcale nie na lepsze. Mroczny Rycerz także. Stał się bardziej milczący, bardziej ryzykowny, bardziej... przerażający! Wszyscy złoczyńcy w mieście wiedzieli, że bohater Gotham stał się agresywniejszy i bardziej brutalny i dyskutowali co się mogło stać, tak jak i inni mieszkańcy Gotham. W prywatnym życiu było tak samo. Pracownicy Wayne Enterprises woleli unikać swojego szefa nie chcąc stanąć na jego linii ataku. Damian był wymagający, to fakt. Ale w dobry tego słowa znaczeniu i zawsze sprawiedliwy. Jednak stał się bardziej ostry i stanowczy na rynku, gdy ktoś mu zalazł za skórę. Wiedzieli z czego to wynika i na prawdę liczyli na to, że to tylko kwestia czasu zanim ich pracodawca wróci do normy. Jednak pozostawał jeden zasadniczy problem... Thomas. On miał zaledwie siedem lat a tak gwałtownie świat się wokół niego zmienia. Co prawda miał jeszcze tak jak i on kochających dziadków, jednak czy nie odciśnie się na nim tak samo jak u niego piętno, gdy osoby z twojego otoczenia zmieniają się nagle i odchodzą po kolei a ty nie możesz nic z tym zrobić?

Nanda Parbat, 9 października 23:56

Atak paniki spowodował, że zemdlała i obudziła się na zimnej posadce, która działała niczym chłodzący okład na jej rany. Nie miała siły wstać by dojść do znajdującego się w środku posłania. Podłoga kusiła ją o wiele bardziej niż się mogła tego spodziewać by na niej zostać. Jak długo tu była? Światło księżyca, które wpadało do środka przez kraty wskazywało, że musiało być około północy, co znaczyło, że jej urodziny się skończyły. Oficjalnie była o kolejny rok starsza jednak to nic nie zmieniało. Była tak samo głupia jak zaledwie kilka dni temu. Ojciec po nią nie przyjdzie... Niepotrzebnie się łudzi. Talia miała rację, była bękartem, podrzutkiem, który zaznał tego czego nie powinien. Została stworzona podstępem dla celów Ligii i tylko po to istniała. Nawet nie mogła się zabić, bo zawsze istniał ten przeklęty dół! Samobójstwo było niemożliwe w tej chwili, zwłaszcza, że nie chciała umierać. Nie miała tyle siły by wykonać śmiertelny ruch. Miała w sobie jeszcze wolę walki, jednak czy zdoła wytrzymać te zabójcze tępo? Jednak nie mogła zaprzeczyć, że zniszczenie planów Talii byłoby piękną zemstą. Widok jej wkurzonej miny w wyobraźni dziewczyny spowodował, że lekko się uśmiechnęła i nawet poobijane jak niezłamane żebra pozwoliły na tą drobną rozrywkę. W końcu była Wayne'em czy tego chcieli czy nie, a upartość to jedna z ich cech rozpoznawalnych. Gdy usłyszała klucz przekręcający się w drzwiach wiedziała, że za chwilę, którymś z wiernych sługusów tej kobiety tu wejdzie. Spodziewała się każdego tylko nie jego. Blondyn w masce uchylił drzwi przesuwając wraz z nimi leżące na ziemi ciało już trzynastolatki.

- Nie za wygodnie ci na tej ziemi?

- A tobie ze wszystkimi zębami?

Mężczyzna od samego powodu powodował u niej potworny ból głowy i niepotrzebne podnoszenie ciśnienia. Był upierdliwy aż zza nadto. Ile razy próbowała mu zadać za to cios, ten unikał to dość zręcznie, jakby umiał przewidzieć jej ruch do przodu. Nic dziwnego, że był zaufanym człowiekiem Głowy Demona co tylko dawało czarnowłosej dziewczynce dodatkowy powód by go jeszcze bardziej nie nawiedziła. Odkąd zaczął się jej trening demona, był ciągle przy wszystkim obecny, sam nie raz zastępując instruktorów i zadając jej obrażenia, chodź wydawało się, że czasami nad nią litował co wydawało się być niedorzeczne. Jedyne po czym mogła go oceniać to jego postawa oraz sylwetka. Twarz była zawsze ukryta pod maską, która nie ujawniała ani centymetra jego skóry. Nie mogła więc go ocenić po wyglądzie ani tym bardziej po wzroku. Nawet nie dało się dojrzeć jaki miał kolor oczu...

- Po co tu przyszedłeś? Jeszcze nie ma ranka.

- Pani kazała mi to przynieść, byś się w to przebrała. W końcu to twoje urodziny dzieciaku.

- Moje urodziny się już skończyły...

- Lepiej zakładaj tą szmatę i idź. Pani Talia nie lubi, gdy każe się jej czekać.

Rzucił na jej ciało coś, co miało być sukienką, o ironio w kolorze białym i wyszedł. Na prawdę nie miała ochoty ruszyć się ani o centymetr, jednak nie miała ochoty na kolejne bezsensowne ukaranie.

Gotham City, Mieszkanie Drake'a, 9 października 21:32

Jason zostawił Audre u Graysonów i sam udał się w kierunku mieszkania Tima. Miał trochę do pogadania z młodszym bratem, zwłaszcza, gdy ostatnio musiał rozdzielać jego i Damiana siłą. Bez problemu wszedł do na piętro, gdzie mieszkał Drake znając kody otwierające po kolei każde drzwi. Jednak nie musiał się męczyć z otwarciem drzwi od mieszkania, gdyż nie były zamknięte na zamek. Życie mu nie miłe?! Wszedł gwałtownie do środka obawiając się, że coś mogło mu się stać, ale nie spodziewał się tego co zastanie. Salon był nieposprzątany i po podłodze walały się śmieci i o dziwo znalazł puste opakowania po alkoholu. Od kiedy on pił? Mężczyzna leżał w dość mocno rozpiętej, wymiętolonej koszule, która miała plamę po mocniejszym trunku. Zarost tylko udowadniał, że nie golił się i nie dbał o siebie od kilku dni. Pytanie tylko, jak długo tak siebie zaniedbywał.

- Do cholery jasnej, wstawaj Drake!

Nie miał zamiaru się nam nim użalać ani być delikatny. Nie leżało to obecnie w jego naturze.

- Coooo... Zostaw mnie Todd.

- Chciałbyś, ale jak tak zrobię to nic się kurwa nie zmieni!

Dawno już nie przeklinał starając się tego nie robić, by nie dotarło to do uszy, któregokolwiek z dzieci.

- Przyszedłeś się pośmiać, jak nisko się stoczyłem? Proszę bardzo.... Oglądaj... do woli.

- Niech cię szlak. Ogarnij się i posłuchaj mnie przez chwilę do jasnej cholery!

Powiedział to łapiąc go za poły koszuli i mocno nim potrząsając tak by pomóc mu szybciej się ogarnąć.

- Pu... puszczaj.

Złapał niezdarnie jego dłonie odpychając starszego brata od siebie najsilniej jak mógł w tej chwili. Co dało pomiędzy nimi kilku centymetrową odległość. Jednak porywczość Jasona była znana nie od dziś i wiedzieli, że tak tego nie zostawi. Odruchowo chwycił w pobliżu leżącą szklankę, miał nadzieję, że wody i wylał na niego całą zawartość.

- Oszalałeś?!

- Może to cię odrobinę otrzeźwi. Chodź sądząc po zapachu wątpię w to. Zachowujesz się jak pierwszy lepszy menel spotkany na ulicy.

- Nie potrzebuje lekcji odpowiedzialności od ciebie.

- A szkoda. Ode mnie chociaż własne dziecko nie chce uciec.

Wystarczyłoby starszy z nich dokończył zdanie, by niebieskooki rzucił się na swojego rozmówcę chcąc go uderzyć, jednak zachwiał się z powodu procentów nadal krążących w jego żyłach i opadł zrezygnowany ponownie na sofę.

- Sorry stary, ale wiesz, że mam rację. Gdybyś się ogarnął wcześnie, nie byłoby tej całej szkopki.

- Nie... To nie.... To nie moja wina słyszysz!

- A czyja niby? Chłopak przez ostatnie lata wychowywał się w dworze, bo jego rodzony ojciec był gościem we własnym domu. Nie było cię, gdy tego potrzebował. Praca stała się dla ciebie ważniejsza, stałeś się zupełnie jak Jack.

Ostatnie zdanie było dosłownie gwoździem do trumny porażek w wykonaniu Timothy'ego Drake'a.

- To nie tak...

- Możesz mnie oświecisz?!

- Wiem, że spaprałem sprawę po całości. Jednak im starszy jest Bruce, tym bardziej staje się podobny do Cassie. To boli, zwłaszcza, gdy w snach widzę, jak odchodzi bądź ginie. Nie mogłem pozwolić by to się stało. Na początku myślałem, że odejście jako Red Robin i odłączenie od tego wszystkiego co z tym związane dziecka, będzie dobrym pomysłem, że to go uchroni przed złem i bólem. Jednak próbując uciec przed przeszłością, zatracałem się w pracy. Nawet nie wiem, kiedy stała się ona dla mnie najważniejsza. Nie musiałem wtedy myśleć o niczym poza nią i czułem się jakby... bezpieczny chyba. Zdałem sobie sprawę, że moje własne dziecko stało mi się obce i z każdym dniem się oddala. Byłem zły jak cholera, że wolał on towarzystwo Damiana, zamiast być ze mną w domu. Chodź wiedziałem, że to moja wina, to wolałem przelać to na małego demona. Łatwiej jest zrzucić winę na kogoś innego i odjąć ją sobie. Zrozumiałem to i chciałem by Bruce wrócił do domu. Chciałem porozmawiać i wyjaśnić, ale nie wyszło.

Jason stał z założonymi rękami cały czas uważnie słuchając wylewu uczuć i trosk Tima. Minie sporo czasu zanim ponownie się przed kimś tak otworzy więc wolał niczego nie przegapić. Zwłaszcza, że wstawiony był bardziej do tego skory. Jego zapłakane oczy sprawiały, że jemu samemu było głupio za to jak dzisiaj na niego naskoczył, jednak musiał trzymać się twardo swojego postanowienia.

- Nie rozumiesz. Damian nie chce ci odebrać Bruce'a.

- Jakoś inaczej to widzę.

- Matole, myślisz, że czemu pilnuje go w rezydencji jak oka w głowie i poza nią 24/h? Nie chce by zniknął jak Maddy i żebyś przeżywał to samo co on ośle!

Nikt się zdawało tego nie wiedział, jednak Jason miał zbyt sprawne oko, by tego nie zobaczyć. Zbyt dobrze znał Damiana, ale jak się teraz wydawało jednak nie za dobrze, skoro udało mu się chować kilka tajemnic przed nimi. Jednak nie pora na to.

- On... co?

- Chroni go na jedyny znany mu sposób. Wczoraj nie chciał by wasze relacje się jeszcze bardziej popsuły temu ci tego nie powiedział. Lepiej ogarnij siebie i mieszkanie, bo na pewno Bruce się odwiedzi, ale nie wiem czy będzie chciał zostać.

Wyszedł na korytarz oddychając z ulgą. Nie wytrzymałby ani chwilę dłużej. Zupełnie jakby prowadził rozmowę z ścianą. Może ten alkohol i praca zdołały mu już odpowiednio wyprać mózg i osłabić jego zdolności logicznego myślenia, skoro to on musiał mu to wyjaśnić prosto na tacy. Miał nadzieję, że Drake zrozumiał i weźmie się w garść bo inaczej to co budowali razem z Damianem, przepadnie. 

Dzień później...

Mężczyzna siedział około południa na dość ostrym kacu w świeżo posprzątanym mieszkaniu. Po wyjściu niezapowiedzianego gościa w postaci Todda, wziął się w garść i posprzątał. Od dawna nie było tu tak czysto. Skończył niedługo po pierwszej w nocy i rzucił się senny na kanapę. Gdy się obudził było już rano, jednak nie mógł znowu zasnąć. Bolała go solidnie głowa, jakby co najmniej przejechał do niej samochód. Co on sobie myślał wlewając w siebie tyle alkoholu. Przecież nie miał mocnej głowy. Jednak w tej chwili to nieważne. Pamiętał doskonale co powiedział mu Jason. Przed nim parował kubek czarnej kawy w który był wpatrzony tak jakby w tej chwili to było jego centrum wszechświata. Kofeina była jego kolejnym uzależnieniem już od najmłodszych lat, jednak nie była ona tak groźna jak jego obecne.  Wczorajsza rozmowa z Jasonem, była czymś niespodziewanym. Nigdy nie owijał w bawełnę, a jeśli było trzeba to potrafił nawet użyć siły. Miał rację, musi się ogarnąć. Co prawda wątpliwa była nadzieja, że chłopak pojawi się tak szybko tutaj, zaledwie dwa dni po ich ostatnim spotkaniu. Jednak jak to się mówi, nadzieja matką głupich. Dzwonek do drzwi sprawił, że podniósł się i powlókł do drzwi wejściowych przeświadczony, że to właśnie kurier przywiózł jedzenie, które zamówił w restauracji, jednak nic bardziej mylnego. Na jego widok, źrenice jego oczu poszerzyły się i odruchowo uniósł dłoń zakrywając swoje usta, które otworzyły się w niedowierzaniu.

- Bru...

- Hej. Możemy pogadać?

***

Hala sprawiedliwości, 10 października 21:34

Jonathan jak zwykle o tej porze przeglądał ostatnie raporty zgromadzone przez innych członków podczas nieobecności jego oraz Damiana. Zwykle to ten drugi to robił, jednak przez obecną sytuację, wolał to zrobić za niego chcąc by skupił się na tym co się dzieje w Gotham. Ezra spał dziś u dziadków więc nie było kłopotów, by spędził tutaj noc. Superman przeglądał kolejne wysłane sygnały na ich prywatne radary, gdy jednej przykuł jego szczególną uwagę. Nie mieli połączenia z tą osobą, od bardzo wielu miesięcy a tu nagle się zgłasza. Dobra wiadomość jest taka, że jeszcze żyje i nie zdołali go zdemaskować. Miał przynajmniej taką nadzieję, gdy odpalił zaszyfrowaną wiadomość i przepuścił ją przez system. 

Mają dziewczynę. Powiadom Batmana. 

Te cztery słowa wystarczyły, by bohater wstał gwałtownie z swojego miejsca siedzącego niedowierzając w to co właśnie przeczytał. 

- To... niemożliwe. 

Miał ochotę natychmiast zadzwonić i powiedzieć o wszystkim Damianowi, jednak... Czy mógł ufać, że to nie była pułapka? Nie chciał dawać przyjacielowi fałszywej nadziei, jednak trop prowadzący Maddy do Ligii Zabójców stał się jego nową zagadką do rozszyfrowania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top