13. Stąpanie po linie

Gotham, Wayne Manor, 8 października 7:37

Wstał dziś o wiele później niż planował, jednak nie można było go winić, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Blondyn przeczesał lewą ręką swoje włosy odrzucając do tyłu luźne kosmyki, które domagały się przystrzyżenia, jednocześnie drugą zakładając na swój nos okulary. W końcu świat stał się wyraźny na tyle by mógł w nich funkcjonować. Musiał w końcu się przygotować do szkoły, chodź niespecjalnie miał ochotę tam obecnie iść. Aż się zdziwił, że pomimo tylu osób w dworze, żaden nie przyszedł go obudzić. Ubrany w ciemny dres oraz t-shirt, który stanowił jego piżamę, zszedł na dół wprost do kuchni, gdzie krzątał się jak zwykle Pennyworth.

- Dzień dobry Alfredzie.

- Dzień dobry paniczu. Liczę, że dobrze spałeś?

- Chyba można tak powiedzieć. Gdzie są wszyscy?

- Panicz Damian pojechał z paniczem Thomasem do domu Graysonów. Panicz Bruce wraz panią Seliną musieli załatwić ważną sprawę. Obecnie w posiadłości jest tylko nasza dwójka.

- Rozumiem, że dziś pójdę sam do szkoły.

- Mistrz Wayne wyraził się jasno, że liczy, że do końca tygodnia zrobisz sobie wolne młodzieńcze. Musisz odpocząć i nie jesteś w formie by wychodzić na razie.

- Nic mi się nie stało. Nie jestem ze szkła byście wszyscy chodzili wokół mnie na paluszkach. Nieważne. Straciłem apetyt.

Wyszedł zanim starszy mężczyzna zdołał go zatrzymać. Wrócił do pokoju, który zawsze czekał na niego w tym dworze. Każdy z nich miało swoją prywatną przestrzeń, w której mogli się zatrzymać, gdy tylko chcieli lub potrzebowali tego. Wayne Manor było w zasadzie jego drugim domem, odkąd pamiętał. A w zasadzie czasami przyłapywał się w myślach, że traktuje ten budynek jako swój jedyny dom. Gdyby była taka możliwość, najchętniej zostałby tu na zawsze, nie musząc wracać do tamtego budynku. Ojca i tak nie będzie to obchodzić. Przez pierwszy dzień jego ucieczki próbował się do niego dostać wszelkimi sposobami. Jednak od kilku dni cisza. Jakby w ogóle nie było tematu. Poddał się tak szybko jak się tego spodziewał. W sumie ... Komu na tym świecie był jeszcze potrzebny nie licząc swoich przyjaciół? Owszem miał rodzica, jednak w takim przypadku już chyba lepiej być sierotą. Reszta jego rodziny ma swoje problemy i zmartwienia i nie powinien ich nimi obarczać, skoro nie szkodzą jemu zdrowiu fizycznymi. Skoro i tak już nie zaśnie powinien chociaż pozbyć się piżamy. Nie mając żadnych szczególnych planów skierował się do pokoju swojej kuzynki szukając tu ... sam nawet nie wiedział czego. Jej pokój został gruntownie przeszukany wiele razy i nic co by ich na prowadziło na szczególny trop. Nawet moce Supermana nie są w stanie nic zdziałać, jakby naprawdę wyparowała z powierzchni ziemi. Nie mógł tak myśleć, ona żyła i miała się dobrze! Odruchowo usiadł przy jej biurku, przeglądając porozrzucane po blacie niedokończone rysunki. Pamiętał jak wujek Damian wpatrywał się w nie kilka dni temu w nocy, gdy nie mógł spać po skończonym patrolu, gdy schronił się tu po swojej ucieczce od ojca z centrum miasta.

Kilka dni temu...

- Wujku... Możemy porozmawiać?

Zapytał lekko się wahając. Cały patrol zastanawiał się czy ma powiedzieć o tym mężczyźnie aż w końcu podjął decyzję, że kto jak nie on ma o tym wiedzieć, zwłaszcza, że okoliczności by raczej wymagały takiej wiedzy.

- To coś ważnego Bruce?

Oderwał wzrok od rysunków swojej córki przekierowując wzrok na siadającego na skraju łóżka nastolatka.

- To dość istotne. Kilka dni przed swoim zniknięciem, Maddy mi o czym powiedziała. Coś co ją wyjątkowo dotknęło.

Lekko zaintrygowany mężczyzna podniósł się z krzesła i usiadł obok nastolatka próbując dodać mu otuchy poprzez położenie dłoni na jego ramieniu.

- Co konkretnie masz na myśli?

- Ja... Maddy była przybita, bo... Ona wie, że ciocia Rachel to nie jej mama!

Damian spodziewał się wszystkiego wówczas, jednak to co powiedział mu właśnie blondyn sprawiło, że gdyby nie siedział, to nogi by się pod nim ugięły.

- Powiedziała... skąd wie?

- Podsłuchała rozmowę. A potem by być pewna sprawdziła dokumenty z twojej skrytki. To ją upewniło. Jednak w życiu bym się nie spodziewał, że ucieknie, że dojdzie do porwania, że... Powiedziała mi, że przyjdzie porozmawiać a ona...

Junior nie wytrzymał, ściągnął z nosa okulary wycierając rękawem bluzy mokre od próbujących wypłynąć na wierzch łez.

- Bruce...

Damian wyszeptał jego imię chwytając go w mocny uścisk będąc mu wdzięczny za to co właśnie powiedział.

- Nie miałeś prawa niczego przewidzieć. W tym nie ma ani trochę twojej winy. Tylko ja mogę się czuć winny. Żaden z was, rozumiesz.

- Tak wujku.

- To dobrze. A teraz wracaj do łóżka. Jak porządnie nie wypoczniesz to rano będą mi suszyć głowę.

Uśmiechnął się na jego próbę żartu i wrócił do swojego pokoju zostawiając go w środku samego, nawet nie wiedział na jak długo.

Obecnie

Po wspomnieniu potrząsnął mocno głową chcąc się doprowadzić do przytomności umysłowej, by zapomnieć o tamtym wydarzeniu. Dość szybko przeszedł do biblioteczki czarnowłosej chcąc znaleźć jakąś lekturę dla siebie. Gdy w końcu wracał z nową lekturą do swojego pokoju, ciszę przerwał sygnał połączenia przychodzącego na jego telefon. Nie zdziwił go fakt, że próbował się z nim skomunikować jego stryj.

- Halo?

- Bruce? Dobrze, że już nie śpisz. Muszę załatwić pilną sprawę w biurze a nie chce zostawiać Thomasa samego. Kontaktowałem się już z Alfredem. Byłbyś tak miły i pojechał z nim i odebrał Toma z firmy?

- Oczywiście. Nie ma problemu.

- Dziękuje. Czekamy w moim biurze jak coś.

Dopiero, gdy się rozłączył zdał sobie sprawę, gdzie zgodził się pójść. Dosłownie miał wejść do paszczy lwa! Ale, gdyby miał go tam spotkać... wówczas Damian nie prosiłby go o coś takiego. Jeśli nie będzie się zatrzymywać po drodze i dyskretnie przejdzie korytarze, powinien dotrzeć do biura szefa bez problemu. Gdy tylko znalazł się na parterze, starszy kamerdyner czekał już na niego. Oboje wsiedli do samochodu i pojechali do centrum miasta. Oglądając krajobraz za oknem auta mógł zauważyć jak miasto się zmieniało, mimo że na co dzień nie zwracał na to szczególnej uwagi. Może i był mieszkańcem tej metropolii, jednak nie czuł się jakby w niej funkcjonował poza swoim nocnym życiem superhero. Starszy mężczyzna zatrzymał pojazd niedaleko głównego wejścia obiecując, że będzie tu czekać. Blondyn po przełknięciu niewidzialnej guli w swoim gardle wszedł do środka kierując się od razu w kierunku windy. Wolał jak najmniej wdawać się w rozmowy z ludźmi, którzy go tu znali, by ograniczyć pobyt w tym budynku na tyle na ile mógł. Drzwi otworzyły się dość szybko przepuszczając grupkę pracowników, która kierowała się w stronę wyjścia z wieżowca. Był sam w środku. Po wciśnięciu odpowiedniego przycisku ruszył ku najwyższemu piętru. Wydech ulgi wymknął się w jego ust, gdy opierał się o jedną z ścian pomieszczenia, które go obecnie więziło. Wraz z przeskakiwaniem oznaczenia na przyciskach i charakterystycznym dzwonku, mijał kolejne poziomy czując, że wkrótce nastąpi wybłagany punkt kulminacyjny jego podróży bez trafienia na tego kogo się obawiał najbardziej. Gdy drzwi się otworzyły wyszedł z środka jakby było to jedno z jego najgorszych przeżyć w jego życiu. Minął sekretarkę Damiana, która próbowała go powitać i zatrzymać, jednak był obecnie w stanie, którego nie dało się powstrzymać. Wszedł do środka gabinetu i zaczął żałować, że jednak nie dał się zatrzymać Marion na zewnątrz.

***

Damian nie chciał by sytuacja się w ten sposób potoczyła. Nie planował w ogóle by doszło do tego spotkania. Owszem chciał załagodzić sytuację i doprowadzić do pogodzenia, ale w przyszłości. Teraz było na to za szybko. Dziwnie się czuł będąc w tym samym pomieszczeniu z Timem od czasu ich ostatniej bójki w Jaskini Batmana. Od kilku dni z gabinetu Drake'a nie było żadnych oznak życia. Gdyby go nie znał, pomyślałby, że w ogóle nie było go w pracy, co wydawało się być mało realne. Ale stał przed nim jako żywy dowód, że wszystko jest możliwe. Wszedł do środka mimo tego, że prosił Marion by nikogo nie wpuszczała do środka poza Bruce'em, który właśnie tu jechał. Ostatni raz, gdy widział swojego starszego brata w takim stanie ... było to dwanaście lat temu, gdy dowiedział się o Cassandrze od Diany Prince.

- Timothy...

- Oddaj mi go...

Jego złamany głos przyprawić mógł o ciarki każdą osobę, która go usłyszała. Zmartwiony Tom schował się za jego plecami reagując w ten sposób jako obronę przed nieznaną rzeczą. Nie chciał go mieszać do tej sprawy, lecz czuł, że dojdzie do tego czy tego chce czy nie.

- Nie trzymam go w posiadłości siłą, dobrze o tym wiesz. Jest tam, bo tego chce. Manor od zawsze była jego domem. Sam nie jestem idealny, ale daleko ci do ojca które by chciało to dziecko.

- Mógłbym wiele powiedzieć na ten temat, ale wolę się powstrzymać. Tylko dlatego, że Tommy tu jest.

- Więc wiesz, że niewiele tu wskórasz. Najpierw musisz sam się ogarnąć, Drake.

- Dosłowny jak zawsze. Wbije szpilkę tam, gdzie najbardziej zaboli. Ja także cierpiałem Damian. Przeżyłem odejście i śmierć Cass. Jestem sam sobie winien, popełniłem wiele błędów. Jednak staram się od dawna je naprawić. Jeśli chcesz mi pomóc... oddaj mi syna.

- Wyraziłem się już jasno. Bruce zostanie w Wayne Manor, póki tego sam chce. To nie mnie musisz przekonywać tylko jego. Musisz sprawić by chciał do ciebie wrócić.

Zupełnie jak na zawołanie drzwi do gabinetu się otwarłyby do środka weszła główny aktor, o którego toczyła się tu dyskusja.

***

- Bruce...

Dawno nie widział go w tak złej formie. Idealny wygląd Timothy'ego Drake'a w tej chwili to była dawna mrzonka. Jego czarne włosy, w których dało się znaleźć pojedyncze siwe pasemka były rozczochrane na wszystkie możliwe strony. Brak marynarki pozwalała zobaczyć w jakim stanie była jego niebieska koszula, całkowicie wygnieciona. Cienie pod oczami doskonale zdradzały, że opuścił zdecydowanie o wiele za dużo godzin snu. I te zamglone oczy, gdyby nie znał tego człowieka przysiągłby, że był to stan jakby zaraz miały z nich wypłynąć łzy.

- To ma być żart?

Nie umiał więcej z siebie wydusić. Unikał wzroku swojego ,,ojca" jak tylko mógł. Zresztą on sam nawet nie próbował mówić. Wolał jak najszybciej stąd zniknąć. Zdezorientowany Thomas podszedł do niego chowając się do tej pory za Damianem, teraz znikając za plecami swojego kuzyna.

- Jedźcie do domu. Porozmawiamy później.

Niebieskookiemu nie było trzeba więcej mówić. Wraz z młodszym od siebie dzieckiem opuścił gabinet wuja mimo próby zaprotestowania przez najstarszego w tym gabinecie osobnika. Lecz na nic się to zdało, bo żadna siła by go nie zatrzymała.

***

Gdy dzieci wyszły z pomieszczenia, starszy mężczyzna w końcu nie wytrzymał i opadł na kanapę chowając twarz w swoich dłoniach. Jakby chciał ukryć przed osobą trzecią swoje emocje wypisane na niej. Damian stał niczym przysłowiowy słup soli nie wiedząc jak ma zareagować. Sam nie był w najlepszej równowadze psychicznej i był ostatnią osobą, która powinna takich porad udzielać komukolwiek. Dosłownie przez ułamek sekundy mógł przysiąść, że widział... łzy?

- Potrzebujecie pomocy, oboje.

Gdy to powiedział, starszy wiekiem i stażem brat spojrzał wprost w jego oczy. W jednej chwili zielonooki mógłby powiedzieć, że zobaczył cały jego ból, niepewność, rozpacz, którą krył dotychczas za swoim pracoholizmem nawet przed własnym synem.

- Wiesz, że nie umiem prosić o pomoc z zewnątrz.

- Temu proponuje coś bardziej bliskiego nam obu. Do tego czasu, nie pokazuje się ani w biurze, ani w Dworze.

Na tym uciął dyskusję wychodząc samodzielnie z własnego gabinetu. Doskonale znał schemat działania emerytowanego Red Robina i wiedział, że trzeba dać mu impuls do działania znając jego przeszłość i ikony rodzicielskie. Nie chciał takiej przyszłości dla swojego bratanka. Nie chciał niczego takiego dla żadnego z dzieci. Wystarczy, że oni mieli popieprzone życie.

Gotham City, GCPD, 8 października 11:35

Przerzucał nazbyt nerwowo zapisane kartki świeżego segregatora, który mu właśnie przyniesiono. Miał obecnie kilka pomniejszych spraw na głowie, które oddał swoim podwładnym na komendzie, jednak efekty nie były takie jak się spodziewał i sam musiał wszystko nadzorować. Obecnie nie spał od ponad dwudziestu czterech godzin przeglądając coraz to nowe jak się wydawało poszlaki, próbując znaleźć nowy punkt zaczepienia. Jednak to wszystko wydawało się być stratą czasu. Rozmawiał już o tym z Damianem. Z ich dwójki to on był zawsze lepszy w tych klockach, widząc to co zawsze widział Bruce. Jednak, skoro nawet on jest w czarnej dziurze, tym razem to on musiał przejąć pałeczkę. Nawet poświęcając ku temu spokój w domie rodzinnym. Liczył, że chociaż śniadanie spędzą w miłym towarzystwie, jednak zapomniał, że rano Barbara miała zabrać Marii do dentysty i Thomas niepotrzebnie siedział tu z nimi sam jak ten palec, gdy oni rozmawiali o rzeczach, o których nie powinien jeszcze był słyszeć. Jednak obowiązki Damiana wzywały go tak samo jak jego. Obiecał, że niedługo znów się spotkają, jednak w trochę innej atmosferze. Sygnał jego telefonu rozbrzmiał na dobre, zanim zdał sobie sprawę, że dzwoni. Od razu przerzucił połączenie na tryb głośnomówiący nie odrywając się od lektury zapisanych stron.

- Grayson przy telefonie.

- Komisarzu, Rietz przy telefonie. Mamy chyba nową poszlakę w sprawie dzieciaka Wayne'a.

Wystarczyła sekunda, że gdy tylko ta informacja dotarła do jego mózgu, stanął gwałtownie na równe nogi.

- Mów jaśniej. Co to dokładnie jest i gdzie się znajduje?

- Rozszerzyliśmy obszar poszukiwań jak kazałeś z policją z Hope. Dzisiaj wróciła do domu jedna z kobiet, która mieszka niedaleko miejsca domniemanego porwania. Nie była jeszcze przesłuchiwana. Ale gdy tylko weszła do domu, zgłosiła od razu włamanie. Ktoś był w środku i użytkował go. Zabezpieczono ślady, jednak nic nie zginęło. Ale podobno na miejscu była chusta, która nie należy do niej. Możliwe, że należy do porywacza.

- Wyślij mi zdjęcie tego materiału i monitoruj badania nad wskazówką. W razie problemu od razu kontaktuj się ze mną.

- Rozkaz szefie.

Jak szybko powstał tak samo szybko usiadł. Obecnie liczył się każdy trop nawet tak trywialny. Może w końcu sprawa pójdzie naprzód. Jednak, skoro doszło do czego takiego i możliwe, że sprawca zostawił ślad, to jednak mógł wykluczyć, że miała miejsce w tym udział Liga Zabójców. Oni nie zostawiają żadnych śladów. Możliwe, że to będzie kolejny obiecując trop lub ślepa uliczka. Po odłożeniu telefonu służbowego odruchowo sięgnął po komórkę prywatną, której wyświetlacz informował o kilku nieodebranych połączeniach od jego kochanej żony.

- Babs mnie zabije.

- I tu się nie mylisz Grayson.

Lekko podskoczył nie zdając sobie sprawy nawet, że w drzwiach do jego gabinetu stanęła kobieta, o której właśnie pomyślał. Rudowłosa była jedną z niewielu, która potrafiła go zaskoczyć, przechytrzyć czy podejść o wiele lepiej niż on kiedyś umiał. Nic dziwnego, że ich dzieci są w tym tak samo świetne.

- Cześć kochanie. Mówiłem ci już jak dzisiaj pięknie wyglądasz.

- Phi. Nie zamydlisz mi oczu panie cud chłopcze... Co ty...?!

Nie zdążyła nawet dokończyć zdania, gdy podszedł do niej szybkim krokiem i łapiąc ją za dłoń wciągnął do środka zamykając szczelnie drzwi na zamek, by mysz się nie prześlizgnęła. Dopiero upewniwszy się, że są w pokoju sami, przyciągnął kobietę do siebie i zatapiając wolną dłoń w jej włosach, pocałował ją. Początkowo chciała zaprotestować jednak po dłuższej chwili poddała się mu. Jakoś nigdy nie umiała mu się oprzeć w tej kwestii i to się z biegiem lat nie zmieniło.

- Zawsze musisz to robić Grayson?

- Nie wiem o czym pani mówi, pani Grayson.

- Gordon-Grayson, nie zapominał o tym.

Od ponad dwudziestu lat przekomarzali się na różne sposoby i nigdy im się to nie znudziło. Wielokrotnie mimo już tak późnego wieku zachowywali się jak zakochane w sobie nastolatki, które dokuczają sobie na różne sposoby oraz pomysły mając na swoim utrzymaniu trójkę dzieci, które za bardzo ich samych przypominały.

- Coś się stało? Zwykle poczekałabyś na mnie w domu by dać mi opieprz.

Odruchowo założył za jej ucho kosmyk rudych włosów, których barwę idealnie odziedziczył James Junior.

- Słyszałam twoją rozmowę z tamtym gliniarzyną. Byłeś tak pochłonięty, że nie zauważyłeś uchylonych drzwi.

- To tylko poszlaka, nic, poza tym. Na prawdę nie wiadomo...

- Jedźmy tam.

- Oszalałaś? Nie ma mowy by...

- Bym jechała z tobą? Myślisz, że będę prosić cię o pozwolenie? Richard, albo pojedziemy razem albo osobno, zależy to tylko od ciebie. Jestem dorosła i podejmuje racjonalne decyzję, odkąd skończyłam 10-lat!

- I skończyłaś jako Batgirl oraz ze mną u swojego boku.

- Nie przeciągaj struny drogi mężu, chyba, że uwielbiasz kanapę w naszym salonie.

- Ałć... Nie mam szans, prawda?

- Nie.

- Ok. Ale co z dziećmi?

- Dick... John nie jest już dzieckiem. Potrafi zająć się młodszym rodzeństwem. W wieku Jamesa robiliśmy o wiele bardziej powalone rzeczy walcząc ze złem w Gotham. Zresztą, mogę zawsze poprosić tatę by ich doglądał.

- Wszystko zaplanowałaś za moimi plecami... Miałaś ledwo chwilę...

- Ktoś z naszej dwójki musi być bardziej zaradczy. W końcu jestem od ciebie starsza.

- Zaledwie o kilka miesięcy Babs. Nie rób z tego jakby między nami była kilkuletnia przepaść.

- Teraz mam ważniejsze pytanie. Zamierzasz powiedzieć o tym Damianowi?

Czarnowłosy mężczyzna odwrócił się do żony plecami kładąc dłonie na biurku lekko przygarbiając swoją sylwetkę.

- Nie wiem Barbaro. Nie chce mu dawać złudnej nadziei. I tak czuje, że go zawodzę. Zarówno jako stróż prawa jak i brat.

***

Gotham City, mieszkanie Drake'ów, 8 października 14:50

Timothy ciężkim krokiem dotarł do mieszkania, które pełniło mu rolę domu od wielu lat. Chodź nigdy nie grzeszyło ono miłością i ciepłem jaką powinna być rodzina. Powinni tu być we trójkę. Bruce powinien mieć idealne dzieciństwo a Cassandra być szczęśliwa; tak jak ją zapamiętał; w jego ramionach, a on czułby, że niczego mu już w życiu nie trzeba. Wszystko schrzanił zanim zaczął budować. Niewinna kłótnia przerodzona w wojnę słowną, powiedziane o wiele słów za dużo, odejście tej której oddał swoje serce. Zgaśnięcie iskierki miłości w jego duszy, gdy usłyszał jaki wyrok spotkał jego ukochaną blondynkę. I wtedy na jej miejsce weszło to dziecko. Bruce był dla niego wszystkim co miał. Nie wyobrażał sobie by miało go zabraknąć w jego życiu, jednak tak się w życiu pogubił, że nie widział, że stał się dokładnie taki sam jak Jake Senior. Timothy Jakson Drake nie miał udanego dzieciństwa. Ciągle pracujący rodzice, domowe nauczanie, nianie, to był świat, który znał. Potem w jego życie wkroczył Batman i Robin, którzy pokazali mu, że chodzi o coś więcej w tym mieście a potem dołączył do misji Bruce'a Wayne'a, który stał się mu drugim a w zasadzie pierwszym ojcem, który okazał mu dobroć i ciepłe uczucia. Śmierć Drake'ów w katastrofie lotniczej przypieczętowała jego przeprowadzkę do Wayne Manor, gdzie już miał przygotowany swój kąt porzucając swoją przeszłość. A przynajmniej tak myślał. Odkąd zauważył jak Junior z wiekiem zaczyna przypominać mu jednocześnie straconą ukochaną i jego z przeszłości, głos jego biologicznego ojca nie chciał opuścić jego głowy. Jedynie dzięki pracy czuł, że nie zwariował całkowicie i mógł odreagować ten cały stres. Wolał też, by syn się o niego nie martwił i spędzając czas z innymi dziećmi w jego wieku bawiąc się, rozwijając siebie i mógł budować swoje życie tylko na dobrych wspomnieniach, nie musząc wcielać się w superbohatera. Nie chciał widzieć swojej jedynej pociechy w bliznach, w bandażach, z połamanymi kończynami. Na początku myślał, że nie odziedziczył nic z mocy Cass, więc było to zdecydowanie prostsze. Był zwykłym człowiekiem jak on. Ale teraz, nie był taki pewien. Mógł spodziewać się teraz wszystkiego, skoro nawet on jednej z lepszych umysłów detektywistycznych w tym batmanowym interesie w przeszłości nie mógł rozgryźć, że nowy Red Robin to jego własny potomek. Jednak obiecał coś na grobie jego jedynej, byłej i obecnej miłości, gdy po raz pierwszy i jedyny w swoim życiu zabrała go tam Diana Prince w morzu wielkiej konspiracji, by nie wykryła jego obecności żadna na wyspie Amazonka. Przyrzekł na swojego syna, że nigdy tu nie wróci i będzie musiał mu wystarczyć zastępczy grób cywilny Cassandry w Gotham przy którym może wspominać jej cześć. Jednak kumulacje tego wszystkiego robiła swoje. Nie był sobą, nie od czasu, gdy wszystko narastało. Widział uśmiech na twarzy blondyna, gdy po raz kolejny bawił się z Maddy, kiedy Jason brał go na barana, kiedy Rachel opowiadała mu bajki, kiedy nawet Selina pozwalała mu jeść deser bez wiedzy Alfred... Tylko jeszcze nigdy nie widział tak szczerego uśmiechu w swoim towarzystwie. Był przeszkodą w jego życiu, było wiele osób, których go kochało i z którymi powinien być. Jednak był samolubny. Nie potrafił oddać im jedynej rzeczy, która trzymała go tu przy życiu. Wszystko co robił było z myślą o Brucie. Nie mógł go stracić. Gdy uświadomił sobie, że uciekł, był gotowy zaalarmować całe Gotham. Był gotowy rzucić Damianowi wyzwanie by odzyskać z powrotem syna. Był głupcem pozwalając swoim emocjom wyżyć się na młodszym bratem, który przeżywa kolejny dramat w swoim życiu. Był pieprzonym egoistą i kierowały nim własne pobudki. Jednak jak miał się zmienić, skoro nie miał nawet dla kogo się starać. Wydawało się, że nawet własny syn już go skreślił. To koniec... Mógł poświęcić się tylko teraz wyłącznie pracy. Jednak ta stojąca na jego biurku butelka whisky wydawała się go wzywać. Gdy wlewał w swoje gardło zawartość butelki, czuł, że mgła zaćmiewała jego umysł pozwalając zapomnieć o tym kim był i co go bolało. Słodka nieświadomość pozwoliła usnąć jego zranionej i połamanej na wiele kawałeczków duszy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top