6. Aran
Do miejsca, w którym stacjonowały nasze wojska, dotarliśmy późną nocą. Nie dane nam było zmrużyć oka, gdyż resztka żyjącej armii Fáros postanowiła odkryć w sobie ducha walki i zadać ostateczny cios. Prosto we własne serca, gdyż następnego dnia miały odbywać się rozmowy pokojowe, w których to spodziewano się, że zadecydują o kapitulacji.
Decyzja władz na pewno nas zaskoczyła. Jednak marne stały się ich szanse, gdy tylko wkroczyli na tereny obejmowane przez naszych ludzi. Po tym wydarzeniu pewne już było, że Fáros popełniło ogromny błąd strategiczny. Miasto pozwoliło się podbić.
O świcie odbyło się przeniesienie zwłok i zbiorowa modlitwa za ich męstwo, a następnie łąki otaczające tereny bitewne, zapłonęły.
Już w tamtym momencie czułem, że mój organizm był bardziej wycieńczony, niż w trakcie nie jednej z walk, w których brałem niegdyś udział. Niestety występowałem tam jako główny dowodzący, to też do moich obowiązków należało uzupełnienie dokumentów i rozmowa z władzami Fáros. Sprawę ułatwił fakt, że z niewiadomych przyczyn, większość po prostu nie żyła. Do wieczora mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Ciężkie dyskusje oraz drobne docinki mające sugerować, że i tak jesteśmy przegranymi, gdyż zginął Erick, mnie wykańczały. Gdy tylko słońce zaszło za górami, rozpoczęło się wyczekiwane przez armię świętowanie. Przez silny ból głowy nie miałem zbytniej ochoty na alkohol. Trzymałem się z boku od głównego zgiełku, próbując pozbierać myśli i opracować dalsze kroki, aby mieszkańcy podbitego miasta zaprzestali buntu i zaczęli współpracować. I co za tym idzie, pozwolić sobie na szybszy powrót do domu.
◀•▶◀•▶
Powiew wiatru na moim policzku sprawił, że mimo wszystko zostałem wybudzony ze snu o walce z niedźwiedziem, który omamiony jakąś nadprzyrodzoną siłą, rozrywał na strzępy drzewa stojące mu na drodze. Rozumiałem, że znajdowałem się w namiocie, jednak nie był on moim, dzielonym z Odynem. Zwróciłem głowę w lewą stronę i ujrzałem śpiącą brunetkę. Młoda i naga, wyglądała niewinnie, choć doskonale pamiętałem, jak potrafiła przejąć kontrolę nad moim ciałem, gdy zagadała do mnie poprzedniego wieczoru pod pretekstem dotrzymania mi towarzystwa. Przejechałem dłonią po swojej twarzy, aby spróbować się rozbudzić, a następnie zrzuciłem z siebie gruby koc i wstałem z łóżka. Plecy bolały mnie od niewygodnego materaca, przez co z trudem przyszło mi wyprostowanie się.
— Jak dla mnie, możesz tak zostać. — Usłyszałem zaspany głos dziewczyny. Obudziła się w momencie, gdy zakładałem spodnie. Spojrzałem na nią przelotnie i zabrałem się za zapinanie koszuli.
— Czyj to namiot? — zapytałem w nadziei, że nikogo, kto mógłby wykorzystać pewne informacje na moją niekorzyść.
— Mojego brata, którego zabiły twoje wojska. — Wpatrywała się we mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
— Więc czemu się na mnie nie zemściłaś? — Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Skąd wiesz? — Podniosłem jedną brew, jednak kobieta od razu się zaśmiała i wyszła z łóżka. Figura nieznajomej była praktycznie nieskazitelna. — Myślę, że możesz mi jakoś pomóc. — Położyła dłonie na moich piersiach.
— W zaspokajaniu twoich potrzeb? — Ścisnąłem pośladki brunetki.
— Możesz mnie zabrać ze sobą. Będę służącą. I tak bierzecie niewolników.
— Chcesz zostawić swój dom? — Zdziwiłem się. Większość ludności raczej nas nienawidziła. Choć kobieta ta była jedną z prostytutek umilających wczorajszą zabawę, to też mogła nie być szczególnie przywiązana do rodziny czy miejsca. Liczył się zarobek, bo prawdopodobnie rodzina już dawno się jej wyrzekła. Zastanawiało mnie jednak, czy wybrała taką drogę z własnych chęci, czy też z braku wyboru.
— Nic z niego nie zostało. Poza tym, biorąc mnie, masz pewność, że nikt nie dowie się o twoich przygodach miłosnych, książę Aranie. — Uśmiechnęła się do mnie zalotnie, co odwzajemniłem. Zbliżyłem głowę do jej ucha, muskając przy tym płatek.
— Za taki szantaż, możesz zawisnąć na Skalistej Górze. — Odsunąłem się i kontynuowałem nakładanie kolejnych warstw ubrań. Zanadto często toczyłem podobne rozmowy z kobietami, które myśląc, że przez łóżko, będą miały lepsze życie.
— Wybacz panie, ale potrzebuję pracy. — Złożyła mi ukłon i choć jej postawa w stosunku do mnie zmieniła się, już nie patrzyłem na kobietę w ten sam sposób.
— Zastanowię się. — Westchnąłem, zabrałem z fotela swój miecz i zostawiłem brunetkę samą. Przez chwilę jeszcze moje myśli kręciły się wokół niej. Jej propozycja nie była zła, jednak to tylko pozory. Umożliwiając jej dostęp do mojego życia, dawałem jej też pewnego rodzaju władzę.
Wychodząc na pole namiotowe, przez chwilę musiałem przyzwyczaić się do jasności. Gdy już widziałem wszystko wyraźniej, zlokalizowałem swoje obozowisko i ruszyłem w tamtą stronę. Wokół panował ogólny chaos, gdyż wojsko szykowało się na długą trasę. Powrót do domu. Zastanawiałem się, w jakim stopniu jest to dla nich ważne wydarzenie. Ile kochanych osób zostawili samych sobie. Czy czuli do siebie pewnego rodzaju żal? Czy może tak naprawdę było im wszystko jedno, gdyż będąc członkiem stałej armii, większą część swojego życia spędzali na polu bitwy, niż w domu?
— Ostatnia grupa już szykuje niewolników. Dokumenty zostały spisane. W ciągu najbliższych dni poślemy po kogoś, kto będzie musiał rozdysponować ziemią i zadaniami. — Wchodząc do namiotu dzielonego z Odynem, spotkałem w środku głównego generała, Agatona, który to meldował mojemu bratu wszystkie najpotrzebniejsze informacje.
— A więc rozumiem, że dokumentacja o przebiegu bitew, wykorzystaniu broni i stratach przez nas poniesionych, jest gotowa do oddania królowi. — Powtórzył Odyn tonem oschłym i pewnym.
— Oczywiście. Możemy jeszcze dołączyć protokół od Fáros o oddaniu niewolników.
— Wszystkich już spisaliście? — wtrąciłem się, przez co Odyn w moment jeszcze bardziej się spiął.
— Nie, Panie. — Generał ukłonił się w moim kierunku i od razu odsunął się na bok, abym miał swobodne dojście do stolika ze wszystkimi plikami kartek.
— Możesz zostawić nas samych? — Odyn spojrzał na mężczyznę. Agaton nie protestował, od razu wyszedł.
— Zjadłeś już śniadanie? Czeka nas długa droga — zagadałem, zabierając się za pakowanie najważniejszych rzeczy. Resztą zajmowała się służba.
— To miłe, że się martwisz. Ty zapewne miałeś śniadanie do łóżka. — Podniósł się z krzesła, które pod naciskiem wydało z siebie groźny zgrzyt. Podniosłem głowę na brata i już widziałem po jego posturze, że był wściekły.
— To aż tak problematyczne? Nie zerżnąłem córki króla Fáros, a moglibyśmy mieć za to przejebane.
— Jaki jesteś dobroduszny. Więc wolałeś królewską służącą. — Ciekawe było to, że Odyn tak, mnie kontrolował. Wiedział o niej więcej, widząc ją raz na oczy, gdzie ja nie wiedziałem nic, spędzając z nią noc.
— Kobieta to kobieta. Dalej to moja sprawa, z kim sypiam.
— Gdybyś robił to w taki sposób, jak kiedyś, może bym to przebolał, ale coraz bardziej się afiszujesz.
— Jesteśmy w obcym państwie! Do cholery! W którym momencie się afiszuję? Gdy rozmawiam z jakąś kobietą przy stole? Kogo obchodzi, z kim idę do namiotu...
— Skąd wiesz, czy ktoś nie doniesie Iris?! — Podniosłem jedną brew, bacznie obserwując zachowanie Odyna.
— Myślisz, że ojciec nie zdradza matki? Myślisz, że Iris jest głupia? — Moja wypowiedź uderzyła brata tak mocno, że zachwiał się i z powrotem usiadł na krześle.
— Więc to usprawiedliwia twoje skurwysyństwo? Powszechność?
— To była uwaga odnosząca się do szoku społeczności. Nikt nie zwraca uwagi na takie rzeczy, poza tym wiedzą, że zawisną za brak lojalności i poufności. Rozumiem twoje oburzenie. Jesteś wzorem romantycznego mężczyzny naszych czasów. Emilie marzyła o kimś takim, w końcu w tych babskich poezjach tylko o takich piszą. Bądź dumny, że może czuć się przy tobie bezpieczna i kochana. Iris też jest przeze mnie należycie doglądana.
— Wiem, że taki jesteś. — Westchnął.
— Boli cię to.
— Szkoda mi jej. — Spojrzał mi w oczy, próbując jakoś dostrzec we mnie, choć małą cząstkę wyrzutów sumienia.
— Tak jak większości kobiet...
— Byliście piękną parą. — Wszedł mi w słowo, chcąc zatrzymać nieodpowiednią wypowiedź.
— Byliśmy. Iris jest dobrą kobietą. To nie jej wina.
— Chcę, żebyś był szczęśliwy. — Przejechałem wzrokiem po postaci Odyna, nie mogąc uwierzyć, że było w nim tak wiele empatii. Nie nadawał się na króla.
— Więc nie wtrącaj się w moje życie uczuciowe.
— Dobrze, ale masz stwarzać pozory. — Rozkazał mi, a następnie wskazał na wyjście, więc wyszedłem na zewnątrz, a zaraz za mną pojawił się on sam. — Możemy iść zjeść, zanim służba zbierze wszystkie namioty. — Kiwnął głową w stronę pobliskiego ogniska.
Udaliśmy się na posiłek, jednak spożywaliśmy go w całkowitej ciszy. Czułem, że Odyn trzymał się ode mnie na dystans. Myślał o mnie, o moich decyzjach i zapewne przejmował się mym losem zanadto, bardziej niż ja sam. Możliwe też, że próbował zrozumieć moje zachowanie, gdyż w jego głowie było nie do pomyślenia takie życie. Znalazł miłość od pierwszego wejrzenia, więc nawet nie miał zbyt wielu okazji, aby przekonać się, jak miłość potrafi być wonna, jednocześnie będąc okrutna. Uczono mnie, aby nie w miłości upatrywać sens istnienia, a we władzy. Nikt na moim stanowisku nie mógł zapewnić mnie, że osoba, którą obdarzę prawdziwym uczuciem, będzie mogła zostać mą kobietą na zawsze. A więc czemu miałbym nakładać na swoje nogi łańcuchy? Dlaczego nie mogłem poczuć choć przez kilka minut uczucia podobnego do miłości, wzorowanego na innych, gdy oni wokół mnie tak bardzo udawali, że są szczęśliwi?
— Dobrze, że ta wojna skończyła się tak szybko. — Zaczął rozmowę, co mocno mnie skrępowało.
— Zależy, z jakiej perspektywy na to patrzysz. Dla nas skończyła się szybko, ale dla Ericka trwała jedną dziesiątą jego życia. — Zdecydowałem się na formę żartu, jednak spoglądając na twarz brata, miałem przeczucie, że zinterpretował moją wypowiedź w zupełnie inny sposób.
— Sugerujesz, że gdyby nie poświęcenie Ericka, dalej byśmy się zabijali? — Zaskoczyły mnie jego wnioski, jednak po porannej rozmowie w namiocie, nie miałem ochoty na dyskusje. Szczerze mówiąc, marzyłem o tym, aby ruszyć w podróż powrotną do domu. Zająłbym miejsce na końcu gromady i koordynował szyk. Jednocześnie jechałbym sam, dzięki czemu nikt nie zrzędziłby mi nad uchem.
— To nie było poświęcenie, tylko głupota, ale tak. W pewnym sensie przyczynił się do szybszego końca. Zabił dowódcę wojsk Fáros.
— Gdyby nie nasze wojska, wszystkich by wymordowali. — Westchnął, a ja otworzyłem szerzej oczy.
— Czytałeś raporty Agatona? Prawie nikt, na takie statystyki oczywiście, nie zginął od Muukalain. Od nas prawie jedna czwarta wojska.
— I tak to oni są w gorszym położeniu. Śmierć Ericka to tak jak śmierć połowy armii.
— Już nie rozumiem, po której stronie jesteś. — Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
— Po stronie prawdy i rzeczywistości — odparł z pewnością w głosie.
— Więc miej na uwadze też to, że nasza armia jest słaba. — Odyn spojrzał na mnie, po czym przewrócił oczami.
— Przestań myśleć tylko o zbrojeniu. Trzy czwarte wojen wygrywa się polityką, nie mieczem.
— Wszystko i tak kończy się przelaną krwią — mruknąłem, jednak mężczyzna tylko pokiwał z rozbawieniem głową i skupił się na jedzeniu.
— Nic nie zjesz? — Oderwałem spojrzenie ze szczytów gór i od razu spojrzałem w pustą miskę brata. Jeszcze sekundę temu była pełna po brzegi.
— Jakoś nie mam ochoty. — Westchnąłem, gdyż przez głębokie rozmyślania żołądek zacisnął mi się w supeł.
— No to ruszamy. — Rozkazał, podnosząc się, a ja wykonałem to samo.
Udaliśmy się w kierunku, w którym zebrali się nasi ludzie. Chciałem od razu wsiąść na konia i z góry obserwować zamieszanie, ale nie było mi dane, choć w tak prosty sposób się odciąć. Mój wzrok od razu powędrował na kobietę, przy której obudziłem się dzisiejszego ranka. Zadowolona z siebie, stała pośród innych osób pojmanych przez nas jako niewolników. Mimowolnie wróciłem spojrzeniem na Odyna, który bacznie przyglądał się nieznajomej, dokładnie wiedząc, kim ona jest.
— Książę Aranie, mamy osobę, która sugeruje, że jest na twoje pozwolenie. — Zaczął jeden z rycerzy, który nadzorował najemników z Fáros.
Zdenerwowałem się. Nie zgodziłem się na nic, a ona zadecydowała sama, powołując się na mnie. Może Odyn liczył na bardziej polubowne odrzucenie kobiety, jednak nie mogłem pozwolić sobie na taką zniewagę. To ja miałem władzę. To ja decydowałem.
— Przysuńcie ją do drzewa. — Rozkazałem, a moi wojownicy od razu chwycili kobietę za ramiona i przymocowali ją plecami do kory najbliższej sosny.
— Dlaczego?! — wrzasnęła, próbując się wyszarpać z uścisku, co jednak wyglądało, jakby szczur próbował uciec ze studni. — Oszukałeś mnie?! — Jej ogromne oczy spoczęły na mojej sylwetce, bacznie obserwując, jak podchodzę do niej coraz bliżej.
— Powiedziałem, co grozi za szantaż. Nie mam wyboru — odpowiedziałem krótko, jednocześnie wyciągając miecz z pochwy. Oczywiście mogłem darować sobie ten teatrzyk, jednak czułem, że w taki sposób uspokoję pędzące myśli w głowie mojego brata. Nie zasługiwał na to, aby się mną zamartwiać. Poza tym walczyłem o szacunek wśród widowni.
— Nie rób tego! — krzyczała desperacko, jakby jeszcze resztkami sił i nadziei wierzyła, że przez noc poczułem do niej, choć zarodek czegoś w rodzaju miłości. Byłem jednak tylko mężczyzną. Prostą postacią, kawałkiem mięsa, które potrzebowało środka do zaspokojenia swoich potrzeb. Nic więcej, nic mniej.
Chwyciłem mocniej rękojeść i jednym ruchem, podciąłem kobiecie gardło. Rycerze puścili jej ramiona, a ona opadła bezwładnie u stóp drzewa. Na szczęście nie musiała długo się męczyć. Schyliłem się i zerwałem z kobiety kawałek rękawa sukienki, a następnie materiałem przetarłem krew z ostrza miecza i schowałem go. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem prosto do swojego konia, unikając przy tym spotkania wzrokiem z całą publiką. Jedyną osobę, którą obdarzyłem mym spojrzeniem, był Odyn, który bez żadnego wyrazu, szybko rozkazał naszym ludziom, abyśmy ruszali w drogę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top