Portret VIII Maleńka


1931r. Warszawa

    Drzewa okrywa szron, z ciemnego nieba opadają drobne płatki śniegu. Patrzę jak lądują na mojej dłoni i znów nadejdzie zima, niosąc ze sobą nieprzyjemne wspomnienia. Powoli budzące się demony, trzeba będzie uśpić, znaleźć choć chwilę wytchnienia w ramionach kobiet... chociaż, ostatnio moje myśli krążą tylko wokół jednej. To do mnie takie niepodobne. Tak dawno nie miało to miejsca...

- Słyszałam, że rozstałeś się Neną – cichy głos Niny przerywa prawie idealną ciszę – coś się stało? Z twoich listów wynikało, że dobrze wam się współpracowało.

- Tak, ale... pamiętasz, gdy pisałem ci o Czesi? – odwracam się do niej przodem, ujmuje w dłonie jej twarz – jej się to nie podoba.

    Nina śmieje się. Pierwszy raz od dawna szczerze. Odchyla głowę do tyłu, a blond włosy opadają jej na plecy. Jak na czterdzieści parę lat prezentuje się świetnie. Skromne lecz starannie dobrane stroje idealnie podkreślają jej nietuzinkową urodę i elegancję. Zadbane włosy, skóra, delikatny makijaż. Patrzy się na nią z prawdziwą przyjemnością.

- Nie znała ceny związku z tak wspaniałym artystą? – uspokaja się, wraca do eleganckiej postawy, wkłada mi rękę pod ramię i narzuca wolne tempo dalszego, nocnego spaceru. Z pozoru wszystko jest, tak jak zwykle, ale jednak dostrzegam minimalne zmiany na jej twarzy. Samo wspomnienie imienia mojej najnowszej, stałej kochanki, wyprowadza żonę z równowagi. Naprawdę już od dawna, jej takiej nie widziałem.

- Zna, ale... - nie wiem jak to wytłumaczyć, szczególnie Nince, którą zdradzam nieprzerwanie od tylu lat.

- Wierzy, że cię zmieni. Jest na tyle wyjątkowa, że zatrzyma cię na dłużej, ale przecież tak się nie da, bo będziesz się czuł zniewolony, prawda Stasiu? – pyta, patrząc przed siebie, na jej twarzy pojawia się delikatny uśmieszek – zwykłe, proste dziewczę ma się za lepszą od hrabianek, z którymi zwykle się prowadzasz.

    Nie odpowiadam. Kwestia pochodzenia, herby, rody polskiej i zagranicznej arystokracji, temat prawie tabu w naszym małżeństwie. Obydwoje mamy na tym punkcie pewien uraz. Sam, wywodząc się z nie najbogatszej szlachty, mając nieustanne problemy finansowe, spłacając wszystko swoimi obrazami, z pogardą patrzę na arystokratów, którzy mają wszystko podane na tacy. Zamawiają moje obrazy, czytają moje powieści czy dramaty, plotkując o moich romansach, najnowszych orgiach, w których brałem udział, oceniają mnie, a sami nie brudzą rąk pracą. Majątki przekazywane z pokolenia na pokolenia, stale rozrastająca się fortuna, oni, zapatrzeni w siebie z niewytłumaczalnym uwielbieniem, na każdym kroku podkreślając swoje pochodzenie, na które sami nie zapracowali.

    Całkowitym przeciwieństwem takiego postrzegania sprawy są poglądy Ninki. Wywodzącej się z jakiegoś niemieckiego, szlacheckiego rodu oraz z polskich Kossaków. Obnosi się z tym, wzdycha za śmietanką arystokracji, korzystając z naszej separacji, między innymi uwodząc niejakiego Radziwiłła. Śmieszy mnie to, bo kto wie, może, gdyby nie jej lęk przed staropanieństwem parę lat temu, to może teraz jej życie wyglądałoby inaczej i nie chodziłaby w znoszonych fatałaszkach po jednej z moich kuzynek.

- Stasiu, wiesz o co mi chodzi... - blondynka delikatnie szarpie mnie za rękaw płaszcza – to dziewczę, no nie oszukujmy się, to jeszcze dziecko, które cieszy się ze starszego opiekuna, mężczyzny, jak z zabawki, którą porzuci, jak tylko trochę podrośnie. Tak zupełnie szczerze, co najmniej to mógłbyś być jej ojcem...

- Wiek nie gra roli – prycham, a ona tylko kręci głową.

- Ale... – przygryza wargę, nie znajdując argumentów, wzrusza ramionami – po prostu skończ to. Rzadko cię o to proszę, ale przynajmniej teraz posłuchaj. Czuję, że ta dziewczyna przyniesie ci zgubę.

- Od kiedy używasz kobiecej intuicji – unoszę brew – której nawet nie mogę ufać, bo ty...

- No dokończ – syczy Ninka – tylko poproś Zofię, aby cię przenocowała.

- Myślę, że to nie będzie stanowiło dla niej problemu – odpowiadam lekko poirytowany, wiem że mam rację, tak samo, że to czuły punkt Ninki, którego nie powinienem, przynajmniej teraz atakować.

- Bardzo dobrze, pewnie ma jeszcze jakieś twoje rzeczy w domu, a jak nie, to pan Żeleński... - zapowietrza się, a potem głośno wypuszcza powietrze – myślałam, że miło spędzimy ten wieczór. Porozmawiamy o twoich najnowszych dramatach, powieściach, obrazach. Te portrety Neny Stachurskiej są niezwykłe, mogłabym na nie patrzeć godzinami, dowiedziałbym się coś o nich, ale ty ciągle myślisz o tej osobie.

- O Czesi – również podnoszę głos – tak ma na imię, nie bój się go wypowiadać, skoro to tylko prosta dziewczyna.

- Nie boję się tej dziewuchy, nie takie jak ona przeczekałam, nie po takich do mnie wracałeś – przypomina, drwiąc z mojej nowej wybranki i stałości uczuć.

- Ale tym razem jest inaczej – odpowiadam.

- Przez ile miesięcy? – tym razem to Ninka staje przede mną, dłonią przytrzymując, porywany przez wiatr, kapelusz.

- Jesteśmy ze sobą od dwóch lat – przypominam, z uśmiechem na ustach, widząc przed oczami obraz Czesi.

- Rozstając się i wracając – wytyka.

- Przynajmniej nie jest nudno – mówię z satysfakcją.

- I tylko dlatego ze sobą jesteście, w innym wypadku, trafiłaby do śmieci, jak inne. Tylko dlatego, że ci się opiera, nie traci twojego zainteresowania, to też przerabialiśmy – śmieje się nerwowo, patrząc mi prosto w oczy.

- Nie znasz jej, nie wiesz, jak mnie zmienia. Jak przy niej rozkwitam – gestykuluję energicznie.

- Powiedziałabym, że przechodzisz kryzys wieku średniego, ale dla ciebie to norma – odsuwa się trochę ode mnie.

- Powinniście się poznać – zaskakuję ją tym stwierdzeniem, na chwilę, kobieta, traci pewność siebie – powinniśmy ją zaadoptować.

- Słucham?! – nie dowierza, nawet jak na mnie ten pomysł jest niedorzeczny, ale muszę podzielić się myślą, która towarzyszy mi od kilku tygodni.

- Zobaczyłabyś, że naprawdę to... - zaczynam znacznie spokojniej.

- Myślę, że naprawdę powinieneś dzisiaj nocować u Zofii – kręci głową kobieta, dawno niepodcinane pukle blond włosów, podkręcają się na kołnierzu jej płaszcza – muszę to wszystko sobie przemyśleć, uspokoić się. Jednak, jest rzecz, którą mogę powiedzieć już teraz. Nigdy nie chcę mieć do czynienia z tą ladacznicą. Zapamiętaj, to proszę i ochłoń. Nie powinniśmy tracić naszych, i tak  rzadkich spotkań z powodu jakiegoś dziecka.

    Odwraca się na pięcie i odchodzi, nadal przytrzymując dłonią kapelusz. Jest wyraźnie roztrzęsiona. Idzie zdecydowanie szybciej niż zwykle, nie pamiętając o swojej wiecznej elegancji i perfekcjonizmie. W tym momencie jest taka słaba, mała i krucha. Gdyby nie to, że obydwoje powiedzieliśmy o parę zdań za dużo podbiegłbym do niej. Zarzucił na jej ramiona swój płaszcz, zadbał, aby było jej jak najlepiej, aby królowa była odpowiednio zadbana. Teraz, jednak, nie mogę tego zrobić, w moim sercu już panuje inna.

- Kocham ją, słyszysz, tym razem naprawdę kogoś kocham – wołam za nią, ale ona się nie odwraca, nastaną między nami ciche dni, szkoda, że akurat, kiedy jestem w Warszawie.

***

   Siedzę na ławce przed kamienicą Zofii. Trudno wejść tutaj, o tej porze, po tylu latach. Niby nadal utrzymujemy przyjacielskie stosunki. Łączy nas miłość do sztuki i kultury, według plotek ciągle nosi przy sobie pierwszy portret jaki jej zrobiłem, ale... Po prostu coś nie pozwala mi wejść na górę, czuję wewnętrzny opór. Morzy mnie senność.

    Leniwie dmucham na zdrętwiałe dłonie, nieprzyjemne mrowienie czuję także w nogach. Powinienem się jakoś ruszyć, aby nie zasnąć na mrozie, ale po prostu mi się nie chcę. Nie chcę umierać, jeszcze nie teraz, gdy być może, odnalazłem miłość. Po tylu latach, po takiej przerwie nadzieja powraca, ale... Kiedy tylko czuję ciepło w sercu, gdy myślę o Czesi, to mimo wszystko, przed oczami ciągle mam twarz Jadwigi. Jak mam kochać, miłować kogoś innego niż ją, jeżeli w pamięci tkwi jej nieśmiertelny obraz.

- Stasiu? – słyszę cichy głos. Podnoszę głowę – wstań, bo zamarzniesz, jeszcze nie pora na ciebie.

- Natasza? – pytam zaskoczony. Przez te wszystkie laty doszedłem do wniosku, że była tylko marzeniem bliskości, pragnieniem kobiety u swojego boku. Nie mogę po prostu uwierzyć, że to naprawdę ona, tym bardziej, że przez te trzynaście lat nie zmieniła się jakoś znacząco.

- Chodź, zaprowadzę cię gdzieś. W przytulne, ciepłe miejsce – mówi i wyciąga ku mnie białą dłoń.

- Dobrze – odpowiadam, nie spuszczając z niej oczu. Znów mogę podziwiać jej urodę.

- Masz mi dużo do opowiedzenia – chwyta moje palce, czuję, jak przepływa, przez nie, fala przyjemnego ciepła. Uśmiecham się lekko, zupełnie niewymuszenie.

- Też chcę cię zapytać o parę rzeczy – informuję ją, ale ona tylko unosi kącik ust do góry. Czeka, a ja nagle czuję potrzebę opowiedzenia jej o wszystkim...

***

     Siedzimy w pubie, powoli sączę wino, które przede mną postawiła. Opowiadam jej o wszystkim, jak starej, dawno niewidzianej przyjaciółce. Kobieta mówi niewiele. Czasami potakuje lub uśmiecha się delikatnie. Właśnie takiej rozmowy potrzebowałem. Kiedy kończę, spoglądam najpierw za okno, następnie znów patrzę na twarz mojej towarzyszki.

- Jak widzisz jestem teraz zupełnie innym człowiekiem, artystą niż w Rosji. Zmieniłem się ja, zmieniły się moje dzieła. Zarówno te malarskie, jak i książki, które wychodzą spod mojej ręki – podsumowuje.

- Nadal jesteś tym samym zagubionym człowiekiem, którego serce szpeci okropna rana, która nigdy w pełni się nie zagoi, bo nie potrafisz zapomnieć. Nie pozwalasz sobie na to – Natasza poprawia włosy, patrząc się ze spokojem w moje oczy, mam dziwne uczucie, jakby mnie hipnotyzowała – to ciebie niszczy, tak samo jak narkotyki, alkohol...

- Tu właśnie jest ten paradoks moja droga – uśmiecham się ironicznie – to, co popycha mnie w stronę otchłani, jednocześnie nie pozwala mi tam spaść. Codziennie balansuję, tworzę, aby coś po mnie pozostało, gdy w końcu szala przechyli się w złą stronę.

- Nie nadszedł jeszcze twój czas – blondynka odchyla się lekko na krześle, nie przerywając kontaktu wzrokowego – jeszcze tyle obrazów przed tobą. I przecież ktoś na ciebie czeka, prawda?

- Czesia – przygryzam wargę, zastanawiając się, jak to będzie znowu móc ją zobaczyć, dotknąć, porozmawiać.

   Kobieta nie odpowiada. Odsuwa się razem z krzesłem i wstaje. Chcę uczynić to samo lecz ona mnie powstrzymuje. Podchodzi do mnie i całuje w czoło. Moje powieki stają się okropnie ciężkie...



    Budzi mnie mocne szarpnięcie. Niechętnie otwieram oczy. Nadal jestem w tamtym barze. Siedzę na drewnianej ławie, moja głowa, oparta na rękach leży na stole, nieopodal jest kałuża rozlanego wina. Odruchowa zaczynam szukać pieniędzy w kieszeniach.

- Spokojnie, wszystko uregulowane – słyszę znajomy, przyjazny głos – pora wstawać, Stasiu. Trzeba cię ubrać i oddać żonie.

- Ale... - patrzę na Zofię, nie za bardzo rozumiejąc, co się tu dzieje. Rozważając czy jej obecność jest snem czy jawą.

- Opowiem ci wszystko jak wyjdziemy, dobrze? – kobieta uśmiecha się dobrodusznie i pomaga mi wstać – musisz się przebrać i na pewno umyć, a potem wytłumaczyć co stało się między tobą i Ninką, oraz dlaczego po prostu nie przyszedłeś do mnie tej nocy, przecież wiesz, dla ciebie drzwi mojego mieszkania są zawsze otwarte.

    Kiwam głową, pozwalając, aby kobieta mnie wyprowadziła z dusznego pomieszczenia. Krzywię się, gdy ostre kawałki lodu atakują moją twarz, nieprzyjemne zderzenie się ze światem zewnętrznym. Patrzę na nią, dając do zrozumienia, że nie mam ochotę na rozmowę w takich okolicznościach. Zosia nie protestuje.

- I tak zostaniesz u mnie dopóki, Ninka po ciebie nie zajrzy. Miałeś przyjść do mnie, a ,,zgubiłeś się" gdzieś po drodze. Jakaś kobieta, Stasiu, odwiodła cię od mojego mieszkania? – Żeleńska śmieje się, widząc moją minę – musisz przyznać, że to bardzo prawdopodobne, ale spokojnie, już milczę, też nie lubię, gdy ktoś zadaje mi pytania, na które nie pamiętam odpowiedzi.

    Wzdycham. Mój problem jest zupełnie inny. Niestety pamiętam odpowiedź. Tak, to kobieta zabrała mnie z przed drzwi mieszkania Zosi. Lecz to dopiero początek problemu, bo znowu nie wiem gdzie zniknęła i czy nie była jedynie wytworem mojej wyobraźni. Tym razem, nie mam zupełnie nic, aby upewnić się, co do rzeczywistości jej minionej obecności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top