Ostatni Portret Witkacego - Autoportret

Jesteśmy w pokoju sami, okno jest otwarte, robi się zimno. Widzę niepewność kryjącą się w twoich oczach, więc ściskam twoją rękę i uśmiecham się smutno, chcąc dodać ci otuchy, obydwoje wiemy, że musimy to zrobić; ja – w ramach niemego protestu, ty, – aby na zawsze być ze mną. Odwzajemniasz gest, drugą ręką wsypujesz sobie do ust garść środków nasennych. Przynajmniej dla ciebie będzie to bezbolesne pożegnanie się ze światem. Ze spokojem patrzę, jak odpływasz, jak uśmiechasz się do mnie, wiedząc, że już za chwilę śmierć nas połączy.

Odsuwam się od ciebie, chociaż muszę przyznać, że widok twojego martwego ciała mnie fascynuje. Od nie wiem, jak dawna jestem zupełnie przytomny, od pierwszego września nie wziąłem żadnych narkotyków, wszystko to, co się dzieje wokół mnie przyjmuję z całkowitą świadomością. Chciałbym ciebie namalować właśnie taką. Dzieło przedstawiające ciebie martwą, takie realne, zupełnie inny niż wszystkie moje ostatnie prace. Ciekawe czy jeszcze potrafiłbym bym coś stworzyć ,,na trzeźwo".

Wszystko jest starannie przygotowane do ceremonii. Nic tylko umierać, ale wiem, że muszę zrobić jeszcze parę rzeczy. Siadam tyłem do okna a przodem do zasnutej cieniem zupełnie nagiej ściany. Ogromna przestrzeń do tworzenia, szkoda, że już nie będzie mi dane jej wykorzystać. Biorę do ręki wcześniej przygotowaną kartkę papieru i ołówek, z którym nigdy się nie rozstaję, pamiętam, jak zawsze ciebie to bawiło. Zaczynam pisać list pożegnalny do Ninki, przecież należą jej się słowa wyjaśnienia. Wiem, że nigdy za sobą nie przepadałyście, ale ona też była dla mnie ważna, ją także kochałem... Zawsze ci przeszkadzała, byłaś o nią zazdrosna, nie raz się o nią kłóciliśmy, ale musisz przyznać, że żadnej z was nigdy nie okłamałem.

Zaczynam pisać, ale nie wychodzi mi to składnie. Prycham, jak nisko musiałem upaść, skoro nie jestem w stanie nabazgrać paru słów na kartce. Nie wiem, od czego zacząć, ja, Stanisław Ignacy Witkiewicz. Twórca wielu dramatów, powieści i innych dzieł literacki, mistrz w swojej dziedzinie... Na nowo wstaję i zaczynam chodzić po pomieszczeniu. Żałuję, że już ciebie nie ma obok mnie, że nie obejmiesz mnie w pasie, że nie położysz głowy na moim ramieniu, albo, że swoim sarkazmem, pogardliwym słowem, nie zmotywujesz mnie do pracy, przecież obydwoje wiemy, że jestem straszliwym leniem i bez przymusu niczego nie zrobię...

Przymus, rozkaz... czy to nie od tego się zaczęło? Historia z wojskiem. Pamiętam, że zawsze się śmiałaś, kiedy opowiadałem o moim udziale w wojnie. Tak, byłem żołnierzem, dlatego tym bardziej boli mnie odrzucenie ze strony naszego wojska, przecież ja też potrafię trzymać broń, jak inaczej mam walczyć w imię naszej ojczyzny, jak nie z bronią w ręku, Czesiu, czemu nie możesz mi teraz przyznać racji? Przecież wiemy, że ją mam. Muszę działać, tego mnie właśnie w wojsku nauczyli, a skoro tam mnie już nie potrzebują nie pozostaje mi nic innego, jak odejście z podniesioną głową, przynajmniej w tym momencie mając pełną kontrolę nad tym, co robię.

Przed oczami stają mi kolejne obrazy z mojego życia. Jak namalowane na płótnie widzę twarze wszystkich kobiet, najważniejszych kobiet w moim życiu. Miewałem je w różnych okresach swojego życia i tak przykro mi Czesiu, ale miano tej ,,naj" w moim sercu, zawsze już będzie dzierżyć Jadwiga. Ona była taka delikatna i łagodna, zupełnie inna od ciebie, miała wszystkie zalety, czym więcej czasu mija od jej samobójstwa, tym mniej znajduję u niej wad, teraz staje się w moim odczuciu wręcz nieskazitelna... Umarła przeze mnie, kolejna dusza na moim sumieniu.

Znów moja pamięć wraca do Ninki. Jest zimna i nieprzystępna, to prawda, ale była i jest najpiękniejsza z was wszystkich. Szybko z żony stała się moją przyjaciółką, powierniczką, wiem, że zadawałem jej cierpienie, ale nie potrafiłem inaczej, przynajmniej nigdy jej nie okłamałem, o wszystkim do niej pisałem i teraz też powinienem, ale nie jestem w stanie. Zamiast tego przypominam sobie moje z nią spacery, chwile czułości, rzadkie, ale intensywne odwiedziny. Wyjścia do teatru, opery, gdzie razem wyśmiewaliśmy ten sztuczny przepych, bo sami byliśmy tak biedni, że nie stać nas było na ślubne obrączki, tak Czesiu, tak zaczynałem moją przygodę, jako artysta. Bez grosza przy duszy. Z tego powodu nasze schadzki zwykle odbywały się na warszawskiej starówce, gdzie zachwycały mnie malownicze i niejednostajne kamienice z różnymi ozdobnikami. Te wszystkie rzeźby, których rozmiary i detale za każdym razem zapierały mi dech w piersiach.

Aż w końcu i ty pojawiłaś się ty, z przyjaciółki stałaś się kochanką. Ważnym nowym rozdziałem, muzą, panią mego serca i duszy, chociaż nie, to drugie jeszcze przed wami wszystkimi sprzedałem diabłu za całkiem rozsądną cenę, za niepowtarzalny talent. Zostawiałaś mnie wiele razy. Popadałem przez to w depresje. Nawet teraz odczuwam tego skutki. Ten mrok, tak jak ty na zawsze odcisnęło znamię na moim sercu...

I znowu to czuję. Wenę. Pierwszy raz od dawna, tak prawdziwą, zwyczajną, niewinną, jak te pierwsze, kiedy tworzyłem jeszcze niepewnie, a moja dłoń była jeszcze niepewna. Jak kiedyś, dawno temu, zaczynam miotać się po pomieszczeniu i szukam czegoś, na czym mógłbym tworzyć? Jest! Kartka, na której miałem napisać list, teraz to nie ma znaczenia. Ołówek, co prawda drży w moich rękach, ale muszę zacząć tworzyć. Siadam przed rozbitym lustrem. Już wiem, co to będzie. Portret. To, w czym specjalizowałem i lubowałem się całe życie. Ale nie zwyczajny, nie prosty, jak te najbardziej doceniane, ale też nie aż tak chaotyczne, jak te powstałe po narkotykach, chociaż aż mnie kusi, aby...

Muszę się skupić. Postanawiam uwiecznić każdą kreskę na kartce, każde pęknięcie na lustrzanej tafli. Czuję się nieporadnie, jak dziecko błądzące w ciemnościach. Nieporadne i nieśmiałe, a przecież nigdy taki nie byłem. Tworzę. Ostatnią pracę, ostatni portret Witkacego. Oznakę buntu. Protest przeciw komunizmowi, który napływa na Polskę wraz z Armią Czerwoną. On by mnie zniewolił. Nie pozwolił być indywidualistą, artystą. A ja bez tego nie mogę żyć, nie byłbym sobą, dlatego gdy nakładam na papier ostatnią kreskę już wiem. Muszę skończyć swoją ziemską przygodę.

Chowam portret przy sercu. Czuję, jak pulsuję mi w całym ciele. Biorę żyletkę, patrzę na ciebie, Czesiu. Muszę widzieć cię do ostatnich chwil. Jesteś cudowna. Dotykam ciebie. Jesteś tylko trochę chłodniejsza, to niesamowite! Chcę się już z tobą połączyć! Nacinam najpierw żyły na dłoniach, nadgarstkach. Krew spływa powoli, towarzyszy temu przyjemny ból. Jednak czekanie jest zbyt prozaiczne, chcę, aby to wszystko się skończyło. Metalową końcówką dotykam tętnicy na szyi. Przez mój kark przebiega zimny dreszcz podniecenia. Naciskam.

W tej jednej chwili przez mój umysł przebiegają dwie ostatnie myśli. Po pierwsze żałuję tylko, że nie mogę tego uczucia namalować, opisać, uwiecznić. Za mało czasu. Niedane mi już będzie tego oddać, a byłoby to jeszcze bardziej niezwykłe i niewiarygodne niż te wszystkie doznania po psychotropach. Odpływam. Druga myśl – widzę, że otwierasz oczy, skarbie, czy to omamy? Przecież mamy się zaraz spotkać...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top