Rozdział 7
Wielkie Królestwo, Lodowe Wzgórze
Sezon zamieci śnieżnych, dzień 6, ranek i popołudnie
Nieduża, przytulna i jedna z najpiękniejszych prywatnych jadalni w Wielkim Królestwie, która znajdowała się w północnym skrzydle na czwartym piętrze, cieszyła się tego dnia towarzystwem Księżniczki Innes i Królowej Shany. Widoki z jej okien były wyjątkowe, dlatego postanowiły, że właśnie w niej zjedzą ostatnie wspólne śniadanie. Słońce rzucało swoje promienie na zamarznięte wody, mieniące się niczym najjaśniejsze diamenty i nawet brzydki, szary, wysoki mur ochronny, który z tej wysokości zdawał się malutki i niepotrzebny, nie przeszkadzał w podziwianiu wielkiego, naturalnego i najprawdziwszego bogactwa.
Na okrągłym, drewnianym stole okrytym jasnoróżowym obrusem stały talerze z rozmaitymi potrawami. Od ciepłych naleśników z masłem i syropem klonowym, placuszków jaglanych z miodem, jogurtów z dżemami owocowymi, jajecznicy z boczkiem i szczypiorkiem, jajek sadzonych, ugotowanych na miękko, na twardo, a nawet w koszulce, aż po kiełbaski drobiowe, sery żółte i białe oraz plastry pieczonego mięsa. Taka ilość jedzenia spokojnie wystarczyłaby dla kilkunastu bardzo spragnionych wędrowców, którzy nie mieli niczego porządnego w ustach od kilku dni. Oprócz tego na stole można było znaleźć dzbany z gorącą czekoladą o tak intensywnym smaku i zapachu, którego żaden niżej urodzony człowiek nigdy nie poczuł, oraz dzbany z gorącym mlekiem, kawą, czarną i owocową herbatą.
— Nie mogę uwierzyć, że to właśnie dzisiaj wyruszasz w świat — stwierdziła matka, krojąc srebrnym nożem słodkie naleśniki.
— Och, zaufaj mi, ja też nie mogę w to uwierzyć — odparła Innes, wzdychając. Sięgnęła po kryształową, wysoką szklankę, w której znajdował się wyciśnięty sok z miąższem ze świeżych pomarańczy, które każdego dnia rosły specjalnie dla niej, za pomocą magicznych z Osady Czarodziei Ziemi i Słońca.
— Nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam twojego ojca — zaśmiała się, przeżuwając jedzenie. — Byliśmy tacy młodzi. Ile to już lat? — zamyśliła się. — Jakoś po roku od naszego ślubu urodził się Ibor... Czyli to już będzie dwadzieścia siedem lat? Tak. Dwadzieścia siedem. Iborek ma już dwadzieścia sześć lat. Och, jak ten czas szybko leci! — Shana zaśmiała się jeszcze raz, kręcąc głową z niedowierzaniem. Spojrzała na niezadowoloną minę córki, po czym upiła łyk kawy ze spienionym mleczkiem, a następnie niezgrabnie oparła się o krzesło i posłała Innes przyjacielski uśmiech. — Twój ojciec był bardzo przystojnym młodzieńcem — kontynuowała — co prawda trochę starszym ode mnie. Tak samo jak Simon Mel z doświadczeniem nieudanego małżeństwa, chętnym do zawarcia nowego, prawdziwego i szczerego. Byłam przerażona. Naprawdę. Nie chciałam wyjeżdżać ze swojego rodzinnego dworku, w którym nadal mieszkają twoi dziadkowie. Od zawsze należałam do Rodziny Królewskiej, ale nigdy nie były to bliskie więzi. To, że twój ojciec wybrał właśnie mnie, było dla całej mojej wioski, dla wszystkich moich krewnych ogromnym zaszczytem. Dla mnie to był ogromny zaszczyt. — Shana zamilkła na chwilę, wstała od stołu i podeszła do okna, nadal trzymając w dłoniach porcelanową filiżankę z gorącym napojem. — Zostałam naprawdę miło pożegnana w Lodowej Dolinie i jeszcze milej przyjęta w Lodowym Wzgórzu. Cała rodzina Ferrisa otoczyła mnie miłością i wsparciem. Bardzo szybko zakochałam się w twoim ojcu, faktycznie, może nie od razu, ale naprawdę szybko. No i popatrz, już tyle lat jesteśmy szczęśliwi.
— Ale ja nie chcę wychodzić za Simona Mela — odparła niemalże od razu Innes, kiedy matka skończyła opowieść. — Nie przeraża cię fakt, że ten mężczyzna jest ode mnie o wiele lat starszy?
— Och, nie przesadzaj. Ferris też jest ode mnie starszy — stwierdziła Shana, podchodząc do córki. Położyła na jej ramieniu jedną dłoń i pogładziła je.
— Tak, o dwanaście lat! A nie trzydzieści dziewięć! — krzyknęła Księżniczka, czując jak po raz kolejny tego dnia, który tak naprawdę niedawno się dla niej zaczął, ogarnia ją ogromny smutek i niechęć.
— Oj, no nie dramatyzuj już tak, kochana. To, że Simon jest od ciebie starszy, nie oznacza, że będzie gorszym kandydatem na męża. Wiem, jaki potrafi być dla kobiet, więc nie masz się o co martwić. To dobry człowiek i zadba o ciebie — odparła. Królowa Wielkiego Królestwa wierzyła z całego serca w to, co właśnie powiedziała. Była niemalże pewna, że jej córka będzie miała wspaniałe życie.
— Pragnę prawdziwej miłości, matko. Takiej, która przyjdzie sama. Chcę poznać to uczucie... Choćbym miała poślubić biednego mężczyznę, którego kochałabym nad życie, a który kochałby mnie równie mocno... Prawdziwie, a nie z królewskiego przymusu, by przedłużyć ród.
Rozpacz w głosie Innes była tak silna, że aż dotknęła w jakiś sposób jej matkę. Jednak ta wiedziała, że nie mogła w żaden sposób poprzeć swej córki.
— Niestety, kochanie, ale tak już wygląda nasz świat. Kobiety wychodzą za mąż za kandydatów, których wybierze im ojciec. Takie jest życie, zawsze takie było i zawsze będzie. Taka twoja rola i nic tego nie zmieni. — Kiedy to powiedziała, po raz ostatni pogładziła swoje najmłodsze dziecko po ramieniu i wyszła z jadalni, zostawiając je samo ze swoimi myślami.
Młoda dziewczyna spojrzała na obraz namalowany wieki temu przez nieznanego autora. Przedstawiał ogromny statek, który podczas sezonu wrzenia mknął przez wielkie wody. Wyobraziła sobie, jak stoi na jego pokładzie i wraz z załogą ucieka z miejsca, w którym tak bardzo nie chciała się znajdować.
— Gdzie mama? — zapytał Ibor, kiedy wszedł do środka. — Mam wieści od Finbara.
— Nie wiem. Poszła sobie. — Innes wzruszyła ramionami, grzebiąc widelcem w pełnym talerzu jajecznicy. Nie zjadła jeszcze ani kęsa, bo gdy tylko próbowała, żołądek przewracał się jej do góry nogami.
— Co ty taka dziwna jesteś? — zagadnął, siadając na miejscu swojej rodzicielki. Sięgnął po kromkę chleba i nałożył sobie na nią trochę owocowego dżemu. Wgryzł się w słodką kanapkę i spojrzał wyczekująco na siostrę.
— Nie chce mi się tłumaczyć tego samego po raz setny — stwierdziła Księżniczka, unikając wzroku Ibora. — A więc... Co u Finbara? — zapytała, chcąc zmienić temat.
— Cztery dni temu dotarł do Białego Królestwa. Rozpoczyna rekrutację młodych chłopców i silnych mężczyzn do naszej armii. Napisał, że na razie zapowiada się kiepsko. Mało mieszkańców, więc i mało odpowiednich rekrutów — powiedział z nutką niezadowolenia w głosie. Ibor, jako przyszły Król, musiał troszczyć się o bezpieczeństwo swoje, swojej rodziny i wszystkich poddanych, a wizja niepełnego wojska nie podobała mu się ani trochę.
— To dobrze, że bezpiecznie dotarł na miejsce. Dziękujmy Keirowi za to, że zawsze ma go w swojej opiece. — Posłała bratu delikatny uśmiech, siląc się na najpotulniejszy ton głosu, jaki tylko potrafiła zrobić. Szczerze dziękowała bogom za to, że wszystkie wyprawy Finbara zawsze kończyły się powodzeniem. — A tak właściwie... Po co nam aż tyle rycerzy? Przecież wszystkie królestwa są nam poddane, wszyscy żyjemy w zgodzie i nikt nie może nas zaatakować.
— Ach, wy, kobiety, nic nie wiecie o prawdziwym świecie — wyśmiał ją Ibor, kręcąc głową z rozbawieniem. — Dobry władca musi budzić strach i respekt u swoich poddanych. Musi pokazać, że ma władzę, że wystarczy pstryknąć palcem, a posłuszne pieski wyeliminują zdrajców, plebs czy inne kanalie, które mogą zaszkodzić. Dobry władca musi być zabezpieczony zawsze. Nawet w czasach pokoju. Nasz ojciec o tym wie, a ja, w przyszłości, zamierzam kontynuować jego poczynania.
— Ach, wy, mężczyźni, i te wasze potrzeby władzy i mordu. — Innes przewróciła oczami i odsunęła od siebie talerz z jedzeniem. — No, brzmi to co najmniej okropnie, ale rozumiem już o co chodzi...
— Twój przyszły mąż też wspomaga nas ludźmi, których rekrutujemy do Armii Królewskiej, ale jednocześnie ma swoją armię. Taka królewska natura — stwierdził Ibor, wzruszając obojętnie ramionami.
— Błagam, nie mów przy mnie słowa „mąż", bo zwariuję — poprosiła, po czym wstała od stołu. — Dziękuję za towarzystwo przy śniadaniu. Muszę się odświeżyć przed podróżą. — Posłała przyszłemu Królowi sztuczny uśmiech i ukłoniła się przed nim nisko, aż przesadnie.
Kiedy Innes weszła do swojej komnaty, poczuła ogromną pustkę i nieprzyjemne uczucie straty. Pokój, w którym spędziła całe osiemnaście lat, nie przypominał jej już tego, w którym czuła się bezpiecznie. Wszystkie jej rzeczy zostały spakowane, zamknięte w szczelnych, potężnych kufrach, które miały zaraz wyruszyć w długą drogę. Nawet zasłony, które niedawno sama wybrała, zostały zdjęte i leżały idealnie poskładane na fotelu, stojącym pod oknem. Lustro zostało zasłonięte białą szmatką, pościel ściągnięta z kołdry i poduszek, a miękki, beżowy dywan, w którym Innes uwielbiała zatapiać bose stopy, właśnie na jej oczach został zwinięty w podłużny rulon.
— Przepraszam bardzo, ale czy ja już się stąd wyprowadziłam? Czy już mnie tutaj nie ma, że bez mojej zgody i bez mojej wiedzy postanowiliście posprzątać wszystko, co by się ze mną kojarzyło? — zapytała służbę z wyrzutem, czując, jak oczy zachodzą jej łzami. Oczywiście powstrzymała się od wybuchu płaczu, nie chcąc okazać swojej żałosnej słabości. Dlatego wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i wzięła głęboki oddech, żeby chociaż trochę się uspokoić. — Nie obchodzi mnie to, kto kazał wam to zrobić, ale macie natychmiast ubrać pościel, powiesić zasłony, rozłożyć dywan i odsłonić lustro. Dopóki tu jestem, ma być tak, jak zawsze. Nie chce czuć się we własnym domu tak, jakbym była w obcym miejscu!
Biedna, zdezorientowana służba, wypełniająca jedynie rozkazy Królowej, przytaknęła Księżniczce, przeprosiła ją i jak najszybciej porzuciła wcześniejsze prace, by na nowo przywrócić komnacie jej dawny wygląd. Innes nigdy nie krzyczała, zawsze była miła, pełna radości i zrozumienia, kiedy ktoś się w czymś pomylił, zepsuł coś przez przypadek albo nie wiedział, jak zrobić coś dobrze. Była wyrozumiała i życzliwa. Jednak tego dnia coś w niej pękło. Nie czuła nawet wyrzutów sumienia za to, jak potraktowała ludzi dla niej pracujących.
— Panienko? — Leticia zapukała do drzwi i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. — Och, tutaj Panienka jest, nie byłam pewna czy udało się już Panience zjeść śniadanie — oznajmiła dama dworu, uśmiechając się przyjaźnie do stojącej przed nią Innes. — Wszystko w porządku?
— Tak. Leticio, poślij kogoś po moje prywatne służki. Niech przygotują mi gorącą kąpiel z olejkami i płatkami róż. Muszę się odświeżyć przed podróżą i odsapnąć trochę od natłoku nowych, dobijających mnie informacji — westchnęła Księżniczka, po czym podeszła do odsłoniętego już lustra i przygryzła dolną wargę. Była blada, zmęczona i bardzo przejęta. Od balu zaręczynowego minęły dopiero dwie noce, od oznajmienia Króla Ferrisa, kto zostanie jej mężem — jedna. Innes chciała wierzyć w to, że wszystko, co ją spotka, będzie wspaniałe, ale zwyczajnie nie potrafiła.
W końcu leżała już w ciepłej wodzie, przykryta białą, mieniącą się w świetle kołdrą z piany. Zapachowe świeczki, poukładane wokół białej, ceramicznej wanny pachniały niczym kwiaty, a ziołowe olejki, które zostały dodane do wody, sprawiały, że jej umysł powoli oczyszczał się, a dusza uspokajała.
— Leticio, bardzo ubolewam nad tym, że nie mogę wziąć cię ze sobą — oznajmiła szczerze Innes. — Nie wiem, czy dam sobie radę bez ciebie.
— Oj, Księżniczko, jestem pewna, że sobie poradzisz. Jesteś silną, młodą kobietą, przed którą świat stoi otworem. Dokonasz wiele dobrego sama, bez niczyjej pomocy — zapewniła ją Leticia, siedząca na niebieskim, zamszowym fotelu, stojącym w kącie łazienki. — Ale ja też nie jestem zadowolona z naszej rozłąki. Z pewnością będzie mi brakować twojego towarzystwa, Panienko.
— Zaraz się rozpłaczę. Nie chcę się nigdzie przenosić — westchnęła Innes, zanurzając się bardziej w wodzie. — Ale muszę przestać się nad sobą użalać. To nie w moim stylu. Wiedziałam, że prędzej czy później ten dzień nastąpi. Myślałam, że sobie z nim poradzę, ale, jak widać, myliłam się.
— Masz prawo przeżywać wszystko na swój sposób, Księżniczko, nikt ci tego nie zabroni. Tylko pamiętaj, że to, jak pokażesz się ludziom po raz pierwszy, może mieć wpływ na to, jak będą postrzegać cię przez całe życie.
Słowa Letici wywarły na Innes ogromny wpływ i jakby zmieniły całkowicie jej nastawienie. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale nagle cały smutek odszedł i zastąpiła go nadzieja na zostanie najlepszą królową, jaką kiedykolwiek widziało całe Złote Królestwo. Wszystko, co wzbudzało w niej nieprzyjemne uczucia, strach i niechęć, przemieniło się w ogromną odwagę i wielką pewność siebie. Na twarzy Innes, zamiast niezadowolonego grymasu, tym razem można było zobaczyć delikatny uśmiech i błysk w ciemnych oczach. Miała nadzieję, że ten stan nie będzie chwilowy, a wszystkie negatywne odczucia prędko do niej nie wrócą.
Pożegnania były krótkie, niezwykle oficjalne i pozbawione łez nadchodzącej tęsknoty. Rodzina Magnusów rzadko okazywała sobie nawzajem uczucia, a zwłaszcza publicznie. Dlatego Innes nawet nie spodziewała się niczego innego oprócz sztywnych uścisków i uśmiechów.
— Wierzę w ciebie, córko. — Ferris położył dłoń na ramieniu najmłodszego dziecka i ścisnął je niby pocieszająco.
— Jestem Innes Magnus, a to zobowiązuje mnie do radzenia sobie z sytuacjami, z którymi radzić sobie nie chcę — odparła jedynie, unosząc dumnie głowę. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na kilkunastowiekowy portal, z którego biło jasnoniebieskie światło przyciągające ją do siebie niczym magnez.
Ramy portalu wyrzeźbione były z ciemnego, hebanowego drewna, na którym widniały runiczne symbole, których nikt, poza magicznymi, nie potrafił odczytać. Były tajemnicze, dziwne i starodawne, raczej rzadko używane przez współczesnych czarodziei. Na samym środku górnej ramy znacznie wyróżniał się od reszty zdobień złoty herb Wielkiego Królestwa, który otoczony był najprawdziwszymi diamentowymi dodatkami. Po jego lewej stronie znajdował się nieco mniejszy symbol Złotego Królestwa, a po prawej Białego Królestwa. Wszystkie cechy wyglądu magicznego portalu zlewały się w jedną całość, idealnie do siebie pasując.
Innes po raz ostatni tego dnia spojrzała na swoją rodzinę, żegnającą ją służbę oraz rycerzy. Poczuła się tak, jakby na zawsze odchodziła do innego świata, jakby miała już nigdy nie zobaczyć tych ludzi, a przecież to nie była prawda. Za niedługo miała ugościć swoją rodzinę w Złotym Królestwie jako panna młoda. W końcu, odrzucając na bok wszystkie myśli, zrobiła krok do przodu, wyciągnęła dłoń przed siebie, bojąc się, że portal, który zaraz przyciągnie jej ciało, wyrzuci ją boleśnie na drugą stronę albo w miejsce zupełnie inne od tego, w którym miała się znaleźć. Nigdy wcześniej nie podróżowała w ten sposób. Słyszała, że to nic specjalnego ani trudnego, ale mimo wszystko — bała się. Nie wiedziała dokładnie czego, bo naprawdę wierzyła w to, że każdy królewski portal zawsze działał tak, jak powinien, ale jakaś wewnętrzna myśl nie dawała jej spokoju, że może przepadnie na wieki i już nikt nie odnajdzie jej w magicznych czeluściach. Im bliżej się znajdowała, tym gorzej się czuła. Głośny szum, który tylko ona słyszała, stawał się coraz mocniejszy, a wciągający ją wiatr nie pozwolił już zawrócić. Nie zostało jej już nic innego — krok w przód i...
— Witamy, Księżniczko, w Złotym Królestwie — powiedział kamerdyner niskim głosem, kłaniając się przed przybyłą do zamku Innes. Mężczyzna był wysoki i smukły, a jego twarz wyglądała na zniszczoną wiekiem i bardzo surową.
Młoda dziewczyna rozejrzała się dookoła, kilkukrotnie zamrugała, by wyostrzyć wzrok i wzięła kilka głębokich oddechów, próbując pozbyć się nieprzyjemnego bólu żołądka. Przejście przez portal tak naprawdę trwało tylko kilka sekund, jednak Innes Magnus czuła się tak, jakby to wszystko ciągnęło się niemiłosiernie długo. Była wyczerpana.
— Wszystko dobrze, Panienko? Czy posłać po służki, by pomogły się Panience odświeżyć? — zapytał starszy mężczyzna. Zmrużył oczy, przyglądając się badawczo młodej damie i zamruczał pod nosem.
— Nie, nie... Nie trzeba. Dziękuję — odparła jedynie Innes, nadal otrząsając się po przejściu przez portal. Rozejrzała się po pomieszczeniu ponownie i ciężko westchnęła. Pokój, w którym się znajdowała był praktycznie pusty, nie licząc oczywiście magicznego portalu, który przypominał jej ten w Wielkim Królestwie. Drewniana podłoga ozdobiona była w czerwono-złoty dywan w czarne spiralne wzorki, na ścianach wisiały obrazy z martwą naturą, a na każdym parapecie stał wazon z pięknymi czerwonymi różami, które wyglądały na ledwo ścięte. — A więc, gdzie jest teraz król Simon Mel? Nie mogę się doczekać naszego pierwszego spotkania — powiedziała w końcu, prostując się i unosząc dumnie głowę, jak zawsze, kiedy była w stresującej sytuacji. Starała się brzmieć pewnie i przekonująco, chociaż nie do końca wiedziała, czy ktokolwiek uwierzył w jej słowa — ona sama bynajmniej w nie nie uwierzyła.
— Służki zaprowadzą Panienkę do komnaty, która została przygotowana specjalnie dla Panienki. — Wskazał dłonią na trzy młode dziewczyny, które trzymały głowy nisko i wbijały spojrzenia w czubki swoich czarnych, idealnie wypastowanych, trzewików. Służące nie śmiały nawet ukradkiem spojrzeć na postać stojącą przed nimi. Od najmłodszych lat były przygotowywane do swojej pracy i uczono je, że nawet najkrótsze spojrzenie mogłoby obrazić wysoko urodzonego. — Sam król nadzorował remont, dlatego myślę, a nawet jestem pewien, że wywrze na Księżniczce ogromne wrażenie — dodał po chwili, uśmiechając się dumnie, jakby sam był zadowolony z efektu. — Król spotka się z Panienką podczas dzisiejszej kolacji powitalnej. Skromna suknia już została przygotowana. Pan życzy sobie zobaczyć Panienkę właśnie w niej dzisiaj wieczorem.
Innes przyglądała się szerokim plecom odchodzącego mężczyzny, który wcześniej podziękował jej za rozmowę i życzył miłego dnia. Stała przez chwilę i zastanawiała się, co tak naprawdę robiła w tym miejscu. Wiadomo — musiała poślubić Simona Mela. Jednak im dłużej stała na środku komnaty z portalem za plecami, tym większą miała ochotę zawrócić do Wielkiego Królestwa.
— Proszę, zaprowadźcie mnie do mojego pokoju — poprosiła w końcu, wzdychając ciężko.
Wielkie Królestwo całkowicie różniło się od Złotego, co było widoczne gołym okiem, ale Księżniczce nie widziało się zwiedzanie go w najbliższym czasie. W głębi serca nadal była zła i smutna, jednak za wszelką cenę nie zamierzała nikomu tego pokazywać. Postanowiła wykorzystać swoje samopoczucie i pokazać wszystkim, którzy tylko nie przypadną jej do gustu, jak upierdliwe i złośliwe potrafią być rozpieszczone księżniczki.
Kiedy znalazła się w przeznaczonej dla niej komnacie, stanęła na środku miękkiego, czerwono-złotego dywanu, podobnego do tego znajdującego się w komnacie z portalem, i otworzyła szeroko oczy, bynajmniej nie z zachwytu. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała tak brzydkiego i tandetnego pomieszczenia, które wypełnione było w większości hebanowymi meblami z czerwonymi i złotymi elementami. Rozglądała się dookoła, zostawiając za sobą młode służki, stojące w idealnym bezruchu oraz ciszy. Ogromne, drewniane łóżko, które w mniemaniu Innes, zmieściłoby co najmniej trzy osoby, stało naprzeciwko okna pod ścianą obitą ciemnoczerwoną tapetą z czarnymi liściastymi wzorami i zajmowało znaczną część całej komnaty. Młoda dziewczyna podeszła do niego i przejechała dłonią po pościeli ubranej w czerwony jedwab. Westchnęła cicho. W końcu podeszła do wysokiego okna, z którego mogła oglądać okazały ogród lodowy i wysokie góry, które znajdowały się w oddali. Uśmiechała się szeroko, ciesząc się z niesamowitego widoku i popołudniowego słońca, które sprawiało, że lód mienił się niczym najdroższe diamenty. Opierając się dłońmi o drewniany parapet, przez chwilę zachwycała się pięknem naturalnego obrazu. Był pełen przeróżnych rzeźb lodowych. Niektóre były większe, inne mniejsze, ale każde z nich, na pierwszy rzut oka, były wyjątkowo piękne. Marzyła o tym, by jak najszybciej znaleźć się w samym jego środku i przyjrzeć się tym dziełom sztuki z bliska.
Nagle jej oczom ukazało się coś, co sprawiło, że prawie zakrztusiła się powietrzem.
— No to są chyba jakieś jaja — prychnęła oburzona i wytężyła wzrok, by upewnić się, czy naprawdę widziała rzeźby przedstawiające jej podobiznę. Niestety, nie pomyliła się. Jeszcze niedawna potrzeba podziwiania z bliska lodowego ogrodu odeszła w brutalne zapomnienie.
Rozejrzała się wokół siebie raz jeszcze, ale tym razem ze zdecydowanym obrzydzeniem. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, teraz wydawało jej się jeszcze brzydsze, niż faktycznie było. Wszystkie obrazy, które zdobiły ściany, meble, dywany — a zwłaszcza widok z okna! — doprowadzały ją do istnego szaleństwa. Innes wiedziała już, że jeśli miała zamieszkać w Złotym Królestwie na stałe, musiała zrobić gruntowny remont i była pewna, że nie tylko w jej komnacie.
Gdzieś pomiędzy obrzydzeniem a irytacją przypomniały jej się słowa kamerdynera, który powitał ją przy portalu i zaznaczył, że Simon Mel „życzy sobie zobaczyć ją w skromnej sukni, która już na nią czeka". No i faktycznie czekała. Innes wcześniej nie zwróciła na nią uwagi, ale kiedy w końcu sobie o niej przypomniała, zobaczyła, że wisi na drzwiach wysokiej szafy. Uniosła lewą brew ku górze i podeszła bliżej.
— Skoro ta suknia jest skromna, nie chcę sobie nawet wyobrażać, co w słowniku króla Mela oznacza nieskromna suknia — westchnęła, dotykając dłońmi materiału ciężkiej, złotej kreacji z przyszytymi mieniącymi się cekinami. — Co o niej myślicie? — zwróciła się w końcu do służek, cały czas wbijając wzrok w koronkowe rękawy sukni, będące, jak na razie, jedynym jej elementem, który Innes była w stanie zaakceptować.
Nie usłyszawszy odpowiedzi na zadane pytanie, odwróciła się w stronę drzwi, przy których stały służące i spojrzała na nie wymownie.
— Czy coś się stało? Czy brzydota tej sukni odebrała wam zdolność mówienia? — zapytała raz jeszcze, śmiejąc się pod nosem.
— Proszę o wybaczenie, Panienko — odezwała się nieśmiało jedna ze służek, cały czas patrząc w czubki swoich trzewików, po czym ukłoniła się bardzo nisko.
— Um... W porządku. Nic się nie stało. — Innes puściła materiał sukienki i stanęła naprzeciwko trzech młodych dziewczyn, które ani przez sekundę nawet nie zerknęły w jej stronę. Przekrzywiła delikatnie głowę, nie rozumiejąc, dlaczego służki zachowywały się w tak absurdalny sposób. — Powiedzcie mi, proszę, jak mam się do was zwracać?
— Nie mamy imion, Panienko — odparła druga, po czym dygnęła nisko.
— Jak to nie macie imion? — zapytała Innes z niedowierzaniem. — Każdy ma jakieś imię. Wasi rodzice z pewnością wam jakieś nadali, kiedy się urodziłyście.
— Proszę o wybaczenie, Panienko, ale nasz pan, król Simon Mel, odebrał nam prawo do posiadania własnej tożsamości — odpowiedziała ta pierwsza, ponownie nisko się kłaniając.
— Och, doprawdy, wystarczy, kiedy po prostu raz dygniecie, nie musicie kłaść się za każdym razem na podłogę! — Innes uniosła się, czując ponownie narastającą złość w sobie. — Nie obchodzi mnie to, co powiedział król Simon, ja chcę zwracać się do was po imieniu. Dlatego rozkazuję wam powiedzieć mi, jakie macie imiona. — Księżniczka Wielkiego Królestwa musiała w jakiś sposób się tego dowiedzieć. Nie miała zamiaru być obsługiwana przez trzy bezimienne kobiety, które wyglądały praktycznie identycznie. Miały ten sam czarny kolor włosów oraz tak samo zaczesanego warkocza, zawiniętego w grube koki. Wszystkie były przerażająco szczupłe, ale jednocześnie nad wyraz zadbane i czyste. Służące ubrane były w długie, sięgające do kostek, czarne suknie, na których widniały białe, nieco krótsze fartuszki obszyte kwiatową koronką ze złotymi zdobieniami.
— Ja nazywam się Tamara, Księżniczko.
— Ja jestem Loritta.
— A ja Aressa — przedstawiły się jedna po drugiej, patrząc na Panienkę Innes niepewnie. Każda z nich obawiała się strasznych konsekwencji, jakie mogły je spotkać za złamanie zasad, które obowiązywały w Złotym Królestwie.
— Świetnie! — Innes klasnęła dłońmi i uśmiechnęła się szeroko zadowolona. — I o nic się nie martwcie. Ja już porozmawiam z królem o nowych zasadach panujących w tym królestwie.
*
Innes siedziała na końcu długiego stołu i przyglądała się bogatemu wnętrzu prywatnej jadalni króla, która tak samo, jak każde inne pomieszczenie, które zdążyła już zobaczyć, była przesadnie ozdobiona złotem. Próbowała nie myśleć o tym, że gorset sukni, której kolor przypominał najprawdziwsze złoto, najbardziej błyszczące ze wszystkich złotych rzeczy, znajdujących się w tym pokoju, okropnie wbijał jej się w żebra i pozbawiał możliwości swobodnego oddychania. Nie wiedziała, jak długo już czekała na swojego przyszłego męża, jednak każda kolejna sekunda przeciągała się w bolesną nieskończoność. Stwierdziła, że zacznie odliczać do pięćdziesięciu i kiedy skończy, a spóźnialskiego króla nadal nie będzie w jadalni, zwyczajnie sobie pójdzie.
— Moja piękna Innes — usłyszała nagle piskliwy męski głos, dobiegający z prawej strony. Odwróciła głowę, spojrzała na otwarte na oścież drzwi i przełknęła ślinę, gdy zobaczyła wyczekiwanego przez nią Simona Mela.
Mężczyzna w średnim wieku wszedł do jadalni w eskorcie kilku rycerzy.
— Na żywo jeszcze piękniejsza niż na obrazach... — wymruczał obrzydliwie, posyłając młodej dziewczynie szeroki uśmiech.
Ubrany był w długie zamszowe szaty, których, jakżeby inaczej, złoto było przeważającym kolorem. Tym razem królewskie dodatki wyszyte zostały czerwonymi i czarnymi nićmi, jednak nie były one na tyle wyraźne, by rzucały się w oczy i odciągały od nienaturalnie złotych barw szat. Gruby, skórzany, czarny pas obity złotymi symbolami Złotego Królestwa opinał jego biodra. Jego jasnobrązowe włosy z pojedynczymi siwymi kosmykami na głowie i gęsta broda tego samego koloru delikatnie się kręciły, sprawiały wrażenie nieułożonych. Złota, solidna korona, mogłoby wydawać się, że naprawdę ciężka, idealnie leżała na jego czaszce, jakby została stworzona specjalnie dla niego.
— Cieszę się, królu, że w końcu mogliśmy się spotkać — powiedziała z fałszywą skromnością, podnosząc się z krzesła i dygając przed nim.
— Moja przyszła królowa, matka moich dzieci i miłość mego życia nie musi się przede mną kłaniać — odparł Simon, podchodząc do Innes bliżej. Uchwycił jej dłoń i bez pytania przyciągnął ją do swoich ust, całując jej zewnętrzną stronę.
— Och, mój królu, wypada zaczekać do ślubu. — Księżniczka uśmiechnęła się do mężczyzny kokieteryjnie, próbując zapomnieć o obrzydzeniu, które odczuwała i zaśmiała się cicho, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że zabrzmiała jak Leticia.
— Ależ tak, tak, oczywiście. Jak sobie życzysz moja droga... — Simon Mel po raz ostatni złożył na jej dłoni mokry pocałunek i spojrzał prosto w jej ciemnobrązowe oczy. — Na tej pięknej, zgrabnej dłoni brakuje diamentów. Dostaniesz. Dostaniesz je wszystkie. — Puścił bladą dłoń Innes, wyprostował się i zasiadł przy stole naprzeciwko swojej wybranki.
Młoda dama posłała Melowi przyjazne spojrzenie, po czym odwróciła się w stronę rycerzy stojących na baczność przy drzwiach wyjściowych z jadalni. Nie byli ubrani w ciężkie zbroje, ale każdy z nich miał na sobie mundur w barwach Złotego Królestwa, a przy pasie przymocowane pochwy z długimi mieczami.
— Jak ci się podoba w moim zamku, droga Innes? — Simon Mel wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Chciała przyjrzeć się dokładniej każdemu z rycerzy, jednak nie zdążyła tego zrobić. Przeniosła swój wzrok na jego twarz i uśmiechnęła się delikatnie, bawiąc się kosmykiem włosów, które niedawno ułożyła jej Tamara.
— Jest...
— Pięknie, prawda? — przerwał jej mężczyzna, który mógłby być dla niej ojcem.
— Tak, niezwykle... bogato — odparła, po czym niegrzecznie oparła się łokciami o drewniany stół. To nie tak, że Innes była niewychowana i nie znała zasad savoir-vivre, ale była tak bardzo zmęczona i przytłoczona nowym otoczeniem, że nie chciało jej się za bardzo starać. — Jak długo będę musiała czekać na swoje bagaże i służbę? — zapytała w końcu.
Nie uzyskała jednak odpowiedzi, ponieważ do jadalni weszła służba i podała na stół gorący posiłek. Trzy różne zupy: pomidorowa, krem z dyni i rosół. Cztery rodzaje mięsa: duszony kurczak z warzywami, stek średnio krwisty, żeberka w słodko-kwaśnym sosie i rolada z kurczaka z masłem. Do tego zostały podane kolorowe surówki z warzyw oraz ziemniaki pod każdą możliwą postacią.
— Wszystko, czego tylko potrzebujesz, czeka na ciebie w twojej komnacie, moja droga — odpowiedział, kiedy znowu zostali sami... z rycerzami przy boku. — Każda służąca, która tylko ci się spodoba, jest do twojej dyspozycji. Tak samo żołnierze. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie od dzisiaj priorytetem, dlatego od jutra towarzyszyć ci będzie mój zaufany sługa i wysłannik, Roger.
Innes, usłyszawszy to znajome imię, spojrzała ponownie na rycerzy i rozejrzała się tym razem po ich twarzach, szukając Rogera, z którym spędziła miło czas podczas balu zaręczynowego.
— Ach, tak, znacie się już przecież — stwierdził Simon, nakładając sobie na talerz każdy rodzaj mięsa. — Mam nadzieję, że mój wysłannik zrobił na tobie dobre wrażenie. Nie bez powodu wysłałem właśnie Rogera, kiedy osobiście doglądałem krucjaty — zaśmiał się pod nosem na wspomnienie rozczłonkowanego ciała zdrajcy, po czym spojrzał na Księżniczkę z rodu Magnus i westchnął, widząc jej zdezorientowaną minę. — Och, proszę o wybaczenie, moja droga. Nie powinienem mówić o tak... nieodpowiednich sprawach przy tak skromnej damie.
Innes jedynie przytaknęła nieznacznie głową, nie odnosząc się ani słowem do wzmianki o krucjacie, będącej powodem nieobecności króla Złotego Królestwa na balu, i wytarła kąciki ust bawełnianą chustką, po tym, jak odsunęła od siebie porcelanowy talerz zupy, którą wcześniej spróbowała.
— Tak więc... — odchrząknął Simon Mel. — Wszystko, co tylko znajdziesz na terenie tego zamku, jest twoje i możesz robić z tym, co tylko zechcesz.
— Oczywiście, jestem ci niezmiernie wdzięczna, mój królu — zaczęła — jednak rada będę, jeśli moje służki, które od lat towarzyszyły mi w Wielkim Królestwie oraz moja dama dworu, Leticia, przybędą, by służyć mi tutaj, w Złotym Królestwie.
— Obawiam się, że wysłanie powozu do Wielkiego Królestwa i sprowadzenie do nas twojej służby, zajmie potwornie dużo czasu — westchnął Mel, rozkładając ręce z rezygnacją.
— Moje walizki i kufry również mają przybyć tutaj w taki sposób... — Innes zastanowiła się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się szeroko i z entuzjazmem zapytała: — A co z portalem? To przecież o wiele szybszy sposób.
— Służba? Korzystająca z portalu magicznego? — zaśmiał się głośno, po czym włożył do ust duży kawał mięsa i zaczął go przeżuwać, nie powstrzymując się od śmiechu.
— Ja nie widzę w tym żadnego problemu, mój królu — odparła Innes poważnie, nie uśmiechając się już ani trochę.
— No dobrze, już dobrze — wymamrotał pod nosem Simon, przewracając oczami. — Zastanowię się, co do twojej damy dworu, natomiast nie ma opcji, by służba przeszła przez portal. Ta, która została zatrudniona przeze mnie, musi ci wystarczyć. — Mężczyzna przez chwilę milczał, przyglądając się nieugiętej minie młodej towarzyszki. Podobało mu się to, jakie wrażenie na nim zrobiła, do tego zaczął podejrzewać, że jej skromność od samego początku była fałszywa i że nie raz zaskoczy go jej pyskata natura. — Coś czuję, że nasze wspólne życie będzie naprawdę ciekawe — dodał po chwili.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — odparła w końcu Innes, uśmiechając się do niego delikatnie. — Mam parę marzeń, które chciałabym spełnić, zanim przyjdzie nam stanąć na ślubnym kobiercu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top