Rozdział 29

*SELENE*

Zgodziłam się. Obiecałam ojcu stojącemu naprzeciw mnie mężczyzny, że dam mu szasnę wyjaśnić, że wysłucham. Słowa danego alfie nie mogłam złamać. Dłońmi przesunęłam po ramionach, chciałam sama siebie wesprzeć. 

Jak ja mogłam być taka głupia, żeby zgodzić się na coś podobnego? Może gdybym odmówiła, poprosiła, by odstawił mnie do domu, teraz nie stałabym w pokoju, w którym spędziłam noc i nie patrzyłabym na Therona o nietęgim wyrazie twarzy. W końcu jego ojciec był cholernym alfą, zaś ja nie należałam do watahy, więc nie musiałam słuchać pokręconych poleceń samca numero uno.

– Wiem, że to niełatwe. I że powinienem powiedzieć ci wcześniej – zaczął niemrawo. Stałam w ciszy. Drapieżników nie należało prowokować, choć druga półkula mózgowa uparcie sugerowała, że Theron ani jego... alter ego nic mi nie zrobią. – Chciałem ci o tym powiedzieć, ale...

– Nie chciałeś.

Skrzywiłam się na dźwięk własnego głosu. Ja naprawdę byłam skończoną kretynką. Miałam milczeć, ewentualnie potakiwać, a nie kłócić się z nim. Wygięłam dłoń. Coś musiałam zrobić z rękami.

– Jest w tym trochę racji.

– Trochę? – parsknęłam przez łzy.

– Lusia...

– Stój, gdzie stoisz – nakazałam, palcem pokazałam punkt w podłodze, kiedy zrobił krok ku mnie. Dodatkowo sama zrobiłam jeden w tył. – Okłamałeś mnie.

– Nigdy.

– Czyli... twoim zdaniem fakt, że jesteś... – Zmutowanym wilkiem nie przeszło mi przez gardło, więc odchrząknęłam i zaczęłam wypowiedź od nowa. – Theron, półprawda to też kłamstwo.

– Ale ja chciałem ci powiedzieć.

– Niby kiedy? Nie podchodź – przypomniałam o zachowaniu należnego dystansu. Therona ciągnęło do mnie, mnie ciągnęło do Therona, ale to nie było normalne. Prawdziwe też nie. – Ja wiem, rozumiem – zaczęłam z nieco innej strony. Usiłowałam zachować spokój oraz powagę, jednak bardzo kiepsko mi to wychodziło. Brzmiałam prześmiewczo i na pewno nikt nie posądziłby mnie o spokój. Nikt normalny, bo wilkołaki musiały mieć zaburzoną percepcję. – Ludzie mają problem przyznać się do... swoich mankamentów... chorób... traum – szepnęłam, a przed oczami stanęło to konkretne wspomnienie.

– Lusia...

– Ale czym innym... – nie pozwoliłam wybić się z rytmu – ...jest nie powiedzieć na początku znajomości o... nie wiem... arytmii serca, a czym innym o... tym.

Ręką wskazałam na niego. Wiedział i bez mojej gestykulacji, co miałam na myśli. Bycie po części wilkiem nie było w żadnym wypadku normalne.

– To, skarbie, jest likantropia.

– Choroba.

– Zdolność – poprawił mnie szybko, chociaż mówił spokojnie. – Na świecie istnieją ludzie, którzy posiadają zdolności wykraczające poza przeciętne możliwości.

– Wybacz, ale w tym przypadku przeciętność nie jest przereklamowana.

– Lusia, nie chciałem cię obrazić – uznał. – Po prostu nie jestem zwyczajny.

– Umiesz zmienić postać, wow – podsumowałam cynicznie.

– Zmiana postaci to nie wszystko. Ja... żyję z moim wilkiem.

– Zoofilia – szepnęłam pod nosem, a kiedy zorientowałam się, że powiedziałam to na głos, dodałam: – Niczego bardziej nie pragnęłam w życiu niż bliskich stosunków ze zwierzętami.

– Z Mergo – poprawił, jakby to była kolosalna różnica. – I nie chodzi wcale o taką relację, tylko o więź. Każdy wilk ma przypisanego partnera, by przez życie nie iść samotnie.

– I niby ja jestem twoją? To znaczy Mergo? – Skinął. – To chyba będę musiała cię zmartwić. Ja nie mogę być partnerką... wilka, nie nadaję się.

– Jesteś dla mnie stworzona.

– Brzmi makabrycznie – oceniłam. Sarkazm i cynizm stanowiły aktualnie moją jedyną broń i ochronę. Widziałam, jak Ther rozchylił usta, szykował się, by znów próbować mnie przekonać. Postanowiłam, że czas wyznać własną prawdę. Ktoś taki jak ja nie mógł być partnerką, a on przynajmniej mnie nie wyśmieje. – Mam stwierdzoną hylofobię.

Zmrużył oczy, przejaw zaskoczenia. Zmierzył mnie, przetwarzał lub czekał. Nie byłam pewna znajomości fobii przez Therona. Wcześniej nie nadmienialiśmy słowa na ten temat, ale co się dziwić, skoro o wilkołactwie rzekomego partnera dowiedziałam się, oglądając jego brata w wilczej postaci.

Argon, westchnęłam. Księżyc chyba celowo nie wybrał mu partnerki. Wiedział, że żadna normalna kobieta nie byłaby w stanie go zdzierżyć, nawet jeśli zaakceptowałaby całą tę historię z wilkołactwem.

– Co to znaczy?

– No, że... boję się lasu.

– Teraz to wymyśliłaś?

Pytanie mężczyzny zbiło mnie z pantałyku. Szczękę opuściłam mimo woli, kiedy usiłowałam samej sobie potwierdzić, że naprawdę o to spytał. Teraz?

– Brawo – zadrwiłam. – Przejrzałeś mnie. Moim ulubionym zajęciem, zaraz po wykonywaniu grafik, jest maniakalne sprawdzanie różnych rodzajów fobii w internecie. Tak na wszelki wypadek, jakby przypadkiem spotkała frajera, którego trzeba spławić.

– Przepraszam – rzekł pokornie. Dopiero teraz zrozumiałam, co właściwie zrobiłam. Powinnam się bać odezwać, jąkać, panikować, próbować schować w bezpiecznym miejscu, ale wybrałam drwienie z rasowego drapieżnika. – Po prostu... nigdy wcześniej...

– Nie spotkałeś osoby z hylofobią, tak? – Skinął. – No, popatrz. A ja nie spotkałam wilkołaka – skłamałam.

– Tak właściwie... – zaczął, ale zamilkł. Ciarki przemknęły mi po skórze. Czy mogło być naprawdę gorzej? – Przepraszam, lusia, naprawdę nie chciałem. – Zrobił krok, ale od razu wrócił na miejsce. – Nie musisz się mnie bać.

– Nie boję się, tylko jestem wściekła – stwierdziłam szybciej, niż pomyślałam. Potem przetrawiłam własne słowa i o dziwo, naprawdę się nie bałam. Nie w ten sposób. Ostatecznie ogromne wilki towarzyszyły mi od dawna, teraz znalazłam kogoś, kto mógł mi uwierzyć, kto by mnie nie wyśmiał. Theron mówił coś do mnie, ale skupiona na własnych przemyśleniach nawet go nie słuchałam. Zerknęłam na niego i zamilkł w pół słowa. – Mergo. Jaki on jest? Taki jak...?

– Nie jest jak Tarn Argona – zanegował. Chyba celowo pominął jeszcze jedną bestię, ale nie mogłam się dziwić. Próbował sprawić dobre wrażenie. – Wygląda inaczej, jest też nieznacznie mniejszy i bardzo chciałby cię wreszcie poznać. – Zagryzłam wargę, byleby tylko słowa nie rzec o tym, czego ja chciałam. Na pewno na liście moich życzeń nie znajdowało się poznanie przerośniętego wilka. – Jeśli chcesz, nawet zaraz...

– Może wstrzymajmy się jeszcze? – zasugerowałam, wskutek czego grymas przeciął jego twarz. – Theron, dla mnie to... dużo. Przede wszystkim jestem w miejscu, którego się boję z... istotami, których się boję – wydukałam.

Łatwo nie było, ale wierzyłam, że zrozumie, gdy pozna prawdę. Miałam też nadzieję, że okaże litość i pozwoli wrócić mi do domu. Samej.

– Wiem, że to dużo, lusia. Wiem, że po ostatnim... możesz się bać, ale Mergo nigdy cię nie skrzywdzi. Jesteś jego partnerką, naszą – mówił powoli. – Stanowisz priorytet. Wszystko, co robimy, robimy z myślą o tobie, luno.

Ostatnie słowo ciążyło mi kamieniem na sercu. Myśl, że naprawdę los zakpił sobie ze mnie w najmniej oczekiwany sposób, wywoływała kolejną traumę. Jeszcze z jedną się nie uporałam, drugiej nawet nie chciałam tłumaczyć. Szarżujący na samochód wściekły wilczur nijak brzmiał racjonalnie. Teraz jeszcze to.

– Ja bym się z tą luną nie śpieszyła.

– Kiedy to już jest fakt – oznajmił. – Księżyc nas połączył. Twój zapach to dla nas lotna ambrozja. Uspokaja nas, zniewala nas. Istniejemy tylko po to, byś była szczęśliwa.

– I teraz tak cały czas będzie? W sensie... Cały czas będziesz gadał jak golum? My, nas?

– Ja i Mergo to jedno.

– A do tej pory, przepraszam bardzo, to co byliście?

Widziałam drganie jego polika. Miałam rację i prawo, by poznać wszelkie odpowiedzi, zaś on aż dotąd nie baczył na tego całego Mergo. Nawet o nim nie napomknął, a teraz my to, my tamto.


*THERON*

Punkt dla luny, pomyślałem. Mergo obserwował mnie czujnie z podobnym sceptycyzmem. Miał rację, podejrzliwe nastawienie Sel było wynikiem moich działań. Chciałem dobrze, naprawdę, a wyszło jak zwykle. I przy okazji skrzywdziłem dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Teraz jednak nie było odwrotu.

Po pierwsze, wiązał mnie rozkaz alfy. Miałem posiąść Sel, a jako że czas mknął nieubłaganie, zostało mi jakieś półtora doby. Po drugie, ona już i tak znała prawdę o Mergo. Cząstkową, bo wiele na pewno należało wyjaśnić oraz sprostować dzięki życzliwości Cindy. Po trzecie, Mergo nie przyjmował do wiadomości dłuższej zwłoki. Już od dawna skomlał w świadomości i popychał, bym przedstawił go lunie.

– Starałem się, jak mogłem, by cię do nas nie zniechęcić.

– Ale zamierzałeś mi kiedyś powiedzieć, co?

Kolejny strzał w dziesiątkę. Odkąd zaczęliśmy rozmowę, czułem się jak pieprzona tarcza do rzutek. Środek, środek, środek. Sel prowadziła definitywną przewagą punktów. W głowie odtworzyłem słowa ojca. Lada moment pełnia, zamglenie za pasem. Ostatnią pełnię u boku Sel jakoś przetrwałem. Do lasu pognałem dopiero, gdy zasnęła, zaś przed świtem już byłem w domu.

– Oczywiście, kochanie. Chciałem cię tylko wcześniej na to jakoś przygotować.

– Daruj sobie, ale twój brat przygotował mnie wystarczająco – prychnęła. – Ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, co ja przeszłam, gdy... stanął obok? – Podskórnie czułem, którego zestawu słów celowo unikała. – Myślałam, że... Nieważne... nieważne, co myślałam – zawyrokowała nagle. – Pokaż mi go.

– Po-pokazać?

Własnym uszom nie wierzyłem. Podparła się pod boki, a choć drżała na całym ciele, usiłowała wyglądać odważnie. Cieplej zrobiło się nam na sercu. Dave miał rację, Selene naprawdę zależało, inaczej wiałaby oknem, a nie kazała przedstawić się Mergo.

– Faktycznie, głupi pomysł – mruknęła.

Głupi to byłem ja. Mergo już zdążył się ucieszyć, prawie odebrał mi kontrolę, byleby tylko pokazać się lunie, a dzięki mnie ona się wycofała. Warknięciem wilk oznajmił, co o mnie sądził. Mogłem mieć problem, solidny problem.

– Wcale nie. Zdziwiłaś mnie tylko – zakomunikowałem. Musiałem naprawić błąd. – Sel, Mergo chętnie cię pozna.

– Yhym... – mruknęła, ale brzmiała inaczej. – Jakoś nie wątpię.

– O co ci chodzi? – Nie odpowiedziała. Odwróciła tylko głowę, by nie patrzyć na nas. – Lusia, jesteś dla nas wszystkim. Dla mnie i dla Mergo też.

– Już mi nie musisz tłumaczyć. Zrozumiałam. Cindy też.

Warknięcie wydobyło się z mojej klatki piersiowej. Wzmianka o Brevil zdenerwowała Mergo. Szybko druh zapanował nad sobą, gdy Sel napięła ciało w bezwolnej reakcji obronnej. Ona naprawdę sądziła, że ją zaatakujemy?

– Cindy cię okłamała.

– Więc wcale nie będziesz chciał mnie z tym swoim Mergo solidnie zerżnąć? – Nie zapanowałem nad grymasem wykrzywiającym moją twarz. – No widzisz? Chyba jednak nie ze wszystkim kłamała.

– Daj mi wyjaśnić.

– Daję – syknęła. – I nic póki co sensownego nie wiem. Utwierdzam się tylko w myśli, że bezczelnie mnie okłamałeś. Ty, nie ten twój Mergo – podkreśliła.

Nieświadomie napuszczała Mergo przeciw mnie. Zagrożenie wobec luny należało eliminować. Zagrożenie wobec więzi z luną również. Wniosek pozostawał logiczny. Skoro to ja byłem prowodyrem wszelkich nieporozumień Mergo z luną, stanowiłem przeszkodę. Co więcej, Mergo nie mógł mnie tak zwyczajnie zlikwidować. Byliśmy połączeni.

Przez myśl przemknął obraz tamtego szaleńca, którego zabił ojciec. Nie pamiętałem dokładnie jego wyglądu, twarzy kompletnie nie umiałbym przywołać we wspomnieniach. Kojarzyłem tylko łachmany, smród wypełniający zaniedbaną chatę, którą zajmował z łaski alfy i szaleństwo w czerwonych ślepiach. Jego wilk nie wycofywał się w pełni, lecz walczył o dominację. Ewentualnie karał biedaka za utratę luny.

– Nawaliłem, prawda – przyznałem. – Chcę to naprawić.

– Teraz?

– Tak, teraz. Zrobię wszystko, by to naprawić – zadeklarowałem. Chciałem, by mi uwierzyła. By zrozumiała, jak ważna dla nas była. – Wszystko, żebyś była szczęśliwa z nami. Mergo też tego chce. Nam obu zależy wyłącznie na twoim szczęściu.

– Więc mnie stąd wypuść – zażądała. Druh warknął, ale znacznie ciszej niż przed momentem. Na to nie mogliśmy się zdecydować. Luna miała być szczęśliwa, ale z nami a nie bez nas. – Theron, ja... nie mogę żyć tutaj. Jesteśmy w środku lasu – podkreśliła z przestrachem.

Łzy zalśniły w jej oczach. Zrozumiałem. Pojąłem więcej, niż do tej pory, a jednocześnie podważyłem część zakładanych przeze mnie wcześniej teorii. Strach przed wizytą u Brevila prawdopodobnie nie wynikał ze wspomnień związanych z Morganem. Las ciągnął się przecież całą długość ulicy, na wprost jego domu.

– Kochanie, powiedz mi, proszę, czy to las cię tak przestraszył, gdy pojechaliśmy do Dave'a?

Celowo pominąłem postać Cindy. Ani ja do niej nie jechałem, ani nie była warta rozpamiętywania. Dla mnie była martwa i miałem nadzieję, że ojciec ostatecznie też wyda taki werdykt.

Selene zamrugała szybko, przełknęła ciężko i struchlała. Objęła się ramionami, potarła rękoma odsłoniętą skórę. Rozejrzała się po podłodze, ale to nie były wszystkie zmiany. Mergo wyczuł przyśpieszony puls, szybsze bicie serca oraz zapach wskazujący na gwałtowny wzrost kortyzolu wraz z adrenaliną. Zamknęła oczy, zacisnęła powieki i cofnęła się, jakby w obawie przed moim zbliżeniem. Gdy znów spojrzała na mnie, wyglądała, jakby właśnie przegrała walkę z samą sobą.

– Gdy byłam mała... – zaczęła, ale nie skończyła.

Użyte sformułowanie brzmiało znajomo, ale nie umiałem jeszcze przypisać go w żadną lukę. Mimo to czekałem cierpliwie, aż podejmie przerwany wątek. Intuicja podszeptywała, o czym Selene opowie za chwilę. Fobia związana z lasem nie wzięła się znikąd. Kiedy jednak otworzyła usta, a spomiędzy warg wypływały kolejne słowa, słuchałem uważnie, by z czasem nie wierzyć w absurdalność całej sytuacji.

Dlaczego księżyc połączył mnie z kobietą, która była chyba ostatnią istniejącą na Ziemi istotą gotową związać się z wilkołakiem? 

Mamy to, kochani... 
Nareszcie Theron zaczął rozmawiać z Selene. 
Co prawda, póki co Sel ma głównie pretensje, ale... 
Wyszedł temat jej fobii. 

Jak sądzicie? 
Co teraz zrobi Theron? 
W końcu Sel jest chyba ostatnią kobietą na Ziemi, która chciałaby... 

Czekam na Wasze opinie, kochani. 
Pamiętajcie - to Wy mnie motywujecie <3 
Dziękuję, że jesteście <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top