Rozdział 27

*SELENE*

Bałam się. Naprawdę bałam się uchylić powieki, by nie dojrzeć znów ogromnego wilczura. Ani Therona, który najwyraźniej ukrywał przede mną skrupulatnie prawdę o sobie oraz swojej rodzinie. Bladego pomysłu nie miałam, co powinnam zrobić ani jak się zachować. 

Krzyki na niewiele by się zdały, poza tym bestii nie należało nigdy prowokować. Ucieczka też mogła spalić na panewce. Te stworzenia posiadały napęd na cztery łapy, podczas gdy ja dysponowałam tylko dwiema nogami i zerową kondycją.

Chwilowo leżałam niczym zdechły opos. Starałam się nawet nie drgnąć, nie mrugnąć okiem, nic. Nie chciałam zrobić nic, co zdradziłoby odzyskanie przeze mnie przytomności. Może istniała szansa, bym wzięła ich na przeczekanie oraz z zaskoczenia, a w najmniej oczekiwanym momencie po prostu bym zwiała. Jednak w całym tym lichym planie dostrzegałam lukę wielkości olbrzymiej wyrwy. Nie mogłam wykluczyć, że byłam w lesie pełnym podobnych monstrów.

Oddech przez chwilę ugrzązł w płucach. Starałam się, jak tylko mogłam, by nie zyskał na sile. Dyszeniem na pewno przykułabym uwagę. Wystarczyło, że serce wybiło szybszy rytm, aż zastanawiałam się chwilę, czy pierś mi nie faluje od jego uderzeń. Przygryzienie wargi też nie wchodziło w grę. Nie po to starałam się pozostawać zupełnie niedostrzegalna, by wykonać teraz tak głupi ruch.

– Długo będziesz udawać trupa? – Zachłysnęłam się, a ślina trafiła nie do tej dziurki, gdzie powinna. Po głosie poznałam Argona bądź Tarna, określić nie umiałam, które imię pozostawało prawdziwe. – I lepiej się uspokój, bo serce wali ci jak oszalałe. Głuchy by usłyszał, co dopiero Mergo – stęknął. – Jeszcze biedak pomyśli, że cię maltretuję.

– Może i słusznie – burknęłam bezwolnie pod nosem, kiedy skończyłam odkaszliwać.

Zaciągnęłam się natychmiast powietrzem, ponieważ zdałam sobie sprawę z własnej wtopy. Wbiłam wzrok w mężczyznę siedzącego na kanapie obok, który nawet na mnie nie patrzył. Robił coś na swoim telefonie, poświęcając zajęciu sto procent uwagi. Prawie.

– Nie bój się – powiedział. – Jeśli cię tknę, Theron skręci mi kark, a Mergo rozerwie mnie na strzępy.

– Kim jest Mergo?

Być może nie powinnam pytać. Być może Valeria miała rację i tylko Therona należało atakować, by otrzymać wreszcie odpowiedzi. Dźwignęłam się, ostrożnie oraz powoli, na kanapie, gdzie leżałam. Cały czas obserwowałam mężczyznę teoretycznie zajętego własną komórką, jakby w ułamku sekundy miał rzucić się na mnie.

Uniósł głowę, a w zasadzie zerknął na mnie spod byka. Mimo to nie uważałam, by spoglądał groźnie lub wściekle. Po prostu patrzył, jakby sam mnie oceniał. Skwitowałam prychnięciem ideę zakładającą, że to on obawiał się mnie.

– Nie boję się ciebie – przemówił i aż mnie zmroziło. Czyta w myślach? – Nie czytam ci w myślach, ale jestem dobrym obserwatorem. O Mergo musisz pytać swojego lubego.

Przełknęłam. Wyrażał się niczym robot, kolejne komunikaty wyrzekał w zasadzie z automatu. Jakkolwiek to robił, trafnie przewidywał, co kłębiło się w mojej głowie. Poza jednym wyjątkiem.

– Nie mam lubego.

– Masz – uznał nieco znudzonym tonem. Głowę spuścił i na powrót zainteresował się swoim smartfonem. – Chwilowo biega gdzieś po lesie, ale prędzej czy później wróci.

– Biega po...?

Las. Jedno jedyne słowo, jakie nie umiałam przepchnąć przez gardło. Mimowolnie w oczach wezbrały łzy, a puls przyśpieszył. Gardło nagle stało się tak ciasne, że ledwie oddychałam, a nie tylko mówiłam. Rozejrzałam się wokół, a ponieważ okna w salonie zostały zasłonięte, nie mogłam dojrzeć, gdzie właściwie przebywałam. Ku memu nieszczęściu znaczyło to też, że nikt z zewnątrz nie zobaczyłby, gdyby brat Therona właśnie się nade mną znęcał.

– Chryste, uspokój się, Selene – nakazał twardo. Spojrzał na mnie znów, przez co poczułam się totalnie naga i obnażona. Wbiłam się w kanapę, na której jeszcze przed momentem udawałam zwłoki. Jeśli zechciałby się na mnie rzucić i tak byłam stracona. – Ojciec zlecił Theronowi trochę pracy, ale jak skończy, zaraz do ciebie wróci – stwierdził. Oddech przyśpieszył niekontrolowanie. Powrót Therona oznaczał kłopoty, a z nich zamierzałam się wymigać. Panika ogarniała mnie zewsząd, już nawet nie byłabym zdolna liczyć. – Dlaczego właściwie mnie tak nie lubisz? Co ja ci zrobiłem, do chuja, że chcesz mojej śmierci, co?

– Ja... – Zmrużyłam oczy. Jego pytania sprawiły, że wszystko nagle ustąpiło. Zlustrowałam go, spojrzeniem prześlizgnęłam od niebieskich oczu prawie do stóp, by po chwili znów śledzić wzrokiem jego twarz. Sprawiał wrażenie podłamanego oraz przejętego, ale nie groźnego. – O czym ty mówisz? – Głos drżał mi nieprzeciętnie. – Jakiej śmierci? Przecież ja nawet nie miałabym z tobą szans.

Zaryzykowałam i oderwałam wzrok, omiotłam nim okolicę. Byliśmy sami. Ponownie zatrzymałam oczy na męskiej sylwetce. Nawet nie zmienił ułożenia. W innych okolicznościach uznałabym go za sympatycznego chłopaka, który pragnął aprobaty, ale teraz przed oczami miałam tylko wielgachnego wilka.

– I cudownie – wymamrotał, czym znowu mnie zaskoczył. Zmienił pozycję, a mój pisk słyszeli chyba w sąsiednich domostwach, jeśli rzeczywiście jakieś stały w pobliżu. Darłam się w niebogłosy, jakby właśnie obdzierał mnie ze skóry, zamiast tkwił niezmiennie na sąsiedniej kanapie. – Kurwa, kobieto... – Dłonie trzymał dociśnięte do uszu. – Mogłabyś się tak z łaski swojej zamknąć? To boli.

– Boli? – zdumiałam się.

Jednocześnie przestałam obskakiwać kanapę i wymachiwać rękoma. Niby wiedziałam, że ucieczka jest niewskazana. Niby zdawałam sobie sprawę, że głośne dźwięki tylko prowokują drapieżniki. A mimo to potrzebowałam bodźca, by faktycznie zamknąć jadaczkę oraz siąść nieruchomo w miejscu.

– Niech ten kretyn wraca już do domu, bo nie wytrzymam z tobą – ocenił. Wywrócił oczami, przez co wydał się po prostu ludzki. – Nie możesz tak wrzeszczeć – pouczył. – Chcesz, żeby Tarn ogłuchł? Biedak nic ci przecież złego nie zrobił.

– Tarn? W sensie...

Twój wilk brzmiało na tyle głupio, że nawet nie powiedziałam tego na głos. Wystarczyło, że myśli gnały we własnych, nieprzewidzianych kierunkach. Cofnęłam się mocniej, gdy opuścił ramiona, choć niby była to naturalna reakcja ciała przy wydechu. Dłonie zwisały teraz swobodnie, ponieważ przedramiona podparł na kolanach. Pokręcił głową, jakby faktycznie miał mnie dość.

– Ten idiota nie powiedział ci o niczym przez tyle czasu, ale to mnie za niego karzesz? Po prostu pięknie – prychnął nieukontentowany. Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co mogłabym odrzec. – Posłuchaj, Sel, ja naprawdę...

– Selene – poprawiłam z automatu. Dźwignął sceptycznie, z lekkim zaintrygowaniem brew. – Na imię mam... Selene – powiedziałam mniej pewnie.

Jakby akurat moje imię przy tym wszystkim zdawało się kwestią najważniejszą. Gadałam z wilkołakiem albo innym mutantem, a bulwersowałam się o zdrobnienie. Gdyby doszło do rozstrzelania, powinnam ewidentnie leźć na pierwszy ogień. Głupota wszak była najgorszą z możliwych zbrodni. 

– Taaa... zaczynam rozumieć – burknął. Teraz to ja posłałam mu niepojmujące spojrzenie, choć nie liczyłam na wyjaśnienia. – Dobra, Selene, posłuchaj. Naprawdę ostatnim, czego bym chciał, to cię skrzywdzić, więc...

– Ale dopuszczasz taką możliwość.

Sama miałam problem orzec, czy pytałam, czy stwierdzałam. Tylko jedno wiedziałam na pewno, wymsknęło się mi. Argon bądź Tarn nie wyglądał, jakby egzekucja stanowiła dla niego kolosalne wyzwanie. Wielki i umięśniony mężczyzna o wyrazie twarzy zawodowego mordercy, tak mogłabym go opisać w jednym zdaniu. Zabiłby mnie pewnie ruchem ręki, gdyby naszedł go podobny kaprys.

– Prędzej się potnę, a Tarn odgryzie sobie łapę, niż skrzywdzę bratową – zadeklarował z powagą Czarnego Kosiarza.

– Nie skrzywdzisz.

– No właśnie, nie skrzywdzę – poparł, chociaż odniosłam mylne wrażenie, że źle mnie zrozumiał. Mi chodziło o bratową. Nie byłam nią, zatem krzywdząc mnie, nie skrzywdziłby żony brata. – Więc skoro doszliśmy do konsensusu, zrób coś dla mnie, dobrze?

– Dobrze? – powtórzyłam niepewnie.

– Przestań wrzeszczeć – polecił. – Ja nie lubię głośnych odgłosów, a te które lubię, nie powinny padać przy mnie z twoich soczystych usteczek, natomiast Tarn ma kurewsko wrażliwe uszy. – Zamrugałam. Konwersacja z Argonem opowiadającym o Tarnie w obecnych warunkach stanowiła abstrakcję. Zerknęłam w bok, ale nigdzie nie dojrzałam schowanej kamery. – Jak chcesz sikać, tam masz kibel. – Wskazał kierunek, po czym na powrót wbił wzrok w komórkę. Formalnie nawet nie udawał, że zagarniałam jego zainteresowanie. – Picie jest w kuchni, raczej już wiesz gdzie, a uciekać ci nie radzę.

– Bo mnie złapiesz i pożresz? – rzuciłam mimochodem, czym dałam upust własnej irytacji.

Spojrzał na mnie, jakby nie dowierzał, że to właśnie powiedziałam. Przesunął wzrokiem niżej, oceniał w ten sam sposób, którym ja zlustrowałam go wcześniej, przynajmniej w teorii. Wreszcie wydął nieznacznie usta, skinął głową i powiedział coś, co totalnie zbiło mnie z pantałyku.

– Sorry, ale nie wyglądasz apetycznie. Inaczej księżyc połączyłby cię ze mną a nie z Theronem. – Chyba nieoczekiwanie rozdziawiłam usta. Uśmiechnął się z lekką kpiną, po czym przyjął arogancką pozę, podpierając plecy wygodniej o tył kanapy. – Ale nie ulega wątpliwości, że nie chcesz stąd uciec. I to nie ja latałbym za tobą między chaszczami, żeby była jasność.

– A kto? – Wolałam sprecyzować pewne domysły. – Theron?

– Mergo.

– Mergo – powtórzyłam niemrawo. Typ, o którym nadmieniła Cindy. I pomyśleć, że chciałam go wcześniej poznać, dowiedzieć się, kim był. Aktualnie wątpiłam, by zacieśnianie więzi z owym Mergo stanowiło dobry pomysł. – Czyli... – Zmrużył oczy, ale nonszalancki uśmieszek nie zszedł mu z twarzy. Wyglądał, jakby czekał, co powiem dalej. Ostrożnie, pilnując go z ponadprzeciętną czujnością, nieznacznie nachyliłam się w stronę rozmówcy. Głos ściszyłam, ale kolejne słowa wymawiałam tak, aby na pewno słyszał. – Wilk Therona?

Uniósł wyżej kącik, a oblicze Argona zmieniło się nieznacznie. Nie wyglądał już tylko na aroganckiego bufona. Gotowa byłam połasić się na twierdzenie, że emanował dumą.

– Zaczynam rozumieć, dlaczego księżyc cię z nim połączył – orzekł. Prychnęłam, ale nie zdążyłam zripostować. Wręcz zamarłam z przerażenia, gdy to on pochylił się ku mnie, ignorując przy tym dzwoniącego. – Jesteś niesamowicie inteligentna.

– Taaa... dzięki.

– Nie powiem, że dzielna – dodał z lekką wzgardą. – Nie patrz tak. Kto normalny wydziera się, jakby go zażynali, kiedy nic się nie dzieje?

– Jesteś... No, wiesz...

– Wilkołakiem? – spytał z taką lekkością, jakby dopytywał, czy zrobić mi kanapkę bądź poczęstować czymś do picia. Dzwonek w jego telefonie rozbrzmiał na nowo. Nawet nie zerknął na ekran. – Ano, jestem wilkołakiem. Wielkie mi halo. – Wywrócił oczami, po czym znów popatrzył na mnie. – W tym domu tylko moja matka nie jest. – Chyba zbladłam. Poczułam krew odpływającą mi z twarzy. – Wierz mi, mała, sama chciałabyś być taka jak my. Poczuć siłę, jaką dałaby ci więź z wilkiem, biegać nocą po lesie do utraty tchu i czuć wiatr na pysku oraz miękką czy nawet twardą ziemię dopasowującą się do łap, kiedy te tworzyłyby kolejne tropy.

– Jakoś... podziękuję – stwierdziłam z nutą cynizmu.

– Nie dziękuj – prychnął lekceważąco. – Lepiej poproś Mergo, żeby przewiózł cię po lesie, to może i nastrój się wykluje. Wiesz, ponoć pierwszy raz bywa niezwykły.

– Pierwszy... – Zamrugałam. Uśmiech Argona zdradzał, co miał na myśli. Przełknęłam ciężko, a gula stanęła w gardle. Nagle przypomniałam sobie słowa Cindy, które w ułamku sekundy zaczęły zgrzytać z tym, co sugerował szatyn. – Ale, że... Ther jest... prawiczkiem? – Głośniejszego wybuchu śmiechu nie umiałam sobie przypomnieć. Nawet ze mnie nie śmiano się tak radośnie i żywo, gdy przez jakiś czas byłam obiektem drwin. Gigantyczne wilki w lesie walczące ze sobą brzmiały dla wielu jak najlepszy kawał. – Ej, co jest? Z czego się tak cieszysz?

– Jesteś jebnięta – zadeklarował, prawie płacząc ze śmiechu.

Ręka sama poszła w ruch. Nawet nie potrafiłam stwierdzić, kiedy uniosłam ją w powietrzu. Dojść do tego, jak przemieściłam się bliżej Argona, też nie umiałam. Jedno nie pozostawiało wątpliwości. Klaśnięcie wybrzmiało w pokoju, dłoń piekła mnie niemiłosiernie, a mężczyzna z wielkim, zaczerwienionym policzkiem tylko przez ułamek sekundy wyglądał na niedowierzającego. Później napiął mięśnie i wyrwał do przodu, ale nie sięgnął mnie, mimo że nikt go nie powstrzymał.

Łza wypłynęła na policzek, a zaraz za nią kolejna. I kolejna. Zasłoniłam dłońmi twarz, wylewając smutki na wzgórki. Smutek, który ogarnął mnie znikąd, zalał mnie całą. To był horror gorszy nawet niż koszmar, jaki śniłam od dwudziestu lat.

Ileż to ja się w życiu nasłuchałam, że byłam nienormalna, a skoro psychiatrzy nie dają rady, powinnam wegetować w pokojach bez klamek? Wyśmiewające i wyszydzające mnie dzieciaki młodsze oraz starsze wróciły we wspomnieniach. Chwile wytykania placami, a także odrzucenia związanego z całkowitą izolacją społeczną również. Nie skarżyłam się rodzicom, bez tego nie miałam życia wśród rówieśników, nawet kiedy pył bitwy opadł, a ludzie znaleźli nową sensację.

– Selene? – Płacz chyba zmienił moją percepcję. Nie umiałam się uspokoić, a wyłam prawdopodobnie lepiej niż te przeklęte wilki, gdy przybierały swoją ogromną, owłosioną postać. Przysięgłabym, że moje imię wywołał kobiecy głos. – Coś ty jej zrobił, idioto? Selene, spokojnie, nic się nie dzieje.

Działo się, czy się nie działo, ktoś otoczył mnie ramionami. Nawet nie zerknęłam, nie oderwałam dłoni od twarzy i dalej płakałam. Byłam walnięta? Oczywiście, że byłam, ale nie tak, jak twierdzili inni. To nie omamy ani halucynacje zniszczyły mi życie, tylko oni. Fakt, że widziałam któreś z nich, gdy zwyczajnie planowałam odwiedzić babcię. To była tylko i wyłącznie ich wina. Dali się przyłapać białym dniem, chociaż wilkołaki, skoro istniały naprawdę, powinny kryć się w leśnych krzakach po nocach.

– Ja... nic jej nie zrobiłem – Argon próbował się bronić. – To ona mnie walnęła. Widzisz?

– Najwyraźniej zasłużyłeś – orzekła osoba, której nie kojarzyłam. – Selene, już dobrze. Nic ci nie grozi – zapewniła, pocierając moje ramię. – Nikt nic złego ci nie zrobi, obiecuję.

– Jej? Zwariowałaś? – obruszył się Argon. – To ona jest niebezpieczna dla... Dobra, nic już nie mówię.

– I słusznie – oceniła. – Na chwilę samego cię z nią zostawić i proszę. Do łez ją doprowadziłeś.

– Bo...

– Jak ojciec się dowie, nogi ci z dupy powyrywa, a już nie wspomnę o Theronie.

– Nie powiesz mu.

– Powiem. Albo sami zobaczą. Mergo już tu biegnie, tata pewnie wróci chwilę przed nim.

Nie wnikałam w ich dyskusję. Nie miałam siły ani ochoty. Chciałam dostać się tylko do domu, do mojego domu. Za wszelką cenę pragnęłam odciąć się od nich i zapomnieć, że to wszystko naprawdę miało miejsce. Już nawet mogłam śnić koszmary, byleby mnie prawdziwe, wilcze potwory nie obchodziły. I jeszcze to mi zarzucono, że byłam nienormalna.

– Kurwa – zaklął Argon. – Weź coś zrób i uspokój ją.

– Niby co, geniuszu?

– Skąd mam to, do chuja, wiedzieć? Ty jesteś kobietą – wyrzucił. Odniosłam wrażenie, że panikował, choć po prawdzie guzik o panicznym strachu wiedział. – Może ten... hormony jej skoczyły?

– Sam jesteś hormon, kretynie – żachnęła się dziewczyna, która tuliła mnie do siebie. – To ty ją do płaczu doprowadziłeś, więc teraz nie zwalaj na kobiecy organizm.

– Bo co?

– Bo powiem Dariusowi, że miałeś do mnie problem.

– W głowie ci się popierdoliło od tych endorfin – zawyrokował wściekle. Warczenie rezonowało w powietrzu, a mi chciało się płakać jeszcze bardziej. – No, zrób że coś, żeby przestała.

– Sely? – zwróciła się do mnie. Jeśli dobrze wyczuwałam, przytuliła mnie do własnej piersi. Zaniosłam się. Choćbym chciała, nie umiałabym przestać płakać. Tego było zwyczajnie za dużo, po prostu za dużo. – Selene, Argon nie chciał cię skrzywdzić. Co się stało? Już, już w porządku. Coś ty jej zrobił? – wywarczała pytanie do brata.

Tak przynajmniej wnioskowałam ze strzępków rozmowy, które mimo wszystko do mnie docierały. I pamiętałam, że siostra Therona była żoną jakiegoś tam Dariusa, a co więcej, chyba spodziewała się dziecka. Ther dużo mówił i naprawdę nie mógł doczekać się, aż w rodzinie powitają małą Lorenz, bo po ślubie Diana przejęła nazwisko po mężu.

– Ni chuja, nic jej nie zrobiłem – zarzekał się. – Gadaliśmy i nagle jak mnie plasnęła... Swoją drogą, ta mała ma krzepę, że hej. Kurwa, to mi powinniście przydzielić ochronę przed nią a nie na odwrót.

– Też coś – prychnęła próbująca mnie pocieszyć dziewczyna. – Wielki, przyszły alfa, a ogon kulić będzie przed bratową.

– Bratową, która ma pazury. I umie zrobić z nich użytek – dodał. – Hej, Sel, skończ płakać, chyba że chcesz następnym razem oglądać mnie jako miazgę.

– Na pocieszaniu też się nie znasz – skwitowała dziewczyna. – Weź lepiej przynieś jej coś do picia. Nie wierzę, że trzymałeś ją o suchym pysku.

– Nie związałem jej, kurwa, przecież – zirytował się. – Mogła... Dobra, przyniosę coś. Sok może być? No co? Próbuję być miły – zakomunikował.

Wnioskowałam, że mina mojej pocieszycielki zdradziła mu wszystko, skoro bez słów udał się do kuchni. Słyszałam dźwięk szklanek, a także przelewania płynu. Odgłos kroków oraz krzątania się w pobliżu również sięgnął mych uszu.

– No, Sel, masz – powiedziała, odsuwając mnie lekko. – Napij się, to sok. Dobrze ci zrobi – mówiła. Jakkolwiek się jej to udało, wsunęła mi w dłoń szklankę pełną pomarańczowego napoju. – Z pomarańczy i mandarynek. Źródło kwasu foliowego – zakomunikowała, jakby to teraz była najcenniejsza informacja. – No... nie płacz już. – Otarła łzę płynącą po policzku, kiedy upiłam kilka drobnych łyków. Gdyby nie ona, picie miałoby smak goryczy. – Lepiej, co? – Skinęłam nieznacznie głową, mimo że miałam poważne wątpliwości. – No i widzisz? Jesteś bezpieczna, nawet z moim bratem bucem.

– Ja pierdolę – westchnął Argon opadający z powrotem na kanapę. Zerknęłam na niego spod przymrużonych oczu. – Wreszcie.

– Nie jęcz – rzuciła Diana. – To przez ciebie płakała.

– A czy ja jej kazałem?

– Jesteś po prostu...

– Co tu się dzieje?

Włoski na ciele stanęły mi dęba. Diana naprężyła się niczym cięciwa łuku bądź struna w pianinie, a to wcale nie był dobry znak. Spuściłam głowę. Ten głos przerażał sam w sobie, dreszcz przemknął po skórze. Mocniej zacisnęłam palce na trzymanej szklance z modlitwą wznoszoną w duchu, by nie pękła.

– Jesteś już, tato?

– Chyba widać – burknął nonszalancko Argon. W przeciwieństwie do siostry nawet nie drgnął. – Załatwiliście?

– Liam potwierdził spotkanie – poinformował mężczyzna, którego jeszcze nie widziałam. Stał za moimi plecami, a w zasadzie to przemieszczał się. Po dźwięku stawianych kroków wnioskowałam, gdzie zdążał. Przystanął w miejscu i zamarłam, uparcie gapiłam się w podłogę, byleby tylko nie patrzeć mu w oczy. Drapieżników nie wolno prowokować, stwierdziłam w myślach. – Selene?

– Tak? – pisnęłam.

– Popatrz na mnie dziecko – polecił. Nieznacznie tylko uniosłam głowę, ale wciąż nie patrzyłam na pana Shade'a. Ponoć, jeśli dobrze rozumiałam wcześniejsze wzmianki, był alfą, czyli nie wolno było go drażnić podwójnie mocno. – Chciałbym poznać moją drugą córkę.

– Ja...

– Tato, ona...

– Nie wtrącaj się, Diano – zakomenderował. Brzmiał jak zawodowy wojskowy wydający dyspozycje żołnierzom na froncie. Przede mną nagle zatrzymała się cudza ręka. Nie musiałam zanadto zgadywać, by wiedzieć, do kogo należała ani czego oczekiwał właściciel. – Selene? Pozwól, moja droga. Nic ci nie zrobię.

Niepewnie ujęłam jego dłoń. Wiedziona przez mężczyznę wstałam z siedziska i wyprostowałam się, ale głowę dalej trzymałam nisko. Wolałam patrzeć wszędzie, byleby nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Strach, który czułam, ledwo pozwalał mi nad sobą panować. Nigdy nie chciałam trafić na potwory z lasu, a tymczasem złośliwy los sprowadził mnie do ich władcy.

– Tato, może lepiej...

– Selene, popatrz na mnie – polecił z nienaturalną łagodnością. W ogóle nic nie robił sobie z próśb córki. – Nic ci nie zrobię, masz moje słowo, dziecko. – Uniosłam głowę. Drżałam na ciele, a serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Teraz wiedziałam na pewno, po kim jego synowie odziedziczyli wzrost i budowę ciała, choć treningi bez wątpienia też robiły kawał roboty względem ich muskulatury. – Boisz się mnie, prawda? Widzę to, mój Gore czuje od ciebie specyficzny zapach strachu.

– Tato...

Diana zamilkła tym razem szybciej niż poprzednio. Ojciec nawet nie zerknął na nią, byłam tego pewna. Cały czas patrzył na mnie.

– Wiesz, kim jestem?

– Do-domyślam... się – powiedziałam słabo.

– Więc kim?

– Alfą – szepnęłam, ledwo wydobywałam głos ze strun głosowych.

– A wiesz, co to znaczy?

– Nie... niespecjalnie.

– Że nie jestem takim potworem, jak mógłbym się zdawać, dziecko.

– Ja wcale...

Owszem, uważałam go za potwora. Musiał nim być. Każdy wilkołak musiał, choć te tutaj zachowywały się na razie względnie spokojnie. Struchlałam samoistnie, a nowe łzy napłynęły do oczu. Tym razem nie chodziło o bolesne wspomnienia z przeszłości, ale lęk przed nieznanym, co wiązało się z zapoznaniem wilczego przywódcy.

– Spokojnie, wiem, co myślisz – powiedział łagodnie. – Moja żona jest taka jak ty. Jest silna i zahartowana, inteligentna i błyskotliwa. – Już chciałam zaprzeczyć, ponieważ wcale nie uważałam się za taką. Byłam słaba oraz przestraszona, tyle. – I też jest człowiekiem.

– Ja...

– Mogę mieć do ciebie prośbę, Selene? – spytał, gdy głos odmówił mi posłuszeństwa. – Jedną, małą prośbę – podkreślił. – Zrobisz coś dla mnie?

Chciałam go wyśmiać. Ja miałabym robić coś dla niego? Jak dla mnie sukcesem było, że jeszcze mnie nie pożarł. Zębiska musiał mieć olbrzymie po przemianie, choć cieszyło mnie, że poznałam go jako człowieka. Alfa podobno zawsze był największym osobnikiem w stadzie, tak stanowiła biologia.

Zaciągnęłam się powietrzem, wpuściłam je głęboko w płuca. Sprzeciwianie się komuś takiemu nigdy nie było dobrym rozwiązaniem. Zrobiłam więc to, co należało. Potaknęłam, z obawą spoglądając panu Shade'owi w twarz. Lekko się uśmiechnął i musiałam przyznać, że w rzeczywistości wyglądał przyjaźnie.

Z ust mężczyzny popłynęły słowa. Prośba, jaką miał do mnie, rozbrzmiała między nami. Westchnęłam. Jeśli miałam być szczera, nie byłam pewna, czy podołam. Mogłam spróbować, tyle mogłam dla niego zrobić, zwłaszcza że żaden z nich jak dotąd nie próbował mnie zabić ani zniszczyć. Chwyciłam dolną wargę między zęby, gdy kolejny raz skinęłam głową. Niema obietnica wypełniła powietrze. 

Kolejny rozdział za nami... 
A ja jestem ciekawa niezmiernie, co o nim sądzicie. 
Sel to jednak twarda babka... 
Choć pojawiły się łzy, strach i załamanie. 
Ale sprzedać liścia przyszłemu alfie to niemałe osiągnięcie ;) 
A co myślicie o Dianie? 

Pamiętajcie, że w Was jest moc, kochani. 
To Wy decydujecie, co stanie się z tą historią. 
A jeśli się Wam podobało - gwiazdkujcie. 
Za komentarze też będę wdzięczna <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top