Rozdział 11

*Selene*

Uwierzyć nie mogłam, że w obecności Therona i Leonarda barbecue zorganizowane przez rodziców przebiegało względnie spokojnie. Atmosfera mogłaby być odrobinę lżejsza, lecz mimo mej skromnej sugestii skierowanej do Morgana nie opuścił on naszej rodzinnej imprezy. Theron z kolei nie zamierzał mnie zostawić i pilnował wzrokiem nawet, kiedy szłam do toalety.

– Więcej naprawdę nie zmieszczę – zawyrokowałam, gdy tata nałożył mi na talerz kolejny hamburger zdjęty dopiero z rusztu.

– Chociaż spróbuj – poprosił. – Tego doprawiłem inaczej.

– To samo mówiłeś o dwóch poprzednich, tato – wytknęłam, mimo wszystko chichocząc. Nikt nie umiał mnie rozbawić tak jak on. – Oba były pyszne, ale smakowały w zasadzie identycznie.

Ojciec uśmiechnął się. Odniosłam wrażenie, że zbagatelizował moją opinię wyrażoną, gdy wracał na swoje standardowe dziś stanowisko. Przy grillu czuł się jak niepokonany mistrz. Czasem odnosiłam wrażenie, że realizował tam swe niespełnione marzenia z dzieciństwa, które być może porzucił gdzieś po drodze w dorosłość. Sukcesy wszak brały się wyłącznie z poświęceń.

– Ja bym tam nie odmówił – rzucił Leo, a jego ciemniejące spojrzenie zdawało się mnie świdrować. – Jeden hamburger więcej ci już nie zaszkodzi, kote...

– Wyświadcz światu przysługę i... 

– Umiesz gotować, Theronie? – matka zwróciła się do siedzącego obok mnie mężczyzny, nim dokończył wątek, czym zapobiegła nadchodzącemu starciu.

Nie mieliśmy okazji rozmówić się w cztery oczy, gdyż szybko pochłonęło nas garden party. Sarah chyba jako jedyna osoba w tym towarzystwie, która twardo nosiła głowę na karku, uratowała sytuację. Natychmiast zaangażowała do zabawy gościa przybywającego z lekkim spóźnieniem oraz szybko zorganizowała dla niego dodatkowe nakrycie, a także wciągnęła w dyskusję, którą prowadziła nieco wcześniej z Andrew.

Jej towarzysz chętnie udzielał odpowiedzi na pytania, ale jeśli miałam być szczera, dostrzegałam, z jaką niechęcią obserwował Therona. Sam nie inicjował kontaktu z nim. Mimo że przyszedł na rodzinną imprezę jako osoba towarzysząca Sarah, co rusz spoglądał na mnie, lustrując tęsknym spojrzeniem. Czasem, gdy nasze oczy spotykały się w pół drogi, widziałam cień rozczarowania, lecz i tak było to lepsze niż zachowanie mojego byłego.

– Na pewno nie tak dobrze jak pan Adam – przychlebił się, odpowiedzią odnosząc się do umiejętności mego ojca. – Pani mąż to Michał Anioł sztuki kulinarnej, a jego papryczkowe kiełbaski są arcydziełem na miarę Piety.

Mama zaśmiała się i przesłoniła usta. Prosta kobieta udająca dystyngowaną damę ani trochę nie peszyła Therona. Jednak jego nie wprawiały w zażenowanie też zawistne spojrzenia siedzących z nami chłopaków, zwłaszcza Leonarda.

Siedzący obok mnie brunet celująco odpowiedział na kolejne pytanie, jedno z wielu w przedmałżeńskim wywiadzie mojej matki. Zdążyła go już wziąć na spytki, choć prosiłam, by dała mu spokój. W przeciągu skromnej imprezy sprawnie wyciągnęła od niego informacje dotyczące zawodowego zajęcia, rodzinnych korzeni, aspiracji na przyszłość oraz podstawy, czyli stosunku względem założenia rodziny i posiadania dzieci.

– Miło z twojej strony, że tak sądzisz – zawyrokowała.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Felicjo.

– Gdzieś ty trzymała wcześniej przed nami to cudo, Sel?

Zachowanie mamy stanowczo odbiegało od normy, aczkolwiek nie ono martwiło mnie najbardziej. Momentami zastanawiałam się, czy to dobrze, że Theron przypadł jej tak bardzo do gustu, czy wręcz przeciwnie. Jak na złość poprawnie odpowiadał na wszelkie pytania, podczas gdy mnie dręczyło nieodparte przeświadczenie, że mówił wyłącznie szczerze. Jakoś nie byłam przekonana do dużej rodziny, pomijając kwestię tego, że nasz związek nadal pozostawał nieuregulowany.

– W lesie – bąknęłam ciut złośliwie. Byłam pewna, że mama wyłapała aluzję. Wciąż żywiłam urazę za zaproszenie Leo i próbę zeswatania mnie akurat z nim. Jakby inni mężczyźni nie istnieli na świecie. Skrzywiła nieznacznie wargi, słysząc uszczypliwość. – Przepraszam na moment.

Wstałam, po czym wybyłam spod altany. Tutaj nie świeciło na nas oślepiające słońce, a cień rzucany przez drewniany daszek pozwolił nam cieszyć się smakowitościami w spokoju. Potrzebowałam skorzystać z toalety. Duża porcja wypitej lemoniady niestety nie odeszła w zapomnienie bez echa, przez co już napierała uciążliwie na pęcherz. Ruszyłam do domu.

Chwilę później już myłam dłonie. Szum odkręconej wody pomagał mi myśleć, szczególnie że potrzebowałam zebrać się do ładu. Zielonego pojęcia nie miałam, jakim cudem Theron znalazł się w domu rodziców, choć nie dałam mu adresu ani nawet go nie zaprosiłam. Co więcej, byłam święcie przekonana, że urażony postanowił sobie odpuścić i rzucić w niepamięć wszystkie piękne, banalne frazesy, jakimi dotychczas raczył mnie przez telefon bądź w SMS-ach.

Zakręciłam kurek dokładnie w chwili, kiedy ktoś wszedł do łazienki bez fatygowania się pukaniem. Podskoczyłam, zanim obróciłam się w stronę drzwi i mężczyzny, którego w zasadzie mogłam się spodziewać.

– Zbierajmy się, mała – zarządził.

– Wybacz, ale nie będziesz mi mówić, kiedy mam żegnać się z rodziną – burknęłam.

Owszem, darzyłam go wdzięcznością. Szczerze mówiąc, dzięki niemu jakoś przetrwałam dzisiejszy dzień. To on zapewnił mi spokój od natarczywości Leo, gdyż praktycznie nie odstępował mego boku. Dodatkowo cieszyłam się, że nie miał mi za złe naszego małego nieporozumienia związanego z obecnością Morgana w domu rodziców. Mimo to nie zamierzałam wynosić Therona na piedestał ani tańczyć, jak by mi zagrał.

– Nie kłóć się, luna – stwierdził.

Przyjrzałam mu się. Całkowicie pomijałam już kwestię użytego określenia. Rękę dałabym sobie uciąć, że słyszałam w jego głosie nienaturalną surowość. Bez cienia wątpliwości mężczyznę cechowała powaga.

– A może... chciałabym jeszcze posiedzieć z rodzicami?

Niepewność wyzierała z zadanego pytania. Szukałam luki pozwalającej mi wywinąć się ze spełnienia żądań, zwłaszcza że nie znałam aktualnej motywacji Shade'a. Nie wyglądał, jakby śpieszyło mu się do domu. Raczej chciał rozmówić się ze mną na osobności, nie robiąc tego jednocześnie w otoczeniu wanny bądź muszli klozetowej.

Pochylił się, kiedy skrócił o dwa kroki odległość między nami. Wyciągnęłam przed siebie rękę, a następnie ułożyłam ją na męskim nadbrzuszu. Chciałam zapewnić sobie choć trochę przestrzeni. Theron przytłaczał swoją osobowością oraz masywną sylwetką, a ponadto trudno mi się przy nim myślało, zaś w grę wchodziły same poważne tematy. W ogóle trudno mi się przy nim myślało.

– Dobrze wiem, że to nieprawda – powiedział, patrząc mi w oczy. – Widzę, że czujesz się niekomfortowo. Nie umiem tylko jednoznacznie określić, czyja to wina. Tego skurwiela Leona czy twojej szanownej mamusi?

– Ja... Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówisz – rzuciłam, przyjmując defensywną postawę.

Jego nadmierna szczerość zbiła mnie z pantałyku. Nie podejrzewałam nawet, że był aż tak dobrym obserwatorem i wciągnął moją matkę na listę podejrzanych. Szczególnie że rozmawiał z nią jak z dobrą przyjaciółką. 

– Skarbie, doskonale wiem, o czym mówię – ocenił, przybierając arogancki wyraz twarzy. Gdy był tak mocno pewny siebie, ciężko przychodziło sklecić skuteczny sprzeciw. Przełknęłam. – Ty też o tym wiesz. Poza tym musimy się jeszcze rozmówić. Chyba nie zapomniałaś, co?


*THERON*

Zapach luny doprowadzał mnie oraz Mergo do szaleństwa nie mniej niż obecność Morgana. Tylko fakt, że znajdowaliśmy się na neutralnym terytorium z rodzicami Selene u boku, powstrzymywał mnie przed rozoraniem mu gęby. Chętnie wydrapałbym mu spod nosa ten cwaniacki uśmieszek oraz oczy, którymi wgapiał się co rusz pożądliwie w moją partnerkę. Księżyc nie kłamał, a to ja zostałem z nią połączony.

Dojrzałem jej zawahanie. Ramię oplotłem wokół talii wybranki. Nie przeszkadzała mi nawet jej dłoń spoczywająca na mym ciele, choć zdawałem sobie sprawę, że chciała się ode mnie odsunąć. Mergo świadomość ta mocno się nie podobała, mi zresztą też nie, ale obecność luny przy nas niwelowała wszelkie negatywne doznania.

– Pamiętam – stwierdziła nieco burkliwie.

Nie sprawiała wrażenia zachwyconej ideą poważnej rozmowy, której nie sposób było już uniknąć. Zbyt długo zwlekałem z podjęciem kroków, jakie powinienem uczynić już na samym początku. Chciałem dobrze, późno orientując się, że mogłem swą wyrozumiałością oraz cierpliwością stracić naszą więź. Więcej nie zamierzałem dopuścić do podobnie marnego stanu łączącej nas relacji, a co więcej, planowałem ją odbudować oraz umocnić.

– Nie odkładajmy tego znów – zaproponowałem, licząc, że się zgodzi. Skrzywiła buzię, co wywołało dyskomfort Mergo. Zaskomlał, ale nie chciał się poddać. Odetchnąłem głęboko, dokładając starań, by zapanować nad naszą dwójką. Kiedy otworzyłem oczy, dostrzegłem, że wbijała we mnie zaintrygowany, pilnujący wzrok. – Niczym się nie martw, lusia. – Pogładziłem kciukiem z pełną ostrożnością policzek Selene. Nieznacznie przymknęła oczy, instynktownie przylegając do mej dłoni. Wciąż na nią działałem, a to był bardzo dobry znak. – Chodźmy.

– Mącisz mi w głowie – przyznała.

Mergo wyczuł wibracje otumanienia emanujące od partnerki. Obu nam to nie przeszkadzało. Z nami luna była absolutnie bezpieczna. Fakt, że czuła się przy nas spokojna na tyle, by opuścić obronne mury dodatkowo nas zadowalał oraz motywował do walki o więź.

– Pora się pożegnać.

– Co?

Ocknęła się automatycznie na dźwięk komunikatu. Co więcej, spięła się nagle. Wiedziałem, że mięśnie partnerki reagowały samoczynnie oraz niezależnie od jej woli. Instynktu nie dało się oszukać. Wbiła we mnie przerażony oraz niepojmujący wzrok.

– Z rodzicami – sprecyzowałem łagodnie. Rozluźniła się, mrugając parokrotnie, jakby dopiero teraz dotarła do niej przesadna reakcja, jaką zaprezentowała. – I z Sarah.

– I z resztą – dodała, pilnując mnie kątem oka.

Zacisnąłem szczęki. Absolutnie pomijałem postać Morgana. Całe popołudnie stałem na straży każdego jego ruchu oraz słowa. Wilkom z Glassdell nie wolno było ufać, a opuszczenie gardy w obecności któregokolwiek członka ich watahy nie wchodziło w rachubę, szczególnie że luna znajdowała się w zasięgu ręki nas obu.

Andrew natomiast nie mogłem tolerować mimo chęci. Niby przyszedł z Sarah, niby to z nią się tutaj bawił, ale co rusz oczami zdążał ku lunie. Mojej lunie. Odwracał wzrok za każdym razem, gdy dawałem mężczyźnie do zrozumienia, że ta kobieta jest już zajęta, a jej status nie ulegnie zmianie. Koniec czasów, gdy Selene była singielką.

– Chodźmy – poleciłem znów.

Celowo nie ustosunkowałem się do wyrzekanego przez nią komunikatu. Mogła wierzyć, jeśli chciała, że będę grzecznym chłopcem. W sumie zamierzałem być, strzegąc przy tym swego skarbu.

Opuściliśmy łazienkę, natychmiast znajdując się pod bacznym spojrzeniem zielonych oczu. Wyczułem instynktownie cudzą obecność, więc od razu skierowałem się w kierunku obserwatora. Gospodyni przyjęcia rozciągała usta w wymownym uśmiechu, zaś w na jej obliczu dojrzałem wymalowaną aprobatę. Pojąłem w lot, już wcześniej zgadując, że ponad wszystko pragnęła bawić już wnuki i mocno nam obojgu kibicowała w rozwoju relacji.

Przyklaskiwałem jej pragnieniom. Osobiście chciałem mieć dużo dzieci. Im więcej, tym weselej. Nie pojmowałem rodziców, bo wilki odczuwały intensywną potrzebę bliskości. Matka, fakt faktem była człowiekiem, ale nie ojciec. Gdy hormony oraz instynkty przejmowały kontrolę nad wilkami, ten w zasadzie nie powinien wypuszczać z objęć swej luny. W stadzie i tak nie było wtedy za wiele do zrobienia, gdyż zamglone wilki gździły się po kątach, pieprząc się, ile sił w trzewiach.

– Będziemy się już zbierać, Felicjo – zakomunikowałem.

– Już? Tak szybko?

– Wieczorem mam zobowiązania – skłamałem, gdyż chciałem sprawnie wyrwać się z garden party. – A chciałbym jeszcze pobyć z Seli.

– No, tak. – Pokiwała głową ze zrozumieniem, a wzrokiem przeskakiwała ze mnie na swoją córkę i odwrotnie. – Kilka minut w łazience to jednak nie to samo co upojny wieczór we dwoje.

– Mamo!

Selene poczerwieniała. Nie byłem do końca pewny czy z zażenowania, czy złości. Już wcześniej zorientowałem się, że z matką łączyły ją raczej napięte stosunki. Istniała możliwość, że nawet przed moim przybyciem pokłóciły się solidnie. Wyczuwałem wtedy złość partnerki, Mergo również, a co ważniejsze, oboje dysponowaliśmy pewnością, że nie kierowała jej ku nam.

– No, chyba nie myślisz, że jestem na tyle głupia, by nie domyślić się, co robiliście we dwoje w łazience – rzuciła zdawkowo. – My z ojcem też byliśmy młodzi.

– Nie chcę tego słuchać – obruszyła się.

Zacisnąłem zęby. Nie chciałem parsknąć śmiechem ani paść ofiarą gniewu luny. Wolałem, by złościła się na matkę. Jako bierny obserwator ten jeden raz mogłem wytrzymać i nie wtrącać swych dwóch groszy.

– Dobrze – burknęła Felicja. – Ale zachowujesz się teraz tak, jakbyśmy was spłodzili...

– Mamo, dość – przerwała jej stanowczo. – Wychodzimy z Theronem, ale na pewno nie będziemy się... – zamilkła, zaciągając się powietrzem. – Idę się pożegnać z tatą i Sarah.

Pewnym, gwałtownym krokiem ruszyła do ogrodu. Niezwłocznie poszedłem za nią, wcześniej lekko skinąwszy teściowej. Dosłownie przed momentem zdałem sobie sprawę, że będziemy musieli przebrnąć przez wszystkie niezbędne formalności, których domagali się ludzie. Na horyzoncie majaczyła wizja pełnometrażowego ślubu, ale razem z Mergo już nie mogliśmy doczekać się, aż ujrzymy lunę ubraną całą na biało.

Odsunąłem od siebie myśli o ceremonii. Chwilowo musiałem się skupić na doczesności oraz kreowaniu relacji z nową rodziną. Jako ludzie potrzebowali wszystkich tych zbędnych konwenansów. Oni nie mogli poznać prawdy. Nie umiałem tylko jeszcze sklasyfikować poziomu wtajemniczenia Sarah, która zdawała się wiedzieć ciut więcej niż przeciętni, pozbawieni magii obywatele świata. Jednego byłem pewien. Sarah nie była skojarzona z żadnym wilkiem, gdyż zwyczajnie nie czułem od niej cudzej woni.

Nieoczekiwanie uświadomiłem sobie, że moja luna również pachniała sobą. Dziś należało ten fakt definitywnie zmienić. Uśmiechnąłem się do własnych myśli, a Mergo spojrzał na mnie z aprobatą, po czym zawył radośnie. Mój zapach miał zdradzić innym wilkom, że ta kobieta wolna nie będzie już nigdy. Tymczasem musiało nam wystarczyć oplatające Selene w pasie ramię oraz groźne warknięcie na Morgana, który chyba zapomniał, że łapy powinien trzymać przy sobie.


*SELENE*

Byłam zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mama dokładała starań, żeby wyprowadzić mnie z równowagi lub upokorzyć. Te jej teksty związane z seksem i płodzeniem dzieci wywoływały we mnie tylko złość powiązaną z irytacją oraz zażenowaniem. Szczęście w nieszczęściu, Theron nie udzielał się zanadto.

Odwiózł nas do mojego mieszkania. Dzięki niemu nie musiałam tułać się taksówkami ani publicznym transportem. Poza tym i tak czekała nas rozmowa, którą odwlekaliśmy już zbyt długo. Nawet jeśli brunet nie miał mi jeszcze wszystkiego wyjaśnić. W końcu jego zdaniem w mieszkaniu nie było miejsca, by pokazać mi dowód na cudowne działanie księżyca łączącego ludzi w pary, zaś ja nie miałam już sił nigdzie się z nim dodatkowo szlajać.

Weszliśmy po schodach. Nie odezwał się słowem, idąc w ślad za mną, aby ostatecznie wejść do środka bez dodatkowego zaproszenia, kiedy otworzyłam drzwi. Wzburzona w dalszym ciągu zachowaniem rodzicielki podczas rodzinnego przyjęcia oraz jej bezmyślnym sproszeniem Leo niczym tajfun wtargnęłam do kuchni. Byłam wściekła, że próbowała swatać mnie ze zdradzieckim kurwiarzem, byleby tylko doczekać się wnuków. Na blat rzuciłam torebkę, po czym zaczerpnęłam głęboko oddechu.

Po chwili zerknęłam na towarzysza. Podobnie jak za pierwszym i drugim razem, kiedy znajdował się w mieszkaniu, zdawał się zajmować większość dostępnej przestrzeni. Ktoś taki jak on zupełnie tu nie pasował. Obróciłam się, krzyżując ręce pod biustem. Lustrowałam go jeszcze przez moment, ale nie wysunęłam żadnych dodatkowych wniosków.

– Dzięki za wsparcie dzisiaj – zabrałam głos, czym przerwałam ciszę. Nie spojrzał na mnie, a uwagę skupiał na ścianach bądź meblach. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę, ale nadal się rozglądał. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak trafiłeś, ale... naprawdę cieszę się, że nie byłam skazana na przeżycie tego koszmaru samotnie.

– Ciasno tu – skwitował, ignorując kompletnie mój monolog. Bezwiednie zmarszczyłam brwi. Mieszkanie faktycznie posiadałam niewielkie, ale w pełni wystarczające na potrzeby jednej niewymagającej osoby. – Nie szkodzi. Rozejrzymy się za czymś większym – zadeklarował nagle.

Kompletnie mnie zaszokował. Oczekiwałam raczej czegoś w stylu zawsze do usług lub cała przyjemność po mojej stronie. Theron tymczasem nie zawodził ze swoją oryginalnością. Z prędkością światła przeszedł do frontalnego ataku, rozpoczynając szarżę od ścięcia mnie z nóg.

– Co proszę?

Zdumiona nie umiałam wyrzec nic więcej, a to pytanie ledwie wymknęło się spomiędzy warg. Nie spuszczałam z bruneta wzroku ani na moment. Byłam święcie przekonana, że przesłyszałam się bądź zaczęłam cierpieć na omamy słuchowe, a w zasadzie to bardzo chciałam wierzyć we własną wersję zdarzeń.

– Mieszkanie – powiedział stanowczo. – Potrzebne dla nas większe. Przynajmniej póki nie postawię domu.

– Dla nas? Domu? – prawie wykrzyczałam. – Nie ma żadnych nas! – oznajmiłam po raz enty.

– Wpuściłaś mnie.

– Bo mieliśmy porozmawiać.

– Dobrowolnie – podkreślił, a pod nosem wymalował się nonszalancki uśmiech.

– I co w związku z tym? – spytałam, szukając możliwych wariantów racjonalnego wytłumaczenia jego nagłego, dziwacznego zachowania. – Wbrew pozorom często przyjmuję gości w mieszkaniu, co nie jest od razu zaproszeniem do wprowadzenia się. Poza tym nie jesteś tu pierwszy raz – zauważyłam dość istotny niuans.

– Nie jestem gościem, luna.

– Czyli że niby co? – znów rzuciłam pytaniem w eter, gdyż chciałam rozwiać wszelkie wątpliwości. Bladego pojęcia nie miałam, co też nagle mu odbiło. Odnosiłam już wrażenie, że zaczęliśmy się rozumieć i doszliśmy do jakiegoś konsensusu, podczas gdy to przeświadczenie właśnie czmychnęło w dal niczym gołębie wyfruwające z kapelusza iluzjonisty. – Zaczniesz zaraz znaczyć teren, obsikując mi meble?

Cofnęłam się o krok w instynktownej reakcji. Zbliżył się w mgnieniu oka i przyszpilił mnie do lodówki. W jednym momencie znalazł się tak blisko, że intensywny zapach lasu nie tylko zewsząd mnie otulił, ale też wdarł się bezpretensjonalnie do nozdrzy. Zadrżałam. 

Byłam zbyt przerażona, by chociaż odliczyć w myślach do dziesięciu. Chłód emanujący od drzwiczek lodówki rozniósł się po ciele, promieniując od częściowo odsłoniętych pleców. Tylko dzięki temu zachowałam trzeźwość umysłu i nie poddałam się panice, w związku z czym względnie szybko skupiłam ponownie uwagę na brunecie.

– To doskonały pomysł – stwierdził nieoczekiwanie niskim, mrocznym tonem. – Chociaż szkoda mebli. Takie barbarzyńskie metody dawno wyszły już z mody i są niepraktyczne.

– C-co?

– Wolę zaznaczyć ciebie.

Przełknęłam ciężko, patrząc prosto w granatowe oczy. Uśmiechał się, a mimo to nie byłam pewna, czy żartował ze mnie, kiedy prezentował dziwaczne poczucie humoru, czy mówił poważnie. Coś w jego zachowaniu mocno mnie niepokoiło.

– M-mnie? – wyjąkałam, natychmiast tracąc rezon.

Pochylił się, a ponieważ chciałam zachować jakikolwiek dystans między nami, odchyliłam mocniej głowę, jej tyłem przylegając do lodówki. Dłoń odruchowo ulokowałam na jego znaczonej tatuażem piersi przesłoniętej koszulą. Opuszki mrowiły, jakby tusz przenikał z ciała Therona do mojego przez cienki materiał stroju, znacząc zgodnie z rzuconym przed chwilą twierdzeniem. Ścisnęłam uda, gdy zarejestrowałam nagłą wilgotność zbierającą się na bieliźnie. Odetchnęłam głęboko, przez co nieopatrznie wciągnęłam znów w płuca jego indywidualny aromat. Nagle dotarło do mnie, że panika przeobraziła się w podniecenie.

– Właśnie ciebie – potwierdził, po czym nosem przesunął po szyi.

– Theron – szepnęłam.

Posiadałam niemały problem z określeniem, czy prosiłam, by się odsunął, czy wręcz przeciwnie. Dawno już pożądanie nie przejmowało władzy nad mym ciałem i umysłem, a już z pewnością nie robiło tego w tak pogmatwanych warunkach.

Dotarł do złączenia szyi z barkiem, zaciągnął się niczym nałogowy palacz i w kolejnej sekundzie przeszył mnie palący, dotkliwy ból. Na moment przyćmiło mi umysł, mroczki zatańczyły przed oczami, a palce bezwiednie zacisnęłam na mięśniach mężczyzny. Ledwie ustałam na nogach, prawie zsuwając się wzdłuż gładkiej faktury lodówki, ale otaczające talię ramię nie pozwoliło mi upaść.

– Zgodnie z życzeniem – wychrypiał, kiedy nieznacznie się odsunął. Znów nasze spojrzenia skrzyżowały się w pół drogi. – Teraz jesteś moja, luna Selene.

– T-twoja?

Ledwie panowałam nad językiem. Z trudem zwerbalizowałam banalnie proste pytanie, nie wspominając już o tym, że procesy myślowe w moim mózgu odbywały się niemal zerowe. Jakby wszystkie szare komórki właśnie zrobiły sobie wolne i wybyły na Malediwy. Jedyne, co wciąż rejestrowałam, to obecność Therona oraz tępawy ból obojczyka.

– Moja luna – westchnął z nieskrywaną, prawie ekstatyczną przyjemnością. – Jesteś już niemal moja.

Luna oraz niemal. Dwa słowa odbijały się echem w mojej czaszce. To nie mogło być prawdziwe. Za nic nie mogłam uznać, że zdarzyło się naprawdę. Przymknęłam powieki, naiwnie licząc, że on zniknie, gdy ponownie otworzę oczy. 

I jak wrażenia, kochani ? 
Łapka w górę, kto się spodziewał, że Theron wreszcie zrobi krok do przodu. 
Sel chwilowo jest chyba zbyt otumaniona, by dać mu... w twarz ;) 

Dajcie znać, jak podobał się Wam rozdział. 
Mam nadzieję, że bardzo. 
I nie martwcie się - Theron jeszcze spotka się z Leo ;) 

Dziękuję, że jesteście ze mną <3 
Pamiętajcie - to Wy macie wpływ na losy tej historii, kochani <3 

Ps. Postanowiłam nieco zmienić terminy publikowania historii - obu. 
Rozbiję zaczytany weekend na cały tydzień. 
Bez zmian w tygodniu będą wlatywać po dwa rozdziały KBP i Eserbert.
Zmienię tylko nieco dni. 
Dokładna informacja odnośnie nowego harmonogramu wleci jutro lub w poniedziałek na tablicę i będzie obowiązywać od piątku.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top