Dzień Uśmiechu Z Rozmów.

Każdy w mieście wiedział, że kawiarnia “Morning” na rogu jednej z głównych ulic była specyficznym miejscem. Szczególnie w piątki. Być może to była wina szefa kawiarni, który był wręcz milusią, otwartą kluską i chciał mieć pewność, że każdy z klientów opuści jego lokal w wyśmienitym humorze. Dlatego rozkazał, że w piątki będzie dzień zwanym “Uśmiech z rozmów”, gdzie kelnerzy będą prowadzić konwersacje z ludźmi. Na początku pracownicy byli dość sceptycznie do tego nastawieni, bo w końcu nie każdy ma ochotę rozmawiać z nieznajomymi, ale przekonali się do tego pomysłu, gdy owy dzień osiągnął sukces, tworząc największy tłok właśnie w piątki.

Blondyka, która akurat stała za ladą, spojrzała znudzona na kolejnych klientów, którzy właśnie weszli do kawiarni "Morning". Dziewczyna uwielbiała swoją pracę, ale nie chciała w każdy piątek wysłuchiwać tych wszystkich historii. To była istotna katorga. Już mniejsza z klientami, którzy nie chcieli gadać tak samo jak ona. Problem jednak pojawiał się, gdy zaczęli od początku swojego istnienia opowiadać historie, która kończyła się na... no właśnie na czym? Kelnerka nie była nawet w stanie powiedzieć na czym się kończyły ich historie. Tak naprawdę tamtego dnia większość klientów obsługiwała Elizabeth lub Jack, którzy uwielbiali takie rozmowy.

— Jack dalej zabawia panią Ducan, więc teraz ja ich wezmę, a ty bierzesz następnego. Nie możesz ciągle stać za ladą, Morgan! To, że dzisiaj są jeszcze Gabon, Clara i Alex, nie oznacza, że możesz się lenić — szepnęła Beth, puszczając do dziewczyny oczko.

Morgan dziękowała w duchu, że było ich więcej niż w innych dniach. Nie raz wyciągnęli blondynkę z tarapatów i nie raz służyli dobrą radą. A szczególnie Beth była wspaniałą osobą i ze świecą takiej szukać!

Blondynka stała zmęczona za ladą i obserwowała jak Beth podchodzi do starszego państwa z uśmiechem na ustach. Niby była kolej Morgan na przyjęcie gości, ale nie miała na to siły. Zmęczyła ją starsza kobieta, która przez półtorej godziny nawijała o historiach jej rodziny. Podobno wywodzili się od rodziny królewskiej i pani Natasha cały czas pamiętała o wielkich pokojach w pałacu ze złota. Naprawdę nie wiedziała jak reszta bandy sobie radziła z tymi ludźmi i jakim cudem wytrzymywali ich historie.

Z zamyśleń wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Oho, kolejny klient! Klientem okazał się wysoki szatyn, który już wcześniej bywał w tej kawiarni. I to nawet często bywał. Chłopak był mało rozmowny, dlatego Morgan stwierdziła, że uwinie się z nim szybko i kolejnym klientem zajmie się Gabon. Wzięła więc notesik i podeszła do szatyna, który usiadł w kącie.

— To co zwykle? — spytała, a chłopak kiwnął głową.

Dziewczyna nie starała się nawet zapisać zamówienia w notesie, pamiętała co zazwyczaj zamawiał. Przygotowała mu zimne latte i wróciła do stolika. Już miała odejść, gdy westchnęła i odwróciła się z udawanym uśmiechem na twarzy.

— Co u ciebie słychać? Wiem, że siebie nie znamy, ale dzisiaj piątek, więc trafiłeś na Dzień Uśmiechów z Rozmów. Więc co tam? — spytała, siląc się na miły ton. Usiadła naprzeciw niego, chcąc pokazać, że ma czas, ale jednocześnie była gotów szybko wstać.

Chłopak spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem, po czym uśmiechnął się lekko do niej. Morgan liczyła tylko na to, aż powie, że może sobie odejść. Niestety, ale przeliczyła się.

— Źle. Nie będę udawał, że wszystko dobrze, skoro nic nie jest dobrze — odparł, mówiąc wszystko na jednym wydechu.

— Co się stało? — Morgan, skrycie miała nadzieję, że jest to krótka historia, a najlepiej jakby chłopak nie miał ochoty o tym rozmawiać.

— Wszystko zaczęło się sypać. Wychowałem się w domu dziecka... — zaczął, po czym pociągnął łyka zimnego latte. Czyli to typ, który opowiada wszystko. Morgan chciała wyłączyć swój umysł, ale nie potrafiła. Dobrze wiedziała, że klienci mówią to, bo jest im ciężko. Powinna ich zatem wysłuchać i im pomóc jak tylko będzie mogła. — Dzieci w szkole zawsze śmiały się z tego, że moja własna matka mnie nie chciała. Cholernie cierpiałem. Zawsze byłem ofermą i beksą, a w domu dziecka potrafili to wykorzystać. Wszystko szło na mnie albo używali mnie jako rozbeczonego dziecka, które pomoże nie dostać kary. Niestety, ale taka jest prawda, że każdy chce jak najlepiej dla siebie, a szczególnie w takich miejscach. Nie mówię, że opiekunki źle się nami zajmowały, bo tak nie było. Było ich po prostu za mało na naszą brygadę. Każdej wypadało po kilka dzieciaków, dlatego nie miały za dużo czasu, aby zajmować się nami. No i miały własne domy, rodziny... Nie mieliśmy im tego za złe. Dziękowaliśmy codziennie, że istnieją takie osoby jak one. W końcu nie każdy chciałby zajmować się cudzymi dziećmi, prawda? Przez to, że w dzieciństwie było mi ciężko, postanowiłem odciąć się od tego wszystkiego. Miałem dość wyśmiewania i upokarzania na każdym kroku. Wyszedłem na prostą, zacząłem osiągać sukcesy... W końcu znalazłem dziewczynę. Wiesz, już chciałem się oświadczyć... Natomiast ona kiedy kilka tygodni temu dowiedziała się, że jestem z sierocińca powiedziała, że to koniec. Cholera, wiesz co jest najgorsze? Amy zabrała kartę. Moją kartę, gdzie miałem większość moich oszczędności! Wczoraj byłem w banku i wszystko z niej wypłaciła. Jestem praktycznie spłukany, więc na razie chleje zimną lattę i zjadam jakieś bułki, zanim hajs mi się skończy... Myślałem, że Amy była inna. No, na początku może i była. Troskliwa, kochana... Wszystko się zmieniło, gdy zamieszkaliśmy razem i dostała kod do mojej karty... A ja, cholera, byłem głupi, bo wierzyłem w jej bajkę, że siostra jej matki potrzebuje pieniądzy na leczenie i nie można jej odwiedzać. Gówno prawda, ta kobieta nie żyje od kilkudziesięciu lat.

Chłopak zaśmiał się sarkastycznie, po czym westchnął i ponownie upił łyk napoju. Morgan słuchała tego wszystkiego i z jednej strony nie rozumiała jakim debilem ktoś musiał być, aby sam z własnej woli dawać komuś pin do karty? Naprawdę ludzie tak robią? Z drugiej strony współczuła tego wszystkiego. Nie wiedziała co mogła innego zrobić, skoro nigdy nie była w takiej sytuacji. Szatyn wydał się jej miłym człowiekiem i było w nim coś co przyciągało uwagę. Niestety w tym wszystkim chłopak był po prostu naiwny i ta historia tego dowodzi.

— Naprawdę tak postąpiła? Jaką skończoną kretynką trzeba być, aby kogoś tak okraść! Może z tym trzeba na policję? W końcu się takim czymś zajmują, no nie? Możemy nawet pójść razem, jeśli chcesz. Jednocześnie masz nauczkę. Mógłbyś za nią wyjść i nic nie podejrzewać — powiedziała, patrząc mu w oczy. Polubiła go, chociaż go nie znała. Przynajmniej nie opowiadał o tym jaki wuj Henry był cudownym człowiekiem, że uratował kobietę z pożaru. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę. — Jak już mamy iść razem na policję... To Morgan jestem.

— Chris — odparł, ściskając jej rękę. Zawachał się, po czym dodał. — Z chęcią pójdę z tobą na policję. Może przy okazji pójdziemy też na jakąś kawę albo lody...?



🥛🥛🥛

jebać amy, się z nią chyba nie zakoleżankujemy.
mam nadzieję, że oneshot się podobał, bo się starałam.
a przynajmniej udałam, że się staram.

tak, jest to przerobiona praca na konkurs literacki.
zajęło drugie miejsce, także ten...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top