Rozdział I

Dawno, dawno temu w Paryżu żyła sobie bogata hrabianka. Nazywała się Camille de la Roche. Była to kobieta bardzo samotna i poszukiwała miłości, bo odkąd umarł jej ukochany papa, hrabia François, nie miała żadnej bliskiej sobie istoty. Pomyślała, że być może spotka kogoś na spacerze.

Nie myliła się, bo już po krótkiej przechadzce ujrzała Delphine de la Roche, żonę swojego brata. Uśmiechnęła się i pomachała do niej. Delphine odpowiedziała tym samym i podeszła do szwagierki. Jej oczy radośnie błyszczały. Delphine uśmiechnęła się tajemniczo, po czym zaprosiła Camille do siebie na kolację, mówiąc, że będzie tam na nią czekać niespodzianka. Ona oczywiście się zgodziła. W końcu była samotna.

Postanowiła jednak na tę kolację kupić nową suknię. Poszła więc do sklepu, ale po drodze zorientowała się, że nie wzięła pieniędzy. Chciała użyć klejnotów rodowych, ale nie wiedziała, co się z nimi stało. Dopiero po chwili zrozumiała, co się wydarzyło. Stanęła w miejscu blada jak ściana i wrzasnęła:

– Pomocy! Złodziej!

Ludzie idący koło niej popatrzyli się dziwnie. Nie wyglądali na chętnych do pomocy. Nagle podszedł do niej wysoki mężczyzna. Jego blond loki były urocze. Za nim szedł zamyślony brunet. Wielka blizna na policzku dodawała mu męskości.

– Co się stało? – zapytał łagodnie brunet.

– Ktoś mnie okradł! – krzyknęła gniewnie.

Nie uszło jej uwadze, że mężczyzna był bardzo przystojny.

Brunet sapnął gniewnie.

– Któż by się mógł ważyć okraść tak piękną młodą damę? Ma panienka jakieś podejrzenia, kto to mógł być?

Camille zastanowiła się głęboko. Do głowy przychodziła jej tylko jedna osoba.

– To musiał być James Ashworth! Tak, to na pewno ten straszny człowiek! Niech go pan złapie... – Spojrzała na niego błagalnie.

Nagle blondyn – stojący dotychczas z tyłu – złapał bruneta za rękaw.

– Janeczku! – zawołał z wyrzutem. – Mieliśmy iść na wódkę!

– Nie widzisz, że ta biedna dama jest w potrzebie? Poza tym, ja i tak nie piję alkoholu...

– Och, panowie, tak bardzo błagam o pomoc... – jęknęła. – Postawię panu tę wódkę, tylko niech pan znajdzie tego złodzieja! – Spojrzała na bruneta.

Podobało się jej odgrywanie roli damy w opałach. Widziała, że wzbudza to troskę przystojnego mężczyzny.

– Tam były moje wszystkie oszczędności... Jak ja teraz wyżyję?! – grała dalej swoją rolę hrabianka de la Roche.

Na policzki mężczyzny wstąpiły rumieńce z oburzenia.

– Niech no ja tylko dorwę tego drania... Jak on mógł! – szepnął pod nosem i zakodował w umyśle nienawistne nazwisko złodzieja: Ashworth.

Wziął ją za rękę, zupełnie nie przejmując się tym, że widział damę po raz pierwszy, i spojrzał na kobietę, zaciskając stanowczo usta.

– No to w którą stronę pobiegł ten ohydny człowiek?

– Teraz z powodu tego stresu nie bardzo pamiętam... Ale wydaje mi się, że w prawo!

Camille była pewna, że nie było tu Jamesa, lecz były kochanek bardzo ją denerwował, więc postanowiła uprzykrzyć mu życie.

Brunet już niemal zerwał się do biegu, ale wtem się zatrzymał, jakby sobie o czymś przypomniał.

– Mademoiselle, jeśli można spytać, jak ma na imię tak piękna dama jak pani?

– Camille. Camille de la Roche.

– Och, Camille... Takie piękne imię... – westchnął z uwielbieniem. – A gdzie pani mieszka? Rozumie pani, kiedy już złapie tego złodzieja, będę musiał przyjść do pani z pani własnością...

Camille uśmiechnęła się do niego zalotnie.

– Powiem panu, ale tylko wtedy, gdy pan powie, z kim mam przyjemność rozmawiać.

– Nazywam się Jean de Beaufort, mademoiselle.

Camille kojarzyła skądś to nazwisko, lecz nie wiedziała dokładnie skąd. Miała nadzieję, że był arystokratą. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

– A więc do widzenia, monsieur de Beaufort! – krzyknęła, nim młodzieniec odbiegł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top