3
Aby zrozumieć jak doszło do tego wszystkiego co wywróciło mój świat do góry nogami: oto ja w piątej klasie.
Wiecznie uśmiechnięta anarchistka, nie zgadzająca się z nikim , a już w szczególności z nauczycielami. W tamtych latach byłam święcie i w stu procentach przeświadczona, że cały świat kręci się wokół mnie. I myślałabym tak dalej, gdyby z powrotem na Ziemię nie ściągnęła mnie nauczycielka Przyrody.
- W waszym wieku ja sama byłam przeświadczona, że jestem pępkiem świata - warknęła któregoś dnia, gdy klasa zamiast jej słuchać ciskała po sali obślinionymi kulkami z papieru. - A teraz powiem wam coś, co powiedział mi wtedy mój wychowawca. Spójrzcie pod nogi. Stoicie wszyscy na ziemi, na naszej planecie, Ziemi. Ta planeta jest tylko niewielkim pyłkiem w układzie słonecznym, pyłkiem krążącym w okół jednej, wielkiej, piekielnie gorącej gwiazdy czyli Słońca. A cały nasz układ jest niczym w porównaniu ze wszechświatem. Więc zanim następnym razem uznacie siebie za najważniejszego człowieka na świecie uświadomcie sobie, że jesteście NIC nie wartym okruchem w nieskończenie wielkiej przestrzeni kosmicznej!
Ekhem, zaczynam widzieć podobieństwo niektórych nauczycieli, co więcej, chyba wreszcie dotarłam do sedna moich problemów z komunikacją. No bo jak tu umieć współpracować z ludźmi, skoro już od najmłodszych lat dorośli wtłaczają ci do głowy przekonanie, że jesteś wart mniej niż zero? Uwierzcie mi, że to mega obniża samoocenę, a po kilku latach dziecko nie jest już nawet w stanie wypowiedzieć się przed klasą w obawie, że zostanie skrytykowane i potraktowane jak psie odchody. Dosłownie.
Można by było teraz pomyśleć, że to dorośli są podli. Nic bardziej mylnego! Dzieciaki są tysiąc razy gorsze. Nauczyciel powie ci nie miłą rzecz, bo myśli, że pomoże ci ona w dorosłym życiu. Dzieciak zaś wykorzysta to tylko po to, żeby zobaczyć jak cierpisz.
- W co ona się ubrała? Wygląda jakby była naćpana - mówiły spojrzenia dziewczyn biegnące za mną przez korytarz.
- Jaka ona jest dziwna, to na pewno przez to, że jej rodzice to alkoholicy - mruczeli pod nosem chłopcy, bo w końcu dziewięciolatki nie widzą różnicy między wytwarzaniem trunków a piciem na umór.
- Na pewno nosi tą czapkę bo nigdy nie myje włosów, brudas spod śmietnika - chichotali co po niektórzy (o was mówię Gabi, Weroniko).
Tak jak mówiłam Dzieciaki są wredne. Niektórzy nic sobie nie robią z tych kpin, inni robią, ale starają się tego nie okazywać a wieczorami płaczą w poduszkę. A jeszcze inni są zbyt zaapsorbowani własnymi problemami by przejmować się małolatami z wybujałym ego i ciągłą potrzebą dopiekania innym. Osobiście nigdy nie spotkałam nikogo z pierwszej grupy, i mogę bez zbytniej dumy stwierdzić, że sama należę do drugiej. A co do trzeciej... No cóż. Na taką osobę natrafiłam właśnie w piątej klasie.
To było na wiosnę. Ale nie tą ciepłą wiosnę, pełną zielonych łąk upstrzonych wielobarwnymi kwiatami, wypełnioną trelami ptaków. O nie. Definitywnie nie. To była ta wcześniejsza wiosna, zimna i mokra, z paskudną, brązową breją zamiast śniegu, gdy wszyscy mają ochotę zawinąć się w kołdrę i pospać do lata nie wychylając nosa z domu.
W tą właśnie wczesną porę roku na skwerze Jana Pawła II dorośli zorganizowali coroczną imprezę okolicznościową z okazji (uwaga, uwaga) nadejścia pięknej wiosny! Tak, dokładnie tak, bardziej adekwatnie byłoby już tylko urządzić ją w środku grudnia, to chociaż epitet by się zgadzał.
Jak co roku każdy kawałek skweru przyozdobiony był kolorowymi wstąrzkami, oplecionymi wokół pni drzew, wysokich latarni i ławek ustawionych w każdym rogu placyku. Fontanna stojąca na środku została tego dnia podłączona, więc woda lała się z niej strumieniami, podświetlana od dołu kolorowymi lampkami. Lampek z kolei też było dużo. Nawet bardzo dużo. Rozpościerały się nad głowami świecąc i mrygając wesoło w rytm kiepskiej muzyki puszczanej przez kiepskiego DJ-a, z kiepskich głośników poustawianych na ławkach. Przez kilka lat z rzędu ustawiano tam również kwiaty w doniczkach, te jednak albo szybko gniły, albo ktoś na nie wpadał rozbijając je i wlokąc za sobą szczątki ceramicznych donic, i ekologicznej ziemi po całym mieście.
Muszę się wam do czegoś przyznać. Dolina organizowała tą imprezę jedynie dla osób powyżej czternastego roku życia. Prawdopodobnie zostało wprowadzone ograniczenie wiekowe przez aferę, która zdarzyła się zaledwie dwa lata po moim urodzeniu, a pierwszy raz usłyszałam o niej dopiero siedem lat później.
Cała sprawa polegała na tym, że zwyczajnie nikt nie był wstanie przypilnować rozbrykanej młodzieży, tak więc co roku na Święcie (o ironio) Pięknej Wiosny pojawiał się alkohol, papierosy, okazjonalnie nawet narkotyki, a także akty przemocy między rówieśnikami (tak starszy Lesicki stracił zęba, zupełnie jak jego młodszy braciszek kilka lat później), i drobne wpadki (tak siedemnastoletnia Karolina Nowak zaszła w ciążę, ale nie wiadomo było z kim). W świetle takich wydarzeń nawet się nie dziwię, że młodszym dzieciakom zakazano brania udziału w tych nieraz brutalnych obchodach.
I tu na scenę wkroczyła znana z dowcipów i naprawdę okropnego zachowania Klaudia Drozd (czytaj: ja), i jej paczka. Dorośli zwykli mawiać, że cała Klasa X to banda chuliganów, złodziei. Przestrzegali przed nami młodsze dzieci, i nawet jeśli szanowali naszych rodziców, to nas wystrzegali się jak ognia. W zasadzie im się nie dziwiłam. W końcu to my byliśmy sprawcami siedemdziesięciu procent dziwnych rzeczy dziejących się w na co dzień spokojnej Dolinie. To my zafarbowaliśmy wełnę miejscowego stada owiec na zielono, ukryliśmy w lesie ważący prawię tonę, i wyższy od przeciętnego człowieka Pomnik Założycieli (podpowiem wam tylko, że w ruch poszedł ciągnik i bardzo dużo stalowego łańcucha), a nawet ogoliliśmy na łyso bandę czteroletnich dziewczynek podając się w przedszkolu za animatorów.
Ktoś w nocy napełnił wszystkie publiczne toalety, w szkołach, przedszkolach, kościołach, muzeum jabłkowym? Podejrzenia od razu padały w kierunku rodzeństwa Karwackich, i to nie bezpodstawnie. Ktoś (to akurat był czysty przypadek!) obsypał brokatem znaczną część Doliny tak, że niepożądany, błyszczący proszek wysypywał się ludziom na głowy w najmniej oczekiwanym momencie? To Nati najpewniej maczała w tym palce. Ktoś wykopał dwumetrową dziurę pod wycieraczką przed greckokatolickim kościołem? No tak, to zdecydowanie musiał być mój pomysł, tak jak i dziewięćdziesiąt procent innych pomysłów, bo (bez urazy) gdybym nie była w Klasie X, to moi przyjaciele okazaliby się z pewnością największymi nudziarzami w mieście.
Nie zdziwi was zatem wiadomość, że mając zaledwie dziewięć lat wkręciliśmy się na imprezę z okazji powitania wiosny nie pierwszy raz i nie ostatni.
Zawsze uwielbiałam patrzeć, co zwykła impreza w centrum miasta robi z ludźmi. Te wszystkie śmiechy, kaskada głosów zlewająca się w jeden, bezsprzecznie piękny dźwięk z muzyką sączącą się z głośników. Ciała poruszające się w tę i spowrotem, niemal niewidoczne pod zasłoną dymu z urządzenia do tworzenia sztucznej mgły, i tego drugiego dymu, papierosowego. To wszystko sprawiało, że czułam się niesamowicie wolna, jakbym mogła w jednej chwili zatopić się w tym dymie, w uczuciu nieważkości i zniknąć, rozpłynąć się w nim, zlać się w jedność z tłumem.
- Jezu, jak paskudnie - skrzywiła się Linka na widok kolejnych okropnych świątecznych dekoracji, jakże tandetnych i przemoczonych żałosną imitacją śniegu.
- Boże! Co oni zrobili temu biednemu stworzeniu! - wykrzyknęła Jola wskazując palcem zakończonym długim, kolorowym tipsem na coś, co wcześniej było zapewne drewnianym lub styropianowym, świętomikołajowym reniferem, teraz natomiast został pozbawiony rogów, pomalowany na zielono, owinięty z każdej strony milionem hawajskich naszyjników. - To podchodzi pod znęcanie się nad zwierzętami!
Poklepałam ją po plecach z niemym współczuciem, zarówno dla niej jak i dla biednego, trawiasto kwiatowego monstrum. To chyba najokrutniejsza kara dla nie zdyscyplinowanego towarzysza staruszka w czerwonym o jakiej kiedykolwiek słyszałam, a przyjaźniąc się z Linką poznałam ich aż nazbyt wiele.
- Powinnyśmy to zgłosić nauczycielom - oznajmiła Natka tonem nie znającym sprzeciwu.
- Przecież i tak nic z tym nie zrobią - mruknął Julek, po czym jęknął gdy jakaś nastolatka w szpilkach nadepnęła mu na stopę. Zewsząd coraz szybciej napływała fala młodych rządna zabawy i narkotyków. Stukot obcasów i chlupotanie błota pod nogami do wtóru kolejnego discopolowego utworu skutecznie zagłuszały każde słowo.
- Nie martw się Jolka! - krzyknęłam by mieć pewność, że usłyszała. - Jak się będziemy zmywać to go zabierzemy! Nie zostawię zmasakrowanego reniferka na pastwę siedemnastolatków
I wtedy porwał nast tłum.
Byłam tylko dziesięciolatką, wirująca razem z masą ludzkich ciał w futrach, szpilkach i w lakierowanych butach. Tańczyłam, śmiałam się, zatracałam, dokładnie tak, jak chciałam, jak co roku. A gdy włączyli oświetlenie - to było dopiero. cały plac zmienił się nagle w sam środek srebrnej, dyskotekowej kuli. Muzyka, światła, ludzie, więcej ludzi, czyjaś ręka na moim ramieniu, tupot butów, zapachy, cichy, odległy głos gdzieś z boku i szarpnięcie.
- Gdzie jest Michał?! - krzyknęła Natalia odciągając mnie na byk, bym miała szansę to usłyszeć.
- Nie wiem! - odkrzyknęłam, i teraz sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. - A wszedł z nami na skwer?!
- Nie wiem! Chyba nie!
- Co jest?! - krzyknęła Linka, odrywając się na chwilę od Joli, z którą właśnie w najlepsze tańcowały.
- Widziałaś Michała?! Gdzieś go zgubiłyśmy!
- I dobrze! - uśmiechnęła się. - Jeden kłopot z głowy!
Jolka zmroziła przyjaciółkę wzrokiem.
- A wszedł z nami na skwer?!
- Nie wiem, chyba nie!
- Może powinnyśmy go poszukać!
- A po co! Bez niego też jest fajnie! - Linka próbowała odejść, ale złapałam ją za ramię.
- Nie ma opcji. Albo bawimy się wszyscy razem albo wcale!
- Coś ty taka lojalna! Zakochałaś się, czy co?!
- Nie! No co ty! Ale Klasa X zawsze trzyma się razem!
- Tam jest! - pisnęła Nat wskazując na przeciwległy kraniec skweru, gdzie na ławce siedzieli obok siebie Julek i Michał. Nie czekając na nas puściła się pędem w ich stronę.
Nie pozostając jej dłużne poszłyśmy za nią, najszybciej jak mogłyśmy, przepychając się rękami i nogami pomiędzy ludźmi, co bardzo podobało się Lince. Michał siedział na ławce zapatrzony w dal, jakby był tam tylko fizycznie, ale jego myśli były wolne i daleko, daleko stąd. Do tej pory byłam święcie przekonana, że to ja w paczce jestem od fantazjowania. To fajnie - pomyślałam - w swoich fantazjach zwykle czujemy się bezpiecznie. A potem zobaczyłam, że płacze. Nie tak jak dziecko, kiedy zedrze sobie kolano, albo jak moja kuzynka, kiedy zerwał z nią chłopak, o nie. On płakał bezgłośnie. Zero dźwięków, tylko dwie stróżki łez płynące po żółtych policzkach... Czy to nie rasistowskie mówić "po ŻÓŁTYCH policzkach"? Hmmm... Uznajmy to za cytat jednego z licznych stwierdzeń Linki.
- Coś się stało, żółtku? - spytała z wypisanym na twarzy tym swoim typowym, lekko zaciekawionym uśmieszkiem. Michał jednak pokręcił tylko głową i ukrył twarz w rękach.
- Nic. Idźcie sobie - wyjąkał głosem wytłumionym przez rękaw polarowego swetra w paski. Jak na dziesięciolatka były to bardzo typowe słowa, zero proszenia o pomoc, zero spowiedzi, zwykłe "idźcie sobie".
- Czy coś się stało, żółtku? - powtórzyła tonem nie znoszącym sprzeciwu, który bardziej niż do tej drobnej blondynki pasowałby mi do Natalii, zawsze święcie przekonanej o swojej racji. Ta natomiast usiadła koło niego i położyła mu rękę na ramieniu.
- Możesz nam powiedzieć o wszystkim, jesteśmy w końcu przyjaciółmi - powiedziała stając naprzeciw niego. Podniósł na mnie wzrok.
- Kolegami. Dzięki... T-to przez moich rodziców. Się rozwodzą - powiedział drżącym głosem i wybuchł głośnym szlochem.
- Hej... nie martw się - przerażona jego zachowaniem próbowałam jakoś przyjaciela powiedzieć. - Czasem rodzice się rozwodzą. Pamiętaj, że to nie twoja wina, wszystko się ułoży... Może nie będą już razem, ale nadal cię kochają...
Michał wstał gwałtownie i mocno mnie przytulił. Zaskoczona objęłam go delikatnie, ledwie muskając dłońmi plecy chłopaka.
- Sama chciałam to zrobić... - szepnęłam. - Ale myślałam, że się nie przytulasz. Że to będzie dziwne.
Nie odpowiedział, nadal pochlipując.
Może to dla tego, że byłam stosunkowo mała, ale wyobrażałam sobie, że to początek wielkiej, pięknej miłości. Tak, wystarczył mi jeden przytulas, żeby moja wyobraźnia pogalowpowała do przodu, w daleką przyszłość. Przyszłość pełną kwiatów, prezentów, pocałunków i białych, ślubnych sukni. Przyszłość, w której dwójka przyjaciół staje się dla siebie kimś więcej. Wszchświat jednak nie miał najmniejszej ochoty pozbawiać się widowiska jakim było od zawsze moje zakręcone życie. Coś musiało się zdarzyć. Coś, co uniemożliwi zakończenie mojej historii słowami "I żyli długo, i szczęśliwie". Coś takiego, jak Klasa X.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top