1
Ludzie, którzy chcą, żeby ich historia została zapamiętana mają dwa wyjścia; dokonać czegoś wielkiego (wiecie, zostać sławnym i znanym politykiem, dokonać zamachu stanu, napisać wielki zbiór wierszy - a nuż nazwą od twojego imienia cały nurt w sztuce!), albo opisać swoje życie w internecie.
Jako, że nie mam talentu do polityki, a zasób dynamitu i bomb atomowych ostatnio mi się wyczerpał, (Dzięki wielkie Halina!) pozostało mi jedynie wydać zbiór wierszy. Bo poematy to w końcu okna dla duszy. Niezrozumiałymi rymami ludzie od zawsze wyrażają siebie pisząc trzynastozgłoskowe wiersze wyższego i niższego lotu. Jak to ja jak zwykle ambitna do granic, chciałam napisać o czymś ważnym, czymś, co poruszy całą rzeszę ludzi. To miało być COŚ. Coś co zapewni mi wieczną chwałę, ale też coś na tyle przyziemnego i pospolitego, by każdy mógł się z nim utożsamiać. Tak więc ostatecznie spod moich rąk powstało pierwsze dzieło: Pieśń o nieskończoności ochrzczona tytułem "Na WOK-u".
Na woku przelatują obrazy
Jeden za drugim
Ukryte za sennym spojrzeniem
Rozmarzonych oczęt
Kapuściane głowy
Leżą pokotem na ławkach
Śnią o obrazach, rzeźbach
Mają je gdzieś
Ludzie toną na ekranie
Ludzie toną w znużeniu
Gąb nie otworzą
by głupstw nie zacząć pleść
Nikt nie zauważył
Że życie płynie inaczej
Wpatrzeni w tarczę wolności
Czekają na sens
Byłam z siebie dumna, zważywszy na fakt, że wiersz powstał pod czujnym okiem pani Głowackiej, opowiadającej ze szczerym przejęciem o instalacji Billa Wioli. Coś o tratwie i o tym, jak to jesteśmy dla siebie nawzajem wsparciem. Chyba. Przyznaję bez bicia, że raczej jej nie słuchałam. Oczywiście bez wpadki się nie obyło.
Leżałam na ławce a zegar tykał.
Klasa, w której trwała lekcja wiedzy o kulturze jest jedną z mniejszych w naszym prowincjonalnym, liberalno katolickim liceum ogólnokształcącym imienia Jana Pawła II. W ogóle wszystko w Dolinie jest albo małe, albo albo liberalno katolickie, albo imienia Jana Pawła II. Przerażające, nie? I tak oto mamy w w mieścinie kościół grekokatolicki, liberalny kościół prawosławny a nawet kaplicę stylizowaną na synagogę. Obawiam się jednak, że miejscowi żydzi nie mieli większego pojęcia jak synagoga powinna wyglądać. Na dodatek stojąc do naszej pseudosynagogi przodem ma się wrażenie, że z jej szczytu wyrasta Chrystusowy krzyż umieszczony na szczycie kościoła grekokatolickiego (możliwe, że pastor, łamane przez ksiądz proboszcz - w tak małym miasteczku to przecież jedna i ta sama osoba - miał coś w tej kwestii do powiedzenia).
Dolina posiada również przedszkole publiczne imienia Jana Pawła II, szkołę podstawową imienia Jana Pawła II, gimnazjum (Uwaga! Wyjątek!) imienia Kościoła Katolickiego (Czyli kompletna obraza dla wszystkich wyznawców innych religii, jak w sumie wszystko w tym stukniętym mieście).
Nie mogło też oczywiście zabraknąć naszego pięknego, niegdyś zielonego, aktualnie betonowego skweru imienia (ku zaskoczeniu) Jana Pawła II! (Wiem, wiem, nie spodziewaliście się takiego zwrotu akcji!), na którym każdej wiosny, lata, jesieni no i rzecz jasna zimy organizowane są targi i owców, i warzyw, świąteczne kiermasze, święta, spędy rodzinne, i imprezy okolicznościowo tematyczne z najgłupszych nawet powodów. Serio, jeśli jeszcze raz zaproszą mnie do wielkiego orszaku celebrującego Święto-Dia De Los-Hallo-Zmarłych, to strzelę sobie w łeb..
Zacznijmy od tego, że co to jest w ogóle "Święto-Dia De Los-Hallo-Zmarłych" i kto wpadł na aż tak zryty pomysł by co roku urządzać to śmiechu warte przedstawienie. No bo wiecie, o święcie zmarłych słyszałam, stawianie zniczy na grobach, oddawanie czci zmarłym członkom rodziny, to jednak bardzo religijne, więc i pasujące do Doliny idealnie. Ale co tu u diabła robi Halloween, Amerykańskie święto potworów, połączone na dodatek z Dia De Los Muertos, Hiszpańskim i bardziej kolorowym świętem potworów? Odpowiedź pojawiła się szybko, bo już w trzy dni od ogłoszenia "Święta-Nie każcie mi pisać tego jeszcze raz-Dia De Los- Hallo -Zmarłych" oficjalnym świętem, pod postacią zatroskanej pani Niwarczyk latającej od domu do domu z naręczem ulotek głoszących, że "Nasze dzieci mają zbyt mało styczności z obcymi kulturami i należy to jak najszybciej zmienić!"
A teraz wyobraźcie sobie cały plac udekorowany girlandami ze zniczy, papierem toaletowym (Ja nie żartuję!), kolorowymi czaszkami i naturalnej wielkości szkieletorami ubranymi w zakrwawione mundury Armii Krajowej, wykonanymi w całości z cukru.
Przynajmniej tak nam się wszystkim zdawało, dopóki mały Lesicki chcąc odgryźć kawałek upiornie słodkiej dekoracji nie ułamał sobie na niej przedniego siekacza.
Zrobiła się niezła awantura, a lokal "U Aliny", który rok w rok dostarczał Dolinie kościotrupy został dokładnie przeszukany. W trakcie inspekcji odkryto, że aby zaoszczędzić na czasie i kosztach Alina z "U Aliny" używała gipsowych odlewów szkieletu polanych ze wszystkich stron słodkim, błyszczącym lukrem z saszetek. Po prostu SZOK!
Jestem pewna, że Burmistrz, którego to Lesiccy są dobrymi znajomymi (czytaj, płacą najwięcej w całej mieścince do skarbca Kawki), zamknął by "U Aliny" natychmiast, gdyby nie była to jedyna piekarnia funkcjonująca w Dolinie. Tak więc Alina musiała jedynie wypłacić należyte odszkodowanie dzieciakowi bez zęba i zaprzestać sprzedaży szkieletorów jako "wyrobów cukierniczych", no i na tym się skończyło.
Niecały rok później, trzy lata temu Kawka za namową Rady Doliny postawił na wyedukowanie niepoprawnej młodzieży pod względem kulturalnym. Przynajmniej tak brzmiało jego niezrozumiałe (szczególnie dla niepoprawnej młodzieży) przemówienie na wiecu. Oczywiście znaczna część dorosłych mieszkańców całkowicie go poparła i właśnie tak po pięciu miesiącach po podpisaniu umowy z Bankiem Doliny, a także z firmą budowlaną "Lesiccy i ska." (Hmmm, coś mi tu pachnie korupcją!) na pustym do tej pory polu stanął mały, prowincjonalny, kryty basen, który na zimę przemieniał się w małe, prowincjonalne lodowisko, a także małe, prowincjonalne kino wyświetlające jedynie liberalno katolickie filmy (Oczywiście o Janie Pawle II), które uprzednio musiały zostać zatwierdzone przez pastora i Radę Doliny.
Uh, no ale odbiegłam strasznie od tematu. Leżałam na ławce a zegar tykał. Niestety, lekcje trwają u nas pięćdziesiąt minut, co jest moim zdaniem sporą przesadą, szczególnie kiedy chodzi o WOK. No bo nie ma nic nudniejszego i bardziej wyczerpującego niż godzina słuchania jak Głowacka bez pomocy uczniów interpretuje nudną instalację, której jedynym ciekawym elementem jest nagły wytrysk wody wprost na zdziwione twarze modeli-zombie.
Po mojej prawej Natalia pochrapywała cichutko w najlepsze, ukryta za kurtyną czarnych, gęstych loków. Jedyną oznaką, że jeszcze żyła były jej unoszące się przy każdym wdechu ramiona. Ich ruch idealnie współgrał z irytującym, monotonnym tykaniem zegara. Zerknęłam na niego z ukosa, przeklinając się w duchu, że odradziłam Halinie pomysł z podpaleniem składziku na miotły. Alarm pożarowy przerwał by przynajmniej naszą pięćdziesięcio minutową mękę.
Sama Linka wbiła spojrzenie ciemnych oczu w książkę, którą trzymała na ławce. Głowacka ze swojego miejsca mogła zauważyć jedynie okładkę podręcznika do WOK-u, ja jednak zajęłam znacznie lepsze miejsce do obserwacji. Z mojego końca klasy widziałam, że moja sprytna przyjaciółka jedynie oprawiła drugą część Apolla i boskich prób w oderwaną od prawdziwego podręcznika okładkę. Historia pochłonęła ją całkowicie, przegrywała czytanie tylko by przewrócić stronę albo poprawić spadające na nos okulary.
Zegar wciąż tykał. Tik-tak, tik-tak. (Potwornie irytujące, serio!). Postanowiła napisać więc kolejny poemat, tym razem zatytułowany właśnie "Zegar". Ale ja jestem płodna, co? Dwa wielkie, ponadczasowe, fantastyczne i olśniewające wiersze w dwadzieścia minut. Już czułam, że oto odkryłam swoje powołanie, swój przepis na nieśmiertelność. Oczyma wyobraźni widziałam już te pomniki ku pamięci Klaudii Drozd, te nagłówki w gazetach i nową definicję w słowniku języka polskiego: Drozdjonizm! (A może Drozdanizm?)
Pogrążona w fantazyjnych mrzonkach nie zauważyłam zbliżających się nieuchronnie konsekwencji pod postacią mocno już wkurzonej Głowackiej. W sumie to ani trochę jej się nie dziwiłam. Ja też bym się wściekła, gdybym zmarnowała godzinę z życia na gadaniu po próżnicy, bo przecież nikt jej nie słuchał. A że zza biurka miała idealny wprost podgląd na mnie i moje żałosne poczynania, to właśnie mnie obrała za worek treningowy, na którym mogłaby wyładować złość. Zanim się zorientowałam co się święci dłoń starszej, tlenionej kobiety rąbnęła z całych sił o ławkę, a towarzyszył temu taki huk, że Natalia, nagle wybudzona z drzemki gwałtownie podskoczyła z krzkiem do góry. Klasa, która do tej pory pogrążona była w letargu teraz wybudziła się nagle ze śmiechem. Salę wypełniły ciche, nerwowe chichoty i szeptane słowa. Głowacka jakby nie zwracając na to uwagi wyszarpnęła z pomiędzy moich rąk do połowy zapisaną kartkę papieru. Byłam zbyt zaskoczona by zareagować, dla tego gdy wyciągnęłam rękę po niedokończony wiersz był on już daleko poza moim zasięgiem.
- Panno Drozd, o ile dobrze pamiętam jesteśmy na lekcji! - warknęła taksując mnie nieprzychylnym spojrzeniem ciemnych oczu. Wzdrygnęłam się ale nie odpowiedziałam. Oczekująca tego nauczycielka zamiast dać mi spokój jak zwykle, przyjrzała się uważnie ściskanej kartce papieru. Uśmiechnęła się szatańsko a w jej głowie wykielkowała myśl tak podła, że nigdy by mi nie przyszła do głowy, a to znaczy, że było to naprawdę okrutne. W końcu moja głowa zawsze pełna była iście szatańskich planów.
- Skoro nie byłaś zainteresowana zakupem interpretacją instalacji, to może zainteresuje cię interpretacja WIERSZA.
Zatkało mnie całkowicie. W myślach powatarzałam tylko "Nie zrobi tego, nie zrobi tego, NIE ZROBI TEGO!". Ale oczywiście zrobiła.
- Odliczasz tchnienia
Jeden miarowy oddech po drugim
Ulatują do góry
Jak ciepłe powietrze
Zimne myśli
Odliczasz kliknięcia
Monotonny dźwięk stukany na szkle
Toczy się salą
W pędzie
Nie zatrzymuje się
Jak ty.
Siedziałam przekonana, że moja twarz nie może być bardziej czerwona niż moje włosy, obawiam się jednak, że się myliłam.
- No, Klaudia, może przedstawisz nam interpretację tego pożal się Boże wiersza? Jestem bardzo ciekawa co takiego autor miał w nim na myśli, jak wyraził w tym siebie, poza oczywiście karygodnym brakiem poszanowania ortografii, interpunkcji i poprawności logicznej wypisanych w nim dyrdymałów?
Klasa gapiła się na mnie roześmianym wzrokiem, jednak panowała całkowita cisza. Tylko twarze Natalii i Julka wyrażały głębokie współczucie, Jola zaś poczerwieniała ze złości wymachując rękami w obraźliwych gestach skierowanych w stronę Głowackiej. Gdyby nie fakt, że oto nagle znalazłam się w centrum zainteresowania z pewnością ryknęła bym śmiechem. Zamiast tego wybąkałam tylko:
- Eee... Ja... No, ja nie wiem do końca...
- Tak też myślałam - zatriumfowała. - Na przyszłość zamiast pisać tak beznadziejne wypociny zajmij się lekcją proszę. A do dziennika trafia wielka, tłusta jedynka. Podziękuj swojemu brakowi talentu i nieodpowiedzialności.
Nie ma co, nauczycielka na medal. Teraz chyba widzicie, czemu jest najmniej lubianą nauczycielką w szkole. Po lekcji podeszła do mnie Jolka nadal cała w nerwach.
- Co za głupi Babsztyl! - wykrzyknęła wściekła. - Nie miała prawa nikogo poniżać! Nie przejmuj się nią, wiersz był spoko, a ta wredna baba powinna się smażyć za to w tym ich całym chrześcijańskim piekle!
W tamtej chwili byłam wdzięczna przyjaciółce za wsparcie, ale ziarno goryczy i braku wiary w siebie już wykiełkowało gdzieś głęboko we mnie. Porzuciłam więc nadzieję na zostanie sławną poetką i postanowiłam wcielić w życie ostatnią z dostępnych mi opcji zdobycia nieśmiertelnej sławy. Wattpad. Wylęgarnia tylu raków, niepoprawnych, głupich, śmiesznych i zwyczajnie dennych wypocin, że moja nawet kiepsko napisana historia będzie miała szansę być jedną z mniej koszmarnych. Tak więc zapraszam. Ja i cała Dolina czekamy na sławę, i uznanie, bo nawet kiedy zgnijemy w ciemnych grobach, to przynajmniej coś po sobie tutaj pozostawimy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top