Rozdział 7
Kiedy się obudziłam, leżałam na wygodniejszym łóżku w słonecznym pomieszczeniu. Uniosłam głowę i zmrużyłam oczy, aby lepiej zarejestrować nową sytuację. Do mojej ręki była podpięta kroplówka. Lekka kołdra przykrywała dziwny materiał, w który byłam ubrana. Na piersi opadały mi lśniące niebieskie włosy. Moje ciało było po prostu czyste, a zakrwawione, brudne części garderoby zniknęły. Rozejrzałam się po sali. Leżałam na jednym z trzech szpitalnych łóżek. Towarzyszyły mi dwie starsze panie, które aktualnie spały. Typowy dla takiego miejsca odór podrażnił mój węch, przez co ponownie poczułam mdłości. Nienawidziłam zapachu tych wszystkich leków, czy środków dezynfekujących. Uniosłam się na przedramionach. Poczułam ból w zranionym miejscu, przez co wykrzywiłam wargi w grymasie. Było to jednak do zniesienia, więc nie opadłam z powrotem na plecy.
W tym samym momencie do sali wszedł lekarz, który przejął mnie na korytarzu. Bez większego zainteresowania pozostałymi pacjentkami, podszedł do ostatniego łóżka, gdzie leżałam. Zamaszystym ruchem zasunął kotarę oddzielającą nas od innych. Przysunął sobie małe krzesełko i usiadł na nim, nachylając się nade mną. Odruchowo zwiększyłam dystans między nami o parę niezauważalnych milimetrów.
— Zaszyłem twoją ranę. Była głęboka i straciłaś sporo krwi. Masz obecnie pięć szwów — mówił typowo lekarskich tonem, ale czułam, że tak naprawdę ma inne zadanie wobec mnie. Odruchowo zmarszczyłam brwi. W ostatnim czasie już raz nie zaufałam intuicji i skończyło się to tragicznie, dlatego teraz zaczęłam szukać drugiego dna w jego wypowiedzi.
Szybko zamilkł, udając, że czyta dokumenty, które ściskał w dłoni. Zerknęłam na jego zamyśloną minę, zwracając uwagę na takie szczegóły, jak zmarszczki na czole, czy blizna na brwi, w miejscu której nie odrosły włosy. Mężczyzna był już w podeszłym wieku, ale mimo to nadal muskularny. Te wszystkie fakty krzyczały, abym mu nie ufała. Paranoja. Blizna i sylwetka o niczym jeszcze nie musiały świadczyć. Stawałam się coraz bardziej nieufna. Wręcz dzika.
— Kiedy zatem mogę wyjść? — zapytałam, nerwowo wystukując nieznany rytm palcami o pościel. Mimo to usiłowałam brzmieć twardo, jakby ostatnie wydarzenia po mnie spłynęły.
— Za jakąś godzinkę, dwie. Już po ciebie jadą. — Nadal nie oderwał wzroku od papierów. Rzucił to tak obojętnie, jakbym zadała wyjątkowo idiotyczne pytanie, na które odpowiedź sama się nasuwała. Jednak to ani trochę nie było oczywiste. Momentalnie napięłam wszystkie mięśnie i niemal czułam, jak w moich oczach rośnie panika.
— Kto jedzie? — zapytałam, z trudem przełykając ślinę.
— Lucas i Mark.
Świat zawirował mi przed oczami. Znowu to samo. Znowu wpadnę w ich sidła. Serce zaczęło mi mocniej bić, a żołądek wykręcił fikołka. Kiedy ta nasza latanina dobiegnie końca? Kiedy zaznam spokoju? Czemu nie potrafili tak po prostu dać mi uciec?
— Coś nie tak, panno Rouse? — zapytał, niby to na nowo skupiając na mnie uwagę.
— Wszystko w porządku — zapewniłam, ale mój łamiący się głos mówił całkowicie co innego. Chrząknęłam parę razy, co wywołało jedynie szerszy uśmiech na twarzy nowego towarzysza.
— Jeszcze jedno — mężczyzna ściszył głos i zbliżył do mnie głowę — nie próbuj żadnych ze swoich sztuczek. Nawet nie wiesz ilu ludzi w tym siedzi. — Przez chwilę podtrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. On zapewne chciał obserwować moją reakcję na te słowa, ja natomiast usiłowałam być twarda, aby nie dojrzał strachu. Po kilkunastu kolejnych sekundach wstał, odsuwając krzesło pod ścianę.
Miałam ogromną ochotę zapytać go o coś, ale nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Wiedziałam jednak, że z każdą sekundą oddalałam się od okazji, by uzyskać jakąkolwiek informację. Wzięłam głębszy oddech i wypaliłam z pierwszym pytaniem, jakie akurat wpadło do mojej głowy.
— Czemu mi pomagacie? — zainteresowany, przystanął jeszcze na moment przy łóżku — co mam takiego istotnego, że nie pozwolicie mi po prostu umrzeć?
Lekarz uśmiechnął się cierpko na moje słowa. Długo nie odpowiadał, a ja byłam pewna, co to powodowało. Wyglądał na kogoś, kto analizuje dokładnie niewypowiedziane jeszcze słowa. Tylko po co? Co mogło być tak istotnego, czego nie miałam prawa wiedzieć, albo wywnioskować?
— Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie — rzucił ostatecznie — ale uwierz mi, opieka nad tobą wcale nie jest taka trudna. Mówisz i robisz różne głupoty, jednak jednego jestem pewien. Masz chęci do życia i walczysz jak lwica.
Chwilę myślałam nad tymi słowami, lustrując zadowoloną minę mężczyzny. Nie widziałam większego sensu w jego wypowiedzi. Przecież coraz mniej zależało mi na przeżyciu. Nawet postanowiłam już odpuścić.
Właśnie... "mówisz i robisz różne głupoty". Co to mogło oznaczać? Wszyscy wokół znali każdą sekundę z mojego życia? Był jeden sposób, aby sprawdzić, czy doktorek miał dostęp do takich informacji.
— A co, jak spróbuję umrzeć? — Uniosłam wyzywająco jedną brew, usiłując go podejść. W jego poprzedniej wypowiedzi wyczułam aluzję do zagłodzenia się. Czy miałam rację? Jeżeli tak, teraz powinien dać mi do zrozumienia, że taka próba już raz poszła na marne.
— Będzie to tak samo nieudolny zabieg, jak wszystkie, które do tej pory przeprowadziłaś — jego uśmiech jeszcze bardziej rozświetlił zmęczoną twarz — tak, jak nigdy naprawdę nie uciekłaś, tak nigdy naprawdę dobrowolnie nie umrzesz.
Pudło. Nie dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że coś wie. Za to powiedział inną zaskakującą rzecz. Myślałam nawet przez chwilę, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam jego ostatnie słowa.
— Jak to nigdy nie uciekłam? — zapytałam, wspominając udany wyścig z Lucasem. Dwie bójki. Noc na ulicy.
— Powiedzmy, że masz niezłą obstawę... — Mrugnął do mnie, a następnie odsunął kotarę i bez słowa wyszedł z sali.
Szybko przeanalizowałam wypowiedź mężczyzny i zrozumiałam, że zapewne szpital jest doskonale zabezpieczony przed moimi kolejnymi "sztuczkami". Każde wyjście i ogrodzenie naokoło mogło być obstawione ludźmi z gangu. Chyba że coś innego miał na myśli...
"Tak, jak nigdy naprawdę nie uciekłaś". "Powiedzmy, że masz niezłą obstawę".
Podejrzany facet, który przysiadł się do mnie na ławce. Trzech bandytów z wąskiej uliczki między kamienicami. Starszy mężczyzna z papierosem wskazujący drogę do szpitala. Lekarz, który wezwał Lucasa i Marka. To, jak porozumiewali się ze sobą bez telefonów, czy krótkofalówek. Dziwna ulga gangsterów spod garażu, gdy do nich dotarła informacja o mojej ucieczce. Otwarte wszystkie drzwi, bramy i podstawiony samochód. Łatwe zgubienie Lucasa. Czy to nie za dużo zbiegów okoliczności? Czy mogłoby tak być, że ktoś wiecznie na mnie patrzył?
Aż zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie na tę myśl. To nie miało sensu! Przede wszystkim po co? Nie potrafiłam znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia ani na to, ani na wiele innych zagadnień. Jednak teraz nie miałam na to czasu. Może moje rozumowanie było błędne i tak naprawdę bez potrzeby spokojnie czekałam na przyjazd chłopaków. A może to właśnie to było tym celowym zabiegiem? Pozbierać wszystkie ostatnie wydarzenia i ułożyć z nich historyjkę, którą zniechęciliby mnie do dalszych ucieczek? Brałam pod uwagę każdą możliwość, a one prowadziły do jegnego - nie ważne o co tutaj chodziło, musiałam chociaż spróbować ponownie uciec.
Pośpiesznie uwolniłam swoją rękę od kroplówki. Jednym szarpnięciem wyciągnęłam wenflon, a krew trysnęła na podłogę. Zasyczałam cicho pod nosem i przycisnęłam do rany kołdrę. Zębami i przy pomocy drugiej ręki rozerwałam poszewkę, którą z trudem zawiązałam.
Kiedy krwawienie stało się moim ostatnim problemem, wstałam. Pozbawiona ubrań miałam na sobie tylko fartuszek wiązany na plecach. Musiało mi to wystarczać. Wyjrzałam przez brudne okno. Nigdzie nie zobaczyłam "obstawy", więc albo lekarz oszukał mnie, chcąc, abym naprawdę niczego nie knuła, albo byli bardzo dobrze ukryci. Ominęłam śpiące staruszki. To dziwne, iż ani moje poczynania, ani wcześniejsza rozmowa z lekarzem ich nie wybudziły. Nie widziałam w nich jednak większego zagrożenia, więc podeszłam do wielkich szklanych drzwi. Pchnęłam je tułowiem, przez co ponownie przeszył mnie ból.
Rozglądnęłam się po korytarzu. Parę pielęgniarek biegało z sali do sali, ale generalnie nikogo podejrzanego nie zobaczyłam. Wyszłam z pomieszczenia i szybkim krokiem skręciłam w lewo, gdzie było mniej ludzi. Przedarłam się przez korytarz i pchnęłam kolejne drzwi, wykrzywiając usta z bólu. Pacjenci na mnie podejrzanie patrzyli, ale nikt nie postanowił interweniować.
Zaczęłam rozmyślać nad drogą ucieczki. Główne wyjście ze szpitala stanowczo odpadło. O ile faktycznie wiele osób miało na mnie czekać przed budynkiem, wszelkie inne ewakuacyjne czy boczne również. Potrzebowałam czegoś spektakularnego.
Przez chwilę przyszedł mi na myśl helikopter, który przy odrobinie szczęścia czekał pusty na dachu. Ta opcja jednak odpadała, ponieważ nie miałam wątpliwości, że nie poradzę sobie w zapanowaniu nad maszyną. Ani też oczywiście wcale nie miałam szczęścia. Kto normalny zostawiałby uruchomiony helikopter w samotności. Krążyłam ślepo po korytarzach, wiedząc, że marnuję czas. Z każdym metrem odnosiłam wrażenie, że nie byłam sama. Jasne, w szpitalu krząta się masę ludzi. Pacjenci, lekarze, pielęgniarki, sprzątaczki. Czułam jednak palący wzrok na plecach. Odwróciłam dyskretnie głowę, ale nikogo nie zobaczyłam. Jedna pielęgniarka zaczytana w trzymane dokumenty, pacjent krążący z niepokojem, kobieta rozmawiająca przez telefon. Nic nadzwyczajnego.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i przyspieszyłam. Po chwili ponownie spojrzałam za siebie. Zmienili się pacjenci. Jakiś lekarz biegł do jednej z sal. Natomiast pielęgniarka z papierami nadal szła kilka metrów za mną. Zmarszczyłam brwi. Nie wyglądała na nikogo niebezpiecznego.
Skręciłam gwałtownie w drugi korytarz i przyspieszyłam. Po chwili dotarłam do schodów, po których szybko zbiegłam. Teraz byłam sama, a raczej sama z ową pielęgniarką. Zeskoczyłam z ostatnich dwóch stopni i skryłam się za zakrętem. Po chwili zobaczyłam sylwetkę kobiety w różowym uniformie. W odpowiednim momencie bez zastanowienia napadłam na nią. Zaskoczenie, które wywołałam, pozwoliło mi na przyszpilenie jej do ściany. Łokciem docisnęłam gardło blondynki do jasnych kafelek, a nogi rozstawiłam szerzej, aby móc stabilniej stanąć.
— Śledzisz mnie? — syknęłam rozdrażniona. Twarz kobiety jedynie rozświetlił szeroki uśmiech, ukazujący rząd równych białych zębów. Zmarszczyłam brwi, a zaraz potem upadłam na podłogę.
Czułam, jak nieprzyjemne strumienie krążą od pasa po całym ciele. Wydawało mi się, że żyły buzują we mnie, drżą i mrowią. Zawładnęły mną konwulsje, a krzyk rozdarł ściany korytarza. Stojąca nieopodal kobieta wybuchnęła śmiechem. Kiedy nieco doszłam do siebie, zakołysała mi przed oczami paralizatorem. Wykrzywiłam wargi z bólu, czując nadal, jak moje serce uderza o żebra z zawrotną szybkością.
— Na ile ty to ustawiłaś — wyjąkałam, zaciskając powieki. Ledwo czułam nogi, nie wspominając już o pasie.
— Wystarczająco dużo, aby uzyskać taki efekt. — Wyraźnie zadowolona schowała przedmiot do kieszeni. Schyliła się i pomogła mi wstać. Wykręciła mi ręce na plecy i razem ruszyłyśmy pustym korytarzem. — A mówił doktorek, żebyś niczego nie próbowała — nadal szydziła — mam ją, kierujemy się właśnie do wyjścia pięć E.
Czułam narastającą irytację. Gorączkowo myślałam, co jeszcze mogłabym zrobić. Jak dorwie mnie Mark, to za parę minut padnę martwa. A nie, jednak nie padnę. W końcu muszę żyć, więc tortury powinny wystarczyć. Warknęłam pod nosem. Nad moim losem musiał czuwać człowiek, który bawił się w Boga. A tym człowiekiem zapewne był szef całej tej szajki. Ponownie zaczęłam myśleć nad tym, po co to wszystko. Byłam nieinteresującą dziewczyną wyrwaną od rodziny z przeżyciami. Nie potrafiłam niczego konkretnego. Moimi jedynymi przyjaciółmi była ironia i pech. Dorastałam w domu pełnym przemocy i alkoholu. Jedyne oparcie wyjechało za granicę lata temu. Potem została mi już tylko silna Klara. Nikt więcej poza prawdziwym "ja" i tym wykreowanym. A tu się okazuje, że jednak dla kogoś jestem istotna.
Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym narazie głowy, zwłaszcza że miałam teoretycznie wszystkiego dowiedzieć się w swoim czasie. Poważniejszym problemem była jak najszybsza ucieczka. Mimo wszystko nie zamierzałam sprawdzać, na ile im pozwolił szef. Może bez ręki też stanowiłam kuszący towar.
Sytuacja była słaba, ale nie tak bardzo, jak myślałam. Mogłam szybko się wyswobodzić, o ile nadal dysponowałam wystarczającą ilością siły. Z tym byłby problem. Postanowiłam jednak spróbować. W końcu moje dłonie trzymała tylko drobna kobietka, a nie muskularny wysoki mężczyzna. Poczekałam chwilę, rozluźniając przy tym mięśnie. Chciałam ponownie wykorzystać element zaskoczenia. Moja towarzyszka nie dała się jednak zbić z tropu.
— Niczego nie kombinuj — mruknęła i mocniej zacisnęła palce.
— Nie ma to, jak kobieta, co? — zadrwiłam.
— Ktoś w końcu musi myśleć w tej organizacji — zaśmiała się wraz ze mną.
— Co dalej? — zapytałam, kiedy w oddali zobaczyłam drzwi prowadzące na tyły budynku.
— No cóż... oddam cię w ręce Lucasa i Marka, wrócę do szpitala, wezmę niby-urlop i poczekam na kolejne zadanie.
— Pytałam o to, co dalej ze mną. — Wywróciłam teatralnie oczami.
— No to... oddam cię w ręce Lucasa i Marka, a oni najlepiej wiedzą, co dalej z tobą zrobić.
Wydęłam policzki niezadowolona z tego pomysłu.
— Przeżyję?
— Musisz — odpowiedziała szybko, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że nie nawiązuje to do żadnej sympatii od jej osoby, a wydanego rozkazu.
— Z czterema kończynami, głową i włosami? — dopytywałam. W sumie nawet nie wiedziałam skąd u mnie ta nagła skłonność do rozmowy. Może usiłowałam zabić jej czujność, a może odwrócić uwagę od tego, że za moment zostanę przekazana w ręce znanych mi bandytów...
Kiedy już wyszłyśmy na zewnątrz, kobieta rozglądnęła się dookoła w poszukiwaniu chłopaków. Dopiero teraz mogłam ją zlustrować, zwracając uwagę na szczegóły. Śliczna, wysoka blondynka z kobiecymi kształtami, najprawdopodobniej zbliżona wiekiem do Marka. Z długimi nogami i lazurowymi oczami musiała być marzeniem każdego chłopaka.
— Tego nie mogę ci obiecać — odparła, nie patrząc nawet w moim kierunku — tam są — dodała, odwracając nas i kierując wzdłuż budynku. Wlekłam się jak najwolniej, chociaż czas tutaj niewiele zmieniał. Uniosłam głowę i od razu dostrzegłam Marka siedzącego na masce wyścigowego modelu audi. Ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami wbijał we mnie mordercze spojrzenie. Bez tych wszystkich opatrunków na nosie na nowo nabrał poważniejszego wyglądu. Bestia czekająca na swoją owieczkę. Natomiast na twarzy Lucasa ujrzałam minimalny uśmiech. Chociaż próbowałam, jak mogłam, chyba nie powstrzymałam strachu wywołującego niezdrowo blady odcień skóry.
— Jest i ona! — przywitał nas blondyn. Od razu mnie przejął, wykazując się przy tym zaskakującą delikatnością. To jednak nie stanowiło pocieszenia. Cisza przed burzą?
— Pilnuj lepiej swojej zabaweczki — rzuciła ze śmiechem dziewczyna. Naprawdę ciężko było mi zrozumieć ten ich czarny humor.
— Zabaweczki — zakpił Mark, który już nie spojrzał na mnie, odkąd podeszłam do samochodu — prędzej by go na żywo wykastrowała, niż pozwoliła sobie cokolwiek zrobić.
— Zabawne — prychnął w jego stronę i wepchał mnie do auta. Nie chciałam nawet myśleć nad sensem ich rozmowy.
— Dobra chłopaki, muszę lecieć na praktyki — słyszałam przytłumiony głos "pielęgniarki" — zastanowię się nad takim kolorkiem. — Z uśmiechem wskazała na mnie.
— Na pewno byłoby ci bardzo ładnie. — Lucas podszedł do dziewczyny i pomierzwił jej starannie upięty kok.
— Spieprzaj — warknęła, odpychając kolegę.
— Ruszamy — przerwał ich potyczki Mark — świetnie się spisałaś, Stello — rzucił na odchodne i wsiadł z przodu po stronie pasażera.
— A jak inaczej! — Pomachała im blondynka i niespiesznie odeszła, wyciągając z kieszeni papierosa. Lucas przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik wydał głuchy warkot. Skuliłam się na siedzeniu, nie wiedząc, co mnie mogło czekać. Nikt nic nie mówił, co było dla mnie jeszcze bardziej nie do zniesienia. Nienawidziłam poczucie niepewności.
— Nieźle namieszałaś, złotko — przemówił w końcu Mark. W jego głosie nie wyczułam irytacji czy złości. Był po prostu obojętny.
— Mogę pożegnać komplet palców? — prychnęłam ironicznie, ale w głębi duszy drżałam z niepokoju, co odpowie.
— O tym nie słyszałem, ale jak dostaniemy taki cynk, to będę pierwszą osobą, która pozbawi cię chociaż opuszka — zapewnił, spoglądając do tyłu z szerokim uśmiechem.
— Myślę jednak, że tym razem spodobają ci się nasze warunki — uznał Lucas rozbawionym tonem. Zmarszczyłam brwi.
— Aż tak jestem dla szefa ważna? — Chytry uśmieszek zawitał na mojej twarzy. Może tym razem udałoby mi się kogoś podejść.
— Powiedzmy — mruknął Mark, a w lusterku zobaczyłam, jak wykrzywia usta.
~~~
Siedziałam w salonie na jednej ze skórzanych kanap. Lucas usiadł naprzeciwko mnie, a Mark wybrał dla siebie krzesło przy blacie kuchennym.
— Jakie macie warunki? — zapytałam w końcu, wyczerpana długotrwałą ciszą. A może to tylko mi tak się dłużyło?
— Dałaś niezły popis na mieście... — zaczął Mark, odgarniając włosy za ucho, by móc swobodnie mnie zlustrować.
— O taaak, to było niesamowite — przerwał mu Lucas z zachwytem, mrugając w moim kierunku. I tym razem postanowiłam to zignorować.
— DLATEGO — brunet przy blacie zgromił go spojrzeniem — uznaliśmy wszyscy, że zasługujesz na większy szacunek.
Zatrzymałam się na słowie "wszyscy". Moje domysły podpowiadały, że nie mówi tylko o sobie i Lucasie. Nie była to ich decyzja, a raczej szefa i może nawet pozostałych członków gangu.
— Do sedna — ponagliłam.
— Możesz mieszkać tutaj, tak jak my — wtrącił znowu Lucas.
— Jaki jest haczyk? — Uniosłam brew.
— Nie przerywaj, to się wszystkiego dowiesz, złotko — prychnął ponownie Mark. Wywróciłam teatralnie oczami na jego komentarz.
— Zacznijmy od tego, że wszelakie niebezpieczne przedmioty zostały zabezpieczone. Noże, brzytwy, siekiery, scyzoryki, klucze, łopaty... — Lucas jeszcze przez chwilę wymieniał na palcach.
— Generalnie wszystko, co może nas zabić lub poranić — przerwał mu brunet.
— Po drugie będziesz miała pewne obowiązki.
— Brakuje nam tu kobiecej ręki. — Mark poruszył znacząco brwiami, na co wykrzywiłam usta.
— Pranie, sprzątanie, mycie podłóg... — Ponownie wymieniał Lucas, ale tym razem ja mu przerwałam.
— Nie będę waszą służbą — warknęłam, sztywniejąc.
— Uważaj, bo kciuka stracisz. — Triumfalny uśmiech wykrzywił twarz bruneta, na co prychnęłam pod nosem.
— Oczywiście niecały dzień i nie bez przerwy — pośpiesznie zapewnił Lucas — będziesz miała czas wolny, czas na posiłki, czas na mnie — ściszył głos, jakby Mark nie miał tej ostatniej kwestii usłyszeć. Pomimo starań, chłopak w kuchni chrząknął i znowu spojrzał na niego wymownie.
— Coś jeszcze? — prychnęłam niezadowolona z dotychczasowych warunków.
— Znaleźliśmy ci opiekuna, na wypadek, gdybyś jednak coś knuła — kontynuował Mark, a następnie wsadził dwa palce do ust i zagwizdał głośno.
Przez wielkie otwarte okno balkonowe wskoczył pies. Pisnęłam, kuląc nogi na sofie. Masywne łapy zaraz wylądowały koło mnie na skórze. Małe oczy rozświetlone niebezpiecznymi ognikami osadzone na wielkim łbie wierciły mi dziurę w czole. Zwierzak dyszał ciężko, ukazując szereg ostrych, żółtawych zębów. Po sekundzie szczeknął donośne, a ja odniosłam wrażenie, że od tego barytonu zadrżały ściany.
— Co to za bydlę? — pisnęłam nadal przestraszona. Mark wstał i podszedł do nas. Pogładził wielki łeb psa, który nadal wygłodniale na mnie spoglądał.
— Omen — przedstawił nas — rottweiler, który będzie od teraz twoim cieniem. Jest doskonale wyszkolony. Jeden fałszywy krok, a nie tracisz palca, tylko całą rękę.
Przełknęłam ślinę. Nie wątpiłam w siłę i sprawność tego zwierzęcia. Wystarczająco dobrze widziałam pracę mięśni, szerokość szczęki i wielkość łap.
— Omen — Lucas zwrócił uwagę psa. Ten zaskomlał jak mały szczeniak i podbiegł do niego. Zaczęli przepychać się pomiędzy sobą na przywitanie. Zwierz wydawał z sobie dzikie warknięcia i pomruki, a po chwili ponownie zaszczekał. Dopiero teraz zauważyłam na jego szerokiej szyi grubą czarną obrożę z wystającym szeregiem kolców.
Nie mogłam odkleić od niego wzroku. Obserwowałam, jak masywne łapy zderzają się ze skórą blondyna po drugiej stronie malutkiego stolika. Pazury zostawiały na rękach Lucasa czerwone sznity, ale chłopak nie zwracał na nie uwagi. Pysk co jakich czas kłapał w powietrzu, o włos nie zostawiając w potrzasku nosa gangstera. Ponownie przełknęłam ślinę, wyobrażając już sobie, jak ten bydlak rozszarpuje mi gardło. Chyba że też rozumiał wystarczająco dobrze rozkazy szefa i był gotowy pozbawić mnie każdej części ciała, ale na tyle, na ile mogłam pozostać przy życiu.
— No to witaj w domu, złotko — szepnął mi do ucha Mark, a ja podskoczyłam, zapominając o jego obecności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top