Rozdział 52
Dzień: 242
Temat: Nietypowe zajęcia
Dzisiejszy dzień był... dziwny.
Ponownie miałam lekcję z panią psycholog, jednak nie w jej gabinecie. Wylądowałyśmy daleko od miejsc, gdzie zwykle przebywałam. Idąc mrocznymi korytarzami dopiero poznawałam wielkość tego obiektu. A może to dalej jeszcze nic?
Wiele zakrętów, korytarzy i mijanych drzwi później wpuściła mnie do pewnej sali. Po zapaleniu światła moim oczom ukazał się mężczyzna przywiązany do krzesła. Był zakneblowany, a w jego oczach widziałam czyste przerażenie. Musiałam przyznać, że to mnie zaskoczyło.
Psycholog przybliżyła nam stoliczek, na którym ujrzałam wiele ostrych narzędzi. Noże, skalpele, scyzoryki, kosy. Do tego jeszcze pałki, druty, kwasy i zapalarki. Szybko zeskanowałam przedmioty i już domyślałam się, po co tutaj jesteśmy.
Następnie kobieta pokrótce opisała historię nieszczęśnika przed nami. Był to członek bractwa, który w ostatnim czasie popełnił karygodny błąd. Odpowiadał za transport. Przewoził towary z miasta do miasta, czy państwa do państwa. Kierował samochodami, ciężarówkami, statkami, samolotami, helikopterami. Wszystkim, co miało silnik. Ponadto czasami zajmował się transportem Nowicjuszy w czasie testów. Zarabiał godnie, miał swój dach nad głową, dbano o jego bezpieczeństwo. A jemu nadal coś nie odpowiadało.
Teraz siedział w podziemiach, ponieważ dopuścił się zbrodni.
To, co zrobił, pozostawało dla mnie tajemnicą. Jeszcze nie byłam członkiem bractwa, więc nikt nie musiał mi wcale o tym mówić. Polecenie było proste - przeprowadź tortury.
Coś mi mówiło, że znałam tego mężczyznę. Może nie bez powodu psycholog nie podała mi nawet jego imienia. Moja podświadomość jednak nie potrafiła go ulokować w żadnym miejscu. Dlatego bez skrupułów cięłam, rozrywałam i zaznaczałam, walcząc sama ze sobą. Usiłując poskromić obrazy z tortur Calluma. Ten człowiek w jakiś sposób zaszkodził szefowi. To było najważniejsze. Nic innego już nie miało znaczenia. Zasługiwał na karę.
Wykorzystałam każde narzędzie ze stolika. Krzywdziłam go przez co najmniej dobrą godzinę. Rozwiązując ręcznik, który był wciśnięty do jego ust i obwiązany za głową, na podłogę upadło kilka zębów. On sam wyglądał niebywale mizernie. Płakał, charczał, jęczał. Ociekając krwią, siedział krzywo na krześle, podtrzymywane przez grube liny. Zacisnęłam usta, powtarzając w głowie, że dobrze zrobiłam. Sama pani psycholog powiedziała, iż wykonałam kawał dobrej roboty. Przytaknęłam skinięciem, nie mogąc oderwać wzroku od jego twarzy. Znałam go. Widziałam. Ale skąd?
Zostawiając go samego, zgasiłyśmy światło i wyszłyśmy z pomieszczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top