Rozdział 49
Dzień: 100
Temat: Pudła
Tego dnia po zajęciach nie zostałam odprowadzona na kolację, tylko do gabinetu psychologa. Zdziwiło mnie to trochę. Już się wystraszyłam, że popełniłam jakiś błąd. Nie o to jednak chodziło.
W pomieszczeniu poza panią psycholog była jeszcze jedna kobieta i mężczyzna. Nie wiedziałam jaką rolę odgrywali, dopóki nie wyjęli pistoletów zza paska, a ja sama nie dostałam do ręki naładowanego rewolweru. Zanim przeszliśmy do konkretów, pokrótce przedstawiono mi, jak wyglądała sytuacja. Ich trójka - uzbrojona i zabezpieczona kamizelkami kuloodpornymi. Ja jedna, uzbrojona lecz nie zabezpieczona, trzymająca w ręku swój los. Jeden strzał, który by ich skrzywdził, równałby się z moją śmiercią. Proste.
Następnie przeszliśmy do zadania.
Zwrócili moją uwagę na stolik przykryty płachtą. Pod nią, jak się potem okazało, stały trzy takie same, dosyć spore kartonowe pudła. Wymagali ode mnie, abym oddała strzał do dowolnego. Był jednak pewien haczyk. Jak to powiedziała pani psycholog...
Jedno z tych pudeł - oczywiście nie wiedziałam które - skrywało coś żywego. Inne coś, co od dawna nie żyło. Ostatnie coś, co nigdy nie dawało oznak życia. Na ślepo miałam zadecydować, w co strzelam, kierując pocisk jak najniżej. Albo uśmierciłabym jakąś istotę, albo podziurawiła coś, co równie dobrze mogło być zwłokami jakiegoś żyjątka, albo też wbiła kulę w bezwartościowy przedmiot. Oczywiście o ile dobre były moje założenia po słowach pani psycholog. Często mnie zaskakiwali nielogicznymi rozwiązaniami.
Długo patrzyłam na kartony, mierząc co chwila do innego. Ręka mi drżała. Po kolei przypominałam sobie wszystkie osoby, które uśmierciłam. Psa skazanego przeze mnie na śmierć. Sytuacje, gdy mierzyłam do kogoś z pistoletu.
A dlaczego to robiłam? Bo mnie sprowokowali. Przez ich chore testy musiałam pójść tą drogą. Niby nie planowali niczyjej śmierci, ale ciężko było mi w to uwierzyć...
A teraz? Co żyjącego może być pod jednym z pudeł? Pies, kot, a może niemowlę? W zasadzie zmieściłoby się, ale wątpiłam, żeby wtedy panowała w pomieszczeniu taka cisza. Chyba że to po prostu ja straciłam słuch.
Wybrałam cel. Nałożyłam palec na spust. Przymknęłam oczy, odliczając do trzech. Zamiast jednak w ostatecznej chwili strzelić, opuściłam rękę. Nie chciałam tego. Zmusili mnie do wielu rzeczy. Do wielu morderstw. Do kolejnego już nie. Nie ważne co było pod pudłem - nie zamierzałam dla nich zabijać. Taki mały bunt. Pierwszy od dłuższego czasu.
Ukarali mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top