Rozdział 34
Siedziałam przed znanym mi gabinetem ich szefa, nie wierząc, że ponownie wylądowałam w tym miejscu. Wpatrywałam się ślepo w jeden punkt, powtarzając sobie w myślach, że nic mi nie grozi. Momentami jednak trudno było w to uwierzyć.
Na korytarzu towarzyszył mi Lucas, Mark i Sam. Callum natomiast siedział w środku, zapewne męczony przez szefa pytaniami odnośnie ostatnich wydarzeń. Zagryzłam wargę, nie mogąc uwierzyć, że mogę mieć na sumieniu kolejną osobę. Co prawda to nie było do końca świadome działanie, ale jednak moja wina. Co się ze mną działo?
Sam nerwowo dreptał po korytarzu, czym doprowadzał mnie do furii, ale nie byłam w stanie zwrócić mu za to uwagi. Przez cały ten czas oczekiwań, odkąd wraz z Callumem przybyli do rezydencji w Dubaju nie spojrzał w moim kierunku ani razu. Wcale nie dziwiłam się. W końcu jego brat przeze mnie teraz siedział wewnątrz gabinetu, możliwe, że wysłuchując właśnie wyroku śmierci.
Czas spędzony na skórzanej kanapie był okrutnym, zdecydowanie zbyt długim oczekiwaniem. Może to tylko ja odniosłam takie wrażenie, ale byłam pewna, że mijały już godziny, odkąd zajęliśmy korytarz przed masywnymi drzwiami. W końcu jednak moje nieme błagania zostały wysłuchane. Usłyszałam szczęk zamka, na co momentalnie poderwałam się. Ujrzałam Calluma prowadzonego przez dwóch umięśnionych mężczyzn w garniturach i ciemnych okularach przeciwsłonecznych. Ich miny nie wyrażały żadnych emocji, podczas gdy moje szalały. Czułam, jak odpływa mi krew z twarzy na widok miny chłopaka.
- Call! - przerażenie w oczach Sama było dla mnie jak kolejny cios. Doskoczył do brata, usiłując go zatrzymać. - Gdzie cię prowadzą? Call!
Chciał chwycić bliźniaka za rękę, jednak mężczyzna idący po stronie bruneta odepchnął go na tyle mocno, że Sam uderzył plecami o ścianę.
- Callum! - wołał nadal za nim, z jakiegoś powodu nie ruszając za bratem - CALLUM! Gdzie oni cię prowadzą?! Call! Powiedź coś do cholery!
Histeria w jego głosie spowodowała, że nogi zaczęły mi drżeć. Nie mogłam przestać myśleć, że właśnie ostatni raz widzę blondyna na oczy. Nie mógł tak skończyć.
- Klara Rouse. - Przemówił głęboki głos, przez który wzdrygnęła się. Z trudem oderwałam wzrok od znikających w odległym korytarzu sylwetek trzech mężczyzn i stanęłam przodem do drzwi. W moim kierunku patrzył podobnej budowy oraz w takim samym garniturze i okularach facet. Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, więc Mark chwycił mnie za nadgarstek i razem weszliśmy do gabinetu.
Od mojego ostatniego razu nic nie uległo zmianie w tym pomieszczeniu. Szef nadal siedział w fotelu z wysokim oparciem tyłem do mnie. W powietrzu unosił się mocny dym z cygara, powodując, że cały gabinet był zamglony. Po obu stronach wzdłuż ścian w dalszym ciągu w równym rzędzie stało kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu mężczyzn wyglądających na ochroniarzy. Mark pchnął mnie w stronę paru krzeseł poustawianych przed masywnym biurkiem w centrum pomieszczenia. Niechętnie do nich podeszłam, oglądając się przez ramię. Mój towarzysz zajął miejsce koło mężczyzny, który nas wpuścił, a do mnie dopiero teraz dotarło, że Lucas nie wszedł razem z nami. Zmarszczyłam brwi, rozmyślając, dlaczego zatem brunet był obecny przy tej rozmowie. Nie miałam wątpliwości, że ochroniarze szefa posiadali masę broni, a w takim wypadku nie miałam szans poradzić sobie z nimi.
- Siadaj, Klaro - przemówił do mnie szef zaskakująco obojętnym tonem. Przeświadczenie, że nic nie mogli mi zrobić, powoli traciło na sile. Jednak jeżeli to miało być moje ostatnie spotkanie z szefem, chciałam, aby zapamiętał mnie jako prawdziwą Klarę Rosue. Odchrząknęłam zatem nieistniejącą chrypę, wyprostowałam nieznacznie plecy, przyjęłam bojową minę i usiadłam na krześle, zakładając nogę na nogę. Z całych sił usiłowałam na moment wyrzucić ze swojej głowy Calluma. Przeszkadzał mi. Jednak ostatecznie i tak czułam się pewniej. Byłam gotowa na wszystko.
- Już siedzę, może pan zacząć - prychnęłam ironicznie gdy uznałam, że cisza trwała o wiele za długo. Kpiący uśmiech zalśnił na mojej twarzy.
- Wspaniale - odparł oschle szef - gratuluję, przeszłaś pomyślnie Rekrutację.
Zmarszczyłam brwi, zaskoczona jego słowami. Spodziewałam się, że mężczyzna poruszy całkowicie inny temat. Mojej ucieczki do Davida, może dalszych wyjaśnień odnośnie mojego pochodzenia i tego, czego chcą. Natomiast Rekrutacja...
- Nie przypominam sobie, abym składała w jakiekolwiek miejsce jakieś papiery. - Poprawiłam się na krześle, z trudem panując nad nerwami.
- Twój głos w całej tej sytuacji jest najmniej ważny. Istotne są wyłącznie predyspozycje.
- Cenię szczerość u ludzi - zakpiłam, co tym razem szef przemilczał - czym w ogóle jest ta cała Rekrutacja? O czym rozmawiamy?
- Zacznijmy może od początku. Powiem ci, w jaki sposób pracuje moje bractwo, jeśli chodzi o przyjmowanie nowych członków.
Kiwnęłam głową, po chwili zdając sobie sprawę, że mężczyzna nie mógł tego zobaczyć.
- Oczywiście - mruknęłam, czekając na rozwiązanie całej tej zagadki.
- Życie w bractwie nie jest łatwe. Straty w ludziach są ogromne, dlatego nie mogę polegać na dobieraniu pracowników poprzez zaufanie zyskane z czasem. Szybko to zrozumiałem, dlatego opracowałem pewien system.
Słuchając go, pomyślałam, że jeżeli skazuje na śmierć swoich pracowników za takie pierdoły, jak występek Calluma, to nie dziwię się, że straty są ogromne. Nieodpowiedzialne działania bywają okrutne w skutkach. Postanowiłam jednak swoje spostrzeżenia pozostawić dla siebie.
- Jest on podzielony na parę faz. Pierwsza to Obserwacja. Specjalni ludzie wyłapują zwykłych obywateli z odpowiednimi predyspozycjami. U ciebie było ich sporo, a z czasem doszedł jeszcze miły bonusik.
- Jakie na przykład? - Uniosłam brew, naprawdę nie wiedząc, co takiego mogło zainteresować mężczyznę.
- Talent na drodze. Technika wykradania samochodów. Twardy charakter. Do tego byłaś o tyle atrakcyjnym łupem, że wychowywałaś się w dosyć... patologicznej rodzinie. Prawdopodobieństwo, że nikt nie zgłosi twojego zaginięcia, było bardzo wysokie. Oczywiście tak czy tak poradziłbym sobie z tym, ale to za dużo papierkowej roboty, obietnic i pieniędzy. Ahhh i nie zapominajmy jeszcze o pochodzeniu.
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i mocno zacisnęłam palce na przegubach. Nie mogłam uwierzyć, że takie niuanse były w stanie przechylić szalę na moją niekorzyść. Bo ukradłam trochę samochodów? Bo potrafiłam jeździć? Cięty język, rodzina, która ma mnie w dupie? Absurd.
- Po Obserwacjach następuje Łapanka. Do tej roboty wysyłam raczej tego, kto jest wolny i znajduje się najbliżej miejsce zamieszkania wybranego Nowicjusza.
Nowicjusz. Już kiedyś to słyszałam. Teraz miałam okazję w końcu zrozumieć kto to taki. Wszystkie te biedne osoby, które w jednym momencie zostały oderwane od swojego świata i wciągnięte w całe to bagno.
- Potem następuje Rekrutacja. Nowicjusze są poddawani testom, które mi powiedzą, czy faktycznie warto było ich porywać. Jeżeli nie, zostają zabici, ponieważ gdyby zostali wypuszczeni, mogliby niepotrzebnie próbować przysporzyć mi kłopoty. Jak się już pewnie domyślasz, każdy twój dzień był jednym wielkim testem. Nawet zamknięcie w piwnicy. Raz, bo było nam potrzebne do ułożenia specjalnego planu, a dwa; chciałem zobaczyć, co zrobisz. Jak wybrniesz z całej tej sytuacji.
- Rozumiem, że wiadomość, iż chcę się zagłodzić, poruszyła wszystkich w bractwie - prychnęłam, nie mogąc uwierzyć w to, jakim ten człowiek był barbarzyństą.
- Nowicjusz nie może się zabić albo zostać zabity w czasie testów. Tylko mój rozkaz jest w stanie to zrobić. Dlatego postanowiliśmy dać ci pole do popisu. Fałszywą nadzieję, aby powróciły ci siły.
Prychnęłam pod nosem. Doskonale.
- Nie myśl sobie, że moi ludzie to ofermy. Lucas bez trudu przebiłby ci opony, ale nie takie miał zadanie. Od początku też wiedzieliśmy, iż ukryłaś się w przymierzalni w sklepie ze strojami kąpielowymi. Zawsze wiedzieliśmy gdzie jesteś i co robisz.
Po moich plecach przebiegł dreszcz. Nadajnik. Musiałam go zlokalizować, a następnie usunąć.
- Nie myśl sobie też, że masz nadludzkie zdolności. W walce wręcz w życiu nie poradziłabyś sobie z kilkoma mężczyznami naraz. Mieli sprawdzić twoją reakcję. Czy się poddasz, czy też przystąpisz do ataku. I muszę przyznać... ta sprzączka od paska bardzo mi przypadła do gustu.
Nie mogłam tego słuchać. W głowie mi się to nie mieściło. Wszystko było jednym wielkim kłamstwem. A David uważał, że byłam oszukiwana nawet od chwili narodzin. No dobra... jeśli chodzi o testy, to trochę się tego spodziewałam. Ale nie sądziłam, że były robione na taką skalę. Ci ludzie byli po prostu chorzy.
- Rzeczą, której nie miałem w planie, a która mimo wszystko zadowoliła mnie, to twoje morderstwa. Tego jeszcze nikt nie dokonał. Podziwiałem również u ciebie talent związany z motoryzacją, który przejawiałaś na każdym kroku oraz cięty język i spryt. Ciągle rozmyślałem, czy jesteś tak bardzo odważna, czy też tak mało zależy ci na przeżyciu. Teraz ta odpowiedź jest mało istotna.
- A sytuacja z motorem? - przerwałam mu dziwnie brzmiącym głosem - o co chodziło z przetestowaniem sprzętu?
Śmiech szefa wypełnił gabinet, a mnie od tego dźwięku zmroziło. Zadrżałam niekontrolowane, zagryzając wewnętrzną stronę policzka, aby przypomnieć sobie swoją rolę.
- Sprowadzenie cię do warsztatu miało generalnie pokazać mi twoją wiedzę na temat motoryzacji. Takie trochę czyste zainteresowanie. Ciekawość ludzka. Dokładnie powiedziałem chłopakom, co ci mają obiecać, sądząc, że to cię skusi. Wzdłuż toru w różnych punktach byli poustawiani ludzie, gotowi nieść ci pomoc medyczną. Było tam tylko paru lekarzy, ściskający wszystko, co potrzeba, gdyby musieli przeprowadzić operację od razu pod bramą garażową. Reszta stała tam, aby interweniować w każdym momencie tego wydarzenia. Przenieść cię. W miarę możliwości w jakiś sposób inaczej pomóc. Sam motocykl natomiast to był cud technologii. Lucas, nasz elektryk, informatyk i generalnie złota rączka bractwa, wstawił mu kilka przydatnych urządzeń własnej roboty wykonane specjalnie na tego typu zadania. Kiedy Rick usiadł u siebie za komputerem, wyskoczył mu panel sterowania całą maszyną. Ponadto na jego monitorze pojawił się szkielet twojej maszyny i dokładnie widział, co w danej chwili pobudzasz do pracy. Mógł to kontrolować. Lucas zrobił różnego rodzaju świetne zaciski, dzięki którym w pewnym momencie nie mogłabyś już przyspieszyć albo dodać więcej nitra. Do tego blokady na koła, a nawet urządzenie, które w razie potrzeby przejęłoby kontrolę nad kierownicą. Nie było jednak większej potrzeby w pomaganiu ci. Spokojnie, nie było też możliwości, abyś odniosła jakieś większe szkody.
Czułam, jak kręci mi się w głowie od natłoku informacji. To było czyste szaleństwo. Do tego Lucas, który stworzył to wszystko? W głowie się nie mieściło. Wiedziałam, że ma funkcję elektryka w bractwa, ale... nie zdawałam sobie sprawy z tego, na jakim poziomie może być jego praca. Monitoring, jakieś mikrofony, pierwsza osoba do wszelkich usterek. Ale tworzyć jakieś specjalne urządzenia, które robią za mózg motoru? Tego nigdy bym się po nim nie spodziewała. W moim odczuciu był za dużym głąbem. Zawsze ich miałam za bandę przygłupów, a teraz wyszło na to, że za takich musieli robić. Trzeba być naprawdę inteligentnym, aby udawać debila na takim poziomie. Albo też władać niemałym doświadczeniem. Przy tym wolałam pozostać.
- Po co to wszystko? Żebym wstąpiła do bractwa? A skąd pomysł, że będę chciała? Rozumiem, zapewne moje zdanie nie jest brane pod uwagę, ale jak ktoś jest zniechęcony, to chyba nie idzie mu w pracy zbyt dobrze - mówiłam z lekką irytacją w głowie, niemającą nic wspólnego z furią, która płonęła wewnątrz mnie.
- Tak, to wszystko by sprawdzić, czy da się z ciebie zrobić członka naszej brygady. Twoje zdanie faktycznie nie ma żadnego znaczenia. Nie możesz już nic zrobić. Natomiast jeśli chodzi o twoją wydajność, to od tego jest specjalne szkolenie - powiedział tak obojętnie, jakby wcale nie chodziło o całkowite zrujnowanie mojego życia. Zdecydowanie wyprowadzał mnie z równowagi.
- Jakie znowu szkolenie? - warknęłam.
- Do tego za moment przejdziemy. Teraz natomiast podyskutujmy o incydencie z Davidem.
Mały uśmieszek wpłynął na moją twarz. Wbijałam mordercze spojrzenie w fotel, wyobrażając sobie człowieka siedzącego w nim. Wyłącznie ton jego głosu działał na moją wyobraźnię, która podsuwała mi obraz dojrzałego, łysiejącego mężczyznę w koszuli rozchodzącej się na brzuchu. Obwisłe policzki, gęste brwi. Zapewne niewiele miało to wspólnego z prawdą, ale nie potrafiłam myśleć o nim inaczej.
- Czyli jednak udało mi się was zaskoczyć - rzuciłam z nieukrywaną dumą. Szef bractwa przemilczał tę uwagę, więc wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam wypowiedź. - Co chce pan wiedzieć?
- Przede wszystkim dlaczego z nim poszłaś. Jesteś rozsądną dziewczyną, dosyć nieufną z tego, co zdążyłem zauważyć. A uwierz, miałem na ciebie oko przez większość czasu.
Ponownie zaschło mi w gardle na wieść, jak dokładnie byłam monitorowana. Ciekawe, czy ten zdradziecki Lucas skonstruował również czytnik moich myśli. Po plecach przebiegł mi dreszcz, gdy zrozumiałam, że to w sumie nie było takie niemożliwe.
- Miał mi zdradzić trochę faktów o was - mruknęłam już nieco wyczerpana.
- I co ci wyjawił? - dopytywał.
- Tylko jaki jest wasz wspólny cel. Streścił też trochę historię mafii - mówiłam powoli i ogólnikowo.
- Co jeszcze? - naciskał szef, a ja wiedziałam, o jaką informację mu chodziło. Przewróciłam oczami.
- Mówił o moim pochodzeniu oraz o co wam dokładnie chodzi. Jakie macie plany wobec mnie - wyjaśniłam, a tę wiadomość przetrawił chwilą ciszy.
- Dobrze - przemówił w końcu - faktycznie, zapewne miał rację. Jeśli jednak uważasz, że posiadasz jakiś immunitet, bo możesz mnie do czegoś doprowadzić, to się mylisz. Byłaś interesująca, ponieważ masz w sobie coś, czego potrzebuję. Twoje pochodzenie traktowałem właśnie jako ten miły bonus.
Wbiłam wzrok w swoje kolana, tracąc ostatnią pocieszającą myśl. Chociaż, może gdyby jednak ta cała włoska krew była jedynie kłamstwem, wtedy i tak zostałabym przy życiu. Jako członek bractwa.
Podniosłam głowę, spoglądając a fotele. Równie dobrze mógł teraz kłamać, a potem mnie zamordować. Tym ludziom nie można było w nic wierzyć.
- Co z tym szkoleniem? - zapytałam w końcu, przypominając sobie o zapewne najistotniejszej teraz części ich działania. Zamiast odpowiedzi, ujrzałam, jak szef wysuwa rękę zza fotela, trzymając w niej duży, czarny segregator. Zmarszczyłam brwi, patrząc na przedmiot.
- Bierz - potrząsnął nim nieco zirytowany, na co szybko zareagowałam. Odbierając od niego segregator, zwróciłam uwagę na rękę, która była jedynym fragmentem ciała mężczyzny, który ujrzałam. Miał na sobie garnitur, tak jak przypuszczałam. Do tego na jednym z pulchnych palców lśnił złoty sygnet. Skóra natomiast była nieco zniszczona i udekorowana licznymi plamami wątrobowymi czyli był starszy, niż zakładałam.
Jego dłoń zniknęła, a ja wróciłam wzrokiem na segregator w moich rękach. Na okładce była przyklejona kartka z napisem "KLARA ROUSE". Pewne obawy przemknęły mi przez głowę, jednak gdy otworzyłam ściskany przedmiot, ujrzałam jedynie masę pozapinanych koszulek biurowych. Zmarszczyłam brwi, niewiele z tego rozumiejąc.
- Po co mi to? - prychnęłam z lekką pogardą dla bezwartościowego upominku.
- Wysyłam cię teraz do Podziemnego Ośrodka Szkoleniowego Erickson. Spędzisz tam cały rok. Na miejscu będziesz chodziła na różnego rodzaju zajęcia, które wyszkolą cię na prawdziwego członka mojego bractwa. Zostaniesz zaopatrzona w kartki, które zapełnisz swoimi szczerymi opiniami, refleksjami, spostrzeżeniami i odczuciami po każdych lekcjach lub gdy poczujesz potrzebę coś po prostu zapisać. Bez przeszkód możesz nas wyzywać, przeklinać to miejsce, życzyć nam śmierci. Następnie z tym segregatorem będziesz chodziła na zajęcia z psychologiem. Dlatego właśnie twoje prawdziwe emocje są kluczowe. Pomoże to potem ułożyć specjalny grafik dla was.
To wszystko było dla mnie jakąś abstrakcją. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Rok pod ziemią? Na jakimś chorym szkoleniu? Skoro zakładał, że mogę im życzyć śmierci, to znaczy, iż nie spotka mnie tam nic przyjemnego. Jeszcze do tego te zajęcia z psychologiem... chyba nie przypadną mi do gustu. Świat wokół mnie zawirował. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni zajęć w zamkniętym, podziemnym ośrodki. Zwariuje tam.
- A tutaj masz jeszcze teczkę - wyciągnął w moim kierunku zielony przedmiot, a ja drżącą dłonią przejęłam go od niego - dasz ją mężczyźnie, który powiat cię w ośrodku.
Już nie miałam siły otwierać drugiej teczki. Uznałam, że najwyżej zrobię to później. Może w czasie drogi do tego dziwnego miejsca. Teraz za bardzo głową mi pękała, pożerana strachem.
- Wszystko jasne? - zapytał, a ja nie potrafiłam wypowiedzieć żadnego słowa - Mark przekaże cię w ręce pilota, który zadba o twój transport. Możesz pożegnać się z moimi chłopakami, bo szybko ich nie ujrzysz.
Z opóźnieniem dotarło do mnie, że spotkanie dobiegło końca. Wraz z przekroczeniem progu tego gabinetu rozpocznę nowe życie. Życie, które już nie będzie nigdy w pełni zależało ode mnie. Teraz wszystko będzie w rękach szefa.
Dopiero ręką Marka przypomniała mi, że pora się zbierać. Przyciskając do piersi segregator i teczkę, wstałam. Teraz zdałam sobie sprawę, że drżałam na całym ciele. Mężczyzna pod drzwiami otworzył je już, a moim oczom ukazał się nieco przestraszony Lucas i całkowicie załamany Sam, skulony pod ścianą. To mi przypomniało o jednej rzeczy.
- A co z Callumem? - rzuciłam przez ramię, próbując stanąć, jednak Mark ciągnął mnie w stronę korytarzu.
- Dostał to, na co zasłużył. - Szef szybko uciął rozmowę twardym tonem. Następnie nie pozostało mi nic innego, jak wyjść z tego pomieszczenia. Szczęk zamykanych drzwi utwierdził mnie w przekonaniu, że teraz będzie zupełnie inaczej. Nie chciałam tego, nie potrzebowałam, a jednak nie miałam wyjścia. Całkowita kontrola szefa nad moim życiem już się zaczęła.
- Klara! - Lucas chwycił mnie za rękę. Spojrzałam na niego roztargniona, zapewne ze strachem wypisanym na twarzy. - Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Tam da się przeżyć - zapewniał pośpiesznie, ponieważ Mark wcale nie miał w planach robić dłuższych postoi. Ciągnął mnie tą samą drogą, którą wcześniej podążał Callum. Lucas natomiast został gdzieś za nami. - Jeszcze kiedyś się spotkamy! - obiecał, a ja uznałam, że takie zapewnienie nie mogło już bardziej zepsuć tego dnia.
Z Markiem dotarliśmy do końca korytarza, a tam na nas czekał inny mężczyzna. Byłam zbyt załamana, by zwrócić uwagę na jego wygląd fizyczny. W głowie kłębiło mi się zbyt dużo myśli.
- Do zobaczenia za rok, złotko. - Usłyszałam jeszcze pożegnanie Marka, a następnie zostałam przekazana w łapy nowego towarzysza. Posłał mi obrzydliwy uśmiech, który już nie wywołał u mnie żadnej dodatkowej emocji. W jego objęciach wkroczyłam na początek drogi do nowego świata.
Na początek drogi do nowego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top