Rozdział 29

- Generalnie moim zadaniem tutaj jest dopilnowanie pracy samochodów pod względem technicznym - mówiła ciągle Rox, prowadząc mnie do innego stanowiska - wszelkie oklejania, polerowania, czyszczenia i cała ta kosmetyka to nie dla mnie.

Po sensacji z niemal rozjechanym Timem każdy wrócił do pracy, jednak kiedy mijaliśmy kolejnych pracowników, czułam na sobie ich spojrzenia. Starałam się nie spoglądać w ich stronę, tylko zwracać uwagę na rzeczy, które pokazywała mi kobieta przede mną i chłonąć jej słowa.

- Zostajesz u nas na tydzień? - zapytała, spoglądając przez ramię w moim kierunku. Kiwnęłam głową, a wtedy wróciła spojrzeniem przed siebie. - Świetnie. Dzisiaj cały dzień spędzisz ze mną w części samochodowej. Jutro będziesz w motocyklowej, a przez resztę dni pięć godzin pod moim okiem i pięć u mojej dobrej kumpeli z drugiej sekcji.

- A Rick? - Zmarszczyłam brwi z zaskoczenia. Byłam przekonana, że to on będzie moim głównym towarzyszem w tym tygodniu.

- On? Coś ty - parsknęła śmiechem - jest zajęty eksportem i importem, do tego jeszcze dochodzi mnóstwo papierkowej roboty, doglądanie lawet i prowadzenie ich po klientach. - Machnęła ręką. Kiwnęłam głową w geście zrozumienia, ale nie zauważyła tego.

- Tooo... co będziemy dalej robić? - zapytałam, tracąc już rachubę, gdzie dziewczyna mnie prowadzi. Zauważyłam, jak podnosi rękaw kombinezonu i patrzy na zegarek.

- Teraz pójdziemy przed warsztat. Zaraz Callum i Sam od ciebie powinni nam przywieźć dwa niesprawne porschaki. Rick je odbierze i pokaże chłopakom nowe nabytki, a w tym czasie my będziemy próbowały znaleźć usterkę. Potem odstawiamy auta na odpowiednie stanowiska i pójdziemy zreperować silnik w mercedesie-AMG. Kojarzysz?

- Coś tam o nim słyszałam - zaśmiałam się. Wyszłyśmy przed warsztat i stanęłyśmy pod ścianą, czekając na bliźniaków. Wodziłam wzrokiem po całym placu, wspominając sytuację sprzed kilkudziesięciu minut. Na drodze w dalszym ciągu wyraźnie było widać ślady gumy. Musiałam przyznać, że byłam z siebie dumna.

- Jak ci się podoba w nowej skórze? - zagadnęła Roxanne po chwili krępującej ciszy. Wyczułam na sobie jej wzrok, jednak nie popatrzyłam w kierunku dziewczyny. Zamiast tego obserwowałam jeżdżące po placu samochody.

- W nowej skórze? - zapytałam z udawanym rozbawieniem - zbyt mało z tego wszystkiego rozumiem, żeby cokolwiek ocenić.

- Wiele o tobie słyszałam - ciągnęła po chwili namysłu, ignorując moje poprzednie słowa - podobno dajesz nieźle popalić chłopakom - dorzuciła ze śmiechem. Sama nie potrafiłam powstrzymać szerokiego uśmiechu.

- Nie pozostają mi dłużni. - Wzruszyłam ramionami.

- Niby tak, ale przeważnie Nowicjusze nie mieszkają z czterema dorosłymi mężczyznami - rzuciła ironicznie. Zmarszczyłam brwi. Kolejny raz w krótkim odstępie czasowym spotkałam się z tym dziwnym określeniem.

- Nowicjusze? Kim oni są? - zapytałam, tym razem odwracając głowę w kierunku Rox. Zagryzła wargę, zdecydowanie za długo zwlekając z odpowiedzią.

- Myślę, że nie powinnyśmy o tym rozmawiać - uznała w końcu szczerze - mogłabym mieć poważne problemy.

Przekrzywiłam głowę, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- U kogo problemy? U Ricka? - widziałam zakłopotanie na jej twarzy, co tym bardziej prowokowało mnie do dalszych pytań - bo chyba jemu podlegasz, prawda? Jesteś pracownikiem warsztatu.

- Klara, nie do końca wszystko wygląda tak, jak myślisz - w końcu przerwała mój potok słów - musisz szerzej otworzyć oczy i patrzeć bardziej... schematycznie.

Miałam zadać kolejne pytanie, ale akurat wtedy na plac wjechała laweta. Przez szybę w drzwiach pasażera ujrzałam Calluma, który pomachał w naszą stronę. Nim wielki pojazd wykręcił tak, aby stanąć tyłem do drzwi garażowych, dotarł do nas Rick. Zaczął nawigować bliźniaków, nie zwracając uwagi ani na mnie, ani na Rox. Dziewczyna raczej i tak nie zauważyła tego szczegółu, ponieważ była za bardzo zajęta lustrowaniem unieruchomionych maszyn na rampie. W końcu pojazd stanął, a bliźniacy zeskoczyli do nas na parking. Ich twarze ozdabiały szerokie uśmiechy, kiedy witali Ricka i Rox.

- Jak tam nasza pociecha się sprawuje? - zapytał Sam ze śmiechem, a następnie przyciągnął mnie do siebie, obejmując wokół szyi. Wykrzywiłam usta w grymasie niezadowolenia, ale nie potrafiłam uciec przed jego silnym uściskiem.

- Nieźle już nabroiła. - Szef warsztatu popatrzył znacząco w moim kierunku, ewidentnie chcąc podkreślić, że o wszystkim już wiedział. Posłałam mu nonszalancki uśmiech, puszczając przy tym oko. Przez kilka kolejnych sekund kontynuowaliśmy niemą rozmowę, a potem mężczyzna zaczął okrążać lawetę, dokładniej przyglądając się samochodom.

- Co tam zrobiła? - Słowa Calluma były skierowane do Rox, która automatycznie z rozbawieniem popatrzyła w moim kierunku.

- Dużo by opowiadać - wzruszyła ramionami - napędziła niektórym trochę strachu.

Sam odsunął się nieznacznie ode mnie, chcąc dokładniej zlustrować moją twarz. Wykorzystałam okazję i uciekłam spod jego dłoni. Stanęłam w bezpiecznej odległości od chłopaków i przybrałam pewną siebie postawę.

- Ed was pozdrawia. - Rox zmieniła szybko temat, parskając śmiechem. Chłopcy uczynili to samo, a ja uniosłam jedną brew, nie rozumiejąc, o czym mówią.

- W życiu w to nie uwierzę - prychnął Callum.

- Ja uwierzę - powiedział jego brat w zamyśleniu - chyba wiszę jej samochód.

- O tak! - moja towarzyszka gorliwie pokiwała głową - codziennie odlicza dni twojej zwłoki i rzuca parę... wyjątkowo trafnych określeń na twój temat.

- Ile to już? - Sam podrapał się po głowie, wykrzywiając twarz.

- Rok, dwa miesiące i dziesięć dni - wyrecytowała z szerokim uśmiechem.

- Ouuuu... dobra, wyładowujemy samochody i zwiewamy. - Klepnął Calluma w ramię i podszedł z powrotem do drzwi od strony kierowcy.

- Faktycznie sporo ludzi cię tu zna... - zaczęłam, zanim chłopak zdążył zamknąć się w wozie i uruchomić silnik, ale szybko mi przerwał.

- O tak, kochana - wyszczerzył zęby z dumą wypisaną na twarzy - jak ci mówię "znam wszystkich" to znaczy, że w tym momencie idę do domu naprzeciwko i tam przyjmują mnie z otwartymi ramionami. - Wyprostował plecy, patrząc na mnie z błyskiem w oku.

- Naprzeciwko mieszka Rosaline - wtrącił Callum, wspinając się na palce i patrząc przez ogrodzenie okalające całą posiadłość dobre kilkanaście metrów przed nami.

- No dobra, tam by mnie nie przyjęli z otwartymi ramionami. - Sam wykrzywił twarz w grymasie, zapominając o swojej dumie. Razem z Rox parsknęłyśmy śmiechem.

- To właśnie chciałam powiedzieć! - krzyknęłam, kontynuując poprzednią myśl - wszyscy cię znają i z siekierami wyczekują.

- Nawet nie wiesz, jak dobrze strzeliłaś! - Moja towarzyszka ponownie się roześmiała. W tym czasie Sam wywrócił oczami i zamknął drzwi, a do naszego grona doszedł Rick zajęty rozmową z Callumem. Dwóch mężczyzn wyszło z warsztatu i wskoczyli na lawetę, odbezpieczając pierwsze auto. Stanęłyśmy z Roxanne nieco dalej, obserwując, jak żółty porsche zjeżdża po rampie, a następnie Sam musiał podjechać nieco do przodu, by drugi zmieścił się zaraz przed nim.

- Za co Sam wisi tej lasce auto? - zapytałam, gdy drugi porsche stanął przed warsztatem, a bliźniacy jeszcze na moment weszli do budynku prowadzeni przez Ricka. Cisza pomiędzy Rox a mną nieco mnie już denerwowała.

- Założyli się na imprezie o najlepszy samochód ze swoich garaży... nie wiem, czy powinnaś wiedzieć resztę - spojrzała na mnie krzywo.

- No dawaj - ponagliłam Rox gestem ręki. Wydęła wargi, jeszcze chwilę myśląc zapewne o tym, czy faktycznie mówienie mi o tym, to dobry pomysł, a potem ostatecznie odpuściła.

- W połowie imprezy pojechali na najbliższy komisariat i zaczęli skakać po dachach policyjnych wozów. Prowokowali tym gliny. Kto nie zostanie schwytany przez nich, ten dostaje samochód. Jeśli obydwoje uciekną, auta zostają na swoich miejscach. Obydwoje zostaną złapani, wymiana bryk.

- I co? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, doskonale wiedząc, jak cała ta historia musiała się zakończyć, ale potrzebowałam usłyszeć do na głos.

- Przymknęli Sama na dwadzieścia cztery - parsknęła śmiechem na to wspomnienie. Powiodłam wzrokiem w kierunku bruneta za kierownicą lawety, wyobrażają sobie tamto zajście.

- I go wypuścili? Gangstera? - Otworzyłam szerzej oczy. Myślałam, że schwytanie członka gangu to dla policji rarytas. Zwłaszcza gdy ten członek jest idiotą i sam im się wepcha w łapy.

- Należy do bractwa, a bractwo ma policję w garści. Szef uzgodnił z sierżantem, że w ramach kary dla niesfornego podopiecznego, posiedzi sobie w celi, na spokojnie wytrzeźwieje i wróci, a zniszczone samochody wymienią na nowe BMW.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. To miało sens.

- Ale nie myśl sobie, że to zawsze tak działa - dodała szybko Rox - Sam i Callum odgrywają zbyt dużą rolę w bractwie, a takie przewinienie było zbyt błahe. Zwykle nieco inaczej to wygląda.

Wyczułam w jej głosie przestrogę. Jakoś ciężko mi było w to uwierzyć, zwłaszcza patrząc na zachowanie moich oprawców, a nawet moje. Kojarzyło się to bardziej z sielanką niż z gorliwe przestrzeganymi regułami.

- Czyli jak wygląda? - zapytałam z nieukrywaną kpiną. Rox zlustrowała mnie wzrokiem, unosząc wysoko brwi.

- Narazie nie musisz zawracać sobie tym głowy.

Miałam o coś jeszcze zapytać, ale akurat teraz przejechała koło nas pusta laweta. Sam opuścił szybę po swojej stronie i pomachał do nas razem z Callumem.

- Do zobaczenia w domu, Klara! - Usłyszałam jeszcze jego krzyk, a następnie odjechali, zostawiając dwa samochody przed bramą garażową.

- Chodź się tym zająć. - Rox klepnęła mnie w ramię i nie czekając, ruszyła w kierunku aut. Po chwili wahania poszłam za nią, wyrzucając z głowy wszelkie sprawy związane z gangiem. Wolałam zostawić sobie to na potem, a narazie wyciągnąć z dziewczyny jak najwięcej.


~~~

- Dobra, to tyle na dzisiaj - powiedziała, zamykając maskę mercedesa. Starła rękawem pot z czoła i zerknęła na mnie. Siedziałam po turecku tuż za nią i uważnie obserwował jej końcowe dokręcania.

- Mogę się przejechać? - Wskazałam palcem na biały sportowy samochód, czekając tylko na ten moment. W odpowiedzi usłyszałam jedynie jej śmiech.

- Może wystarczy już jak na pierwszy dzień w pracy. - Mrugnęła do mnie i wyprostowała plecy. Sięgnęła do stojącego obok regału i odkręciła swoją butelkę z wodą. Ciągle nie spuszczała mnie z oka. Przekrzywiłam głowę, mrużąc oczy.

- O co ci chodzi? Myślisz, że jak nie będziesz mnie obserwować w każdej wolnej chwili, to cię powalę na ziemię i przekuję czymś szyję? - zironizowałam, nieco zmęczona po całym dniu - uwierz mi, gdybym miała taki plan, to zrobiłabym to zaraz po tym, gdy kazałaś mi tu usiąść.

- Nie o to chodzi - wywróciła teatralne oczami, odstawiając wodę i zajmując się sprzątaniem wszystkich narzędzi - pomóż mi - rozkazała, a ja niechętnie musiałam ponownie wstać na nogi i zbierać rozrzucone dookoła klucze, nożyki, szmatki i inne tego typu rzeczy.

- Więc o co? - kontynuowałam, przysuwając bliżej nas szafkę na kółkach, w której chowano wszelkie zestawy narzędzi na tym stanowisku.

- Wiele o tobie słyszałam i po prostu próbuję cię rozgryźć i wyrobić sobie jakąś opinię, która chociaż trochę wyjaśniłaby mi poszczególne zdania na twój temat - powiedziała obojętnie, a ja przekrzywiłam głowę, rzucając jej podejrzliwa spojrzenie. W rozmowach z nią odnosiłam wrażenie, że była bardzo szczera. Każde słowo wypływające z ust Rox było przemyślane, dobrze dobrane. Jej wypowiedzi często można było zrozumieć dwojako, co było zagraniem godnym podziwu. Od tego, czy mnie w danym momencie okłamała, zależała wyłącznie moja interpretacja. Żadnych wykrętów. No i oczywiście nie usłyszałam tego wyprowadzającego mnie z równowagi "dowiesz się w swoim czasie". Jak o czymś nie mogła mi powiedzieć, to to właśnie w ten sposób mi przekazywała. "Nie mogę ci powiedzieć". Prosty, niedenerwujący przekaz.

- Obserwowanie wiele ci nie da. Musiałabyś bliżej mnie poznać - stwierdziłam, chociaż wątpię, czy nawet to by jej pomogło. Wiele bliższych mi osób i tak nie potrafiło jednoznacznie określić mojej osoby.

- Tu się mylisz - rzuciła pewnym siebie tonem - obserwacja i wyciąganie wniosków to mój dar.

- Doprawdy? - zaśmiałam się, odwracając w jej stronę głowę. Przytaknęła, dumnie wypinając pierś. - Zatem to dla mnie zaszczyt, że sprawiam ci problem. W zasadzie... to właśnie jest mój dar.

Skarciła mnie spojrzeniem, jednak i tak na jej twarzy zakwitł nieudolnie tłumiony uśmiech. Szybko odsprzątałyśmy stanowisko i zgasiłyśmy światła.

- Co się stanie z tym mercedesem? - zapytałam, kiedy zaczęłyśmy odchodzić od maszyny. Ostatni raz zerknęłam na białą maskę i powędrowałam za towarzyszką.

- Ktoś teraz ładnie go wypoleruje, wyczyści i przetransportuje do Włoch z trzydziestoma innymi samochodami.

- Trafi do mafii? - rzuciłam z zamyśleniem, wspominając urywki z wykładu Lucasa. W dalszym ciągu jednak temat bractw, gangów, szajek i całego tego fachowego nazewnictwa był dla mnie czarną magią.

- Nieee - jej ton głosu brzmiał, jakbym właśnie wypowiedziała największą głupotę, którą mogłabym wymyślić - oni mają własne, zaufane warsztaty. Nie jesteśmy w tak przyjaznych stosunkach, a w zasadzie to nawet nie jesteśmy w żadnych stosunkach.

Rozmawiając, opuściłyśmy budynek i ruszyłyśmy parkingiem w kierunku furtki prowadzącej na prywatną posesję Ricka.

- To kogo tam zaopatrujecie? - dopytywałam naprawdę zainteresowana tym tematem. Nieco zaskoczyła mnie ich potęga.

- Gangi. W zasadzie to my tylko zaopatrujemy dwa gangi. Najwięcej dobrych maszyn zgarnia szef twoich kolegów, o ile tak mogę o nich powiedzieć. Wozy, które zostają, transportujemy albo właśnie do Włoch, albo do Hiszpanii. Więcej kontraktów nie mamy podpisanych, ponieważ wiesz... przez wiele kilometrów wozimy komuś drogocenne samochody, które wstawiamy prosto do garażu. Wiadomo, że musimy być kimś zaufanym, bo nikt wysoko postawiony w tym fachu nie weźmie sobie kilkanaście aut od obcych z tak daleka. Moglibyśmy podstawić bomby i zrobić zamach na polecenie ludzi z bractwa.

- Opłacało się wchodzić Rickowi w układ z szefem tego całego bractwa? - zapytałam z niewyraźną miną. Przechodziłyśmy koło jego domu, dlatego nieco ściszyłam głos, na wypadek, gdyby siedział gdzieś w oknie i mógł usłyszeć, że o nim rozmawiamy.

- Żartujesz? - prychnęła - wchodząc w układ z bractwem, czyli organizacją o szczebel niżej od mafii, Rick stracił układy w trzech państwach. Zostały mu jeszcze dwa i oczywiście szef. Dodatkowo wiedział, że zbyt wiele kontraktów już nie podpisze, bo inne grupy mogłyby się obawiać przekupstwa. Jednak teraz nie musi zawracać sobie głowy, które auta warto przejąć, a które nie. Zgarnia wszystko, nie przepuszczając dzięki temu wielu okazji, ponieważ ten legendarny szef bractwa to pewne źródło. Dochody Ricka znacznie wzrosły i nic poza tymi trzema organizacjami nie jest mu potrzebne do szczęścia. Zresztą i tak nie ma czasu na latanie i proszenie się o klientów.

Bez słowa ponownie kiwnęłam głową. Schowałam ręce w kieszeniach ramoneski i powolnie przemierzałam trawnik z Rox. W końcu wyszłyśmy przed bramę, czekając przy drodze na Lucasa, który miał mnie odebrać. Powinien w zasadzie za moment już być.

Myślałam nad słowami Roxanne. Szef tych moich łamag zgarniał sporą ilość aut, które teoretycznie miały iść na jego potrzeby, a sam również zajmował się handlem. To wskazywało tylko na jedno.

- Szef chłopaków nie lubi nadstawiać karku? - zapytałam po chwili milczenia. Zobaczyłam, jak na twarzy mojej towarzyszki pojawia się zdumienie. Z szeroko otwartymi oczami powiodła wzrokiem wokół nas i zrobiła krok w moim kierunku. Mocno chwyciła mnie za łokieć, na co zmarszczyłam brwi, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Co ty wygadujesz? - ściszyła głos niemal do szeptu. Byłam zaskoczona jej reakcją. O co chodziło?

- Nooo, bierze samochody od Ricka i sam nimi handluje, może nawet na większą skalę, niż ten twój szef warsztatu. Przypuszczam, że odkupuje od niego auta, a potem sprzedaje z większym zyskiem. Dzięki temu zarabia i jeszcze nie zawraca sobie głowy przechwytywaniem maszyn. W końcu kradzieże to niebezpieczne, bardzo strategiczne skoki, podczas których może się wydarzyć dosłownie wszystko. Śpi spokojnie, a pieniądze same napływają.

Rox wyglądała na oszołomioną tą wypowiedzią. Zastygła w bezruchu, w dalszym ciągu zaciskając palce na moim łokciu. Oderwałam na moment wzrok od jej ciemnych oczu i ponad głową dziewczyny ujrzałam nadjeżdżający samochód. Szybko rozpoznałam mustanga Lucasa.

- Widzę, że jesteś również niezła w knuciu - przyznała z aprobatą - ale to nie do końca tak. Prawie, może trochę, ale nie całkowicie. Twój szef też sporadycznie organizuje kradzieże.

- Nie mój - przerwała jej szybko. Posłała mi blady uśmiech, ale przestałam już zwracać na nią uwagę. Akurat koło nas stanął Lucas, a ja usłyszałam dźwięk odblokowanych drzwi. Blondyn opuścił szybę po stronie pasażera i zerknął w naszą stronę.

- Oooo, to z tobą Klara spędza staż? - rzucił do Rox - dawno cię nie widziałem.

Dopiero teraz kobieta puściła moją rękę, a z jej twarzy zniknął ten dziwny wyraz. Przestała uporczywie patrzeć na mnie, jakby potrafiła przeszyć wzrokiem nawet duszę.

- Faktycznie, nie mieliśmy wielu okazji - przyznała, wracając do łagodnej, sympatycznej barwy głosu. Schyliła się nieznacznie, aby spojrzeć na Lucasa przez opuszczoną szybę.

- Wskakuj, Klara - blondyn kiwnął w moją stronę głową - mam nadzieję, że wytrzymujecie ze sobą. Tydzień to kawał czasu. Takie niewiniątko wiele mogłoby nabroić - parsknął ironicznie śmiechem, mierzwiąc moją fryzurę. Odtrąciłam szybko rękę Lucasa, posyłając mu mordercze spojrzenie. Skąd się wzięły u chłopaków te dziwne gesty? Zupełnie jakby odbierali córkę ze szkoły, w której spędziła pierwszy dzień. To było okropne.

- Według mnie jest okey - ponownie wróciłam spojrzeniem do Rox - mogłybyśmy się dogadać. - Mrugnęła w moją stronę, co odwzajemniłam uśmiechem.

- W innych okolicznościach byłabyś całkiem znośna - przyznałam, delikatnie wyznaczając granicę. Z tą dziewczyną wszystko było w porządku, nawet bardzo w porządku, ale nie wolno mi było zapomnieć, że należy do tej samej społeczności, co Lucas, Mark, Sam i Callum. Reperowała skradzione auta i przystosowywała do potrzeb grup przestępczych. Nie miałam pewności, czy miesiąc przed moim porwanie nie naprawiała samochodu, którym mnie przewieźli do tej pierwszej rezydencji.

- Dobra, musimy już jechać - przerwał blondyn koło mnie i machnął ręką w kierunku Rox.

- Do jutra - rzuciła, przybierając dziwną minę, której nie potrafiłam rozgryźć.

- Do jutra. - Kiwnęłam głową w jej stronę, a następnie Lucas ruszył, zostawiając dom Ricka wraz z jego warsztatem daleko za nami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top