Rozdział 26

Walka zaczęła się błyskawicznie. Mark naparł na mnie, wymachując pięściami. Zrobiłam unik, odskakując w tył, potem w ostatniej sekundzie mignęłam przed jego ręką w prawo, następnie w lewo, a na koniec musiałam opaść do pozycji klęczącej. Mężczyzna był niezwykle szybki. Wydałam z siebie zduszony jęk. Nadal na mnie napierał, aż w końcu poczułam za sobą ścianę. Zobaczyłam, jak Mark unosi nogę, aby podciąć moje, więc wykorzystując fakt, iż za swoimi plecami miałam płaszczyznę, podskoczyłam i wymierzyłam kopniaka w brzuch, tym samym odrzucając od siebie chłopaka. Opadłam na nogi, które się nieco pode mną ugięły i spojrzałam, jak brunet odlatuje do tyłu. Na moment zabrakło mu tchu, ale mimo wszystko utrzymał równowagę i po chwili dezorientacji ponownie zmniejszył dystans między nami. Tym razem jednak byłam na to gotowa. Zacisnęłam palce na kastecie i w odpowiednim momencie wymierzyłam cios w policzek. Metalowe kolce na końcu broni przeorały po twarzy Marka, robiąc dwie głębokie bruzdy. Usłyszałam jego syk, a gdy spojrzał na mnie, zobaczyłam wściekłość w niebieskich oczach. Przez moment poczułam niemiły uścisk w żołądku od tego morderczego zerknięcia. Zaraz o tym jednak całkowicie zapomniałam, bo Mark właśnie wyjął jedną ze swoich broni.

Krzyknęłam, gdy z odległości jakiegoś metra rzucił w moim kierunku nóż. Zjechałam plecami po ścianie i ciężko opadłam na tyłek. Ostrze natomiast utkwiło kilkanaście centymetrów nade mną. Idealnie na wysokości mojego brzucha. Wypuściłam głośno powietrze z płuc i sięgnęłam po narzędzie Marka. Taki minus jest rzucaniem nożami. Automatycznie się je traci.

W chwili, gdy ostrze z trudem opuściło ścianę, brunet dopadł do niej, opadając ręką na pustą przestrzeń. Wykorzystałam jego chwilę roztargnienia i podcięłam mu nogi, jednocześnie pociągając się za nie i wychodząc spod ciała mężczyzny, nim ten zdążył na mnie opaść. Stał za blisko ściany i czołem boleśnie o nią zarył. Krzyknął przeciągle, ale nie pozwolił sobie już ja stratę czasu. Nim zdążyłam skoczyć na jego plecy, ten przeturlał się na bok. Uderzyłam mocno kolanami o podłogę, przez co jęknęłam przeciągle. Uniosłam głowę i jedynie przez sekundę ujrzałam kawałek krwawiącego policzka. Zaraz potem to Mark wskoczył na moje plecy. Opadając klatką piersiową na podłogę, przypomniałam sobie słowa Lucasa z dnia, kiedy niby dał mi "lekcję"

"Nigdy nie pozwól przyszpilić się do ziemi. Inaczej po tobie."

Wypuściłam powietrze z płuc, gdy ciężkie ciało Marka usiadło na moich plecach. Dodatkowo łańcuch wbił się do mojej skóry, wywołując ból. Wyciągnęłam ręce do przodu, aby nie wylądowały pod nogami bruneta. Ten chwycił mnie za włosy i pociągnął w górę, wywołując następną falę cierpienia. Stęknęłam, wyginając się do tyłu.

- W tym momencie prawdziwy przeciwnik podczas prawdziwej walki poderżnąłby ci gardło - wyszeptał do mojego ucha, przejeżdżając ostrzem wzdłuż szyi. Zadrżałam. Było to jednak na tyle delikatne muśnięcie, że nie przebił skóry. Odetchnęłam z ulgą, a zaraz potem z mojego gardła wyrwał się krzyk. Zamiast zranić w gardło, chłopak dźgnął moje ramię. Byłam przekonana, że dokładnie w miejscu, w którym miałam bladą bliznę pozostawioną przez Omena. Poczułam ciepłą ciesz i poderwałam się do przodu, jednak nawet nie drgnęłam na pół centymetra, ponieważ ciężar przeciwnika mi to uniemożliwiał.

Byłam w potrzasku. Sytuacja wyglądała na tyle gorszą od ten podczas walki z Lucasem, że leżałam na brzuchu. Nie miałam jak wykonać takiego manewru, jak wtedy. Byłam odcięta od każdej broni z wyjątkiem jednej.

Ponownie zacisnęłam dłoń w pięści i wymierzyłam cios kastetem. Odginając rękę do tyłu, trafiłam w udo mężczyzny. Stęknął, ale nie zrobiłam mu ani większej szkody, ani nie zadałam większego bólu. Brunet natomiast szybko chwycił moje nadgarstki i przyszpilił je do podłogi. Przygryzłam wargę, ponieważ od każdego tego typu wysiłku moje ramię na nowo pulsowało bólem. Musiałam jednak to zrobić.

Gwałtownie wyciągnęłam ręce do przodu, wykorzystując fakt, że Mark unieruchomił je zginając w łokciach. W efekcie niespodziewanego szarpnięcia, brunet poleciał do przodu, całkowicie na mnie opadając. Poczułam, jak moje żebra nieprzyjemnie wbijają się w podłogę, ale nie pozwoliłam sobie na dekoncentrację. Zacisnęłam nadal uwięzione dłonie w pięści i wykorzystałam całą swoją siłę, aby przerzucić ciało na bok. Dzięki temu po chwili wylądowałam na jego brzuchu, ale Mark uparcie nadal zaciskał palce na moich nadgarstlach. Teraz jednak czułam delikatną przewagę nad chłopakiem. Oparłam nogi na podłodze i uniosłam swoje ciało na tyle, na ile mogłam. Następnie z impetem opadłam na chłopaka, słysząc jego stłumiony jęk. Wydusił z siebie całe powietrze, a uścisk zelzał na tyle, abym mogła wyszarpać ręce. Błyskawicznie wstałam, jednak nim się odwróciłam, Mark także był już na nogach. Na szczęście miałam na tyle czasu, by wyciągnąć kosy wetknięte za pasek spodni. Zaczęłam nimi zawzięcie machać, podczas gdy brunet odskakiwał przede mną do tyłu. Przeszliśmy przez połowę pomieszczenia, gdy nagle Markowi udało się złapać mnie w łokciu. Bez namysłu wolną ręką wymierzyłam cios w jego dłoń, ale ją także unieruchomił w powietrzu. Zacisnęłam zęby, warcząc w jego stronę. Czułam okropne pulsowanie w ramieniu, które nieco odbierało mi siły. Miałam ich jednak wystarczająco dużo, aby boleśnie kopnąć przeciwnika w krocze. Gdy się pochylił z sykiem, odwróciłam kosę i jej rączką zadałam kolejny cios w bark mężczyzny. Zawył z bólu, opadając na kolana. Jednak wraz ze sobą, do parteru sprowadził także mnie. Zaplótł ręce na wysokości moich kolan i obydwoje runęliśmy na płytki. Na oślep zaczęłam machać kosami, ale niestety ani raz nie trafiłam do celu. W tym czasie Mark klęknął na moich stopach i błyskawicznie wyjął z kieszeni bluzy scyzoryk. Ostrze wysunęło się z rękojeści i zalśniło w świetle lampy nad nami. Oszalale zaczęłam walkę z brunetem, wyszarpując przy okazji moje nogi spod jego ciężaru. Zrobiłam fikołka w tył, omijając dźgnięcia w udo. Krzyknęłam przy tym, na nowo odczuwając rwanie w ramieniu. Jednak nawet to nie przyćmiło mnie aż tak bardzo. Błyskawicznie skoczyłam na nogi i zrobiłam kilka kroków w tył. Podłoga była poplamiona moją krwią, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.

Mark ponownie rzucił się na mnie ze scyzorykiem. Cisnęłam w jego stronę kosą, ale nie po to by go zranić, lecz po to, by zyskać czas i wolna rękę. Kiedy tylko straciłam jedno narzędzie, wsunęłam dłoń pod koszulkę. Brunet w tym czasie zrobił unik, a potem na nowo zaczął kroczyć w moim kierunku. Gdy był wystarczająco blisko, oderwałam kubotan wraz z jedną szlufką i naparłam na napastnika. Ten w samoobronie machnął scyzorykiem w kierunku mojej wystawionej dłoni. Ostrze głęboko wbiło mi się przedramie, rozbryzgując krew wokół. Brunet od razu wyjął ze mnie tkwiący narząd, co wywołało jeszcze większy krwotok. Krzyknęłam przeciągle, patrząc na szybko wypływającą czerwoną ciecz. W niezranionej ręce w dalszym ciągu ściskała kosę, którą teraz z impetem rzuciłam przed siebie w przypływie impulsu. Kręcąc się w powietrzu, ostrze dotarło do nieprzygotowanego na to Marka i utkwiło w jego boku. On także wrzasnął, automatycznie wyciągając sterczącą broń.

- To było głupotą - sapnęłam, uciskając swoją krwawiącą ranę. Potok ciemnej cieczy opadł na podłogę biura z biodra mojego towarzysza w akompaniamencie jego syków i jęków.

- Wiem, odruch - wycedził przez zaciśnięte zęby, pochylając się do przodu i również uciskając głęboki sznit. Zlustrowałam Marka, rozmyślając nad nokautem. Miałam teraz idealną okazję do tego.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś informacja o czułym punkcie w łokciu zrobiła na mnie wrażenie. Odpowiedni cios w tamto miejsce, albo w przegub wywołałoby omdlenie, a w rezultacie moją wygraną. Mark był w marnym stanie. Nie znałam szczegółów na temat tego słabego punktu, ale byłam pewna, że gdybym rzuciła się na bruneta w tym momencie i zgięła bym mu recę w łokciach, uderzył by nimi boleśnie w ścianę, prowadząc do solidnego szoku nerwów.

Mając zarys planu w głowie, odsunęłam krwawiące dłonie od zrobionej przez niego rany i ruszyłam w jego kierunku. Zacisnęłam zęby, czując przejmujące pieczenie, ale nie zrezygnowałam. Z krzykiem wyciągnęłam przed siebie dłonie, aby chwycić Marka w momencie, gdy ten będzie jeszcze za bardzo zdezorientowany moimi poczynaniami.

Uniósł na mnie głowę, marszcząc brwi. W ostatniej chwili zorientował się w całej sytuacji i zrobił unik. Musnełam palcami materiał jego bluzy i chwyciłam powietrze. Ledwo utrzymałam równowage, stając gwałtownie w miejscu. Nim się ponownie odwróciłam w stronę Marka, poczułam jak łapie mnie za ramiona i pociąga w tył. Runęłam na plecy, boleśnie przy tym obijając kość ogonową. Wydałam z siebie przejmujący jęk, ale nie pozwoliłam sobie po raz kolejny przygwoździć się do podłoża. Nim chłopak wskoczył mi na biodra, zgięłam nogi i przewróciłam ciało na bok. Podwinęłam koszulkę, a z kieszeni wyjęłam końce owiniętego wokół mojej rozgrzanej skóry łańcucha. Chłopak spojrzał na to, marszcząc brwi. Wykrzywiłam usta w triumfalnym uśmiechu. Odrzuciłam za plecami jeden koniec nowej broni i złapałam drugą ręką. Odepchnęłam się stopami od podłoża i pojechałam nieco do tyłu, zwiększając odległość między mną, a Markiem. Wstałam na kilka sekund przed tym, jak brunet rzucił się na mnie. W między czasie zaczęłam kręcić łańcuchem nad głową jak lassem, a gdy mężczyzna zmniejszył dystans między nami, machnęłam nim w jego kierunku. Metal minął o milimetry nos gangstera, na co ten ze świstem wypuścił powietrze.

Obydwoje byliśmy już wyczerpani i wyraźnie było po nas widać, że pragniemy zakończyć pojedynek. Byliśmy jednak za dumni na spassowanie. Tą cechą akurat byliśmy podobni do siebie. Dbaliśmy o własne ego.

W dalszym ciągu wymachując łańcuchem, postępowałam w stronę Marka. Ujrzałam, jak w jego ręce zalśniły ciemny przedmiot, jednak nie był zakończony żadnym ostrzem. Zmarszczyłam brwi, nie przestając ani na moment atakować gangstera. Niewiele brakowało, abym przyszpiliła go do ściany i zadała mocny cios w skroń. Gdyby był odpowiednio wymierzony, mój przeciwnik zemdlałby, a ja zostałabym zwycięzcą.

Mark chyba miał inne plany. Nim przywarł plecami do połaci za sobą, zrobił coś niespodziewanego. Zanim zdążyłam to wszystko zarejestrować, już nie miałam chwili na ponowne przejęcie kontroli nad sytuacją. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, a jednak nie było sposobu, aby uniknąć najgorszego.

W pewnym momencie Mark gwałtownie kucnął, wyciągając w górę ściskany przez siebie przedmiot. Teraz dokładnie wiedziałam, czym owa broń była. Paralizatorem. A zaraz potem zrozumiałam, jaki był jego plan. Nie mogłam jednak zatrzymać łańcucha, który przeleciał w miejscu, gdzie chwilę temu była twarz mężczyzny. Zamiast tego, prześlizgnął się po paralizatorze, który Mark włączył. Prąd przeskoczył na metal, a następnie popłynął wzdłuż niego. Najpierw do mojej ręki, która automatycznie wypuściła z objęć naładowany łańcuch, a potem do bioder, gdzie pozostała część była przez nie przewieszona. Wrzasnęłam z bólu, cofając także drugą dłoń. Mimo to prąd i tak dotarł do mojego ciała i silnie podrażnił nerwy, nim puszczony łancuch swobodnie opadł na podłogę. Zaraz za nim zrobiłam to też ja, czując, jak cała drętwieje. Wykrzywiłam twarz w niemym krzyku bólu, kiedy odnosiłam wrażenie, że jakieś robactwo kąsa mnie od środka. Palce same mi się zginały i wykrzywiay, mrowiąc przy tym niemiłosiernie.

- Chyba jedna wygrałem. - Usłyszałam głos Marka, a zaraz potem przewrócił mnie na plecy. Zaciskając dłoń w pięść, wymierzył mi cios w skroń tak, jak to planowałam jemu zrobić jeszcze chwilę temu. Zazgrzytałam zębami, tracąc świadomość. Bez wątpienia nie wstanę z podłogi w tej rundzie.

Skubany wygrał.

~~~

Ocknęła się już po kilku minutach. Łatwo było dojść do takiego wniosku, ponieważ nadal przebywałam w pustym biurze, moje ciało w dalszym ciągu drętwiało, a Sam i Lucas stali nade mną, ocierając czoło chłodną szmatką. Chwilę po otworzeniu oczu, zacisnęłam mocno ręce w pięści, chociaż nie było to wcale takie łatwe. Mimo całego bólu, który z różnych powodów zalewał mnie falami, poczułam złość. Chłopcy musieli chyba szybko się skapnąć, o co chodzi.

- I tak byłaś niezła - Sam pokiwał z aprobatą głową - siedzi w tym o wiele dłużej niż ty, a wcale nie powalił cię w kilka sekund.

Prychnęłam pod nosem. Też mi coś. Oni wszyscy byli jak wyrwani z innej bajki. Jakby wcale nie należeli do tego świata, o którym mówili, tylko jej wyimaginowanego prototypu. I to że jakoś przez dłuższy czas utrzymałam się na nogach miało sprawić mi powód do dumy?

- Gdzie oni są? - syknęłam zła. Nie wiem czemu mi na tym zależało. Czyżby moja podświadomość podsuwała mi myśl, aby kontynuować walkę? Może za drugim razem wygrałabym. Wtedy na pewno byłoby mi lżej na sercu.

- Callum opatruje rany Marka - odparł Lucas - czyli to, co zaraz zrobimy z tobą - dodał, podwijając moją koszulkę. Automatycznie znalazłam w sobie na tyle energii, by strzepnąć jego ręce. W odpowiedzi wywrócił jedynie oczami. - Znowu musimy przez to przechodzić?

- Sama się opatruje - odparłam twardo, próbując wstać. Syknęłam przeciągle.

- Chyba jednak nie do końca - Sam skrzywił wargi i spojrzał na mnie z żalem. Fuknęłam w jego kierunku. Nie potrzebowałam współczucia. To tylko dodatkowy cios, przypominający mi o porażce.

- Rękę już ci opatrzyliśmy, ale dalej krwawisz z ramienia - dodał spokojnie Lucas, wyglądając bardziej na zmęczonego, niż zatroskanego. To coś nowego.

Skierowałam wzrok na swój przegub i zauważyłam sporych rozmiarów plaster. Był dziwnie wybrzuszony, a skóra w tamtym miejscu rwała.

- Jest zszyta? - zapytałam zaskoczona, przejeżdżając palcem po nierównej powierzchni.

- No jasne, była głęboka - odparł Sam, wyglądając na oburzonego sugestią, że mogłoby być inaczej.

- Ktoś z was umie szyć? - zakpiłam, oczami wyobraźni widząc już blizne, która do złudzenia przypominałaby robotę rzeźnika.

- Po twoim wypadku doktorek nauczył mnie tego i owego - Lucas wzruszył ramionami, ponownie chwytając za moją koszulkę - wiedzieliśmy że tak może zakończyć się ten wasz cały pojedynek i Sam zaopatrzył nas w parę przydatnych rzeczy.

Z tym mnie zaskoczyli. Ale patrząc na to, że to zapewne pierwsze szycie chłopaka, mogłam być pewna, że robota była spaprana. Wydęłam niezadowolona wargi i pozwoliłam w końcu na opatrzenie drugiego rozcięcia.

- Właściciel odegrał się za psa - mruknęłam przy tym, spoglądając na swoje ręce. Były całe we krwi, na co ponownie wykrzywiłam usta w grymasie.

- I to jak - powiedział Sam, znikając za moimi plecami - nawet trafił w jedną z plam, które zostały po kłach Omena.

Zacisnęłam mocniej zęby, gdy Lucas zdezynfekował rozcięcie. Pieczenie nabrało na sile, przez co uderzyłam pięścią o podłogę. Byłam coraz bardziej wkurzona na Marka. Jedyna myśl, która mnie w tym wszystkim pocieszała to fakt, że w tym momencie mężczyzna cierpiał równie bardzo, jak ja. Zapewniłam mu doskonałe przeżycia.

- To też będę musiał zszyć, bo jest głębokie - powiadomił mnie Lucas, przez co zapomniałam nawet o przejmującym bólu.

- CO?! - krzyknęłam, odwracając głowę w jego kierunku - znalazłeś nową pasję?!

- Nauczysz mnie? - zapytał z nadzieją Sam, całkowicie ignorując moje słowa.

- Tak na niej? - mruknął nieprzekonany chłopak, a czując, że zostawił mnie na moment w spokoju, odwróciłam się w ich stronę.

- Lepszej okazji nie będzie. - Na twarzy bruneta zobaczyłam kpiący uśmiech. Od razu zrozumiałam, że tylko żartował, co przyjęłam z ulgą.

- Będzie, jak za chwilę wbije ci scyzoryk w tyłek - powiedziałam, w dalszym ciągu udając zbulwersowaną.

- Dobra, mi to odpowiada - przytaknął ochoczo Lucas - ale czekajcie, najpierw przyniosę swoje zabawki.

Spojrzeliśmy, jak podnosi małe pudełeczko z podłogi i zagląda do środka. Czegoś musiało mu zabraknąć, ponieważ zaraz opuścił biuro, zamykając za sobą drzwi.

- Tak między nami - odezwał się od razu Sam ściszonym głosem - nie sądziłem, że wygrasz, ale miałem nadzieję, że Mark wyjdzie stąd chociaż na czworaka.

Parsknęłam śmiechem, czym zaraz mi wtórował.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego chciałam - odparłam z szerokim uśmiechem. Postanowiłam wykorzystać tę chwilę na pozbycie się reszty broni, która nadal była gdzieś ukryta w moich ubraniach.

- Jeśli cię to pocieszy, to żaden Nowicjusz nie podniósł nawet na niego ręki. Wiesz jaki był wkurzony tymi wszystkimi ranami? - Jego śmiech ponownie rozbrzmiał w pomieszczeniu. Zerknęłam ukradkiem na towarzysza, podczas gdy ten nawet nie zdawał sobie sprawy, co krąży mi po głowie.

Nowicjusz. Coś mi podpowiadało, że to był kluczowy fragment układanki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top