Rozdział 21
Nawet nie wiem, w którym momencie pozwoliłam na to, aby przebrać się w typowe ubrania na motor. Właśnie zapinałam kombinezon, rozmyślając tylko, jakim cudem poszłam na ten układ. Ze śmiechem zlustrowałam specjalne dodatkowe usztywnienia na kolanach i ramionach, jakby to cokolwiek miało dać. Całość była solidnie wykonana, twarda i gruba, ale to w końcu na nic się nie zdawało. Nie przy takich prędkościach i nie z tak lelawym tuningiem.
Związałam swoje włosy w kitkę obiecując sobie, że jeszcze doczekają ponownego farbowania. Wzięłam wdech, ostatni raz sprawdzając, czy wszystko na mnie leżało, tak jak powinno i wyszłam zza kotarki. Lucas, Callum, Mark i Ricki stali przy motorze, a kilku nowych mężczyzn krzątało się przy nim, nanosząc ostatnie poprawki. Odniosłam wrażenie, że w warsztacie wszystkie prace zostały przerwane, ponieważ nie panował tu już taki hałas, jak przedtem. Pewnie wieść o tym, że właściciel warsztatu znalazł frajera, który postanowił przetestować nowy sprzęt, błyskawicznie owiała cały budynek. Zacisnęłam mocno szczękę. Musiałam z tego wyjść cało, aby pokazać, że wcale nie jestem naiwnym debilem.
Pewnym krokiem podeszłam do chłopaków, rzucając po drodze okiem na piekielną maszynę. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Ciarki pokryły całe moje ciało. Z trudem przełknęłam ślinę i przeniosłam wzrok na gangsterów.
- Wyciągnij rękę - rozkazał Rick, co bardzo niechętnie uczyniłam - to na wypadek, gdyby przyszło ci do głowy uciec. - Zakołysał mi przed oczami jakąś opaską, a potem na tyle, na ile było to możliwe, podwinął rękaw mojego kombinezony. W parę sekund na ręce miałam jakieś dziwne urządzenie, które co jakiś czas lśniło niebieskim światełkiem.
- Co to jest? - zapytałam, podejrzliwie lustrując opaskę.
- Nadajnik. Będzie kontrolował, czy nie przekroczyłeś dozwolonej odległości od garażu, czyli w twoim wypadku ogrodzenie tego terenu. Jak wpadniesz na pomysł, żeby nas przechytrzyć i zwiać, zostaniesz pokopana prądem. Wtedy dopiero zobaczysz, co to znaczy niebezpieczna jazdę - prychnął, najwyraźniej dalej żywiąc urazę za krytykę. Słuszną z resztą krytykę.
- Świetnie - mruknęłam, opuszczając nieco rękaw.
- A to twój kask - dodał, gdy jeden z pracowników przyniósł mu akurat czarną, lśniącą osłonę na głowę - jest to kask szczękowy. Wewnątrz masz zamontowany mikrofon i słuchawkę, dzięki którym będziemy mogli mieć ze sobą stały kontakt. - Wręczył mi nakrycie, które ponownie krytycznie zlustrowałam.
- Myślisz, że cię usłyszę przy takim ryku silnika? - parsknęłam śmiechem. Ten człowiek teraz już mnie bardziej bawił, niż żenował brakiem inteligencji, czy zdolnościami logicznego myślenia.
- Ja tu usłyszę każde twoje słowo, ty natomiast zaraz przekonasz się, po co ci słuchawka. - Gestem ręki wskazał mi, żebym za nim poszła. Niechętnie to zrobiłam. Wyszliśmy drzwiami garażowymi na plac, gdzie miał mieć miejsce cały ten chory eksperyment. Mój wzrok padł na ogrodzenie, które otaczał budynek i które było moim ograniczeniem. Do tej pory nawet nie pomyślałam o ucieczce, a przecież gdyby nie ta opaska miałabym doskonałą sposobność do tego. Może bym przeżyła wyjazd przez bramę na tym motorze.
Stanęliśmy przodem do placu, którego do pewnego momentu oświetlały światła zapalone w każdej hali w warsztacie. Kątem oka dostrzegłam, jak Rick wyciąga paczkę papierosów i po krótkiej walce z zapalniczką, zaciągnął się. Kidy dym opuścił jego płuca, mężczyzna przeszedł do sedna.
- Widzisz tamte beczki? - zapytał, wskazując papierosem punkt daleko od nas. Zmrużyłam oczy i z trudem dostrzegłam ciemniejszy kształt odbijający się w półmroku.
- Chyba tak...
- Pierwsza twoja jazda będzie próbna, żebyś wyczuła motor. Kiedy ponownie staniesz w tym miejscu - skazał na nasze stopy - powiesz, jakie masz uwagi odnośnie jazdy. Zadam ci kontrolne pytanie, może dwa, może będę chciał o coś dopytać. Kiedy to załatwimy, ruszysz ponownie, próbując wycisnąć z tej maszyny jak najwięcej. Gdy znowu tutaj staniesz, ponownie powiesz jakie masz uwagi, ile wynosiła twoja maksymalna prędkość i inne takie bzdury. I po tym ruszysz trzeci raz, tylko tym razem z nitrem.
- Mam trzykrotnie przejechać tę trasę? - zapytałam z niedowierzaniem, otwierając szerzej oczy - nie zgadzałam się na to! Jedna podróż może być już katastrofą! - krzyknęłam, na nowo buzując gniewem.
- Kochana - Rick złapał mnie za ramiona i zmusił, abym spojrzała mu prosto w oczy - jazda kontrolna będzie wyłącznie zabawą i twoją fantazją. Zrobisz na niej, co tylko będziesz chciała. Na drugiej, pojedziesz tyle ile pozwoli ci na to maszyna. Trzecia dopiero będzie eksperymentem, ale eksperyment nie ma prawa się udać, jeśli nie będziemy mieli pomiarów, do których porównamy wyniki.
Prychnęłam sfrustrowana pod nosem.
- Pamiętaj, że to tylko TEST. Nikt tutaj nie pragnie twojej śmierci.
Zmarszczyłam brwi. Zaakcentowanie tego, że moja jazda to wyłącznie "test" pewnie miało mnie skłonić do jakiś wniosków. Nie miałam jednak na to głowy. Za dużo myśli niezwiązanych z doszukiwaniem się ukrytych znaczeń zakłócało mi rozpatrywanie tego.
- W wielu punktach w odpowiedniej odległości będą stali ludzie. Głównie po prostu ciekawscy gapie - wskazał papierosem na odległe krańce placu. Wzięłam głęboki wdech i kucnęłam głową pokazując, że wszystko rozumiem.
- Motor jest sprawny i gotowy do testu - zakomunikował ktoś za nami z warsztatu. Przymknęłam powieki, czując niemiły ucisk w żołądku. Nogi raptownie się pode mną ugięły.
- Wyprowadźcie go tutaj - polecił Rick - wiesz jak używać nitra? - zwrócił się tym razem do mnie.
- W teorii - powiedziałam, walcząc z własnym głosem, aby nie zdradził mojego wewnętrznego przerażenia.
- Nitro to... - zaczął, ale pospiesznie mu przerwała.
- Podtlenek azotu, wiem - tym razem skusiłam się, aby na niego spojrzeć - po prostu nie używałam go.
- To moja sugestia jest taka, żebyś go włączyła dopiero na powrocie przy ostatniej jeździe - kiwnęłam głową na znak zrozumienia i jeszcze raz spojrzałam na odległe beczki - zakładaj kask - polecił mi - widzimy się od poniedziałku na stażu - dodał z uśmiechem i poklepał mnie po ramieniu. Poczułam, jak cała zjedzona przeze mnie kolacja właśnie podchodzi mi do gardła. Niechętnie wcisnęłam na siebie kask i zapięłam specjalne skórzane rękawiczki. Odwróciłam się przodem do bramy garażowej. Pracownik Ricka nie odpalając nawet motoru, wytaszczył go przed warsztat i czekał, aż przejmę jego stery. Rzuciłam okiem na Lucasa, Marka i Calluma, którzy stali w progu garażu czekając, aż ruszę. Rick natomiast już gdzieś przepadł. Kilka innych jego ludzi powoli wychodziło z budynku, przerywając na moment wszelkie prace. Tak jak uprzedził mnie czarnoskóry mężczyzna, ustawili się w odległych punktach, by móc obserwować całe wydarzenie w bezpiecznej odległości.
W końcu przyszedł ten moment, w którym mój wzrok padł na podtrzymywaną maszynę. Z trudem przełknęłam ślinę i podeszłam do motoru. Przejechałam dłonią po trójkolorowym lakierze i chwyciłam za kierownicę, odbierając jednośladowiec od mężczyzny. Ostrożnie usiadłam na skórzanym siedzeniu i przerzuciłam ciężar maszyny na nogę. Bez trudu zmusiłam silnik do ożycia. Ciemną droge nagle oświetliły lampy, a ciszę rozdarł przyjemny warkot. Dodałam lekko gazu, na co maszyna błyskawicznie zareagowała. Dym wyleciał z wydechu za mną, a motor lekko zadrżał. Czułam dziwne pulsowanie i w myślach zastanawiałam się, czy to siła serca sprzętu, który dosiadłam, czy też krew, która została w szybszym tempie pompowana. Noga niepewnie mi drgnęła, uginając się lekko, ale szybko wróciły mi siły. Zwęziłam oczy wbijając wzrok w odległy, ciemny punkt.
- Słyszysz mnie? - usłyszałam głośno i wyraźnie. Moje wnętrzności wywróciły fikołka, jakby dopiero ten ludzki głos uświadomił mi, co właśnie robię.
- Tak - powiedziałam dosyć głośno i poprawiłam się niespokojnie na siedzeniu.
- Pamiętaj, trzy próby, nitro na koniec. Powodzenia, maleńka - przypomniał Rick, a potem już jedynym towarzyszącym mi dźwiękiem był warkot gotowego silnika. Wzięłam głęboki wdech zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo drżą mi ręce. Czułam na sobie presję wszystkich wokół. Każdego pracownika, który właśnie bezczelnie oczekiwał widowiska.
Ostatni wdech dla orzeźwienia. Dwa razy przekręciłam manetkę z gazem, przez co motor wydobył z siebie donośny warkot i kłęby pary. Silnik był już wystarczająco rozgrzany. Mogłam ruszać.
- Nie zabij mnie, mały - poprosiłam, pieszczotliwie klepiąc sprzęt.
Puszczałam powoli sprzęgło, minimalnie dodając gaz. Płynnie ruszyłam z miejsca, coraz większy nacisk wywierając na manetkę. Silnik cudownie pracował, spełniając moje wymogi. Szybko musiałam zmienić biegi, aby móc osiągnąć większe obroty. Licznik wskazywał już sto kilometrów na godzinę. Byłam zachwycona pracą maszyny. Szersza opona z tyłu na tym prostym odcinku doskonale współpracowała z jednośladem. Zarys beczek był coraz wyraźniejszy i większy. Kawałek przed nimi zaczęłam zwalniać, testując od razu hamulce. Były mocne i szybko spowalniały maszynę. Postanowiłam ominąć cztery ustawione blisko siebie beczki przy prędkości mniejszej od pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. W końcu to była tylko jazda kontrolna.
Zapominając na moment o definitywnie za dużej oponie, zaczęłam kłaść motor na bok, chcąc po mistrzowsku ominąć przeszkodę będąc jak najbliżej niej. Gdybym jechała na niestuningowanej Aprilii, bez problemu przeniosłabym ciężar ciała na drugi bok, dodając gazu ile tylko byłoby to możliwe. Wyrwałabym do przodu, zapewne podnosząc przednie koło i dojechałabym do celu najszybciej, jak tylko dałaby rade pojechać ta maszyna. Niestety, przy zbyt dużej oponie na którą zwróciłam uwagę, było to po prostu niemożliwe. Przy manewrze poczułam, jak tylne koło odskakuje, pokonując zakręt na boku, a nie krawędzi. Serce mocniej mi zabiło, gdy zaczęłam się radykalnie przechylać w bok. Zaciskając mocno zęby przeniosłam ciężar ciała na drugą stronę, automatycznie wywierając nacisk na przedni hamulec. Dopiero gdy wyprowadziłam maszynę, dodałam gazu, ruszając z impetem. Ponownie mną zarzuciło, ale tym razem o wiele łatwiej było mi wyjść z opresji. W zawrotnym tempie osiągałam prędkości, szybko pokonując drogę do warsztatu. Daleko przed nim musiałam jednak hamować, aby nie pozwolić sobie na ślizg. Łagodnie podjechałam pod bramę garażową, leniwie zakręcając i stając ponownie na pasie startowym. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak mocno waliło mi serce, a ciało pokryły zimne ciarki. Dyszałam podczas gdy nagły zastrzyk adrenaliny tracił na sile.
- Słyszysz mnie? - Do moich uszu dotarł nieco zdenerwowany głos Ricka. To było tylko kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. Co mnie czekało teraz?
- Tak - mruknęłam, zaciskając i rozluźniając uścisk na manetce gazu - sto kilometrów na godzinę przez trzy czwarte odcinka trasy. Następnie trzydzieści kilometrów na godzinę przy zawracaniu. Opona odskoczyła mi w bok i zaczęłam gwałtownie przechylać się na lewy bok - zerknęłam za siebie - motor wygląda na sprawny.
- Jasne, ruszaj - polecił, a ja wzięłam głęboki wdech dla uspokojenia. Teraz czekało mnie gorsze zadanie. Musiałam dać z tej maszyny wszystko.
Nie byłam w stanie przemóc się i ruszyć z impetem. Ponownie bez pośpiechu zwolniłam sprzęgło i dopiero gdy maszyna ruszyła, zaczęłam dociskać manetkę do samego końca. Gdy osiągnęłam maksimum w dodawaniu gazu, nie zwalniałam już ani na moment. Mocno zazgrzytałam zębami, gdy wskaźnik w liczniku w zwrotnym tempie przekroczył sto kilometrów na godzinę. Głośniejsze od ryku silnika, było łomotanie mojego serca. Tętno podbijało równie wysokie rejestry, jak obroty. Dobiłam do dwustu kilometrów na godzinę i z tą prędkością przejechałam połowę trasy. Nieco wcześniej, niż za pierwszy razem, zaczęłam zwalniać. Niewiele mi to pomogło. Motor nadal gnał ze zbyt dużą prędkością, a beczki były coraz bliżej. Bojąc się bardziej o swoje życie, niż o jakiś głupi eksperyment, chwilę przed przeszkodą skręciłam w zupełnie inną stronę. Zwiększyłam odległość od beczek i dopiero potem ponownie skręciłam kierownicą. Dalej schodziłam na prędkościomierzu, ale niewiele to dało. Nawet robiąc koło, jakbym jechała tirem - co z resztą było dla mnie nieco żenujące, zważywszy na moje wcześniejsze przejścia z jednośladami - i tak ponownie poczułam, jak moje tylne koło odskakuje w bok. Tym razem wszystko działo się o wiele szybciej z o wiele większą siłą. Przednia opona boksowała niemal w miejscu, podczas gdy tył ślizgiem wypadł z trasy. To był ten moment, w którym zaczęłam przeklinać jak opętana, zaciskając zarówno ręce, jak i nogi. Wszystkie mięśnie napięłam do granic możliwości. Instynktownie kopnęłam stopą w hamulec na tylne koło. Spowodowało to tylko tyle, że stanęłam bokiem do toru, nadal przechylając się na lewą stronę. Niemal już stanęłam w miejscu, więc teraz tylko musiałam przechylić maszynę na drugi bok. Szarpnęłam gwałtowie, zaciskając oczy z wysiłku. Najbardziej chciałam uniknąć wypadku, więc w akcie desperacji zsunęłam lewą nogę i odepchnęłam się od asfaltu. Tym razem gwałtownie opadłam na drugi bok, więc i drugą nogę opuściłam na drogę. Skręciłam kierownicę i dodałam więcej gazu. Powołanie ruszyłam i dopiero gdy cały motor ustawiony był na wprost garażu, docisnęłam manetkę. Drżałam na całym ciele, przez co trudno mi było skoncentrować umysł na zadaniu. Nie zdołałam ponownie osiągnąć takich prędkości, jak w tamtą stronę. Również hamować zaczęłam o wiele za wcześnie. Mniej więcej w tym samym spokojnym tempie, co na jeździe kontrolnej, wykręciłam się pod drzwiami garażowymi i zatrzymałam motor na wyimaginowanej linii startu. Oparłam nogę na płaskiej powierzchni, ale niespodziewanie ugięła się, nie mogąc utrzymać ciężaru sprzętu. Z wysiłkiem jeszcze na moment próbowałam utrzymać motor miarę w pionie, a następnie szybko przerzuciłam drugą nogę. Stojąc twardo na drodze, bez problemu utrzymałam maszynę rękami, rozkładają stopkę. Potrzebowałam na moment zejść z tej piekielnej maszyny.
Odeszłam dwa kroki i zgięłam się w pół, opierając dłonie na kolanach. Było mi strasznie duszno w kasku, więc na moment otworzyłam jego przednią część. Wydęłam wargi, powoli nabierają i wypuszczając powietrze. Dygotałam, będąc naprawdę przerażona jak jeszcze nigdy wcześniej. W słuchawce usłyszałam głos Ricka, więc ostatni raz zaczerpnęłam świeżego powietrza do płuc i założyłam dolną część kasku.
- Co ci jest? - Mężczyzna rozpaczliwie próbował nawiązać ze mną kontakt, co mnie z jakiegoś powodu zirytowało.
- Gówno mi jest - warknęłam, przenosząc wzrok na motor. Niechętnie ponownie się do niego zbliżyłam, lustrując straty, by móc zdać raport szefowi tego wariatkowa.
- Jak było? - dopytywał gorliwie. Z trudem powstrzymałam się przed kąśliwym komentarzem i postanowiłam zawrzeć w swojej wypowiedzi jak najwięcej spostrzeżeń.
- Z początku wszystko dobrze, przed przeszkodą zwolniłam i szerzej zajechałam niż za pierwszym razem. Nie wiele to dało, bo tylna opona wpadła w poślizg, a hamująca przednia niemal pozostała w miejscu - niekontrolowanie zadrżałam na te wspomnienia - kiedy już zatrzymałam motor, walczyłam żeby utrzymać równowagę. Stałam bokiem do toru. Na wyścigach nie miałabym po co ruszać. Sam więc widzisz, że ten motor nie nadaje się do takich zadań! Zamieńcie tę cholerną oponę!
- Jaki jest stan motoru? - Od razu przeszedł do drugiego pytania, ignorując moje słowa. Prychnęłam pod nosem, ponownie nachylając się nad tylną częścią sprzętu.
- Opona jest trochę zdarta. Wahacz i błotnik nieco poszczerbione na krawędziach.
- Czyli sprawny. Wsiadaj i przejdź do ostatniej części eksperymentu - rozkazał władczym tonem, a pode mną nogi się ugięły.
- Co proszę?! - prychnęłam wstrząśnięta jego bezmyślnością - nie dokończyłam wyścigu za drugim razem, bo straciłam około dwóch, trzech minut! Nie wystarcza ci tyle?
- Wsiadaj - warknął, a ja miałam ochotę cisnąć kaskiem o beton. Ze wstrętem spojrzałam na niebieską butlę. Pora było jej użyć.
Nie miałam pojęcia, co skłoniło mnie do ponownego wsiadu na motor. Może chciałam mieć już wszystko za sobą, może podświadomie nie zależało mi na życiu, a może po prostu byłam skończoną idiotką łudzącą się nadziejami. W każdym bądź razie chwyciłam za kierownicę i zwolniłam stopkę. Odpaliłam maszynę, a warkot silnika na nowo rozdarł ciszę. Wytężyłam wzrok, patrząc na mało widoczny zarys beczek. Musiałam w głowie wszystko sobie dobrze rozplanować. Od tego zależało moje życie.
Miałam użyć nitra na sam koniec. Podtlenek azotu doda mi spokojnie drugie tyle, co teraz przejechałam w pierwszym odcinku "wyścigu". Mogłam zatem spróbować do połowy trasy przejechać jak najszybciej, potem z minimalną prędkością zatoczyć szersze koło wokół przeszkody i ruszyć z pomocą butli.
Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Ruszyłam, szybko dodając gazu. Osiągnęłam najwyższe obroty i co jakiś czas kontrolowałam prędkościomierz. Kiedy minęłam połowę toru, zaczęłam większy nacisk wywierać na hamulce. Maszyna zwalniała, a przeszkoda stawała się coraz bardziej wyraźna. Przy naprawdę niewielkich prędkościach, zakręciłam szersze półkole. Tylne koło znowu wymknęło się w bok, ale byłam na to gotowa. Szarpnęłam mocniej w prawo, słysząc pisk. Zaczęłam systematycznie dodawać gazu, nie chcąc zbyt gwałtownie ruszyć. Kilka metrów przejechałam walcząc jeszcze z równowagą, a potem zdecydowanie przyspieszyłam. Skupiłam wzrok na bramie garażowej znacznie oddalonej ode mnie. Błyskawicznie wydusiłam z motoru tyle, ile tylko mogłam. Zacisnęłam zęby, zerkając na guzik z białym napisem "N2O". Przeklnęłam w myślach, a moje ciało przeszło przeraźliwe zimno. W głowie szybko policzyłam do trzech i nie patrząc nawet na przycisk, wcisnęłam go.
Nagłe dodanie tlenu do komory spalania błyskawicznie dodało mocy jednośladowi. Zadziałało to jak zastrzyk chęci wygranej. Byłam gotowa na mocne szarpnięcie, ale nie aż takie. Poczułam, jak minimalnie przesuwałam się na siedzisku, a palce nie ściskały już tak mocno manetki i sprzęgła. Krzyknęłam, chociaż nikt nie miał prawa mnie usłyszeć. Obraz wokół się zamazał. Widziałam tylko wskazówkę prędkościomierzu, która już dawno dobiła do końca tarczy. Jedyne co dostrzegałam, to o wiele za szybko powiększającą się bramę garażową. Powoli traciłam panowanie nad motorem. Niebezpiecznie zmieniałam kierunki, nie mogąc już zmusić maszyny do prostej jazdy. Odruchowo kopnęłam tylny hamulec, a zaraz potem zaczęłam z umiarem dociskać przedni, żeby nie dopuścić do przelecenia nad kierownicą. To na nic się jednak nie zdało. Będąc naprawdę blisko warsztatu nadal jechałam spokojnie ponad trzysta kilometrów na godzinę. Moje serce walił jak szalone. Czułam, jak krew uderza do mojej głowy. Z przerażeniem porównywałam pokonywanie coraz mniejszego odcinka dzielącego mnie od wjazdu do budynku do opadania wskazówki prędkościomierza. Kiedy pokazywała dwieście kilometrów na godzinę, docisnęłam hamulec na przednie koło do końca, desperacko nadal walcząc z tym na tylne. Moc jeszcze szybciej spadła, a wraz z tym stało się coś, co mi nawet do głowy nie przyszło.
Poczułam gwałtowne szarpnięcie. Gdybym w porę nie zacisnęła kończyn na maszynie, przeleciałabym przez kierownicę. Czułam, jak wpadam w poślizg. Nadgarstek nie miło mnie zapiekł, gdy wygięłam ręce w dziwną stronę, walcząc, aby utrzymać się na motorze. Przeklnęłam pod nosem, wydając z siebie jeszcze głuchy warkot. Wtedy do mnie dotarło, że hamulce zablokowały opony. Nie słyszałam już niczego wokół siebie. W uszach mi za bardzo szumiało. Nie byłam nawet pewna, czy w trakcie tego wszystkiego wrzeszczałam, czy też nie. Mój motor szarpał, jak byk na rodeo. W końcu niebezpiecznie opadłam na jeden bok. Moja maszyna kładła się, coraz bliżej dojeżdżają do asfaltu. Nie miałam już pojęcia, jaką osiągnęłam prędkość, ale zdecydowanie za dużą. Jedyne co mogłam teraz zrobić to sprawić, by jak najmniej ucierpieć.
W ostatniej chwili skręciłam kierownicą, aby nie przygwoździć się do ściany warsztatu. To był ostatni manewr, jaki wykonałam. Z trudem przerzuciłam nogę, aby nie zmiażdżyć jej ponad dwustoma kilogramami rozszalałego sprzętu. Nadal zaciskałam palce na kierownicy, desperacko się ratując. Wtedy właśnie motor opadł na drogę, rozrzucając wokół siebie lawinę iskier. To był ten moment, w którym już nie miałam szans dalej ratować tyłek maszyną, przyjmującą na siebie ślizg po drodze. Puściłam kierownicę i opadłam na beton. Siła z jaką uderzyłam o podłoże spowodowała, że obróciło mnie na plecy. Jechałam nimi po drodze, mając niewiele przed sobą motor. Nie byłam pewna, czy czułam ból. Nie wiedziałam, czy zdarłam kombinezon i teraz zostawiałam na drodze swoją skórę. Jedyne czego byłam pewna to to, aby trzymać głowę jak najbliżej klatki piersiowej. Dociskałam do niej podbródek, zamykając oczy. Nic wokół nie słyszałam, nie widziałam, nie czuła. Przeszła mi przez głowę myśl, czy jeśli je otworzę, nadal będę znajdowała się na ziemi, czy też może ujrzę oblicze Lucyfera wyciągającego do mnie rękę. Nie miałam w sobie aż tyle odwagi, by to sprawdzić.
W pewnym momencie zauważyłam, że już nie mknęłam na plecach po betonie. Wracało mi czucie, czego zaraz pożałowałam. Nie byłam pewna co mnie konkretnie bolało, bo bolało mnie po prostu wszystko. Ze stęknięciem oparłam głowę o drogę, nie będąc w stanie poruszyć żadną częścią ciała. Z trudem otworzyłam oczy. Świat przed nimi wirował. Białe światełka migały mi i gasły, jakby ktoś po drugiej stronie tego przeklętego życia kłócił się, czy przyszła już na mnie pora. Dalej szumiło mi w uszach, chociaż ten szum co jakiś czas przerywał dziwny bełkot. Wszystko jednak zastygało, gdy mnie oblewała fala bólu.
Niespodziewanie nad swoją twarzą ujrzałam kilka postaci. A może jedną, tylko umysł płatał mi figle?
Ta osoba przemierzwiła włosy na głowie, a potem rozwarła usta, jakby kogoś nawołując. To dziwne, że nic nie usłyszałam. Szybko jednak przestałam się tym zamartwiać bo ogarnęła mnie przejmująca senność. Moje powieki były takie ciężkie... nie miałam siły walczyć z nimi. Mrużyłam oczy, co jakiś czas wypływając na powierzchnię racjonalnego rozumowania.
Nade mną na pewno stał brunet, który wyciągnął w moją stronę ręce. Nim dotknął mnie, zrozumiałam, że to był Mark. Ze stęknięciem uznałam, że już wolałam Lucyfera.
Senność wciągnęłam mnie pod swoją powierzchnię. Zamknęłam oczy, po raz pierwszy zasypiając tak szybko...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top