Rozdział 14

Ciszę spowijającą dom rozdarł mój krzyk. Podniosłam się gwałtownie, żegnając męczący koszmar. W dalszym ciągu jednak przed moimi oczami przebiegały obrazy ze snu, zapełniając umysł. Moja klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała. Cała byłam oblana zimnym potem. Drżałam, w dalszym ciągu czując powiew grozy na plecach.

— Klara! — Usłyszałam głos Lucasa. Przeskoczył przez oparcie narożnika i wylądował na moim materacu. Nie kontaktowałam jeszcze z rzeczywistością, dlatego pozwoliłam mu na przytulenie do swojej nagiej klatki piersiowej. — Spokojnie, to tylko zły sen. Nic ci już nie grozi — powtarzał na około kojącym głosem. Jeździł dłonią po moich włosach, podczas gdy ja wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Po paru minutach w końcu na tyle doszłam do siebie, że racjonalnie zrozumiałam zaistniałą sytuację. Odepchnęłam go, podkulając nogi pod podbródek. 

— Zostaw mnie! To wszystko wasza wina! — rzuciłam chrapliwym głosem, zatapiając palce we włosach. Czułam, że jestem na skraju załamania. Po paru miesiącach ciągłego stresu traciłam siły. W tym momencie nie potrafiłam się opanować.

— Spokojnie... — Usiłował jeszcze coś wskórać, łapiąc za moje ramię. 

— Co wy tak krzyczycie? — Drzwi do pokoju otworzyły się, a zaraz  potem rozbłysło światło. Z sykiem przysłoniłam twarz dłonią, zaciskając mocno powieki. A kiedy już przywykłam do brutalnej jasności, uniosłam wzrok na Marka. Z wyraźnym zaciekawieniem spoglądał na naszą dwójkę. Lucas przez ten czas gładził moje ramię, najwyraźniej myśląc, że powolne ruchy uspokajają mnie. Nic podobnego.

— Klara... — zaczął, ale szybko mu przerwałam. Ponownie odgoniłam od siebie jego dłoń i posłałam mu zabójcze spojrzenie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zapewne moje oczy nadal były całe czerwone od łez, ale mimo to ponownie popatrzyłam na Marka.

— A co? Martwisz się o mnie, czy o Lucasa? — warknęłam w jego stronę, usiłując powstrzymać drżenie. Teraz musiałam wyglądać jak wariatka.

— O nikogo się nie martwię — prychnął — po prostu nie mam ochoty zmywać krwi kolejnej osoby z podłogi.

— Stary, lepiej wyjdź — powiedział stanowczo blondyn, podczas gdy ja wykorzystywałam całą siłę woli, aby nie wykrzyczeć Markowi w twarz wszystkich obelg, jakie cisnęły mi się na usta. Między innymi gróźb. Lepiej było mimo wszystko trzymać gębę na kłódkę, co nie należało do prostych zadań.

Brunet ostatni raz zmierzył nas spojrzeniem, zwłaszcza mi posyłając wyjątkowo przepełnione pogardą, i faktycznie wyszedł z pokoju. Nie zapomniał nawet zgasić nam światła, co przyniosło mi ulgę. Ze świstem wypuściłam powietrze z płuc, przecierając oczy.

— Też już idź — mruknęłam, nawet nie spoglądając na mojego towarzysza. On jednak niezłomnie siedział w tym samym miejscu. Czułam na sobie jego palący wzrok. — No jazda!

Chłopak z ociąganiem wstał i odszedł w stronę narożnika.

— Jakby się coś działo...

— Daruj sobie — warknęłam, przerywając potok bohaterskich słów. Opadłam z powrotem na materac, ale wątpiłam, żeby jeszcze było mi dane zasnąć. Ślepo patrzyłam w ciemność ponad sobą.

Z całą pewnością do minusów nocy należała figlarność czasu. W dzień uciekał on, gnał przez godziny, a ludziom często brakowało go na różne zadania. Nim słońce dobrze wzeszło, już zachodziło, spowijając świat mrokiem. Natomiast nocą sekundy ciągnęły się jak minuty, a te jak godziny. Człowiek leżał bezradnie w łóżku, nie mogąc zasnąć, niemo błagając, aby nastał już świt i męczarnia dobiegła końca. Ale nie tak prędko. Wymagało to w pierwszej kolejności przewracania się z boku na bok, następnie pomrukiwania pod nosem, potem furię, na wszystko, co było wokół, aż w końcu o poranku dopadała senność, samoistnie układając wygodniej na materacu. Ja powoli osiągałam drugi etap w tym długotrwałym procesie, gdy usłyszałam ciche pochrapywanie Lucasa. Wytrącił mnie z myśli, sprowadzając na ziemię. Dźwignęłam swoje ciało na przedramiona, wsłuchując się w jego miarowy oddech połączony co jakiś czas z cichym warkotem. Wykrzywiłam usta w bladym uśmiechu. Ależ on był beznadziejnym bandytą. Nawet nie starał się mnie pilnować, co przecież należało do jego zadań. Cichutko wstałam, uważając na każdy szmer, który mogłam wywołać. Zwinnie i bezszelestnie dotarłam do drzwi, których zarys już wyraźnie widziałam w półmroku. Do świtu musiało zostać niewiele czasu. Chwyciłam za klamkę i najciszej jak mogłam, uchyliłam drzwi. Na szczęście zawiasy nie wydały z siebie żadnego, nawet drobnego skrzypnięcia. Wystawiłam głowę przez wąską szczelinę i wsłuchiwałam się w ciszę spowijającą dom. Od strony drzwi naprzeciwko nie dobiegał żaden dźwięk, więc założyłam - może i niesłusznie - że Mark spał. Natomiast lokalizacji pokoju bliźniaków niestety nie znałam, więc zostawało mi jedynie zaryzykować. Cichutko wyszłam na korytarz i delikatnie zamknęłam za sobą drzwi. Moim planem było jak najlepiej zwiedzić rezydencję i wrócić do pokoju, zanim ktokolwiek zauważyłby moją nieobecność.

Tutaj było dużo ciemniej niż w salonie gier. Pewnie dlatego, że pojedyncze okna przykrywały grube materiały zasłon wlokących się po ziemi. Idąc przed siebie, musiałam wystawić rękę i sunąc palcami po ścianie, wymacywać kolejne klamki. Mimo wszystko dosyć sprawnie mi szło. Na pewno w szybkim przebiegu tego zadania ułatwiał mi fakt, iż większość pomieszczeń była zamknięta. Nie miałam pojęcia, z jakich powodów niby tyle pokoi postanowili zabezpieczyć, a ta niewiedza tylko potęgowała moją ciekawość. Chłopcy coś o tym wspominali podczas "spotkania" w ich gabinecie. Niebezpieczne przedmioty miały zostać pochowane, a pomieszczenia, w których mnie nie chcieli, pozamykane. Co jednak chroniła gładka połać drzwi? Składziki na broń? Miejsca na zwłoki? Może jakąś mini strzelnice lub laboratorium do tworzenia trucizn, czy narkotyków? Zdecydowanie moja wyobraźnia szalała, ale po kolejnym razie, gdy nie było mi dane zajrzeć do pomieszczenia, odchodziłam już od zmysłów.

Jednak w pewnym momencie jedne z drzwi w końcu ustąpiły. Zawiasy niemiło zaskrzypiały, a ja zaskoczona tym dźwiękiem, wzdrygnęłam się. Nieśmiało zajrzałam do środka, ale niczego nie dostrzegłam w ciemnościach. Ostrożnie weszłam do pomieszczenia i przez parę minut jedynie stałam, cicho nasłuchując. Do moich uszu jednak nie dotarł żaden dźwięk oddechu, pomruku, szelest pościeli, czy bicie serca. Nic, co by wskazywało na to, że trafiłam do sypialni któregoś z chłopaków. Dlatego, zaciskając zęby, odnalazłam włącznik światła i w końcu odważyłam się zapalić lampy. Oczywiście w pierwszym momencie ich blask mnie oślepił, ale całkiem szybko do tego przywykłam. W dalszym ciągu jednak mrużąc powieki, rozejrzałam się. Nie sądziłam, że zobaczę tak ogromne pomieszczenie wypełnione długimi urzędami wysokich regałów. Rozchyliłam wargi, unosząc głowę, by dojrzeć szczytu sufitu. Był wysoko, wyższej, niż w którymkolwiek z pomieszczeń, w których było mi dane przebywać i formowało jaskółkę zapewne wychodzącą na front rezydencji. Rzuciła mi się w oczy pierwszego dnia, gdy przyjechaliśmy do tego przeklętego miejsca.

Biblioteka jak to biblioteka. Unoszący się kurz drażnił mój nos. Do tego dochodził specyficzny zapach starych, zapewne dawno nieużywanych książek. Ostrożnie sunęłam między regałami, rozmyślając nad tym, czy chłopcy tu w ogóle zaglądają. Raczej nie wyglądali na książkowych maniaków, po co im więc biblioteka i to do tego tak pokaźnych rozmiarów? Na dodatek, gdy tak przesuwałam wzrokiem po tytułach na zniszczonych grzbietach książek, zauważyłam, że wszystko tu jest powpychane bez ładu i składu. Przeróżne gatunki, bez żadnego wyraźnego upodobania. Zestawione tytuły wskazywały na romanse, erotyki, jakieś krwawe horrory lub thrillery, nie brakowało literatury faktu oraz reportaży i to często dotyczących abstrakcyjnych rzeczy. Ciąża u kobiet, wychowanie psów, dbanie o egzotyczną roślinność, kuchnie z przeróżnych zakątków świata, wywiady z więźniami, mordercami, pedofilami, a także lekarzami, czy feministami. Znalazłam nawet wetkniętą pomiędzy innymi dziełami książeczkę dla dzieci. Coś mi tu wyraźnie nie pasowało. Nie potrafiłam znaleźć zastosowania dla tej biblioteki. Przecież niemożliwe, żeby wieczorami Sam albo Callum relaksowali się pod olbrzymimi oknami pokrywającymi całą ścianę bezpośrednio przy jaskółce, czytając książki o rozwoju dzieci, czy chorobach nowotworowych. To bandyci. Imprezowicze. Zapewne typ luzaków uważających ludzi czytający książki za kujonów i nudziarzy. Poza tym, na co takim osobom wiedzieć, co kryje wszechświat albo jak nauczyć kota załatwiania się do kuwety. Jedyne rozsądne wytłumaczenie dla tego miejsca to przykrywka. Coś musiało tu być ukryte. Może tak naprawdę te wszystkie książki to same okładki, a w miejscu stron pochowane były naboje i pistolety. Albo zawierały szyfry do różnych miejsc. A może gdzieś było przejście do jakiegoś ciekawszego pomieszczenia. Jak w filmach - pociągasz za odpowiednią książkę i wtedy regał się odsuwa, odsłaniając dziurę w ścianie stanowiącą przejście do jakiegoś tajemniczego zakamarku.

Pod rzędami okien na końcu pomieszczenia zrobiono podest. Na nim stały wygodne fotele i stoliki. Wszystko pokrywała warstwa kurzu, więc zapewne nikt tutaj nie czytał od bardzo długiego czasu. Po zarejestrowaniu tego wszystkiego wyjrzałam przez okno. Było dosyć wysoko, więc miałam doskonały widok na podjazd oraz drogę prowadzącą do tej posesji. A w oddali ujrzałam multum migających punkcików oraz zarysy wysokich budynków. Centrum. Zapewne o tej godzinie wielu ludzi nie spało tak jak ja. Jednak przypuszczałam, że oni nie z powodu koszmarów przypominających im o tym, że zabili niewinnych ludzi, aby móc jakoś radzić sobie w popapranym gangu. Wydęłam wargi. Powoli dopadało mnie trzecie stadium nocnego procesu - czułam niewiarygodne zmęczenie i byłam wkurzona, że nie mogłam ot tak po prostu położyć się i pójść spać.

— Czego ty tu szukasz? — Usłyszałam nagle za sobą. Podskoczyłam z krzykiem, gwałtownie stając przodem do osoby, która mnie przyłapała na nocnych spacerach. Od razu poczułam ucisk w żołądku. Bliźniacy dokładnie podkreślili, że mam sama nie myszkować i stosować się do ich zasad, by żyć w miarę godnie. A tu właśnie miałam przed sobą Calluma, miotającego we mnie wyraźnie wrogim spojrzeniem. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i przyjął złowieszczą minę. Odruchowo zrobiłam krok w tył, zapewne blednąc.

— Ja... noooo...

— Czy my przypadkiem nie umawialiśmy się, że jeden wybryk i skrócamy ci smycz? — Wyzywająco uniósł brew, a jego głos przesączony był złością.

— Oh, daj spokój — machnęłam ręką — przecież sami mówiliście, że i tak nie będę miała dostępu do miejsc, gdzie mnie nie chcecie. Po prostu nie mogłam spać i chciałam się przejść. Chyba nie ukrywacie niczego złego w bibliotece? — rzuciłam niby obojętnie, ale tak naprawdę liczyłam na jakąś reakcję wskazującą na to, że być może jednak to pomieszczenie też powinno być przede mną chronione.

Callum zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem i przez chwilę ewidentnie nad czymś myślał. W końcu jednak westchnął i zwiesił ramiona.

— Niech ci będzie — mruknął — początki nie są łatwe, co? — zagadnął z minimalnym uśmiechem. Sama wykrzywiłam swoje usta w grymasie.

— No nie są — prychnęłam — zwłaszcza tego typu początki — dodałam z wyczuwalną urazą w głosie. Zaraz po tym ze zdziwieniem ujrzałam na twarzy Calluma coś na wzór współczucia. Po co by miał mi współczuć? Sama w to nie weszłam. Zresztą nie posądzałam tych ludzi o tego typu emocje.

— Wracaj do łóżka. Tym razem nikomu nic nie powiem, tylko nie łaź już w nocy po domu — powiedział znacznie potulniejszym tonem.

— Problem w tym, że nie mam łóżka — zakpiłam, uznając w swojej głowie ten żart za wyjątkowo zabawny. No cóż, wypowiedziany już nie był taki fajny.

— Wszystko w swoim czasie, moja droga — odparł mimo wszystko z nutką rozbawienia i wyciągnął w moim kierunku rękę. Warknęłam cicho pod nosem i z ociąganiem podeszłam do niego. Pozwoliłam Callumowi na naciśnięcie palców na moim przegubie i wyprowadzenie z biblioteki. W drodze do drzwi jeszcze wodziłam wzrokiem po poustawianych książkach.

— Przeczytaliście je wszystkie? — zapytałam beztrosko, mają w głowie zarys pewnego planu.

— Raczej tak — odparł obojętnie Callum, niezauważalnie wzruszając ramionami.

— Co to jest "zabić drozda"? Fajne? — Ciągnęłam swoją małą intrygę, wyłapując ten tytuł między innymi. Akurat coś o tej książce przypadkiem słyszałam.

— Uhhhh no wiesz — spiął się minimalnie — ciężka literatura. Czytałem to lata temu i już niewiele pamiętam — odparł wymijająco, a ja nie miałam nic na potwierdzenie teorii, że kłamie — a co, jesteś fanką czytania? — parsknął śmiechem.

— Swego czasu trochę czasu na to poświęciłam — skłamałam, nadal szukając jakiś odpowiednich dzieł do swojego mini testu, ale nie było to takie proste — a "Władca much"? — To akurat było mi dane czytać. I teraz, widząc znajomą książkę, powoli przypominałam sobie historię rozbitków na bezludnej wyspie. Zabawne, ale poniekąd wcale od nich nie odbiegałam. Po paru miesiącach spędzonych z gangsterami również traciłam ludzkie odruchy. Między innymi byłam zdolna zabić. Teraz jednak na moment musiałam wyprzeć to z pamięci i odpowiednio rozegrać dalsze wydarzenia.

— Ooo, czytałem swojego czasu. Bardzo fajna książka — powiedział, otwierając już drzwi. Na korytarzu ściszyliśmy głosy, aby nikt nas nie usłyszał. W końcu Callum obiecał zachować w tajemnicy tę nocną wizytę w bibliotece.

— Moja ulubiona — westchnęłam z zachwytem — co cię w niej najbardziej urzekło?

— Hmmm... — chłopak zdecydowanie jedynie udawał zamyślenie — myślę, że sam sposób napisania. Autor przedstawił historię w niesamowity sposób.

— A którego bohatera lubiłeś najbardziej? Oczywiście z tych głównych.

W napięciu czekałam na jakieś potknięcie. Co prawda, gdyby teraz coś wymyślił, to i tak nie mogłam jednoznacznie stwierdzić, że biblioteka to tak naprawdę kamuflaż. Widziałam tam miliony książek, więc nic dziwnego, gdyby wszystkich nie pamiętał. A równie dobrze to Sam mógł być tutaj molem książkowym, chociaż czemu Callum miałby to ukrywać? Chyba że chciał się zaprezentować z lepszej strony, co raczej odpadało. Miał zapewne wiele innych cech, którymi mógłby zabłysnąć.

— Szczerze, to nie wiem. W zasadzie to w książkach cenię sobie postacie kobiece. Wiesz, taka już moja natura — szturchnął mnie łokciem i zarechotał — nie pamiętam imion, ale najprawdopodobniej była to jakaś główna bohaterka.

Uśmiechnęłam się pod nosem, czego raczej nie mógł dostrzec w panującym mroku.

"Władca much" to opowieść o rozbitkach. Tylko chłopcach. Nie było z nimi żadnej dziewczyny. Callum coś tu kręcił, a biblioteka wręcz śmierdziała jakimś spiskiem. Jednak tak jak mówiłam, nie mogłam jednoznacznie przesądzić sprawy. Dlatego potrzebowałam jeszcze nieco pokręcić się po tym pomieszczeniu.

~~~

Następnego dnia wstałam ledwo żywa. Głowa pulsowała mi przejmującym bólem, a organizm ewidentnie domagał się większej dawki snu. Nie mogłam jednak na to liczyć. Lucas brutalnie mnie budził, każąc w końcu zacząć się ogarniać. Po długiej tyradzie spędzonej najpierw w salonie gier, a potem w łazience, stanęłam przed nim w pełni gotowa.

— Świetnie — powiedział po zlustrowaniu mnie od góry do dołu — możemy iść na dół.

W swoim stylu chwycił mnie za rękę i zaciągnął w stronę schodów. Z niesmakiem mlasnęłam na to. Mimo wszystko usiłowałam zachować jak największy dystans między nami. Jego nachalność i złudna potulność były coraz bardziej irytujące.

Kiedy weszliśmy do kuchni, wszyscy już siedzieli przy stole. Ich wzrok od razu padł na nas, gdy tylko przekroczyliśmy jej progi. Miny chłopaków wskazywałyby na to, że stało się coś poważnego. Od razu nabrałam czujności i rezerwy. Odruchowo zerknęłam w kierunku Calluma. Czyżby jednak na mnie doniósł?

— Mark ma ci coś do powiedzenia — mruknął Sam, wskazując ręką na bruneta obok, aby zaczął wreszcie swoją kwestię. Zlustrowałam każdego z nich uważnie. Lucas ewidentnie nie wiedział, o co chodzi. Bliźniacy wyglądali na wkurzonych. Spięci i z zaciętymi minami siedzieli z dala od swojego gościa, wbijając wzrok gdzieś przed siebie. Mark natomiast wyglądał najbardziej formalnie, jak lekarz, który ma postawić śmiertelną diagnozę.

— Doszliśmy do wniosku... — zaczął, jednak Callum błyskawicznie mu przerwał.

— Ty doszedłeś. — Cicho poprawił bruneta, jednak wszyscy doskonale to usłyszeli. Mimo to Mark chyba postanowił nie dawać tego po sobie poznać i kontynuował.

— ...że przyda ci się parę obowiązków.

Zdumiona uniosłam brwi, nie do końca wiedząc, o co mu znowu chodziło. Najwidoczniej widząc moją pytającą minę, przeszedł do szczegółów swojego genialnego planu.

— Zaczniesz przede wszystkim gotować. Nie obrazimy się też, jak w tym domu zapanuje wreszcie porządek. Umyte podłogi, okna, uprane ubrania, wytarte kurze...

— Mam robić za waszą tanią siłę roboczą? — Tym razem to ja mu przerwałam, wybałuszając oczy.

— Nie patrz tak na nas — Sam pogroził mi palcem, chociaż wiedziałam, że to nie na mnie był taki wściekły — ja i Callum bardzo nie lubimy, gdy ktoś się miesza do naszych spraw, co już wspominaliśmy. Nie życzymy sobie szperania po szafkach ani ustawiania rzeczy po swojemu, bo ich nigdy nie znajdziemy. Dbamy o porządek w tym domu po swojemu. Najlepszymi dla nas metodami. A tym bardziej nie lubimy, gdy ktoś decyduje o czymś za nas i stawia nas przed faktem dokonanym. — Popatrzył na Marka tak, jakby chciał mu posłać kulkę w głowę. Mężczyzna na to zareagował szerokim, kpiącym uśmiechem.

— Na szczęście to nie ty tu decydujesz, dziecko — powiedział z wyższością. W dalszym ciągu próbowałam zrozumieć, dlaczego Mark się tak rządził w nie swoim domu. Co on tu niby miał do gadania?

— Nie macie tutaj o czym decydować — przerwałam ich wymianę zdań, pchnięta najprawdopodobniej zmęczeniem — ponieważ i tak nie będę wam usługiwać  — skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej i uniosłam głowę, usiłując dać znać swoją postawą, że wcale ich się nie boję — możecie mnie zabić. Ja nie zrobię niczego, co byłoby jeszcze bardziej upokarzające. Mam swoją godność, którą i tak nadszarpnęliście.

Wewnątrz siebie dygotałam z wielu emocji. Na zewnątrz wyglądałam, jak skała, której nic nie jest w stanie ruszyć. Oczywiste było to, że obawiałam się śmierci. Od dłuższego czasu nieustannie czułam jej smak i wcale nie można było do niego przywyknąć, jak do specyficznych zapachów. Łatwość wyobrażenia sobie jak nie trudno było wstać po raz ostatni, lub śnić jeden jedyny raz nie przyczyniała się do gotowości na taki krok. Jednak w ostatnim czasie zauważyłam, że było mi już po prostu wszystko jedno. Z każdym dniem moje szanse na powrót do domu malały. Baa, byłam tak daleko od rodzinnej miejscowości, że w sumie sama nawet nie dałabym rady tam wrócić. Na dodatek coś mi podpowiadał, że i tak, i tak umrę. Zapewne nie jestem osobą, której szukali. W końcu dostrzegą swój błąd i mnie zabiją, bo przecież to najłatwiejsze rozwiązanie. I jestem przekonana, że uczyniłby to Mark z dziką radością. Zatem po co to przeciągać? Czemu miałabym się dalej męczyć i spełniać ich zachcianki, jeżeli mój żywot nie potrwa długo? Wolałam już sama zadecydować, kiedy zejdę z tego świata, niż walczyć o ich łaski. I Mark najprawdopodobniej musiał tę determinację dostrzec w moich oczach.

— Złotko... — zaczął głosem typowo przeznaczonym dla małych, jeszcze głupiutkich dzieci — nie zabijemy cię, dopóki nie spadnie taki rozkaz z góry. Możemy natomiast cię torturować — uśmiechnął się do mnie fałszywie, chociaż wiedziałam, że tak naprawdę taka opcja go cieszy — to, czy masz pięć palców, czy cztery nie robi dla szefa większej różnicy. Możemy ci wyrywać włosy razem ze skórą i w dalszym ciągu będziesz w stanie spełnić swoje przeznaczenie, o ile on tak zadecyduje. Paznokcie także nie są ci niezbędne do życia i w miarę sprawnego funkcjonowania. Dlatego nie zgrywaj mi tutaj bohaterki, która woli umrzeć, niż żyć z takimi ludźmi jak my, bo żyć i tak, i tak będziesz. Pytanie tylko, w jakim stanie i po jak dużych cierpieniach.

Musiałam przyznać... że faktycznie ta opcja mniej mi odpowiadała. Zdecydowanie śmierć mimo wszystko brzmiała tak jakoś lepiej. To również musiał po mnie widzieć, bo zaraz iskierki zadowolenia zalśniły w jego oczach.

— Wspaniale, że się dogadaliśmy — Mark wstał ze swojego miejsca, lustrując wszystkich wzrokiem — proponuje pewny rozkład dnia. Ja muszę zająć się u siebie swoimi sprawami, natomiast Sam, mógłbyś pojechać z naszą koleżanką do sklepu po jakieś sensowne jedzenie. Z chęcią zjadłabym na obiad spaghetti, a na kolację... hmm... zaskocz mnie, złotko — wyszczerzył zęby, a ja poczułam jeszcze większą odrazę do niego — Lucas i Callum róbcie, co tam chcecie.

Po tych słowach opuścił kuchnię i najprawdopodobniej faktycznie skierował się na piętro, gdzie miał sypialnię. Gdy jego kroki ucichły, koledzy z gangu popatrzyli na siebie znacząco.

— Od kiedy on jest taki nie do zniesienia? — zapytał cicho Callum.

— Pogadam z nim — rzucił Lucas, spoglądając na mnie — umiesz w ogóle gotować? — mruknął z powątpieniem. Prychnęłam pod nosem.

— Wystarczająco dobrze, żebyś nie zszedł z sedesu dwa dni — warknęłam, kątem oka dostrzegając uśmieszki rozbawienia u bliźniaków — mam nadzieje, że macie tutaj dużo łazienek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top