Rozdział 10

— Moje kochane psisko! — bełkotał pijany Roger, klęcząc przy Omenie. Ja natomiast przyglądałam się tej uroczej scenie dumna z siebie. Mężczyzna, który od dobrych piętnastu minut wyznawał miłość psu, był już chyba wystarczająco wstawiony. Teraz pasowałoby pomyśleć, co dalej. W końcu nie mogłam już zrezygnować. Niewielki miałam wybór. Musiałam działać.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś "inspiracji". Nerwowo zaciskałam palce na przedramieniu. Czego nie wymyśliłam - zaraz odrzucałam. W tym momencie mężczyzna był w takim stanie, że nie miałabym z niczym większych problemów, ale jednak ich nie brakowało. Musiałam coś zrobić z Omenem oraz całe zajście obmyślić w taki sposób, aby to co najwyżej wyglądało na wypadek, a nie celowe rozegranie. Albo samoobronę. Desperację. Ostatnie możliwe wyjście.

Z moich rozmyślań na chwilę oderwał mnie Roger, który nieudolnie próbował wstać. Z pomocą ściany w końcu stanął na chwiejnych nogach, ale szybko zatoczył się do tyłu, wpadając na blat. Wywróciłam oczami i chwyciłam go pod ramię. Najważniejsze to stwarzać pozory, a Mark wyraźnie powiedział, że mam sprzątać zwłoki.

— Zaprowadzę cię na górę — wykrzyczałam, aby przebić się przez muzykę. Mężczyzna spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem i wykrzywił usta. Zgaduję, że to miał być uśmiech. 

— Na górę, panienka powiada? — zarechotał, a ja poczułam chęć rzucenia go z powrotem na podłogę. Miałam jednak nadzieję, że może na piętrze wpadnę na jakiś sensowny pomysł, albo chociaż zyskam trochę więcej czasu w ciszy i spokoju na myślenie.

Udawałam, że nie usłyszałam, co do mnie mówił i mimo wszystko poprowadziłam go do schodów. Nieodłącznym elementem naszych poczynań był jak zawsze Omen. Powoli wlekł się za nami, wykazując przy tym ogromną cierpliwość. Mężczyzna ciągle plątał nogi i spadał kilka stopni, co z kolei powodowało ich ponowne pokonywanie. Chyba nigdy tak długo nie wychodziłam po schodach. Na szczęście ostatecznie wylądowaliśmy na kolejnym piętrze, gdzie między innymi swoje sypialnie mieliśmy ja, Lucas i Mark. Teraz musiałam znaleźć tylko inny wolny pokój. 

Tutaj muzyka była o wiele cichsza, przez co usłyszałam wszystkie stęki i jęki, jakie wydawał Roger przy uderzaniu o ściany i meble. Wykrzywiłam wargi w grymasie, widząc, jak raz po raz tłucze jakąś część ciała. 

Z trudem odszukaliśmy pusty pokój, ponieważ większość była okupowana przez zajęte sobą pary lub padniętych i niekontaktujących imprezowiczów. W końcu jednak znaleźliśmy też coś dla siebie. Wrzuciłam Rogera do wolnej sypialni i zamknęłam za nami drzwi. Szmer nadal trwającej imprezy na dole był jedynym towarzyszącym nam dźwiękiem. Mężczyzna o własnych siłach dokuśtykał do sofy zajmującą centralną część pokoju i runął na nią. Z wyrazem zażenowania przypatrywałam się temu.

— Chodź tu do mnie, panienko. — Z trudem zdołał wypowiedzieć. Ja jednak nie drgnęłam. Nawet mu nic nie odpowiedziałam, co już musiało go trochę zaniepokoić, ponieważ podniósł się do pozycji siedzącej. Spojrzał na mnie przymroczony, wyglądając jeszcze bardziej odrażająco i przerażająco. Może bym nawet odczuła jakiś stres, czy strach, ale w razie czego posiadałam przecież nóż. 

Leżący niedaleko Omen warknął ostrzegawczo, patrząc prosto na mnie. No tak. Roger miał niezłego ochroniarza, który wydawał się czytać w moich myślach. Uznałam jednak, że w akcie samoobrony byłabym zdolna na jakieś poświęcenie. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Wzięłam głęboki wdech i ostrożnie podeszłam do mężczyzny. Gdy byłam wystarczająco blisko, Roger chwycił mnie mocno za rękę i pociągnął w swoją stronę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie mogłam zranić go nożem, bo niby jakbym wytłumaczyła jego posiadanie? Gangsterzy od razu pomyśleliby o jakimś planie, który od początku świtał mi w głowie.

Moim ciałem wstrząsnął mroźny dreszcz, a żołądek wydawał się skurczyć. Z całych sił próbowałam ukryć strach, co wcale nie było prostym zadaniem. Przecież siedziałam okrakiem na kolanach potężnego bandyty z przyszpilonymi po bokach nadgarstkami. Nie byłam nawet do końca pewna, czy faktycznie w akcie samoobrony byłabym w stanie mu cokolwiek zrobić, a co dopiero zamordować. Nie pozwalała mi za bardzo na to ani sytuacja, ani psychika. Przeklęłam w myślach.

Zauważyłam, jak mężczyzna jeździ po mnie zadowolonym spojrzeniem. Czułam niewiarygodne obrzydzenie. Wykrzywiłam wargi, odchylając nieznacznie sylwetkę do tyłu. Chcąc uciec od tej okropnej twarzy z przerażającą miną, skierowałam spojrzenie na przestrzeń za Rogerem. Tuż za sofą znajdował się stolik, a na nim ustawiony wazon i kilka odwróconych obecnie tyłem ramek. Zacisnęłam mocno powieki, z trudem przełykając ślinę. Moje myśli szalały. Sprawy przybrały niekorzystny obrót. Miałam cień szansy na zaatakowanie mężczyzny. A nawet jego zabicie. Pytanie tylko, czy posiadałam wystarczająco dużo odwagi.

— Kobiety to najlepsze, co daje życie — zarechotał i przejechał dłonią po moich plecach, zapominając o trzymaniu nadgarstka. Uniosłam brwi zaskoczona, że tak szybko zdołałam pozbyć się jednego problemu. Wzięłam głęboki wdech. Teraz nastał moment, który powinnam wykorzystać na atak. Zadygotałam, sprawiając, iż Roger ponownie wydał z siebie okropny śmiech. Pokręciłam niezauważalnie głową na boki, zaciskając wolną dłoń w pięść. Nie byłam gotowa, ale musiałam coś zrobić z taką okazją. Czas uciekał. Ręka mężczyzny coraz śmielej badała każdy centymetr mojego ciała. 

Zaczęłam odliczać do trzech. W gardle poczułam gulę, a w oczach stanęły mi łzy.

Raz...

Roger zatrzymał dłoń na moich łopatkach i zmusił, abym opadła na jego klatkę piersiową. To nawet była lepsza pozycja, ponieważ znalazłam się bliżej upragnionego wazonu. Mogłam bez przeszkód do niego sięgnąć.

Dwa...

Poczułam jego mokre wargi na szyi. Napięłam mięśnie do granic możliwości. Z żarem w przełyku walczyłam z wewnętrznym "ja". Tak. Nie. Tak. Nie. Muszę. Nie mogę. Wzrokiem odszukałam  Omena. Leżał pod drzwiami i obserwował nas. Chyba jednak widział, że jego właściciel miał nade mną kontrolę. A mimo to patrzyłam prosto na mnie. Moje zdenerwowanie go niepokoiło?

Wdech i wydech. Trzy...

Niespodziewanie rzuciłam się w stronę wazonu i uniosłam go. Nim Roger zdążył zrozumieć, co robię, roztrzaskałam szklane naczynie o jego głowę. Automatycznie ucisk na łopatkach i jednym nadgarstku zelżał. W miejscu uderzenia powstało głębokie zadrapanie, jednak wiedziałam, że to nie wystarczy.

Adrenalina przejęła kontrolę nad moim ciałem. Działałam instynktownie, wyłączając umysł. Moje czyny wyprzedzały myśli. Już nie zastanawiałam się, jak to będzie za trzydzieści minut, godzinę, dzień, przez całe życie. Czy pokonam wyrzuty sumienia. Czy poradzę sobie sama ze sobą. Odłączyłam umysł od ciała. W sekundzie wstałam z jego kolan i złapałam za jeden z większych odłamów wazonu. Nie zastanawiając się zbyt długo i nie przypatrując nieprzytomnemu facetowi, który był całkowicie bezbronny, wbiłam ostry kawałek w jego szyję. Gdy zatopiłam go w skórze, szybkim szarpnięciem wyjęłam fragment wazonu z powrotem. Krew tłoczona w tętnicy pod dużym ciśnieniem trysnęła mi w twarz. Odruchowo zasłoniłam się rękami, ale niewiele to pomogło.

Wiedziałam, że właśnie mijały ostatnie sekundy z życia Rogera. 

Nim zdążyłam napatrzeć się na swoją drugą ofiarę i zrozumieć, co zrobiłam, moje ciało zostało powalone na podłogę i przygwożdżone do niej. Ostre zęby kąsały wszędzie, gdzie sięgały, głównie za cel obierając biodro. Fala bólu mnie zalała. Zaczęłam wierzgać nogami i wrzeszczeć, zdzierając sobie przy tym gardło. Zrozumiałam, że właśnie Omen odpłaca się za życie zarówno Rogera, jak i swoje.

Otępiała bólem, odszukałam jeszcze jeden kawałek wazonu. Wbijałam go raz po raz w ciało psa, nie zwracając uwagi na to, gdzie w ogóle trafiam. Okaleczany zwierz starał się bronić, szarpiąc za moje przedramię, jednak nie odpuściłam. Z początku to wcale nie zmniejszyło siły ataku, ale po chwili pies zszedł ze mnie i odszedł, pomrukując cicho. W tej samej chwili drzwi do pokoju stanęły otworem, a do środka ktoś wbiegł.

Nie miałam siły nawet unieść głowy. Czułam na sobie krew, ale nie byłam pewna, do kogo w większości należała. Mój umysł ponownie wskoczył na właściwe tory i zorientowałam się, jak mocno łomocze mi serce. Myśli zaczęły krążyć wokół wydarzeń sprzed ostatnich minut. Miałam drugiego człowieka na sumieniu. W pakiecie z psem.

— Klara? — od razu rozpoznałam głos Lucasa — Klara! Boże, co tu się stało?! — krzyknął z wyraźnym przerażeniem. Podbiegł do mnie i chwycił za ramię, jednym szarpnięciem stawiając na nogi. Całkowicie wyczerpana zakołysałam się i poleciałam do tyłu, wpadając w jego ramiona.

Dzikie zwierzę. Bestia. Potwór z żądzą krwi. W to właśnie zamieniłam się zaraz po tym, jak rozbiłam wazon o głowę Rogera. Nie kontaktowałam jak zdrowa na umyśle osoba. Nie kontaktowałam w ogóle. W sekundzie bez żadnych przeszkód wbiłam fragment naczynia w tętnice gościa, którego sama tu przyprowadziłam, sama opiłam i sama wpakowałam w to wszystko.

Na moje policzki wypłynęły łzy, zalewając całą twarz i mieszając z krwią.

— Co się stało? — dociekał Lucas, odwracając mnie w swoją stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie same bokserki. Zupełnie jak w nocy, gdy nawiedzają mnie koszmary. Może z tego też zaraz się obudzę?

— On-on m-mnie do...dotykał... — wyszlochałam i kolejne łzy spłynęły po mojej rozgrzanej twarzy. Pomimo tego, że go trochę oszukałam, płacz był w stu procentach szczery. Cały czas miałam przed sobą obraz tryskającej krwi.

— Już dobrze — oplótł mnie mocno i jeździł dłonią po plecach, przyprawiając o dodatkowe pieczenie — nic ci już nie grozi.

Poczułam się jeszcze gorzej. Zaczęłam dygotać, a kolejne próby uspokojenia moich nerwów jeszcze bardziej pogarszały sytuację.

— Chodź — polecił Lucas i zaczął mnie ciągnąć w stronę drzwi. Dyskretnie odwróciłam głowę i spojrzałam jeszcze raz w miejsce, gdzie powinien leżeć zamordowany Roger. Może jednak to nieprawda?

Ale tam był. Bezwładny siedział na sofie, a jego głowa była maksymalnie odchylona. Z rany na szyi nadal w dużych ilościach wyciekała krew. Wszystko wokół spowijała czerwień. Jego ciało, sofę, ściany, podłogę... i w tym wszystkim ja. Z krwią na twarzy, dłoniach, klatce piersiowej, we włosach.

— Nie patrz — polecił Lucas i szybko docisnął moją twarz do swojego ramienia. Żałowałam, że się w ogóle odwróciłam. W umyśle miałam już tylko obraz tego pokoju. 

Przekraczając próg, usłyszałam cichy skowyt. Kątem oka zobaczyłam, jak Omen leżę w kałuży krwi i usiłuje oczyścić rany językiem. Teraz wydawał się być równie bezbronny, jak jego pan, gdy zadałam ostateczny cios. Kolejne łzy spowodowały, że ten widok stracił swoją ostrość. Może to i lepiej.

Otępiała pozwoliłam Lucasowi zaprowadzić się gdziekolwiek chciał. Powinnam być zadowolona z udanej akcji. Miałam już pewność, że zostanę uwolniona. Zaznam nieco więcej prywatności. I to niezależnie od tego, co ze mną dalej zrobią. W końcu śmierć to również dobry sposób na odpoczynek. Gorzej, jak będzie zbyt łaskawym krokiem za taki czyn. Zadrżałam. Musiałam podtrzymywać wersję niewiniątka, inaczej Mark odpowiednio wyrówna rachunki. Gorzej, jak tłumaczenie się samoobroną niewiele da... zrozumiałam, że teraz wszystko zależy od tych okrutnych ludzi. Czy mój czyn miał być drogą do wolności, czy początkiem katuszy.

Blondyn za cel obrał moją sypialnię. Rejestrowałam wszystko z lekkim opóźnieniem, otumaniona wewnętrzną pustką, a zarazem rozrywającą rozpaczą. Bez przeszkód pozwoliłam, by Lucas posadził mnie na łóżku i okrył kołdrą. 

— Idę po Marka. Nie bój się. Nic ci tu nie grozi. Zamknę pokój od zewnątrz, żeby nikt nie wszedł. Jak tylko z Markiem wszystko dopracujemy, to wrócę tu by sprawdzić twoje rany — paplał wyraźnie poruszony zaistniałą sytuacją, ale nie słuchałam go. Słowa wpadały i wypadały z mojej świadomości w zawrotnym tempie. Nic wokół nie miało większego znaczenia. Tylko fakt, iż byłam mordercą. Osobą gotową do wszystkiego, by zadbać o własny dobrobyt. Zapatrzoną w siebie egoistką, przekraczającą granicę moralności.

Jednak czym mi się zostało martwić jak nie własną skórą? Tylko siebie miałam i nic poza tym.

Nawet nie zauważyłam, kiedy Lucas wyszedł. Ogarnęła mnie ciemność i cisza. Niezwykle dołująca cisza. Obróciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy, próbując ignorować ból. Kiedy ponownie ujrzałam obraz martwego mężczyzny, mocniej zacisnęłam powieki. Wtuliłam się w poduszkę, zalewając kolejnymi łzami. Szybko jednak mnie to wyczerpało i odpłynęłam do świata snów, które także nie były łaskawe.

~~~

Nagłe krzyki i silne dłonie momentalnie mnie wybudziły. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam długowłosego bruneta. Jego palce zaciskały się wokół mojej szyi, skutecznie odbierając dopływ powietrza. W oczach Marka ujrzałam istny obłęd.

— Zabiję cię! Zamorduję! A na koniec sam pogrzebie! — syczał przez zaciśnięte zęby. Moje oczy zaszły łzami. Usilnie walczyłam o oddech, ale wszelkie próby nie przynosiły żadnych rezultatów.

— Złaź z niej Mark! — nakazał władczym tonem Lucas, a kiedy to nie pomogło, doskoczył do swojego kolegi i powalił go na plecy. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, a gdy poczułam pieczenie, zakaszlałam niekontrolowanie. Brunet jednak w dalszym ciągu znajdował się na moich kolanach i momentalnie ponownie usiadł. Blondyn chwycił go za dłonie, aby już nic mi nie zrobił, ale wątpiłam, że był silniejszy od Marka.

— Czemu go zabiłaś?! — ryczał czerwony z furii. Zdezorientowana na początku nie wiedziałam, o co chodzi. Dopiero później przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia.

— Dobierał się do mnie — wystękałam, podtrzymując wersję z samoobroną. Przy każdym wymówionym słowie czułam okropne pieczenie, przez co ponownie zakaszlałam.

— KŁAMIESZ! — ryknął i wyszarpał jedną rękę z objęć Lucasa, aby z całej siły uderzyć mnie w twarz. Zawyłam z bólu, który rozlał się falami po policzku. — Roger nigdy by nikogo nie wykorzystał! NIGDY! Zabiłaś go! Zabiłaś jego i Omena! TY SUKO!

Jego krzyki niemiło drażniły moje uszy i kuły serce. Miał rację, co mi cholernie nie odpowiadało. Nie mogłam jednak się przyznać. Nie po tym, co zrobiłam, aby móc być wolna. Wolałam zatem milczeć i pozwolić mu wyładować na sobie złość.

— Zgnijesz, rozumiesz? Zgnijesz trzy metry pod ziemią, dopilnuję tego! — wrzeszczał na cały dom, całkowicie zagłuszając słowa Lucasa. Jakimś cudem udało mu się zrzucić chłopaka z moich nóg i przygwoździć do podłogi. Rozwścieczony brunet wierzgał kończynami, a nawet kilka razy boleśnie uderzył blondyna.

— Sam! Mark oszalał! — krzyczał wielokrotnie, próbując przebić się przez wrzaski kolegi. Dopiero obserwując ich szamotanine, zauważyłam, że powoli świta. Czyli czas na kolejny okropny dzień. Ten zaczął się niemal tak fatalnie, jak zakończył poprzedni, a mogło być tylko gorzej.

W ciągu paru sekund do pokoju wpadło dwóch nieznanych mi chłopaków. Od razu doskoczyli do Marka i przygwoździli jego ręce do podłogi. To wydawało się jeszcze bardziej go wyprowadzić z równowagi.

— Zostawcie mnie! Zniszczę ją! Zniszczę! Zabrałam mi dwóch najlepszych przyjaciół! Zajebię ją!

Chłopaki pomogli wstać brunetowi i z trudem wyprowadził go z pokoju. Nawet na korytarzu dało się słyszeć jego groźby i obelgi. Lucas jednak szybko zamknął za nim drzwi, co zagłuszyło hałas. Spojrzał na mnie i zaraz się rozluźnił. Musiałam wyglądać strasznie. Dopiero teraz zauważyłam, że ściskam kołdrę, zakrywając niemal całą twarz.

Lucas usiadł przy mnie na łóżku, chyba nie wiedząc, jak powinien zareagować. Ostatecznie powoli wyciągnął rękę w moim kierunku, wykrzywiając wargi w gorzkim uśmiechu. Cofnęłam się przed jego dotykiem, dając znać, że nie potrzebuję żadnego pocieszającego głaskania. Usłyszałam, jak ze świstem wypuszcza powietrze z płuc.

— Wybacz za Marka — przemówił po chwili ciszy — nic ci więcej nie zrobi. Chłopaki go przypilnują.

Pokiwałam odruchowo głową, wpatrując się w jeden punkt przed sobą. Nadal nie mogłam uwierzyć, że zabiłem drugiego człowieka... no i Omena. Ciągle kalkulowałam w myślach, czy było warto. A w zasadzie po tej pobudce już wiedziałam, iż nie było.

Popatrzyłam ponownie na Lucasa. Zmarszczyłam brwi, widząc jego uporczywe spojrzenie. Wyglądał, jakby toczył wojnę w myślach. Coś go trapiło.

— Co? — zapytałam zachrypniętym głosem. Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami i wstał, uciekając wzrokiem.

— Sprawdzę, jak sobie radzą — powiedział, pokazując na drzwi. Patrzyłam, jak wychodzi, niewiele potrafiąc zrozumieć. A gdy już zostałam sama, straciłam tym zainteresowanie. Jakie to miało znaczenie w obecnej sytuacji? Obudzona, byłam skazana na walkę z wyrzutami sumienia. Wzięłam głęboki wdech, nie potrafiąc zająć umysłu niczym innym. Mimowolnie zaczęłam gładzić bolącą skórę na szyi, gdzie nadal czułam pewien dyskomfort. Po paru minutach opadłam na poduszki, zaciskając powieki. Jeszcze raz zbadałam obecną sytuację.

Plan zrealizowałam, chociaż Marka nie przekonałam do swojej niewinności. Lucas natomiast wyglądał na osobę, która mi wierzy, a nawet jak coś podejrzewał, to doskonale to ukrywał. Pies nie był już nieodłącznym elementem mojego życia, co pozwalało na większe pole do popisu. Szanse na ucieczkę nieco wzrosły. A co do mnie to musiałam ponownie odbudować skorupę twardej Klary Rouse i jak najszybciej pozbierać się z tego, co zaszło poprzedniej nocy. I tak czasu już nie cofnę, a śmierć Rogera nie mogła pójść na marne. Odetchnęłam głęboko, mając nowe mocne postanowienie. Ucieknę. 

Jakby z nowym przypływem energii wstałam z łóżka, a wraz z tym ruchem moje ciało przebił potworny ból. Syknęłam, uginając kolana. No tak. Całkowicie zapomniałam o ataku Omena. Nawet nie pamiętałam, żeby ktokolwiek mnie opatrywał, dlatego z zainteresowaniem podeszłam do lustra stojącego przy drzwiach. Teraz zauważyłam, że nagie nogi przykrywał jedynie materiał o wiele za długiej męskiej koszulki. Nie chciałam nawet myśleć o tym, iż pozwoliłam komukolwiek się rozebrać. Stając przed swoim odbiciem, ściągnęłam ją i uważnie obejrzałam pokiereszowane ciało.

Oba ramiona miałam zaklejone plastrami. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że jedno z nich przestało niemiło rwać. Czyżby ktoś już ściągnął dokuczliwe szwy? Biegnąc dalej wzrokiem, ujrzałam sporych rozmiarów opatrunek na biodrze. To miejsce doskwierało mi najbardziej. Oprócz tego w słabym świetle ujrzałam długie czerwone sznity na plecach. Pozostałości po pazurach psa. I jeszcze kilka miejsc, gdzie widniały rozognione ślady wbitych kłów. Wykrzywiłam usta. W sumie nie było najgorzej. Równie dobrze mogłam leżeć u stóp Rogera z odgryzionym gardłem.

Wsunęłam z powrotem koszulkę i postanowiłam wyjść z pokoju. Gdy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam głośną rozmowę chłopaków. Byłam jednak na tyle daleko, że nie rozróżniałam poszczególnych słów. Niewiele myśląc, ostrożnie podeszłam do schodów. Mężczyźni musieli przebywać w salonie, ponieważ nawet po pokonaniu kilku stopni nie mogłam wszystkiego dosłyszeć. W zasadzie docierał do mnie tylko krzyk wściekłego Marka. Zeszłam na dół, usiłując robić jak najmniej hałasu. Instynkt podpowiadał mi, że warto podsłuchać sprzeczkę gangsterów. Ryzykowny krok, ale teraz chyba niewiele miałam do stracenia.

W końcu dokładnie słyszałam, kto co mówił. Stanęłam kilka metrów od wejścia do salonu, przylegając do ściany plecami. Bez trudu rozpoznałam głosy Marka i Lucasa. Oprócz tego w pomieszczeniu przebywały jeszcze dwie osoby. Mężczyźni.

— Co ty do mnie w ogóle pieprzysz! — zrobiłam krok w tył, gdy podłużny cień Marka przepełzł po podłodze korytarza — czy ty to kurwa widzisz?!

— Widzę doskonale, dlatego obstawiam przy swojej wersji. — Lucas również przybierał coraz bardziej zirytowaną postawę.

— Jesteś nienormalny! Laska zarąbała mężczyznę dziesięć razy wyższego i cięższego od niej! — Cień Marka ponownie zniknął, przez co wróciłam na poprzednie miejsce.

— W dosyć bestialski sposób — dorzucił głos, którego nie znałam.

— WŁAŚNIE! — krzyknął głośniej brunet, najwidoczniej zadowolony, że ktoś stoi po jego stronie.

— To było dobre — przemówił ktoś inny. Zmarszczyłam brwi. Czy w ich głosach dało się wyczuć nutkę podziwu? — Szef musi być zachwycony!

— Jesteście powaleni! — krzyknął z odrazą Mark — załatwiamy już drugi pogrzeb kumpla! Jak możecie być tacy beztroscy?!

— No nie mów, że Aloisy to twój kumpel — rzucił ponownie jeden z nowych głosów.

— Sam! — warknął bardziej oburzony niż zły.

— Moim zdaniem Roger sam sobie zawinił. Doskonale wiedział, jaki Klara ma temperament, a był na tyle głupi, żeby się upić i dobierać do niej. — Stanął po mojej stronie Lucas. Otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia. Porywacz bronił ofiarę? Jaki miał w tym niby interes? 

— Człowieku, jakie "dobierać"?! — ryknął znowu Mark — doskonale widziałeś, że wcale jakoś się nie szarpała! Nie mów mi, że nie masz pojęcia, jak to wygląda! Od początku wiedziała, że chwyci ten cholerny wazon! Od początku wiedziała, po co wywleka pijanego Rogera na piętro! Nie bądź oślepiony jej walonymi nocnymi koszmarami!

Stanęłam osłupiała. Widzieli całe wydarzenie? Niemożliwe. Drzwi były zamknięte, a pod nimi leżał Omen. Jakby ktoś je chociaż uchylił, od razu zwróciłoby to moją uwagę. A skoro nie mieli jak być w pokoju, jakim cudem to wszystko wiedzą? Poczułam na skórze ciarki.

— Ej chłopaki, ale jakie to ma znaczenie? — usłyszałam głos któregoś z nowych towarzyszy, przez co ponownie wytężyłam słuch — zawiadomiliśmy szefa, a ten jeszcze nic nie odpowiedział. To chyba dobry znak, tak? Idziemy po prostu w zaparte. Żadnych zmian w planach. Wszystko przebiega prawidłowo.

— Prawidłowo, gdybyśmy nie mieli pluskwy — zaszydził niespodziewanie brunet. Z opóźnieniem zrozumiałam sens jego słów. Zimno zalało moje wnętrze. Zacisnęłam dłonie w pięści i powoli odwróciłam głowę w stronę wejścia do salonu. W tej samej sekundzie za zaułku wyłoniły się cztery sylwetki. Mark stanął bardziej na czele ich grupki. Jego twarz wykrzywił szyderczy uśmiech. Z trudem przełknęłam ślinę, czując niemiły skręt żołądka.

— Witaj złotko — wysyczał niesympatycznie. Zrobiłam krok w tył, na co się roześmiał.

Mam przesrane.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top