6. Wyjazd na "wakacje"
Wyjazd okazał się łatwiejszy niż sądziliśmy. Wystarczyło wpakować naszych towarzyszy do auta, które - po wielu prośbach - kupił Tytus tak, aby w razie czego mieć. W końcu nigdy nie wiadomo czy przypadkiem nam się nie przyda, prawda?
Wracając do naszych towarzyszy. Nie ukazali swoich twarzy ani nie postanowili się nam - a przynajmniej mi - przedstawić, tak więc postanowiłam ich przezywać - oczywiście oni o tym doskonale wiedzą - Jedynka, Dwójka i Trójka. Niekoniecznie dostałam od nich pozwolenie na takie przezwiska, lecz co mnie obchodzi ich zdanie? Zupełnie nic. Skoro im wolno było się wkraść do nas i żądać pomocy, to ja mam prawo nazywać ich tak jak tego sobie zażyczę. Po za tym wchodzi w to również ta kwestia, że nie mam pojęcia kim oni są. Może gdybym wiedziała, wysiliłabym się na większą kreatywność.
Wyjrzałam za szybę wsłuchując się w warkot terenowego auta i przeklinania Tytusa, gdy co rusz wjeżdżał w dziurę. To akurat w żaden sposób mnie nie dziwiło, w końcu na pustyni - tak po raz kolejny właśnie pustynię przemierzamy - zawsze są górki i dolinki. Może, jednak nie każdy o nich wie... To w sumie wyjaśniałoby reakcje mojego męża.
- Jeśli chcesz mogę poprowadzić - rzuciłam znudzona dokładnie takim samym krajobrazem, który jedynie w małym stopniu się zmieniał.
Spojrzałam na Tytusa i od razu pożałowałam zadanego pytania. Wyglądał tak jakby miał ochotę - właśnie w tej chwili - wyrzucić mnie z pędzącego auta wprost na gorący piasek pustyni.
- Wcześniej gderałaś, że jest ci za gorąco więc włączyłem ci to... klimatyzację - powstrzymał się od kolejnego niecenzurowanego słowa. - A nim o tym mówiłaś - jeszcze w domu - marudziłaś, że nie będziemy mieć nic do jedzenia więc i to załatwiłem. Teraz zaś nudzi ci się tak bardzo, że chciałabyś dla zyskania nowych "wrażeń", zniszczyć mi auto.
- Zniszczyć...?
- Przecież ty nie uczyłaś się jeździć, prawda? Wobec tego - Tytus ponownie spojrzał na drogę - wolę nie używać nóg, gdy to nie jest absolutnie konieczne. Więc nie, nie dam ci prowadzić.
- Uważasz, iż jestem fatalnym kierowcą tylko, dlatego że nigdy nie jeździłam? - zapytałam zakładając ręce na piersi. To było naprawdę niesprawiedliwe. - A wiesz czyja to wina? - zła, uniosłam brew - Twoja. Tak, twoja, ponieważ jakiś czas temu zaproponowałeś mi, iż nauczysz mnie prowadzić, ale jakoś się za to nie wiozłeś, prawda?
- Nie miałem czasu - speszył się.
- Miałeś, po prostu nie chciałeś, abym umiała prowadzić, gdyż mogłoby wtedy wyjść, iż jestem w tym tak samo dobra jak ty - spojrzałam na niego wyzywająco.
- Doskonale wiesz, dlaczego nie mam ochoty uczyć cię czegokolwiek - warknął zaciskając mocno dłonie na czarnej kierownicy. - Jesteś... czasami taka nierozważna, lekkomyślna i niezdarna, że...
- Nierozważna? Lekkomyślna? Niezdarna? - zamrugałam i mimowolnie się uśmiechnęłam. Ciekawe kiedy pojmie, iż tak naprawdę się z nim droczę, chociaż jego słowa ciut zabolały. - W takim razie ty jesteś... jesteś...
- Jestem?
- Jesteś arogancki - czemu nie jestem w stanie znaleźć słów odpowiadających temu kim jest? Zawsze kiedy potrzebuję odpowiedniego słowa, ono znika zupełnie nagle z mojej głowy. To takie niesprawiedliwe! - tak samo lekkomyślny jak ja, na co wskazuje obecność w aucie facetów, których tak naprawdę nie znasz. Również jesteś mało odpowiedzialny, a wiesz dlaczego? - nie czekając na jego odpowiedź, kontynuowałam - Dlatego że zostawiasz dzieci kiedy tylko ci się podoba oraz uczysz ich rzeczy, na które są za małe!
Tytus o dziwo się rozluźnił jakby ten temat rozmowy był bardziej bezpieczny niż temat o prowadzeniu auta. Przesunął prawą dłoń w moją stronę, po czym ścisnął mi lekko kolano. Zaskoczona opuściłam ręce na uda, wpatrzona w jego dużą dłoń nadal zaciśniętą na mojej nodze. Dopiero po dłuższej chwili uniosłam głowę i spojrzałam na jego rozbawione czarne oczy, wpatrzone we mnie.
- Ty się boisz - rzucił ponownie wpatrując się w drogę.
- Oczywiście, że tak! - gdybym miała więcej miejsca zapewne wyrzuciłabym ramiona w górę - A ty nie? Co jeśli będzie tak zawsze? Jak wychowamy nasze dzieci kiedy nas prawie nigdy nie ma w domu?
Skrzywił się. Zapewne nie miał pojęcia jaka odpowiedź byłaby na tyle dobra, aby nie oberwać przypadkiem w głowę, ramię, nogę czy bok. Wyglądał dokładnie tak jakby miał dość i tej rozmowy, i tej podróży, która dopiero co się rozpoczęła. Chyba że dotarło do niego, iż mam rację. W sumie jak zawsze. Ja i racja to jedno!
- Ekhm - chrząknął ktoś za nami.
- Cicho! - Tytus rzucił wściekłe spojrzenie w tylne lusterko. - Nikt nie pytał was o zdanie.
- Przecież ja... - zaczął Jedynka, ale Tytus ponownie mu przerwał.
- Zamknij się!
Mrugając gwałtownie wpatrywałam się w profil męża, który wydawał się... hmm... zły? Wkurzony? Czyżby zdenerwował go sam fakt, iż to ja wygrałam nasz spór? Ale dlaczego? Przecież tyle razy zdarzało się dokładnie to samo! Podobne spory, nieporozumienia z błahych powodów i przypominanie sobie, że bez siebie życie byłoby nudne.
- Tytus?
- Tak?
- Ugryzło cię coś? Pytam tak z ciekawości - dodałam pośpiesznie.
- Tak ugryzło! - wściekał się - A wiesz co? Taka jedna siedząca koło mnie. Wlazła z buciorami w moje uporządkowane życie, zalazła mi za skórę wypominając najdrobniejszą rzecz, a teraz przypomina, że nie spędzam z nią oraz dziećmi tak dużo czasu jakbym chciał!
- Och... - wyszeptałam zaszokowana.
- Nie masz nic więcej do powiedzenia? - zdziwił się, lecz również kpiąco uśmiechnął jakby tylko czekał aż coś dodam i dopiero wtedy się zacznie.
Zacisnęłam mocno wargi. Nie bardzo chciałam wszczynać z nim kłótni, ale może dzięki temu dowiem się wreszcie co takiego ostatnio dzieje się z moim mężem. Wydaje się czasami taki nieobecny, taki nieswój, cały czas pogrążony we własnych myślach albo zwyczajnie ignoruje czyjąś obecność, aby móc dalej błąkać się w obłokach.
To było bardzo irytujące, a zarazem miało się ochotę walnąć kogoś kto zrobi coś czego nie powinien - to idealna wymówka. Pewnie właśnie dlatego od czasu do czasu "proszę" strażników, którzy dostali zadanie pilnowania naszego domu o krótki sparing, by się na kimś wyżyć... Uuu! Pewnie, dlatego też zaczęli się mnie bać? Łał, to całkiem możliwe.
- Zostawisz mój wybuch bez komentarza? - tym razem był autentycznie zaskoczony. - Czyżby ktoś porwał moją żonę i sprawił, że teraz będzie tak samo potulna jak każda inna?
- Oczywiście, że nie - mruknęłam, przewracając oczami. - Kto miałby na tyle odwagi, żeby to zrobić? Tym bardziej, że ostatnio zrobiłam się bardzo sławna dzięki strzelaniu do celu.
- Czekaj... To dlatego Ofelia ostatnio kuśtykała? - otworzył szeroko oczy zwrócone w moją stronę, kompletnie zignorował drogę, po której jechaliśmy. Także nie dostosował prędkości do swoich zabiegów - Postrzeliłaś ją?! Czy ja jeszcze czegoś nie wiem? Albo inaczej... czy postrzeliłaś jeszcze kogoś?
- Co? - omiotłam go spojrzeniem w zdumieniu - Myślisz, że to ja ją postrzeliłam? - następnie się uśmiechnęłam - Myślisz, że każdy tak sądzi? Może dlatego właśnie każdy od jakiegoś czasu stara się być dla mnie przesadnie miły?
- Amelio!
- No co? - potrząsnęłam głową - Nie postrzeliłam jej, chociaż bardzo mnie to kusi! Nawet jeśli wyjeżdża to... Nieważne. Chodzi mi o to, że ja ją tylko stuknęłam nogą w kostkę...
- Tylko? - uniósł w zwątpieniu brew, a mnie niemal się zdawało, iż kłócimy się nie w rozpędzonym aucie, pędzącym na oślep, a w domu, w naszej sypialni.
- Oj, no dobrze! - skapitulowałam wymachując w ograniczony sposób rękoma - Prawdopodobnie miałam na sobie buciory, ponieważ - przeciągnęłam każde możliwe słowo - ćwiczyłam ze strażnikami w tym nowym amfiteatrze, gdzie od jakiegoś czasu przeprowadzają te spisy Ziemian. No, a po zebraniu naskoczyła na mnie ta oferma... Lecz jak najbardziej sobie zasłużyła!
- W takim razie, dlaczego ludzie sądzą, że ją postrzeliłaś? - drążył.
- Panie Tytusie drzewa... - zaczęła zatrwożona Jedynka.
- Mogłam mieć w dłoni broń - wyjaśniłam, wchodząc jednocześnie w słowo mężczyźnie.
- A ta broń pochodziła z...
- DRZEWA! - krzyknęła panicznie Trójka.
Tytus błyskawicznie spojrzał na drogę, po czym zrobił gwałtowny manewr skrętu dzięki czemu, las w który prawie wjechaliśmy został cały. Mój mózg zaś zrobił sobie krótką przerwę i całą wieczność przetrawiał to, że gdyby nie tamci, prawdopodobnie byśmy zginęli osierocając dzieci. Kiedy ta prawda powoli do mnie dochodziła, coraz sceptyczniej zaczęłam podchodzić do tego całego pomysłu z pomocą obcym facetom.
- Całkiem ciekawe z was małżeństwo - skomentował na luzie Dwójka. Wyglądało na to, że on jedyny z całej trójki nie zesikał się ze strachu w gacie.
- Kochanie - warknął Tytus tym razem patrząc przez cały czas na drogę - skąd miałaś broń?
- Och, nie kłopotałabym się tym zbytnio - machnęłam lekceważąco dłonią, starałam się przy tym nie wygadać kto mi ją dał.
- Skąd. Miałaś. Ten. Cholerny. Pistolet. Skarbie?
- Robi się niezwykle poważnie - mruknęłam wpatrzona w swoje dłonie. Czułam na sobie krótkie acz palące spojrzenie męża, który tym razem nie zamierzał mi odpuszczać. - Mogło się zdarzyć, że Dimo mi ją pożyczył? Do obrony własnej?
Sapnął. Sam ten gest sprawił, że z trudem podniosłam na niego wzrok. Gniewał się, chociaż wyraźnie było widać, iż jednocześnie go to bawiło. W końcu nigdy nie przypuszczał, że zostanę przypisana do niego również pod kontem kategorii "niebezpieczna, uważaj!".
- Później dokończymy tę rozmowę - obiecał mi.
Już się nie mogę doczekać! - pomyślałam z ironią.
************
Ziewnęłam przeciągając się, gdy tylko dane mi było wyjść z auta. Ciepły wiaterek owiewał moją twarz, znosił przy okazji masę złocistego piasku, który wpadał wszędzie (nawet do biustonosza, choć jeszcze nie odkryłam w jaki sposób). Przez to od razu poczułam się tak jakbym zażyła kąpieli jakieś milion lat świetlnych temu.
Z uwagą spojrzałam na otaczające nas drzewa. Można byłoby spokojnie uznać, że nawyki Tytusa weszły mi do głowy bez żadnego gmerania, ale prawda była taka, że od czasu do czasu mąż uczy mnie postępowania typowego dla Wojowników. Sam fakt, że zgodził się na nocny postój graniczył z cudem.
Aż się wzdrygnęłam kiedy usłyszałam jak kości nieznajomych strzelają tak samo głośno jak moje. Jedynie Tytus oszczędził sobie rozciągania i od razu zaczął czarnymi oczami przeczesywać nie otaczający nas krajobraz, ale mnie. Znajome dreszcze przeszły mi po ciele i tylko siłą woli zdołałam powstrzymać uśmiech, który namolnie chciał wstąpić na moją twarz.
- Nie mam zamiaru spać w aucie - oświadczył Jedynka ze wstrętem spoglądając w stronę samochodu. - Wolę zdrzemnąć się poza tym... poza tą maszyną rodem z piekła. Tak tylko mówię.
- Spoko - Tytus wzruszył ramionami. - W taki razie ja wraz z Amelią śpimy w aucie, a wy róbcie co chcecie.
- Cudownie - wyglądało na to, że i Trójce ulżyło.
Spojrzałam pytająco na Dwójkę, którą ledwo widziałam w ciemnościach nocy.
- Chodzi o to, iż w naszym kraju niektórzy są "uczuleni" - zrobił cudzysłów w powietrzu - na nowinki technologiczne lub na całość reprezentującą tę konkretną dziedzinę nauki.
- Ooo... - szepnęłam - i wy tak po prostu przeżyliście? - zapytałam - Ja bez światła ledwo żyłam - wyznałam z przekonującym uśmiechem.
Pomimo ciemności dostrzegłam jak Tytus przewraca oczami, a następnie szybko do mnie podchodzi. Wskazał gestem głowy drzwi samochodu, po czym niczym gentleman otworzył te tylne i tym samym każąc mi wejść do środka. Z cierpiętniczym westchnieniem - oraz burczącym donośnie brzuchem - wgramoliłam się ciężko do środka.
Witajcie moi kochani! Sporo czasu minęło od ostatniego rozdziału (tak wiem, że to moja wina!). Mam dla Was dobrą i złą nowinę. Może zacznę od tej dobrej - mam już taki zwyczaj - otóż już wiem, że na pewno będę wstawiać rozdziały w niedziele, tak jak było to poprzednio. Będę się również starać wstawiać jeszcze jeden rozdział, prócz tego niedzielnego i właśnie w ten sposób dochodzimy do tej złej nowiny. Prawdopodobnie w większości nie uda mi się wstawiać więcej niż dwa czy trzy rozdziały - praca może takie pomysły skutecznie wybić z głowy. Ale! Będę się naprawdę starać, a teraz życzę miłego dnia! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top