54. Część planu

     Ważna rzecz - udało nam się dojść do porozumienia odnośnie tych wszystkich przygotowań ślubnych. Dzięki czemu uporałyśmy się z tym, pomimo przeszkadzania królowej i Moniki. A to skutkowało tym, iż na czas wypchnęłyśmy Delfinę z korytarza do sali tronowej, gdzie miał się odbyć ślub.

- Nie zawróci, prawda? - zapytałam ciotki Delfiny.

- Mam nadzieję, że nie - westchnęła. - Czemu tak nagle stchórzyła?

- Może dlatego, że nagle dotarł do niej ogrom sprawy w jaką się wpakowała? - podsunęła Tista.

    Obydwie spojrzałyśmy na kobietę. Właściwie to chyba powinnyśmy się właśnie tego spodziewać, co nie? Obściskiwanie się i... inne atrakcje z Noah to jedno, wyjście za niego za mąż - drugie. No i dopiero zacznie się walka o władzę dla dobra ludu.

   Chyba tylko mogłam trzymać za nich kciuki, by im się powiodło. Nic innego mi nie pozostało.

- Amelio, pozwól tutaj!

   Kiedy się obejrzałam zauważyłam, że Tytus stoi niedaleko nas z wymuszonym uśmiechem na ustach. Miał na sobie swój uniform Wojownika jakby się gdzieś szykował i to na pewno nie na ślub. Wobec tego uśmiechnęłam się przepraszająco do kobiet, które już szykowały się do wejścia na salę, nim ruszyłam w stronę męża.

- Coś się stało? - zapytałam zakładając ręce na piersi.

- Musimy już iść.

- No tak, w końcu zaraz zacznie się ślub.

- Nie Amelio. Musimy już wracać. Załatwiliśmy wszystko co mieliśmy - złapał mnie za rękę i pociągnął.

- Ale...

- Oni sobie poradzą. Poza tym to nie jest nasza walka, tylko ich - przerwał mi, ciągle ciągnąc w stronę wyjścia.

   Będąc zbyt zaskoczona jego zachowaniem, dawałam się ciągnąć, ale w głowie miałam istny mętlik. Przecież tak się staraliśmy żeby to wszystko osiągnąć i nagle mamy tak po prostu uciec jak złodzieje? I to w czasie ślubu? Tak, aby nikt nas nie zobaczył, bo wszyscy są właśnie w sali tronowej?

- Czy coś się stało? - zapytałam.

- Załatwiliśmy wszystko to co mieliśmy załatwić. Czas na nas - odparł spokojnie.

- Ale nawet się nie pożegnaliśmy! Delfina...

- Poradzą sobie. Już wszystko wyjaśniłem jej cioci, przekaże to twojej koleżance po ślubie.

    Obejrzałam się przez ramię jakbym naprawdę zastanawiała się na tym czy tam nie pobiec z powrotem. Jednak tego nie rozważałam, wiedziałam, że to tylko wszystko by skomplikowało. Tym bardziej, iż królowa zaczęłaby coś podejrzewać. W końcu od jakiegoś czasu, co chwila, ratowałam przygotowania więc nie zdziwiłaby jej moja nieobecność.

- Dasz radę biec?

- W szpilkach? - zatrzymałam się, nadal mocno ściskając szorstką dłoń Tytusa, po czym rzuciłam swoje szpilki za figurę z marmuru przedstawiającą antyczną wazę. - Gotowe.

   Tytus nie czekał na dalsze słowa. Po prostu zaczęliśmy biec w tylko jego znanym kierunku.

*******

   Stałam przed oknem w naszym samolocie, słuchając jak Riven narzeka coraz głośniej i głośniej. Widocznie tak samo jak ja nie chciał wracać do domu. Chciał zostać przynajmniej do ślubu. Chociaż kto go tam wie?

   Ziemia, na której byliśmy jeszcze chwilę temu oddalała się w zawrotnym tempie. Zupełnie jak moje myśli przestały wokoło niej biegać.

- Gdzie Tytus? - zapytałam.

- Za tobą - odezwał się znajomy głos.

   Złapałam męża za rękę i pociągnęłam na korytarz. Nie miałam ochoty rozmawiać przy Riven' ie, który dalej trzymał się swego focha za to, że nie było mu dane zaliczyć odpowiedniej ilości kobiet. No chyba, że nagle zamierzał zrobić coś odpowiedzialnego. W co raczej wątpiłam.

- Muszę ci coś powiedzieć - powiedziałam zamykając za nami drzwi do salonu.

- Co? - Tytus wbił we mnie pytające, ciemne spojrzenie, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Wyglądał dzięki temu tak chłopięco... tak inaczej.

- Okres mi się spóźnia.

- To... - zmarszczył brwi - Przecież zazwyczaj nawet nie wiedziałaś kiedy powinien ci się zacząć. Może znów pomyliłaś się w obliczeniach? Nie żeby mnie to jakoś zdziwiło.

- Tytus!

- No co? Mówię ci prawdę - jego usta zadrgały w tłumionym rozbawianiu. - Więc wyciągnęłaś mnie z salonu, żeby powiedzieć mi, iż okres ci się spóźnia? Serio? Mogłaś wymyślić coś innego, jeśli naprawdę chciałaś pójść ze mną do sypialni. Coś bardziej kreatywnego.

- Uch! - przewróciłam oczami - Chcę ci delikatnie powiedzieć, że wydaje mi się, że zaszłam w ciążę.

- O... Wydaje ci się? No, ja bym to brał raczej na pewniaka. W końcu bardzo się staraliśmy. Wielokrotnie.

  Oparłam się o ścianę, nie bardzo wiedząc czy śmiać się, czy płakać. Byłam jednocześnie podekscytowana i przerażona. Nie chciałam ponownie przeżywać tego samego, ale... nie chciałam też przestać się starać o kolejne dzieci. W końcu obydwoje chcieliśmy gromadki dzieci. A takie rzeczy się zdarzały.

   Chyba po prostu przywykłam do myśli, że skoro urodziłam pozostałą szóstkę dzieci zdrowych i właściwie nie było z nimi problemów to... to tak właśnie będzie zawsze.

- Ej - Tytus dotknął mojego policzka w opiekuńczym geście, który mi się strasznie spodobał. - Będzie dobrze. Przeszliśmy najgorsze i z tym na pewno sobie poradzimy. Zobaczysz. Jeszcze będzie śmigać, denerwować rodzeństwo i sprawiać problemy, o których prawie zapominamy.

- No racja! W końcu marzy nam się budzenie w środku nocy, zmienianie niebezpiecznych pieluszek...

- Chciałaś powiedzieć: bombowych pieluszek - poprawił mnie z rozbawieniem w oczach.

- Właśnie.

- No to żeby się bardziej upewnić, powinniśmy ruszyć na podbój łóżka - odparł łapiąc mnie za rękę. - Jeszcze pomyśli, że je zaniedbujemy, a przecież trzeba wreszcie zrzucić z niego tę pościel!

  Zachichotałam. Brakowało mi tego. Naprawdę brakowało.

   Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło.

   Tak zdecydowanie powinniśmy udać się do pokoju, nie wolno nam pozostawić łóżka samemu sobie.

- Tytusie! - Riven wyłonił się z salonu nadal z niezadowoloną miną. Widać będzie dalej zachowywać się jak małe dziecko, które nie dostało na czas wymarzonej zabawki. - Pilot potrzebuje twojej pomocy.

- Teraz? - parsknął Woodrok - Nie może poczekać?

    Riven popatrzył to na mnie, to na Tytusa, to na nasze splecione dłonie,  a na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. Mimo to chyba nie za bardzo pojmował, iż wcale nie chodzi tutaj o to, że chcieliśmy nadal gadać na korytarzu.

- Mówił, że to pilne... ale jeśli... mogę się tym zająć. Sprawdzić o co chodzi?

- Nie - wojownik westchnął. - Lepiej ja się tym zajmę, nim coś spieprzysz - spojrzał w moją stronę swoimi ciemnymi oczętami, przez które czasami kolana odmawiały mi posłuszeństwa. Tak jak na przykład teraz, kiedy jego źrenice były lekko rozszerzone. - Poczekaj na mnie, dobrze? Postaram się wrócić jak najszybciej.

   Oczywiście nie udało mu się wrócić tak szybko jakbyśmy obydwoje tego chcieli. No i zdołałam się przespać, wyczekując powrotu Tytusa.

    Ktoś dotknął mojego ramienia, myśląc, że to mój mąż uśmiechnęłam się radośnie. Ale ten uśmiech znikł, gdy tylko zobaczyłam, iż to Riven nachyla się nad łóżkiem, potrząsając moim ramieniem. Miał zatroskaną minę, rozwiane rude włosy - jakby biegł do mojej sypialni w co raczej wątpiłam, bo on nawet przed nadchodzącym zagrożeniem nie uciekałby tylko krzyczał, że potrzebuje pomocy.

- Coś się stało? Gdzie Tytus?

- Steruje. Prosił, żebym ci przekazał, że za dwie godziny będziemy w domu i, że przykro mu, iż nie zdoła przyjść.

- Steruje?

- No... tak - skrzywił się. - Jakoś mu idzie.

- A gdzie jest pilot?

- Musiał coś pilnie naprawić, ale bez obaw! Dojedziemy żywi, o ile Tytus wie co robi - posłał mi słaby uśmiech.

- Daj spokój - machnęłam beztrosko dłonią, kładąc głowę z powrotem na poduszce. - Czy jest coś niewykonalnego dla Tytusa? Czy kiedykolwiek sobie z czymś nie poradził?

- Skoro z tobą dał sobie radę...

- Widzisz? A teraz spływaj, muszę się jeszcze przespać!

**************

- No, a później ciężko było nam postarać się o dzieci, ponieważ dostarczaliście nam coraz to nowych problemów - dokończyłam. - A jeszcze jak zaczęliśmy tutaj mieszkać... Nadal pamiętam jak się tutaj co chwila gubiłam! To istny labirynt.

   Aksel pochylił się w moją stronę z uśmiechem na twarzy. Jejku, jaki on był czasami podobny do ojca!

- Ale musisz przyznać, że genialnie bawiło się tutaj w chowanego!

- Nie dobijaj mnie - przetarłam dłonią policzek. - Właśnie! Jak tam ma się Ben?

- Kłóci się z Tatianą. Dowiedział się wszystkiego i jest lekko wkurzony, lecz bez obaw. Poradzi sobie z nim... Tak sądzę - zmarszczył na chwilę brwi. Następnie wzruszył ramionami jakby martwienie się o tę sprawę i tak nie miało większego sensu. - Myślę, że jakoś zdołają się porozumieć. Poza tym wuj nie wyglądał na aż tak zagniewanego z powodu naszej tajnej misji. Wydaje mi się, że coś do tej kobiety czuje. Albo przynajmniej pamięta to wszystko co się między nimi kiedyś wydarzyło.

   Rozmasowałam sobie szyję. Byłam zbyt zmęczona, żeby teraz o tym rozmyślać.

- To świetnie. Wybacz, młody, ale muszę uciąć sobie krótką drzemkę, nim przyjdzie twój kochany ojciec z pretensjami. Jestem więcej niż pewna, że Ben poskarżył mu się. Tak jak tego, że Tytus nie da mi spokoju do czasu, aż wyrzuci z siebie wszelkiego rodzaju pretensje do mnie i do was.

- Jasne!

   Aksel wstał pośpiesznie, po czym pocałował mnie w policzek, długo przytulając do siebie.

- Dziękuję za opowieść, mamo.

- Drobiazg - poklepałam syna po plecach, mocno przytulając. Chyba nigdy nie przestanę mieć tego dość. Pocałowałam Aksel' a w szyję kiedy się odsunął. Chłopak zachichotał. - Wybacz, nawyk.

- Daj spokój mamo! - posłał mi zawadiacki uśmiech - To łaskocze, ale uwielbiam jak traktujesz nas jak dzieci. To takie... odmienne od tego jak traktują mnie wszyscy inni.

- Bo jesteś moim dzieckiem. I nigdy nie przestaniesz nim być, ale jeśli zaraz nie zabierzesz swojej olbrzymiej pupy z mojego pokoju, to daję ci słowo, że czymś w ciebie rzucę. Nawet pomimo tego, iż jesteś moim synem. Sio!


Następny rozdział 08.07.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top