33. Ten zaginiony

     Z lekceważeniem traktowałam błagania Bena, który prosił mnie o pomoc, gdy jego młodszy brat gonił go i bił, gdy tylko zdołał go dopaść. Miałam wielką ochotę przyłożyć bratu za to, że nastraszył nas swoim rzekomym zaginięciem. A oboje baliśmy się, że mógł zostać ciężko zraniony albo nawet zabity, a on tak po prostu pojawia się przed nami z tym swoim uśmiechem i takim tekstem?!

   W oglądaniu tego "sporu" brakowało mi tylko popcornu. Och, ile bym dała za chociaż odrobinę tego przysmaku! No i tym samym mogłabym bardziej pognębić Bena.

- Ej! Zostaw go!

- Jojo! Skarbie pozwól, że - Ben schował się za drzewem aby złapać oddech - przedstawię ci mojego brata i jego równie miłą żonę. Tam jest Amelia - powiedział wskazując mnie, aby dziewczyna wiedziała o co mu chodzi.

   Gdy spojrzałam w stronę Jojo doznałam czegoś na kształt zdziwienia. Z początku myślała, że się nie zmieni, ale wyglądała na dziewczynę w wieku około trzydziestu lat, zaś na starym zdjęciu, które widziałam u Paula - miała jakieś dwadzieścia coś. W jej żółtych oczach nie było ani krzty wesołości czy radości, tylko przerażenie na myśl, iż i tego chłopaka może stracić. Co z kolei odzwierciedlały jej jagodowe włosy, w których miała powtykane gałązki oraz liście.

   Pomachałam do niej z miną niewiniątka. Mimo mojego początkowego wrogiego nastawienia, dziewczyna nie zrobiła ani jednego kroku w stronę swojego chłopaka. Jedynie patrzyła na mnie w dogłębnym zdziwieniu.

   Następnie zwróciła wzrok w stronę Tytusa i wyglądała jakby cały jej świat właśnie legł w gruzach.

- Czyli jednak to ty wysłałaś do nas tego szajbniętego faceta? - zapytałam spokojnie.

- No tak ale...

- Jojo! - Ben z wrażenia aż przestał się bronić i pięść Tytusa wbiła się w jego policzek. Chłopak potoczył się do tyłu, ale zdawał się tego w ogóle nie zauważyć. - Miałaś nie ingerować! Dlaczego to zrobiłaś?!

- Ponieważ oni chcieliby ciebie zatrzymać! Zabroniliby ci ze mną iść! Zabraliby mi ciebie!

- Widzisz? - zapytałam Tytusa - Ona go naprawdę kocha. Mówiłam ci, a ty mnie zignorowałeś. Ta dziewczyna nie wygląda na morderczynie czy skrytobójczynie! Jest po prostu zakochana i chce spędzić z Benem więcej czasu.

- Więc nie gniewasz się za... - zaczęła z nadzieją w głosie.

- Tym zajmiemy się później - oznajmiłam spokojnie. - Wiedziałaś, że tamten facet chciał zabić mojego męża? Po twoim spojrzeniu wnioskuje, że nie - westchnęłam. - No to teraz już wiesz, że mężczyzna, z którym współpracowałaś, miał zamiar mnie "uwolnić" - zrobiłam cudzysłów w powietrzu - w dość kreatywny sposób.

- Tak mi przykro! - przytknęła dłoń do czoła - Miał was tylko spowolnić, ale nie przypuszczałam, że posunie się do czegoś takiego.

- Więc to w tej dziewczynie się zakochałeś? - zapytał z westchnieniem Tytus. - W ogóle wiesz kim ona jest? Jak jest stara?

- No wiesz! Żeby wypominać wiek kobiecie! - oburzył się Ben. - Amelio, nic na to nie powiesz?!

- Rozciąłeś mu wargę i zapewne obtłukłeś mu żebra więc naprawdę nie wiem o co ci chodzi. Tak teoretycznie to już mu za to przywaliłeś - rzuciłam, opierając się o drzewo ramieniem. Mimo, że mówiłam, cały czas wpatrywałam się w Jojo. - Ale tak szczerze to wiedziałaś o tym, czyż nie? Wątpię, by z twoim wiekiem, byłabyś naiwna.

- No proszę, czyli jednak nie jesteś aż tak głupia - Jojo zrzuciła maskę zakłopotania, zdenerwowania i swobodnie założyła ręce na piersi. - Oczywiście, że wiedziałam. A teraz, skoro mam was dwoje...

- Jojo! - krzyknął karcąco Ben. Dziewczyna spuściła wzrok i wyglądało na to, że... że chłopak panuje nad jej "mroczna" stroną.

- Nie, niech dokończyć - Tytus ruszył w jej stronę, patrząc na dziewczynę podejrzliwie. - Co jeśli nasz nas dwoje? Otrzymasz coś za to? Spróbujesz nas zabić?

- Kiedy porwał mnie driady... też myślałam, że już po mnie, ale nie, Tytusie Woodroku, nie mam zamiaru zabić ani ciebie, ani twojej lekko irytującej żony. Ja nie mogę zlecać zabójstw ani sama zabijać. To była cena jaką muszę płacić odkąd miałam możliwość mieszkania z driadami. Ale nie o to mi chodzi. Nigdy w moim planie nie było zabijania was dwoje. Poza tym ja tylko powiedziałam temu facetowi, gdzie będziecie. Później dotarło do mnie, że może rzeczywiście zechce wam coś zrobić - a właściwie jednemu z was - ale było już za późno więc w takich wypadkach mówi się trudno i żyje dalej. W każdym razie cieszę się, że żyjecie. Lecz to nie zmienia faktu, iż nie pozwolę wam zabrać Bena. On zostaje ze mną.

- Nic, by się nie stało, gdybyście napisali zwyczajnie list do Paula i wszystko wyjaśnili. Myśleliśmy, że Bena porwano albo, że już nie żyje. Tylko, dlatego tutaj przyjechaliśmy - odparłam. - Tylko, dlatego.

- Poza tym naprawdę chcesz żyć w wiosce, w której kiedyś żyłaś z chłopakiem, który już od bardzo dawna, nie żyje? Nie lepiej byłoby wam mieszkać w mieście? - Tytus uniósł pytająco brew.

- No i jakoś nie widzę Bena używającego łopaty, grabi czy siekiery. On nie jest rolnikiem tylko wojownikiem - dodałam. - Bez urazy braciszku. - Posłał mi tylko uśmiech. 

- W stolicy? - dopytała Jojo - Mielibyśmy mieszkać w stolicy?

- Możecie przecież mieszkać gdziekolwiek zechcecie - Tytus przewrócił oczami. - O ile będziecie wysyłać listy lub sms' y, aby nas poinformować, że żyjecie i macie się dobrze. No, a prócz tego mielibyście spokój, ponieważ z Amelią mamy już dzieci i to na naszym synu spoczywa obowiązek przejęcia władzy tak, że...

- Władza to przekleństwo - Jojo spojrzała na mnie z niewysłowionym współczuciem. - Przykro mi, że twój syn będzie zmuszony przejąć władzę. Pamiętam jak Paul kłócił się z moim ojcem o to, że wcale nie chce rządzić, że sobie nie poradzi. Pamiętam to jakby to wydarzyło się wczoraj. Tata po tej kłótni nie był w stanie zająć się swoimi sprawami, a potem nie wytrzymał i poszedł błagać o wybaczenie Paula. Przepraszał za to, że jest zmęczony i nie da rady dłużej sprawować rządów. Prosił, aby wasz ojciec zrozumiał, że nie ma nikogo innego kto mógłby podołać temu zadaniu.

    Wpatrywałam się w dziewczynę, której wzrok widział coś co nam nie było dane zobaczyć. Zaś w mojej głowie dalej odbijały się słowa Jojo. Nie miałam nawet pojęcia, że Paul... Aksel zapewne tak samo będzie się przed tym bronić i ani ja, ani Tytus nie będziemy w stanie odebrać mu tego brzemienia. Będzie musiał sam sobie poradzić z takim... życiem.

- Ale jeśli wasz syn jest chociaż odrobinę do was podobny, to sobie poradzi. Poza tym jeśli Paul go wybrał to raczej wie co robi - dodała Jojo. - Wiem, że to marne pocieszenie i życie władcy to ciąg tego samego - samotności. Mój ojciec opowiadał mi, że tylko dzięki temu, że miał wspaniałe dzieciństwo i dzieci, z których mógł być dumny, jakoś to przeżył. Więc chyba będziecie musieli zrobić tak samo z nowym imperatorem.

    Spojrzenie Tytusa dosięgło moich oczu. Widziałam w nich ten sam smutek i złość, że musimy coś takiego zrobić Aksel' owi.

*********

- Gdybym mógł zabrać to brzemię z jego barków - wyszeptał Tytus nad ranem, kiedy we czwórkę na koniach jechaliśmy z powrotem do stolicy. - Zrobiłbym to.

- Wiem - przytuliłam policzek do ramienia męża. - Ale to nie jest możliwe, co nie? Co za niesprawiedliwość.

- Takie jest właśnie życie - rzuciła Jojo, podprowadzając w nasza stronę, konia. Jechała jak prawdziwa mistrzyni. Tak jak ja nigdy nie będę w stanie. - To ciąg niesprawiedliwości, której nie jesteś w stanie się przeciwstawić. No i hmm... Tytusie nie mógłbyś zostać imperatorem, ponieważ jesteś już trochę za stary na rozbudzenie daru - lub jak to niektórzy nazywają, przekleństwa - driad. Najpóźniej obudzona moc może być do góra dwudziestego roku życia. A jak mniemam masz powyżej tego, tak?

- Dotarło to do mnie, kiedy powiedziałaś o przekleństwie driad, Jojo. Aż tak dobitnie nie musiałaś mi tego mówić - warknął Tytus.

- Wiem, ale tak jest zabawniej - Jojo parsknęła śmiechem. Następnie ni stąd, ni zowąd szturchnęła mnie w ramię łokciem. - Masz śmiesznego męża, Amelio. Ale jeśli miałabym wybierać kogoś do obrony, to wybrałabym Tytusa. Bez obrazy.

- Spoko już zdołałam się do tego przyzwyczaić, lecz muszę cię ostrzec, że on przyciąga same kłopoty.

- Przyciąga? - zapytała unosząc brwi i spoglądając na wojownika tak jakby miała zamiar zaraz pospieszyć konia, aby zrównać go z jadącym na przedzie, Benem.

- Wcale, że nie! - zawołał, spoglądając na mnie ze złością - To ty je przyciągasz! A ja muszę cię z nich wyciągać.

- Raczej nas, skarbie - poprawiłam go z uśmiechem.

- Jesteście naprawdę dziwni - oznajmiła, krzywiąc się, Jojo.

- Właśnie to czeka cię po ślubie i po urodzeniu dzieci - mruknął Tytus. - Radzę ci się przygotować, tym bardziej, że zakochałaś się w Benie. A on siłą rzeczy jest dość podobny do Amelii. Jak dobrze, że nie muszę użerać się z nimi jednocześnie - westchnął z ulgą.

- Ale za to zapowiada się naprawdę ciekawie - oznajmiła kobieta, spoglądając w plecy Bena. - Jest uroczy, zabawny, słodki i... - zrobiła nieokreślony ruch ręką.

- Wiem o co ci chodzi - pospieszyłam z podpowiedzią. - To prawdziwy dżentelmen... w większości przypadków - dodałam. - Nie to co Tytus. Wiesz, że kiedyś dał mi kwiaty z pokrzywami?!

- Nie gadaj!

- Tak i jeszcze się boczył, że nie byłam zadowolona!

- Jak dobrze, że Ben daje mi tylko kwiaty... chociaż raz wręczył mi zwiędły bukiet.

- Niech zgadnę, dodał do tego przeterminowane czekoladki?

- Tak! Skąd wiedziałaś? - spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Wiem, bo chciał takie coś dać dziewczynie, w której był zakochany - ponownie położyłam głowę na ramieniu Tytusa. - Tylko nie pamiętam już jak miała na imię. Coś na "S".

   Nastała cisza. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że dziewczyna wpatrywała się we mnie tak jakby chciała się dowiedzieć czegoś więcej, ale nie była pewna czy na pewno chce to wiedzieć.

- Spokojnie, ona go unikała jak ognia.

- Wiedziała dziewczyna, że należy uciekać, niż wiązać się z kimś... auć! Amelio, co ty najlepszego wyrabiasz? - syknął, pocierając obolały bok. - Przecież mówię prawdę!

- Wiesz co, to bardziej tyczy się ciebie niż Bena - warknęła Jojo. - Aż dziw, że którakolwiek dziewczyna z tobą została - powiedziała i popędziła konia z wściekłym wyrazem twarzy.

- No i ją zdenerwowałeś - objęłam męża ciaśniej ramionami wokoło torsu. - Gratuluję. Nie ma to jak jechać do stolicy z wściekłą, starą dziewczyną, która miała dostatecznie dużo czasu na dowiedzenie się jakie istnieją...

- Amelio? - przerwał mi.

- Co?

- Po prostu się zamknij. Twoje zdanie na ten temat, wcale mnie nie interesuje.

********

    Z westchnieniem w czasie postoju, rozmasowałam obolały tyłek. Miałam tylko nadzieję, że...

- Ej, tak sobie myślę - Jojo wyłoniła się z lasku - że moglibyśmy udać się do tej wioski niedaleko nas. Powiedzieli, że mają mały pensjonat, w którym są dwa wolne pokoje. Właśnie je zarezerwowałam. To co? Idziecie?

- Ja na pewno - ruszyłam w stronę dziewczyny. - Muszę się umyć i odpocząć w łóżku z daleka od koni.

- Zaraz was dogonimy! - zawołał Ben.

*******

    Z westchnieniem opadłam przodem na łóżko czysta, pachnąca i w świeżych, wygodnych ubraniach. Tytus położył się koło mnie z uśmiechem na wargach.

- Ben mówi, że Jojo załatwiła pokoje do jutra rana.

- Cudownie - wyszeptałam, rozciągając się na miękkim łóżku. - Prawie mi się tutaj podoba.

- Prawie?

- Byłoby lepiej, gdybyś zabrał tę rękę z mojego obolałego tyłka - mruknęłam z zamkniętymi oczami. - Mam ci przypomnieć jak to jest, kiedy jeździ się koniem zaledwie dwa- trzy dni?

- Nie musisz - wyczułam rozbawienie w jego głosie.

- Fajna z nich para. Pasują do siebie - rzuciłam niespodziewanie.

- Kto? Ach, mówisz o Jojo i Benie - Tytus przysunął się jeszcze trochę. - Taa, coś tak czuję, że wezmą ślub i dopiero po miesiącu dotrze do Jojo, że to nie był najlepszy pomysł.

- Jesteś wredny - Tytus pocałował mnie w szyję. Mruknęłam z zadowoleniem.

- Cóż na to poradzę? Mówię ci.. - znów całus, lecz tym razem bliżej ucha - że tak to będzie wyglądać. Tyle, że raczej rozwodu nie dostanie, w końcu Ben jest zakochany po uszy. Zrobi wszystko, aby ją zatrzymać przy sobie.

- Tytus?

- Mhm?

- Nie jestem pewna czy to co zamierzasz, to dobry pomysł - wyszeptałam ledwo słyszalne.

- Ależ to bardzo dobry pomysł. Mamy czas do dziesiątej rano więc, gdzieś znajdziemy czas na odpoczynek - wymruczał kusząco. - Chyba nie dasz się prosić, co?

- Nie dasz mi odpocząć, hmm? - zapytałam uśmiechając się w pościel.

- Odpocząć? A to nie będzie odpowiedni odpoczynek?

- No, nie wiem - odwróciłam się do niego z uśmiechem. Ciemne oczy Tytusa, patrzyły na mnie z takim rozbawieniem i miłością, że aż się rozpłynęłam pod wpływem tego spojrzenia.

   Pocałowałam go niemal od razu nawet się nad tym nie zastanawiając.


    Następny rozdział 11.02.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top