29. Wariaci

- Całkowicie ci odbiło?! Żeby dusić własnego ojca?! - krzyknęłam na Tytusa, kiedy zostaliśmy oddelegowani do swojego pokoju. Czyli to był definitywny koniec oglądania zdjęć.

- Ale musisz przyznać, że dzięki temu ojciec przypomniał sobie, że zna kogoś kto wie, gdzie jest wioska - rzucił, kompletnie nie przejmując się tym co powiedziałam.

- Nie odwracaj kota ogonem! - wyrzuciłam ramiona w górę. - Jesteś... Zachowałeś się tak jakbyś nie miał żadnego szacunku do swojego ojca.

- Bo czasami zachowuje się tak...

- Obaj jesteście siebie warci - warknęłam, przerywając mu. Wolałam, aby bardziej się nie kompromitował. - Tak samo rozpieszczeni, aroganccy, denerwujący i zdrowo walnięci!

- Ale przyznaj, że to we mnie najbardziej lubisz - poruszył zabawnie brwiami.

    Przewróciłam oczami, zniesmaczona. Miał po części rację, lecz to nie zmieniało faktu, że zachował się tak... nawet nie znam słowa, które idealnie odzwierciedliłoby moje odczucia względem zachowania męża.

     Sapnęłam wkurzona. Miałam zdecydowanie dość tego jak się zachowywał.

- Mówi się, że tylko wariaci są coś warci - mruknęłam, myśląc jednocześnie, że nie ma bata, by Tytus to usłyszał. Pech miał odmienne zdanie.

- Aha! Sama widzisz! - zawołał, strzelając w moją stronę palcami.

- Nie powiedziałam, że jesteś wariatem ani tego, że zgadzam się z tą opinią, Tytusie - mimo to zarumieniłam się, co zdradzać mogło coś zupełnie odwrotnego.

    Mój mąż od razu - z prawdziwym zadowoleniem! - ruszył w stronę naszego pokoju. Wyglądał jakby co najmniej wygrał na loterii. Co z kolei mogło zwiastować kłopoty i to duże. Ciekawiło mnie tylko co teraz kombinował.

    Kręcąc z niezadowoleniem głową, ruszyłam za nim, aby dowiedzieć się co też znowu wymyślił. Tym bardziej, że Jojo wydawała się jedynie szukać cienia swojej dawnej miłości. A to raczej nie wydaje się być grzechem.

    Ona tylko...

- Sądziłem, że zdołasz go utemperować, lecz teraz widzę, iż nikt nie jest w stanie tego zrobić - odezwał się głos koło mnie.

    Paul zawzięcie masował sobie szyję jakby to mogło mu jakkolwiek pomóc. Przy czym próbował dodatkowo doprowadzić się do jako takiego porządku. Co prawda marnie mu to szło, lecz zawsze liczą się intencje.

- Jak myślisz, po co driady porwany Jojo?

- Wiesz, że powiedziałem, iż tam ślad po niej zaginął? Nie mówiłem przy tym, że to one ją porwały. Nie wiem kto i po co ją porwał. Nie wiem jaki był w tym cel - Paul wzruszył ramionami. - Ale naprawdę chciałbym wiedzieć. Tym bardziej, że to złamało serce mojemu synowi... No i jedno nie daje mi spokoju - spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami. - W jaki sposób mogła zachorować tak ciężko, osoba, której moc została obudzona? Przecież to nie jest możliwe! - w swoim oburzeniu zapomniał o obolałej szyi - Ja nigdy nie zachorowałem, bo to...

- Nie możliwe? - dokończyłam z wahaniem - A co jeśli została, powiedzmy, otruta? Czy to nijak nie wpłynęłoby na nią?

- To jest prawdopodobne, ale po co ktoś chciałby ją truć dzień w dzień? Bo bez tego od razu jej organizm wyparł truciznę - Paul zamyślił się.

- Moją teorią jest to, że Jojo ma coś wspólnego z tymi Ziemianami, którzy stali wtedy ze mną na podium. Niestety nie wiem co może łączyć te dwie sprawy.

- Myślę, że z czasem to wszystko się wyjaśni.

- A co jeśli wtedy będzie za późno?

- Jakby to powiedział Tytus: "bez komplikacji nie ma zabawy". Czy jakoś tak to mówił... No nic, moja droga Amelio nie przejmuj się na zapas. Nie ma na to czasu - uśmiechnął się do mnie ujmująco. - Myślę, że wszystko skończy się dobrze, tak jak zawsze.

- Nie zawsze kończy się to dobrze - wyszeptałam. - Poza tym zawsze istnieje możliwość, że tym razem szczęście przestanie mam sprzyjać.

- Lepiej nie zapeszaj, córeczko - Paul pogroził mi polecam z rozbawionym uśmiechem. - No i nie warto martwić się na zapas.

     Uśmiechnęłam się krzywo, po czym uściskałam teścia. Takiego ojca było mi trzeba.

********

    Oczywiście zbyłam Tytusa mówiąc, że jestem zmęczona, a kolejną kłótnię możemy zacząć dopiero po obiedzie albo następnego dnia. Prawdą było moje zmęczenie. W końcu przyjechaliśmy kilka godzin temu i od tego czasu nie miałam ani chwili na odpoczynek, a kłótnie tak czy siak ponownie rozpoczniemy. Nie ma bata, byśmy sobie w jakikolwiek sposób to darowali. Ja nie mogę sobie darować tego jak zachował się względem ojca oraz tego, że nie zrobiłam nic, bo byłam zbyt zaskoczona - przynajmniej miałam nadzieję, że o to chodziło. 

    Wobec tego od razu w ciuchach walnęłam się na łóżko i niemal natychmiast zasnęłam. Kiedy się, jednak obudziłam ze zdziwieniem odkryłam, że ktoś okrył mnie ciepłym kocem, ściągnął buty oraz zmienił moje dżinsy na wygodne dresy.

- Tytus - mruknęłam z zadowoleniem, ale zaraz coś sprawiło, że siadłam gwałtownie. - Co ty tutaj robisz?

- A co nie mogę siedzieć w swojej sypialni? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi - powiedziałam, mrużąc oczy. - Czemu moje spodnie leżą na twoich kolanach i czemu są podpalone?

    Wzruszył swobodnie ramionami jakby nie widział w tym nic dziwnego. Jednakże zawzięcie unikał mojego wzroku i nieustannie zagryzał dolną wargę. To z kolei od razu wzbudziło moją nieufność i podejrzliwość.

- Ty...

- Za chwilę mają nam przynieść kolację - przerwał mi, szybko wstając. Moje lekko podpalone spodnie (nogawka oraz pół kieszeni) opadły swobodnie na ziemię. Jednocześnie...

- Co to za list?

- Jaki? - zapytał niewinnie, zatrzymując się kilka kroków od drzwi.

- Ten podpalony, leżący tuż koło moich spodni. Podejrzewam, że był raczej zaadresowany do mnie, nie do ciebie. To potwierdza również fakt, iż go podpaliłeś - powiedziałam ziewając. - Byłoby naprawdę fajnie, gdybyś powiedział mi co było w tym liście.

   Skrzywiony paskudnie Tytus obrócił się w moją stronę. Następnie wzdychając podszedł do łóżka, ułożył się koło mnie, a na koniec bezczelnie do siebie przyciągnął i przytulił.

- No już nie złość się - wymruczał, gdy moja głowa wylądowała na jego klatce piersiowej. - Bo ci jeszcze zmarszczki wyjdą. Więc tak masz rację list rzeczywiście został zaadresowany do ciebie. Nadawcą był mój ojciec... - westchnął cierpiętniczo - Kiedy zasnęłaś postanowiłem zmienić ci spodnie, bo wiem jak bardzo nie lubisz spać w dżinsach. Gdy tylko rzuciłem je na krzesło, na którym wcześniej siedziałem, z jednej z kieszeni wypadł złożony list. Od razu rozpoznałem pismo ojca i... Później trochę się wkurzyłem, że został nadany tylko do ciebie.

- No tak, tylko lekko się zdenerwowałeś tym faktem - prychnęłam. - Ten list był do mnie, a ty go spaliłeś! Nie zdziwiłabym się, gdyby sfajczył się pod wpływem twojego spojrzenia.

- Amelio... Ja... Wybacz - powiedział ze szczerą skruchą. - Wiem, że zrobiłem źle, ale jakim cudem zasłużyłaś sobie na tak specjalne względy? Przecież to ja jestem jego synem! Powinienem wobec tego wiedzieć to co napisał tobie...

- Chyba o czymś zapomniałeś - mruknęłam powoli zmęczona naszymi kłótniami. Uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy. - Ja też jestem poniekąd jego córką, poza tym on wie jakim jesteś narwańcem. Jak dotąd nikomu to nie pomagało więc wcale się nie dziwię, że sprytnie schował go mi do kieszeni. Wiedział, że gdy na spokojnie przeczytam list to powiem ci co w nim było. Tak na spokojnie, przy jedzeniu - dodałam przyglądając się wyrazowi ciemnych oczu męża.

    Zaś w nich szalała prawdziwa burza uczuć. Wyglądał jakby nie do końca zgadzał się ze mną, ale również widział logikę w moich słowach. Co nieszczególnie mnie zdziwiło. W końcu jestem taka mądra, cudowna i piękna... no dobra nie będę zbytnio przesadzać z oceną swojej wspaniałości, bo jeszcze się okaże, że jest tak długa, iż na pewno o czymś zapomnę...

      Czyli, jednak Tytus był na tyle inteligentny, aby zgodzić się z żoną. I słusznie!

- Teraz powiesz mi co takiego wyczytałeś w liście od Paula. Ale dokładnie! Tylko spróbuj coś pominąć! A daje ci słowo, że gdy tylko spotkam twojego ojca zapytam go o to, rozumiesz?

- Nie wiem co się tak bulwersujesz, kochanie, przecież nie śmiałbym czegokolwiek pominąć.

- Uważaj, bo uwierzę - westchnęłam.

    Tytus przez długa chwilę milczał jakby to co miał zamiar powiedzieć było co najmniej trujące. Dopiero po kilku minutach - dla mnie była to istna katorga! - otworzył usta. Oczywiście przy tym nawet na mnie nie spojrzał. Co za skandal! I jak teraz mam sprawdzić czy mówi prawdę, i niczego nie pomija?!

- To były informacje o Jojo. Nie wiem skąd je miał, ale jednak w jakiś sposób je zdobył - wreszcie jego wzrok padł na mnie. - Jojo ma teraz dokładnie dziewięćset siedemdziesiąt lat. Jest jedyną córką dziadka ojca. Tak naprawdę jej włosy są granatowe, ale z tego co tata się dowiedział lubi farbować je na kolory tęczy. Ma również żółte oczy, lecz dowiedziała się, gdzie może tanio kupić soczewki... Mamy na to w szczególności uważać... Aha, należy do Klanu Rolników. Niestety nie wiadomo czy nie umie przypadkiem walczyć więc musimy wziąć pod lupę każde jej zachowanie. Tata napisał również, że ostatnio widziano Jojo w naprawdę drogim hotelu. Co prawda nikt nie wie, gdzie pracuje i jak dorobiła się wielkiego majątku - ponieważ nigdy nie prosiła o nic Paula -  lecz nie możemy wykluczyć możliwości, iż stać ją na naprawdę wiele kosztownych rzeczy. I na zacieranie śladów, także. 

- Łał - wyszeptałam. - Trudny orzech do zgryzienia, co?

- To nie jest zabawne, Amelio - fuknął na mnie lekko rozzłoszczony. - Ponieważ to oznacza, że mogła pomóc innym Ziemianom w uprzykrzaniu nam życia. Jest prawdopodobieństwo tego, że to ona dała tamtemu człowiekowi potrzebne informacje, aby nas znaleźć. Kto wie ile może być tych osób? I do czego mogą się posunąć, byleby spłacić swój dług?

     Mój uśmiech momentalnie znikł. Scenariusz Tytusa nie napawał optymizmem, wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że tylko czeka, aby powiedzieć mi, iż z tego może nie udać się nam wyjść cało. A przecież tego musimy unikać. Jesteśmy rodzicami do cholery! Czy nikt nie może tego zrozumieć?!

    Chyba nikt nie zwraca na to uwagi albo jest im to obojętne. W końcu Jojo mogła im kazać zrobić wszystko, bylebyśmy przypadkiem nie trafili na jej ślady. Jest też możliwość, że ona nie wie... ale Ben na pewno jej powiedział więc to nie wchodziło w rachubę.

- No dobra zaczynam się pomału bać - powiedziałam, ponownie kładąc głowę na klatce piersiowej męża. - Może być naprawdę zdesperowana i... jak tak na to spojrzeć to raczej będzie gotowa zrobić absolutnie wszystko, byśmy nie rozdzielili jej z Benem. Tytusie, co jeśli oni zwyczajnie udali się na tę wycieczkę, o której mówili? Co jeśli nic mu nie grozi?

- W takim razie, dlaczego wywiozła go w tajemnicy? Dlaczego szyfrowali tak listy, aby nie dało się z nich wywiedzieć, gdzie się spotykali, kiedy po raz pierwszy spotkali, gdzie obecnie się znajdują? - Tytus nie dawał za wygraną. Wyglądało na to, że znajduję się na przegranej pozycji.

    Oczywiście, że w tej kwestii miał rację, ale miałam tak dziwne przeczucie, że lepiej nie pakować się w to bagno... Co ja plotę?! Przecież trzeba pomóc Benowi i wyjaśnić całą tą popapraną sprawę!

- Ale jeśli zdecydujesz, że chcesz wrócić do domu to... to wrócimy do niego - dodał po chwili Tytus. To było tak do niego nie podobne, że aż podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć.

   Nie dałabym rady wrócić do domu, tego mogłam być stuprocentowo pewna. Ciekawość zbytnio zżerałaby mnie od środka. Tym bardziej, że zapowiada się tak ciekawie ta przygoda. No i dotąd nigdy z czymś takim się nie zetknęliśmy... znaczy ja się nie zetknęłam. Tytus nigdy mi nie mówił o swoich przygodach i sytuacjach z jakimi się zmierzał, kiedy mnie jeszcze do siebie nie dopuszczał. W sumie nawet nie chce o tym rozmawiać.

- Nie - powiedziałam, kręcąc głową. - Nie wrócimy do domu dopóki nie pomożemy Benowi.

- Naprawdę? - wypuścił wstrzymane powietrze. - A już się bałem, że będę musiał znaleźć jakiś sposób, aby cię przekonać do zajęcia się sprawą mojego brata! Ale mi ulżyło!

- Sposób...? Przed chwilą powiedziałeś, że... Ty podły kłamco! - złapałam najbliższą poduszkę i przywaliłam nią w twarz męża. - Jak możesz?! Aaa...

    No i jak zwykle role dosłownie po chwili się odwróciły. W końcu Woodrok był dużo silniejszy i potrafił jak nikt zapanować nad wkurzoną żoną.


     Następny rozdział 14.01. Mam nadzieję, że ten Wam się spodobał? :) Życzę udanego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top