24. Fajtłapa na horyzoncie

- Jeśli tak bardzo chcesz dalszej części to bądź dobrym synem i przynieś mi coś do jedzenia oraz dużo wody - powiedziałam, gdy Aksel nalegał, abym nie przerwała.

- Już się robi! - i wyleciał niczym na skrzydłach, z salonu.

- Nie mów, że naprawdę chcesz powiedzieć mu o...

- Oczywiście, że tak! Przecież obiecałam Aksel' owi, a poza tym i tak nie mam nic ciekawego do roboty więc to bardzo dobry pomysł.

- Ale przez to go tylko skompromitujesz! - zawołał Tytus.

- Mówisz to tak jakby ci naprawdę zależało na jego reputacji - pokręciłam z dezaprobatą głową.

    Wojownik zrobił urażona minę. Kto jak kto, lecz on nie chciał wyjść na tego, który aż tak bardzo dba o brata. Tym bardziej, że on sam nie zrobił absolutnie nic, aby pomóc w porwaniu Bena.

   Niespodziewanie do salonu wleciał Aksel i zdyszany oparł się o fotel, na którym chwilę temu siedział. Uśmiechnął się szeroko, patrząc na mnie z nadzieją.

- Zaraz przyniosą - oznajmił z radością w głosie. - Mamo, możesz zaczynać.

- No dobrze, a więc... Zaczęło się od tego, że Toya właśnie skończył trzy miesiące i był najspokojniejszym dzieckiem spośród was wszystkich.

    Właśnie siedziałam przy jego łóżeczku z pozostałą gromadą dzieci i czytałam im jakąś tam bajkę, gdy nagle do pokoju wpadła zziajana pokojówka z listem w dłoni. Wyglądała przy tym jakby wcale nie zamierzała westchnąć z ulgą, iż widzi w pokoju tylko mnie i dzieci.

- Pani! - dygnęła - To list do pana Woodroka, ale nie mogę nigdzie go znaleźć... Jest też zaadresowany do pani - podała mi go, po czym szybko wyszła jakby chciała nie spotkać na swojej drodze wojownika, któremu od rana coś odbija.

- Co my tu mamy - mruknęłam pod nosem przyglądając się drogiej kopercie, która zdecydowanie należała do Paula.

   "Moi drodzy, wiem, że zapewne przesadzam, ale Ben, po którego posłałem jakiś czas temu, dotąd nie pojawił się w pałacu. A z tego co mi wiadomo był w stolicy kiedy kazałem go sprowadzić, lecz nikt go nie znalazł. Dlatego też proszę Was o pomoc w odnalezieniu tego fajtłapy. Mam tylko nadzieje, że nic mu nie jest... Z wyrazami szacunku, Paul."

    No nie! Ja się na to nie piszę. Co z tego, że ta ślamazarna istota zaginęła? Może to i lepiej? Przynajmniej nie sprowadzi żadnych nieszczęść ani niczego innego co tylko on potrafi przyciągnąć. Jak znam życie nadal, gdzieś się włóczy po stolicy i tylko szczęśliwy traf sprawił, iż nikt nie był w stanie go znaleźć. Albo też świadomie to zrobił, by zwrócić na siebie uwagę.

- Mamo! - Tatiana traciła mnie bosą stopą. - Czytaj dalej.

- Już, już przecież się nie pali! - spojrzałam na małą ciemnowłosą dziewczynkę. Następnie uśmiechnęłam się do swoich potomków i jak, gdyby nigdy nic zaczęłam czytać im bajkę, kompletnie zapominając o tym, że na moich kolanach leży list od teścia.

   Akurat się ściemniło, gdy wyszłam z dziećmi z pokoju trzymając na rękach Kamilę i Toyę. Obraliśmy kurs na jadalnię, gdzie niedługo mieli podać kolację, gdy nagle zza zakrętu wyszedł wściekły Tytus. Normalnie jakby go piorun trafił, dlatego też stanęłam w miejscu, aby przypadkiem na niego nie wpaść.

- Czy coś się stało? - zapytałam, patrząc jak Tatiana wraz z Aksel' em przytulają się do ojcowskich nóg.

- Nie - warknął, automatycznie głaszcząc dzieci po głowach.

- A właśnie! Przyszedł list od Paula... - zaczęłam szukać po kieszeniach spodni, aż natrafiłam na lekko pogniecioną kartkę. Naprawdę trudno było mi manewrować ciałem tak, aby Kamila nie spadła mi z rąk i jednocześnie grzebać w kieszeniach. - Proszę.

    Tytus spojrzał najpierw na pomięty list, a dopiero potem na mnie z taką dezaprobatą jakbym co najmniej zrobiła coś źle. Kiedy zauważył, że widzę jego minę podszedł do mnie i zabrał list. Szybko go przeczytał, przy czym pozwolił Tatianie wchodzić na swoją nogę, aby zapewne zaniósł ją w stronę jadalni. Aksel tym czasem patrzył na starania siostry z miną znawcy. Może nie był jeszcze do końca rozwinięty umysłowo - miał w końcu tylko trzy latka - ale już teraz widziałam, że próbuje znaleźć łatwiejszy sposób na zmuszenie ojca, by wziął ich na ręce.

- Czemu po mnie wcześniej nie posłałaś?

- A czemu miałabym? Najpewniej szwenda się gdzieś po mieście chcąc złapać kolejną miłość swojego życia. Prawdopodobnie przez to nie zauważył, że go szukano i w ten sposób...

- Amelio to mój brat! Chciałbym wiedzieć o takich rzeczach wcześniej niż wtedy, gdy uznasz za konieczne, by mi o tym powiedzieć.

- Przepraszam - przewróciłam oczami. - Weź w końcu dzieci na ręce i idziemy zjeść kolacje. Później o tym porozmawiamy, dobrze?

- Dobrze - odwarknął.

     Ta, zdecydowanie go coś ugryzło, ciekawe tylko co.

*********

- Musimy jechać do stolicy, natychmiast!

- Ale po co?

- Jak to po co?! Musimy odnaleźć mojego brata! - zawołał zdenerwowany i uderzył stopą o ramię naszego łóżka.

- Wróć. My?! Ja nigdzie nie jadę! To, że twój brat jest... kim jest i wpada w kłopoty to nie moja wina. Jeśli dał się złapać albo zgubił... niech radzi sobie sam.

- Jedziemy dziś, powiedziałem już mamie, że musimy udać się do Imperatora, ponieważ nas potrzebuje. Ten list był do nas, Amelio, a nie tylko do mnie. Tak więc obydwoje jedziemy - powiedział podchodząc do mnie i mierząc mnie spojrzeniem.

- Nie.

- Tak - stanął przede mną. Walczyłam wytrwale, ale walka na spojrzenia z wkurzonym Tytusem, to walka niemożliwa do wygrania. W końcu musiałam spuścić wzrok na ziemię.

- Dobra, ale jeśli okaże się, że mam rację i Ben gania po mieście za jakąś dziewczyną to osobiście złamię mu nos i najlepiej postrzelę w nogę, aby nauczył się... - tupnęłam noga, gdy Tytus się uśmiechnął zadowolony ze swojego triumfu. - I ciebie też postrzelę!

- Mnie pasuje - niemal miałam wrażenie, że zaraz zacznie tańczyć ze szczęścia. - Zobaczysz, że on naprawdę został porwany, a to będzie wspaniała przygoda, którą będę mógł mu wypominać do końca życia!

    Po tym wyznaniu wybiegł z pokoju jak uradowany, mały chłopiec, który dostał to czego chciał od matki. A ja zamiast się smucić tak jak sądziłam, że będę, to poczułam ekscytacje przed kolejną przygodą. Poczułam coś zupełnie odmiennego niż to co spodziewałam się czuć.

   Do jasnej cholery, przecież powinnam czuć nawet wyrzuty sumienia, cokolwiek co wskazywałoby, że ponownie opuszczam dzieci! A czuję ekscytacje i radosne podniecenie kolejną przygodą... Kto, by pomyślał?

   Podeszłam do okna i stukając palcem o podbródek, wyjrzałam przez okno, za którym dostrzegłam tylko zarysy ogroda, gdyż ciemność prawie wszystko sobą pokryła. Jedynie w co poniektórych, odległych oknach paliło się światło. Jak dobrze, że posesja Woodroków jest oddalona od głównej drogi! Przynajmniej nie trzeba słuchać kłótni małżeńskich, rozbijanych talerzy czy ujadania zwierząt. No i jeszcze ten powoli powstający mur...

- Pani?

    Obejrzałam się przez ramię na stojącą w drzwiach młodą pokojówkę. Nie pamiętałam czy kiedykolwiek widziałam ją pracującą z innymi pokojówkami. Dodatkowo tarła dłonie o materiał czarnych leginsów - ze stresu, aż zaczęły jej się pocić dłonie.

- Klara nadal jest chora?

- Tak, pani - dziewczyna o blond włosach, przytaknęła szybko głową i spojrzała na swoje stopy jakby mój widok ja raził.

- Mam na imię Amelia, nie pani, a ty? - zapytałam odwracając się w stronę pokojówki.

- Oliwa, pa...

- Amelio - podpowiedziałam jej. - A więc Oliwio, milo mi cię poznać. Jedyne o co cię teraz poproszę to to, abyś przygotowała mi kąpiel i naprawdę cudnie byłoby, gdybyś przetrzepała poduszki.

- Oczywiście.

- Zazwyczaj robię to sama, ale od jakiegoś czasu dzieci wykańczają mnie jakby... No cóż mają dwa razy więcej energii ode mnie i świetnie to wykorzystują, a już w szczególności Kamila - wyjaśniłam jej z lekkim uśmiechem na twarzy.

- W takim razie... Co mam robić? - zapytała z przerażeniem, że mogłaby stracić pracę.

- Klara rano ścieliła łóżko, zbierała podejrzanie pachnące rzeczy z szafy, ewentualnie z podłogi, gdyż z Tytusem nigdy nie wiadomo - zaczęłam wyliczać. - Zmieniała pościel, gdy uznała to za konieczne, ścierała kurze, zbierała śmieci i dbała o firanki oraz okna.

- Och - pokojówka odetchnęła z ulgą.

- Czasami, gdy uwinęła się szybciej to wychodziła do domu wcześniej, a czasami pomagała innym pokojówką, służącym, kelnerom, praczką albo kuchcikom. Tylko, gdybyś to robiła musiałabyś poprosić, aby dyżurna wpisała cię na listę i zapisała co robiłaś.

- Dlaczego?

- To od razu widać, wiesz? Że jesteś nowa - potarłam zmęczone oczy. - Musisz to zrobić, aby dano ci później wyższe wynagrodzenie. Zresztą, jutro na pewno powie ci o tym przewodnicząca pokojówek. No dobrze! - klasnęłam w dłonie - Niczego się nie bój, tutaj nikt nie gryzie ani nikogo nie zabija więc...

- Pójdę przygotować kąpiel - powiedziała pośpiesznie widząc, że rozmowa mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby jej nie przerwała.

- Dobra myśl - pokiwałam głową, po czym odprowadziłam dziewczynę wzrokiem, a gdy zniknęła w łazience, zajęłam się szukaniem swojej piżamy pod poduszkami.

**********

    Niemal o świcie zostałam brutalnie obudzona przez nachalne szturchanie w ramię. Już miałam temu komuś przywalić, kiedy usłyszałam charakterystyczny śmiech męża.

- Czas ruszać! Mamy autobus za dwie godziny, a znając ciebie będziesz się odrobinę ślimaczyć, bo nim się obudzisz i wrócisz do "życia" trochę minie - oznajmił.

- Autobus? Czy ty powiedziałeś autobus?! - błyskawicznie usiadłam na łóżku, wbijając wzrok w Tytusa. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mój mąż zamierzał przejechać się do stolicy autobusem! - Czemu w takim razie pierwszy raz tam jadąc go nie wzięliśmy?

- Ponieważ jeszcze wtedy nie wiedziałem, że czymś takim można tam dojechać - wzruszył niewinnie ramionami. - Poza tym myślę, że tak będzie bezpieczniej. No i aktualnie nasze auto jest w naprawie więc nie mamy zbyt wielu opcji.

- No cudnie...

- Twoje rzeczy są już w łazience - dodał. - Jak poszłaś spać, spakowałem nas tak na szybko.

- Nawet moją bieliznę?

- Pewnie, a w czym tu problem?

- Ostatnio nawet nie chciałeś jej tknąć.

- Czasy są inne - uśmiechnął się łobuzersko.

    Mogłabym się nawet zastanowić czy przypadkiem ktoś go nie podmienił. W końcu pod wieczór był raczej wkurzony, zdenerwowany czymś o czym nie chciał nawet mówić, zaś teraz wydawałoby się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Cóż za szybka przemiana!

    Kręcąc głową ruszyłam w stronę łazienki w celu ubrania się w to co wybrał dla mnie mąż. I powiem wam, aż się zdziwiłam, gdy zobaczyłam co to jest. Nie miałam pojęcia, iż Tytus Woodrok jest zdolny do wymyślenia takiej kombinacji ubrań - czarnych leginsów, czerwonej tuniki oraz ciemno- brązowej bluzy z kapturem, która upodobniała się do marynarki z przyszytym kapturem. Jak dla mnie zestaw był całkiem spoko, jeśli miałam założyć do tego zwykle, wygodne adidasy to czemu nie? No i nie muszę mieć na sobie sukienki, a to już duży plus.

   Pośpiesznie się ubrałam, ignorując lekkie burczenie w brzuchu czy nawet suchość w gardle.

- Jestem głodna - powiedziałam, gdy tylko wyszłam z łazienki. Tytus w tym czasie zdążył się przebrać i... przynieść kanapki?

- Proszę bardzo to dla ciebie - oznajmił nie patrząc na mnie tylko przeglądając zawartość szuflady w biurku. - Jedzenie na drogę jest już w torbie, wczoraj poprosiłem kucharki, aby przygotowały kilkadziesiąt kanapek, aby moja urocza żona nie padła z głodu.

- Aleś ty śmieszny! - burknęłam podchodząc szybko do biurka, na którym stał talerz.

- Kochanie, jestem prawie pewny, że to nie jest odwzajemniona miłość. Podejrzewam, że kanapki nie lubią być pożerane, ale nie będę w to wnikał.

    Przewróciłam oczami mogąc mieć tylko nadzieję, że nie zakrztuszę się przez niego. Zaś to było wielce prawdopodobne jeśli dalej będzie mnie rozśmieszał takimi tekstami. Już zaczęłam planować jak mu się odpłacę, gdy zauważyłam, że w owej szufladzie jest...

- Ty tutaj chowasz swoje zabawki? W biurku, do którego wszyscy mają dostęp?! Tytus to niebezpieczne! Przecież tutaj bawią się nasze dzieci, pomyślałeś o tym?

- Spokojnie zawsze zamykam ją na klucz tak więc bomby, zapalniki i innego rodzaju broń jest bezpieczna przed działaniami naszych dzieci. Nie panikuj, bardziej martwiłbym się o... jak ty to nazwałaś?... moje zabawki schowane pośród naszych rzeczy - odparł jak gdyby nigdy nic.

- Chowasz broń w moich ubraniach? - szczeka opadła mi na ziemię, zaś oczy upodobniły się do spadków od herbaty.

- Muszę mieć zabezpieczenie, że w razie, gdybym nie dotarł do biurka, to przynajmniej dotrę do szaf. No, ale jakby i to nie wypaliło, to w całym domu mam masę skrytek, tak więc jesteśmy ubezpieczeni w razie nagłego ataku.

- Mama o tym wie? - zapytałam, trzymając się tego pacyfistyczne nastawionego stworzenia.

- Pewnie, sama nawet podała mi parę skrytek! - powiedział to tak jakby był z tego dumny. - To cudowna kobieta, czyż nie?

- A skąd wiesz, że ona przypadkiem tego wszystkiego nie wyrzuciła? Skąd wiesz, że nie zrobiła tego specjalnie, aby pozbyć się twoich zabawek? - podsunęłam tylko po to, by zobaczyć jego minę.

- Nie... mama, by tego... Ona nie jest do tego... zdolna? - wyszeptał plącząc się w swojej wypowiedzi.

- Czyżby?

- Wiem co robisz! - zawołał odskakując do tyłu i zatrzaskując nogą szufladę. - Mówisz to, abym stracił pewność i wszystko odwołał, ale... ale ci się to nie uda! Tak czy siak pojedziemy tym cholernym autobusem, który po drodze może się zepsuć, lecz nim pojedziemy! A teraz kończ jedzenie, wypij herbatę i idziemy. Bez dyskusji.

    Pomimo swoich słów wyleciał z pokoju w celu sprawdzenia czy moja teoria jest słuszna. Wobec tego opadłam na krzesło przy biurku i zaczęłam ogrzewać palce o ciepły kubek.

    Śmiało mogę powiedzieć, że kolejną przygodę czas zacząć.

    Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze, naprawdę przyjemnie mi się je czyta, a czasem nawet nie jestem w stanie powstrzymać się w autobusie od śmiechu. I tak, wtedy ludzie dziwnie na mnie patrzą! Następny rozdział 17.12.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top