11. Maszyna, która zabija skuteczniej niż Tytus
Nadal stałam wtulona w Tytusa, dzięki czemu czułam się naprawdę bardzo bezpieczna. Nawet pomimo naszej sytuacji. Wtem mężczyźni wrócili z całym raportem.
- Znalazłem małe miasteczko jakieś dwadzieścia kilometrów stąd - oznajmił Jedynka. - Jedzenia jest sporo więc nie trzeba się martwić, ale wątpię byśmy zdołali w piątkę wziąć to wszystko ze sobą, a szkoda byłoby marnować...
- Chcemy przez to powiedzieć, że warto byłoby po prostu przepchnąć auto razem z nami. W ten sposób zaoszczędzimy trochę czasu i nikt nie będzie musiał wracać taki kawał drogi.
- No tak, lecz to będzie dość ciężka robota - zauważył z wahaniem Tytus. Zmrużył w zamyśleniu oczy, odsuwając się ode mnie na długość ramienia. - Jednak muszę się z wami zgodzić. Dużo łatwiej byłoby zatankować oraz zakupić baniaki z paliwem. Proponuję, żeby każdy przespał się do jutra, do piątej, o której zjemy szybkie śniadanie, by wyruszyć w męczącą podróż do miasteczka. Jakieś sprzeciwy?
Cała nasza czwórka przecząco pokręciła głowami. Każdy był zbyt zachwycony tym, że będziemy mogli odpocząć od nużącej podróży. No i się porządnie wyspać! To jest najważniejsze z tego wszystkiego.
- Świetnie - Tytus klasnął w dłonie. - Skoro to już ustaliliśmy to teraz pozostaje nam tylko jedno... mianowicie ustalenie co będziemy mówić, gdy zaczną nas wypytywać co nas do nich przywiało i dokąd zmierzamy. A na bank o to będą pytać. Musicie wiedzieć, że - tu spojrzał na mnie jakbym miała zamiar zrobić, niedługo, coś co mu się co najmniej nie spodoba - będziemy mogli mówić jedynie półprawdę. Lepiej nie ryzykować, zważywszy na wasze tajemnicze kłopoty.
Kusiło mnie, żeby coś dodać albo przynajmniej wszelkimi możliwymi sposobami wyciągnąć od nich po co nas ciągną do tej swojej krainy. Tym bardziej, że nie wiedzieliśmy tak naprawdę o co im chodziło... No, ja nie wiedziałam. Z Tytusem bywa różnie.
- Fantastycznie! Nie wiem jak wy panowie, ale ja mam ochotę sobie trochę pospać, tak więc zajmuję tylną kanapę, a wy róbcie co chcecie - oznajmiłam przepychając się do auta.
Po części dziwnie było walnąć się samemu - Tytus mój ukochany grzejnik nie poszedł ze mną - ale przynajmniej było więcej miejsca. Tak, dobrze myślicie to wcale nie był plus, gdyż z przyzwyczajenia pragnęłam przytulić się do męża, ułożyć głowę na jego ramieniu i zostać ucałowana w głowę. Lecz on został na zewnątrz, a co najważniejsze nie wszedł do środka auta tuż po tym jak zatrzasnęłam za sobą drzwi i przykryłam się kocem, ciepłym kocem.
Jednakże najgorszy był fakt, że okna w aucie były tylko odrobinę uchylone, zaś te cztery piranie na zewnątrz nie raczyły mówić na tyle głośno, abym była w stanie zrozumieć o czym też rozmawiają. No jak tak można ja się pytam! Żeby porządnym ludziom nie dane było usłyszeć o czym mówią mężczyźni. To szczyt wszystkiego!
- Banda durni - mruknęłam pod nosem, przewracając się na drugi bok. - Żeby nie dać mi podsłuchiwać... Czemu nie mogli podejść bliżej? Albo dlaczego muszą stać tak, żebym nie mogła przysunąć do okna ucha... O matko! Zaczynam gadać do siebie. Niedobrze.
Krzywiąc usta ponownie przewróciłam się na drugi bok, spróbowałam zapaść w sen, ale nieobecność mojego kaloryfera dawała się we znaki. I jakby odpowiadając na moje modlitwy - albo przeklinanie, kto tam co woli - Tytus wślizgnął się do auta. Walnął na swoje stałe miejsce, po czym schował się pod kocem i pocałował mnie w wargi. Nawet przez sen odpowiedziałabym mu tym samym (w to wlicza się również: zabieranie kołdry, przypadkowe uderzenie... sami rozumiecie).
- Smakujesz jabłkiem - rzucił Tytus zamglonymi oczami spoglądając na mnie. Och, Bóg mi światkiem, że uwielbiam to spojrzenie!
- Cóż za romantyczne wyznanie - mruknęłam kąśliwie.
- Co ty taka zła? Obudziłem cię? - zapytał przyciągając mnie bliżej siebie.
- Nie, nie mogłam zasnąć.
- Oj, to wiele wyjaśnia - ułożył głowę na poduszkę, przymykając oczy. - Spróbuj się trochę przespać, później zrobi się coś do jedzenia.
I po co ja marzyłam o tym, aby w przyszłości wyjść za mąż za kucharza? Chociaż może dzięki temu znalazłam się w objęciach Tytusa? Tytusa, który potrafi zabijać, grozić, kłamać, mocno kochać i - co najważniejsze - gotować. A jak już coś upichci... Niebo w gębie!
Oczywiście nie to żebym nie umiała czegoś ugotować! Ale na przydomek "leń" trzeba sobie jakoś zasłużyć czyż nie? Tak, wiem to brzmi fatalnie.
**********
W skrócie powiem jak wyglądała nasza podróż:
Moim zadaniem było siedzenie w aucie, trzymanie mapy i kierowanie autem w odpowiednim kierunku. Zapytasz zapewne, dlaczego Tytus nie wlał tego jednego baniaka. Odpowiedź jest równie banalna. Okazało się, że w kanistrze jest niezbyt czysta woda. Nikt, jednak nie wiedział skąd ona się tam wzięła ani dlaczego nie było tam paliwa. Dlatego też od samego początku była mowa o pchaniu auta do miasteczka.
Ale, ale zbaczam z tematu! Ja jako ta uprzywilejowana siedziałam za kółkiem, zaś cała reszta w pocie czoła pchała samochód. Słyszałam masę przekleństw, złorzeczeń i uderzeń ramieniem o klapę auta. Zapewne w ten sposób chcieli przekląć auto, niestety ono odwdzięczało się z taką samą zażartością - kiedy nagle ześlizgiwało się w jakąś dziurę i obsypywało delikwenta masą piasku albo z przyjemnością spoglądało jak któryś z nich obija sobie o blachę ciało.
Już ja widzę te jutrzejsze zakwasy! Ciekawa jestem jak długo je będą mieć...
W każdym bądź razie dotarliśmy do wioski podczas pory kolacji. Wszyscy - włącznie ze mną - byli pokryci piaskiem, zmęczeni, senni i przeraźliwie głodni. Wobec tego postanowiliśmy znaleźć hotel możliwie najbliżej stacji benzynowej. I znaleźliśmy! Chłopcy byli naprawdę wdzięczni losowi.
- Świetnie! Pójdę nas zameldować - oznajmiłam rześko wylatując z auta.
- Amelio... - zaczął ostrzegawczym tonem Tytus.
- Tak wiem, będę na siebie uważać, a wy poczekajcie, bo może się okazać, że nie mają wolnych miejsc!
Za sobą usłyszałam zbiorowy, zgodny jęk zniechęcenia. Wobec braku dalszych sprzeciwów weszłam do małej recepcji, gdzie za ladą stała chuda, niska starsza pani o srogiej twarzy. W jej regularnych acz ostrych rysach twarzy ciężko było dopatrzeć przyjaźni.
- Dobry wieczór - powiedziałam ostrożnie. - Szukam wolnych pokoi na tę noc.
- Tylko na tą? - zapytała mrużąc podejrzliwe jasne oczy.
- Tak - potwierdziłam kładąc dłonie na drewnianym, lekko spróchniałym kontuarze. - Chciałabym - jeśli to możliwe - jeden pokój dla trzech osób z oddzielnymi łóżkami oraz jeden pokój z małżeńskim łożem.
- Sprawdzę - przejechała kościstym palcem po liście pokoi zajętych i wolnych, po czym spojrzała na mnie już nieco pogodniejszym wzrokiem. - Ma pani szczęście, to będą ostatnie pokoje niezarezerwowane. Cenę, jednak wolałabym obgadać z pani mężem, o ile to możliwe.
- Rozumiem - wzruszyłam ramionami, następnie wychyliłam się do tyłu i krzyknęłam głośno - Tytus! Chodź tu na momencik.
Jeśli przejęła się tym w jakim stanie jestem, musiała naprawdę przerazić się wyglądu mojego kochanego męża, który... cóż ciężko to opisać, ale podejmę się - tak wiem, poświęcam się specjalnie dla Was - tego zadania. Tytus miał na sobie mocno przepoconą białą bluzkę na ramiączkach, która ściśle przylegała do jego ciała. Miała całkiem fajne dodatki - piasek wyraźnie tę część ubrania polubił. Przykleił się do bluzki z przyjemnością dodając mu uroku jakiegoś bezdomnego, który nie mieszkał w normalnym domu przez co najmniej rok. Dodatkowo spodnie wyglądały dość podobnie, chociaż mniej niechlujnie, ponieważ akurat tam piasek nie za bardzo miał jak się mocno przykleić. Och, a twarz! Lub ręce... Tego nie warto opisywać.
- Pani chciała uzgodnić z tobą cenę pokoi - przerwałam ciszę, kierując wzrok ku przestraszonej recepcjonistce.
- Cenę? - Tytus wzruszył ramionami - Jestem gotów zapłacić tyle ile pani żąda. A więc?
- Eee... - wykrztusiła spoglądając na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. Zapewne jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło się jej widzieć kogoś w tak paskudnym stanie... Ciekawe co, by zrobiła, gdyby zobaczyła kogoś kto wytaplał się w ściekach. Padłaby na zawał czy tylko zemdlała? - Hmm... - spojrzała na coś leżącego na kontuarze, następnie potrząsnęła głową i drżącym głosem odpowiedziała - To będzie równe... - znów przerwała, po czym pośpiesznie coś nabazgrała na karteczce, którą od razu podała - lekko się przy tym odchylając do tyłu - Tytusowi.
Wojownik przyjrzał się cenie wypisanej na kartce. Następnie jak gdyby nigdy nic sięgnął do tylnej kieszeni, z której wyjął portfel... STOP! Od kiedy Tytus Woodrok nosi portfel? Jeszcze nigdy go u niego nie widziałam. Co najwyżej gotówkę w różnych skrytkach: w aucie, w domu, w banku. Ale nigdy, przenigdy nie widziałam, aby nosił ze sobą portfel. W ogóle nie wiedziałam o jego istnieniu!
- Proszę bardzo - oznajmił, po czym wziął od niej kluczyki.
Zawołał naszych kompanów z torbami, objął mnie ramieniem i dopiero wtedy poprowadził w stronę schodów. Oczywiście musiał mnie - taki spocony! - objąć ramieniem jakbym, kurna, miała gdzie uciec. Tym bardziej, że od razu zgubiłabym się i nie odnalazła drogi powrotnej do domu.
Gdy tylko weszłam do małego pokoju, w którym mieściła się dość spróchniała komoda, nowe łóżko oraz łazienka bez drzwi, zdecydowałam, że muszę się umyć. Kiedy jednak ruszyłam w tamtą stronę, Tytus również poszedł w tę samą stronę.
- Teraz to ja się myję - założyłam władczo ręce na piersi.
Tytus jak to Tytus, zajrzał do łazienki, po czym bez grama zawstydzenia spojrzał mi w oczy, mówiąc:
- Prysznic jest dość duży dla nas obojga.
- No tak, ale...
Dobrze myślicie sądząc, że nie dane mi było dokończyć zdania. Również w tej drugiej kwestii, a mianowicie - robiliśmy TO pod prysznicem. Nie wiem, dlaczego dałam się przekonać na coś podobnego w tak zapyziałym miejscu do tego kiedy zmierzaliśmy ku nowym niebezpieczeństwom. Także nie wiem na ile cienkie były ściany i chyba wolałam nie wiedzieć.
***********
- O czym myślisz? - zapytał rano Tytus.
Leżał na boku obejmując mnie ramieniem, zaś palcami łaskocząc w ramię. Uśmiechnął się radośnie, gdy spojrzałam na niego.
- O niczym konkretnym - oświadczyłam. - Dziś musimy jeszcze zatankować i ponownie ruszamy w drogę, a mi na samą myśl o tym nic się nie chce. A co?
- Zastanawiałem się... - urwał na chwilę, następnie marszcząc brwi dokończył - kiedy ostatnio mówiłem ci, że jesteś piękna... że cię kocham.
Przez głowę przemknęło mi wspomnienie Tytusa, który nie miał problemu z wyjawianiem uczuć.
- Też cię kocham - powiedziałam z trudem powstrzymując uśmiech. - I dziękuję za ten przemiły komplement, którego nie słyszę zbyt często.
Pocałował mnie w ramię. Później wstał i kompletnie nago zaczął szukać swoich ubrań, ja zaś przewracając oczami spojrzałam na naszą torbę. Zastanawiałam się jaką to broń skombinował tym razem.
- Amelio - rzucił wyrywając mnie z zamyślenia. - Ubieraj się, niedługo ruszamy.
Z jękiem protestu zwlekałam się z łóżka tylko po to, aby wybrać ubrania na chybił trafił (błękitny top wraz z szarymi spodniami). Oczywiście zostałam po tym pociągnięta na korytarz, zwleczona na dół, a na koniec razem z facetami popchnęliśmy auto na stację. Tak pośpiesznie zatankowaliśmy.
I jak to z nami bywa nie obyło się bez problemów. Otóż spotkaliśmy dawnych bardzo bliskich kumpli Tytusa, którzy w bardzo miły sposób okazali nam swoją sympatię strzelając w nas z nowiutkiej broni laserowej oraz czegoś co wypuszcza z siebie fale dźwiękowe. Taaak, Tytus ma naprawdę cudownych przyjaciół. Dzięki nim przynajmniej w pośpiesznym tempie opuściliśmy stację benzynową, którą... no cóż przez przypadek podpaliliśmy.
Lecz na tym się nie skończyło! Nie myślcie sobie, że tylko to udało nam się zniszczyć.
Kiedy stacja wybuchła domy w okolicy również zajęły się ogniem. Ta przerażająca siła chłonęła wszystko co stało na jej drodze, zaś przerażeni, panikujący mieszkańcy uciekali gdzie tylko się dało. Zapewne, gdyby wiedzieli kto doprowadził do tego feralnego w skutkach wybuchu, zabiliby nas samym spojrzeniem, ale skąd mogli wiedzieć? Przecież mogli nas w ogóle nie widzieć.
- Co tak na mnie patrzysz? - Tytus mocniej zacisnął ręce na kierownicy.
- To twoja wina - rzuciłam oskarżycielsko.
- Co za brednie! To tamci strzelili w... To oni rozpętali to piekło, nie ja!
- Ale zrobili to z twojego powodu, a teraz tamci mieszkańcy cierpią - machnęłam ręką w stronę tylnej szyby auta. Nadal byłam w szoku. Nie byłam w stanie ogarnąć tego wszystkiego właśnie w tej chwili, ale byłam niemal pewna, że w nocy wyrzuty sumienia dopadną mnie ze zdwojoną siłą.
- Poradzą sobie... - skrzywił się. Na jego twarzy odmalował się smutek. - Jeśli oczekujesz czegoś więcej jak współczucie, to nie licz, że ujrzysz go we mnie. Taki przecież już jestem. Dla mnie najważniejsze jest bezpieczeństwo rodziny.
I jak tam przeżyliście w szkole? Następny rozdział 17.09.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top