PROLOG (cz.1)

   "Serce kłamie, a głowa nas zwodzi .Jedynie oczy widzą prawdę. Patrz  oczyma .Słuchaj uszami .Wąchaj nosem i czuj przez skórę .Potem dopiero myśl.    W ten sposób poznasz prawdę."

~ George R.R Martin ~


Mała postać trzepotała z całych sił, umięśnionymi łapami w kłębiącą się wokół niej wodę.Raz po raz patrzyła w głąb otwartego oceanu, który z sekundy na sekundę wydawał się coraz czarniejszy. Przez to nie zdołała dojrzeć żadnej postaci, nawet lekkiego ruchu w wodzie,która teraz przypominała czeluście jej skrytych koszmarów.Patrzyła tęsknie w otchłań, jak by wyczekiwała cudu, który miał nigdy nie nadejść. W myślach wiedziała że to koniec,oni już nie wrócą. Jej cytronowe puszyste futerko wyglądało w głębinach jak neonowe światło, które chce wydobyć się na powierzchnię.

Miała już wracać. Uciec tam,  gdzie kazali jej rodzice, których właśnie traciła. W net wydobył się ryk, tak potężny, że z jej pyszczka uciekł cichy skowyt przerażenia. Serce zaczęło jej szybciej bić, jakby przebiegła parę dobrych kilometrów. Poczuła jak łzy z powrotem zaczęły napływać do jej ciemnych jak noc oczu, żeby zaraz połączyć się z oceanem. To był jej ojciec.

- On,on jeszcze żyje... - wyszeptała cichutko, a gardło ścisnęło się i zaczęło ją piec tak, jak gdyby  te słowa, które właśnie wypowiedziała były żywym ogniem skrywającym się w jej żołądku.

Nagle poczuła jakoby brakło jej powietrza w malutkich płucach, pomimo tego iż wcale go nie potrzebowała. Umiała oddychać pod wodą, dzięki skrzelom znajdujących się tuż przy szyi. Była na wpół wodnym jak i lądowym zwierzęciem. 

Natychmiast popłynęła w kierunku głosu ojca, nie zważając na niebezpieczeństwa kryjące się w mroku. Nie może go stracić, tak jak matki...Widziała zaledwie parę minut temu jak trzy dorosłe Tomory rozrywały ją kawałek po kawałku, zaczynając od płetwy grzbietowej a kończąc na niepokrytej pancerzem szyi. Oczy Tajgi zaczęły w tedy przybierać kolor świeżych kiełków a jej źrenice zmieniły się w czarną pionową kreskę, gdy jeden z katów wgryzł się w jej płetwę. Ciepła posoka zaczęła okalać jego ostre zęby. Zacisnął paszczę mocniej, a matka Nyoki (czyt.Nioka) próbowała powstrzymać krzyk. Wtem woda powoli zmieniała barwę na czysty szkarłat, a oderwana z kawałkiem mięsa płetwa, zaczęła opadać na dno...

Potrząsnęła głową, nie może o tym myśleć, kiedy jej ojciec wciąż walczy o życie. Uczucie rozrywającego gardła wciąż nie ustępowało. Wręcz przeciwnie, myślała że małe iskierki zaczęły ciężko  wydobywać się z jej rozpalonych skrzeli. Była już tak blisko,czuła metaliczny zapach krwi, który unosił się i strasznie drażnił jej zwężone nozdrza.

Gdy  brnęła w głąb, ciemności pomału zaczęły odpuszczać. Skrawek dna  oświecały małe promienie słoneczne przenikające z powierzchni. Kiedy poczuła ciepłe promyki otulające jej drżące ciało, poczuła lekki przypływ adrenaliny. Jej płetwa grzbietowa kołysząc się z boku na bok cięła wodę niczym nóż.

 Piasek podłoża przypominał Nyoce ciemny kremowy kolor, gładkiego zbitego z drobnych łusek pancerza na udzie jej matki. Okalał ją aż od czubka pyska, do początku ogona włączając w to potężne uda. Co prawda tajga miała prześwity morskiej zieleni, która kończyła się na płetwie grzbietowej a rozpływała na drobnych uniesionych uszach. Z każdą minutą oczy Nyoki stawały się coraz bardziej opuchnięte i sine od nieprzerywanego płaczu. 

Rozglądała się nie spokojnie po dnie oceanu z zaciśniętymi szczękami. Widziała tylko ogromne koralowce, na które spadały pojedyncze promyki. Tworzyły one ogromną rafę koralową a w niej, kryły się tysiące małych stworzonek.

Coś było nie tak. Nyoka poczuła że woda się zmienia, była słodka. Najprawdopodobniej wpłynęła na dwa prądy - jeden ciepły, napływający od prawej strony - a drugi zimny, napierający z lewej. Wyglądało na to, że te dwa prądy łączyły się ze sobą tworząc przyjemną letnią mieszankę.

Przepływała właśnie obok tego pamiętnego czerwonego żebropława, na którym widać było nieproporcjonalne plamy rosnące ku górze. Posłała mu tylko nienawistne spojrzenie i popłynęła dalej. Przepychała się przez przepełnioną różnorodnymi barwami rafę. Co chwilę podwodna roślinność oplątywała ją niczym sieć małych rozrywających jej łapy zębisk. Obdarzyła je niewyraźnym łypnięciem, ale wiedziała jedno - nie wyglądało to dobrze. Jedyne co zdążyła przeskanować swoimi hebanowymi oczyma, była głęboka otwarta rana na jej przedniej lewej kończynie. Mięso było bardzo widoczne. Cięcie nie wyglądało na szerokie, ciągnęło się tylko przez  kawałek zewnętrznej strony jej kości łokciowej. Bananowe futro przy rozcięciu przybrało barwę ciemnej wiśni, a czerwona posoka ciągnęła się za nią nurtem. Nyoka syknęła  z bólu, ale nie mogła zawracać sobie teraz tym głowy.

-Myśl o rodzicach... o tacie,muszę mu pomóc -powtarzała to w kółko ,dopóki jej uwagi nie przykuło puste,przypominające pszeniczny kolor dno, na którym nie było ani krzty koralowców. Była to otwarta przestrzeń, tu rafa się kończyła. Oddzielał ją tylko niewielki uskok, a woda pod wpływem zmieszanych prądów wydawała się jaśniejsza, ale tylko przez chwilę.

Mała postać  postawiła swoje drobne odziedziczone po matce uszy, nadal wyczekując w lekko kołyszących się koralach. Wciąż słyszała ciche pojękiwania ojca, niestety ciemności przyćmiły jej bystre oczy, które próbowały wyśledzić Eneo. Po chwili dostrzegła mieszającą się z akwenem rubinową ciecz unoszącą się niedaleko niej. W tej samej chwili do jej uszu dotarły coraz głośniejsze lamenty. Czuła jak zżerały jej serce.

 Nie zamierzała czekać aż oprawca jej matki wyjdzie jej na spotkanie. Spojrzała ostatni raz na uskok, w którego wbijała kurczowo ostre szpony. Raptownie odepchnęła się czarno nakrapianymi łapami. Przebierała nimi, jak tylko potrafiła. Długi umięśniony ogon pomagał odpychać wodę na boki. Gwałtownie głębokie rozcięcie dało się w znaki. Za każdym razem, kiedy Nyoka próbowała odpierać wodę lewą łapą ,jej rana poszerzała się. Teraz nie była taka mała...

- Tato!! , tatusiu! - Zawołała drżącym głosem, gdy znajdowała się tuż obok ciepłej posoki.

 Gardło nadal płonęło jej żywym ogniem, boleśnie  naciągając każdy jego mięsień. Wysunęła ostre pazury, gdy poczuła ruch za sobą. To była jedna z tych bestii. Nim się zorientowała stała na przeciwko niej. Tajga opowiadała Nyoce o Tomorach, ale w jej opowieściach wydawały się one mniej przerażające. 

Obrzuciła wzrokiem jego duże grafitowe oczy, które patrzyły na nią z kpiną i wyższością. Szybko zeskanowała go wzrokiem. Miał długi szczupły czekoladowy pysk, zakończony małymi wyrostkami tuż przy nozdrzach. Kilka z egzemplarzy ostrych pożółkłych zębów wychodziły z poza krawędzi jego paszczy. Nad, jak i pod jego oczyma, rozrastały się wachlarze drobnych wyrostków, tak jak na pysku. Nyoka ledwo co dostrzegła aparat słuchowy Tomory, pod postacią małej czarnej kropki. Obok niego ukazywały się wyniosłe kolce, które zapewne miały chronić drobny narząd. Jej uwagę przykuł rozrośnięty grzebień -o zabarwieniu szlachetnej purpury- zaczynający się na czubku głowy i ciągnący się aż po długi umięśniony ogon. Ozdoba ta przybierała jaśniejszy odcień na początku. jej Hebanowe ślepia  przeniosły się teraz na ogromne pazury, których końce lekko się podkręcały. Napastnik posiadał dość krótkie kończyny, złączone elastycznymi błonami. Momentalnie Nyoka patrzyła na jaśniejszą od reszty ciała szyję, odruchowo zerkając na małe skrzela, które co chwile unosiły się i lekko opadały. Mrużąc oczy dostrzegła na jego brzuchu brunatną zbitą w kupę sierść. Jeszcze bardziej wytężyła wzrok i w mroku zobaczyła ciągnącą się od szyi do początku brzucha wklęsła bliznę. Skierowała szybko oczka  na udo Tomory , jego ogon tuż przy niej był doszczętnie obgryziony. 

Kiedy zaczął powoli do niej podpływać przybrała pozycję do ataku. Wyniosły ogon Nyoki był gotowy do zadania ciosu, a wszystkie mięśnie w jej ciele napięły się. W chwili, gdy rozwarła pysk jej dwa dominujące kły,  górowały nad mnóstwem małych zębów przypominających brzytwy. Zasyczała na rywala, a ten zaczął śmiać się gardłowym melodyjnym głosem.

- I co teraz, zamierzasz ze mną walczyć?.Dziecko. - Wycedził roześmianym dźwięcznym tonem.

Nyoka schyliła się tylko ku dołowi, nadal ukazując kły. Dostała nagłego zastrzyku adrenaliny. W jej żyłach nigdy tak szybko nie tętniła krew, przepływająca przez jej ciało. Strach walczył z furią która ostatecznie wygrała. Była gotowa zaatakować. 

- Nie będę tracił czasu na takie nędzne szczenie. - Wysyczał przez zębiska, po czym zrobił zamach tęgim ogonem i rypnął nim Nyokę, w nieosłonione  pancerzem podbrzusze. 

Siła nacisku była tak mocna, że poleciała z impetem na dno. Woda zrobiła się smętna od unoszącego się mułu. Nyoka już nic nie widziała. Miejsce w którym dosięgną ją ogon Tomory zaczęło rozlewnie sinieć. Ból przeszył ją na wylot. W oka mgnieniu odczuła ostre kłucie w okolicach żołądka. Czuła jak jej pożywienie zbiera się w przełyku gotowe je opuścić. Łzy  płynęły po jej policzkach.

 Ostatkiem sił przeskanowała grunt.Muł, który nadal unosił się w wodzie, powoli zanikał. Zatopiła oczy w dwóch sylwetkach Tomór, które właśnie chłonęły jej ojca, a ona nie mogła nic zrobić. Nie miała już siły płakać. Jej sine od płaczu oczy, powoli się zapadały, a ostatnie co zdążyła zobaczyć to śmierć Eneo - jej kochanego taty - ,oraz trzy małe światełka które były coraz bliżej i bliżej.     

                                                                              *** 

Jasna poświata odbijała się w czarnych oczach Nyoki, która dopiero co się wybudziła. Patrzyła zdezorientowana przed siebie, a jedyne co widziała to rażąca ją w ślepia łuna. 

Zastanawiała się gdzie się znajduje, przecież przed chwilą czuła jak konała w odmętach oceanu...

Rozejrzała się po pomieszczeniu,ale nie dostrzegła niczego co było w zasięgu jej wzroku. Przestrzeń była pusta i wydawała się nie mieć początku ani końca.

- Gdzie ja jestem ? - Powiedziała do siebie.

- Czy to są jakieś żarty!? -wykrzyknęła poirytowana, a w bezkresnej przestrzeni poniosło się jej echo.

W tej samej chwili przypomniało jej się o sznycie na lewej kończynie, o podpuchniętych policzkach, zdartym gardle, i krwiaku na brzuchu, po ciosie zadanym przez rosłego samca Tomory. Serce przyśpieszyło niezwłocznie gdy spojrzała na swoje ciało. Futro Nyoki nie było posklejane od rdzawej posoki, a po ciętej otwartej aż do mięsa ranie, nie było najmniejszego śladu. Krwiak na podbrzuszu całkowicie zanikł.

Wszystko  to wyglądało tak, jakby monolit wydarzeń nie miał by  miejsca, co znaczyło by, że jej rodzice wciąż żyli. Rozmyślając nad tym, do uszu Nyoki dobiegły ciche krzyki. Tłumaczyła to sobie, jako senny koszmar, a żadne z tych zajść nie  miało by lokum. Jazgot nadal nie ustępował, stawał się coraz głośniejszy,tak jak gdyby był za nią. Czuła że wariuję,i to porządnie. Po chwili jeden z wrzasków przeszył ją na wskroś. Brzmiał tak, jak obdzierane żywcem ze skóry zwierzę.

Nyoka położyła się na posadce i zasłoniła łapami uszy.

- Niech to się wreszcie skończy. - Wyszeptała cichutko. Była wyczerpana, miała tego wszystkiego dość.

Zamknęła na chwilę oczka, a kiedy je otworzyła ujrzała swoich rodziców, którzy jej się przyglądali .Chłonęła ich wzrokiem. Najpierw wbiła spojrzenie w matkę. Miała taki sam krągły pysk i pogodny wyraz twarzy. Fala różano-kremowego futra rozchodziła się płynnie na szyi. Oczy paliły żywym szmaragdem, a płetwa nadal tkwiła w jej ciele. Tuż nad nią trzy bursztynowe pasy wydawały się spływać na jej jasny brzuch. Nyoka spojrzała na tylne łapy mamy, wypatrywała zakrzywionego dodatkowego szpona, którego po chwili dostrzegła. Tajga uśmiechnęła się i uniosła pomarańczowy ogon z małymi nie regularnie rozstawionymi wyrostkami, koloru morskiej zieleni. 

Nyoka natychmiast wstała i zaczęła wtulać się , w jej mięciutkie futerko na szyi. Uniosła głowę nieco wyżej i ujrzała ojca, do którego była tak bardzo podobna. Odziedziczyła po nim chabrowy pancerz zaczynający się przy nozdrzach,a kończący się na ogonie. Różnił się on prześwitami, Nyoka miała je różowe a Eneo szarawo-niebieskie. Kolor futra również zbliżony był do taty. Zerknęła na jego wąski brązowawy pysk, na którym miał trzy pasy, o podobnym wyglądzie co pancerz. Wydawało się jakby wchodziły do środka jego szczęki. Posiadał małe zaokrąglone uszka, które nieco dodawały mu uroku. Przy miodowej szyi skorupa rozchodziła się na boki, tworząc twardy kaptur, wyglądem przypominający płaszcz kobry. Płetwa grzbietowa Eneo była ostrzejsza od Tajgi, na końcu ogona miał jeszcze jedną mała płetewkę. Łupała teraz na jego czarne spokojne oczy. 

Podeszła do niego i otarła się o jego łapę.

- Jak to możliwe?.Przecież widziałam jak giniecie - Powiedziała łamiącym się głosem.

Rodzice nie odpowiedzieli, tylko spojrzeli się po sobie i ostatni raz utulili córkę. Po przytulasie, Nyoka poczuła jak coś ją wciąga.Powrócił ból, a rodzice zniknęli z jej pola widzenia. Czyli jednak, to był sen.

                                                                      ***


-









      '


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top