Rozdział 7

*SELENE*

Ostatnie dni stanowiły istną udrękę. Mordęgę wywołaną niepewnością dotyczącą Therona. Od czwartku nie odezwał się słowem i trudno było mi rozsądzić, czy jego milczenie stanowiło pozytywny omen, czy wręcz przeciwnie. Nie nachodził mnie ani nie wydzwaniał, jakby istniał tylko w mojej wyobraźni.

Gdyby Sarah nie dopytywała co rusz o typa poznanego na imprezie u Dave'a, być może skłonna byłabym uznać jego istnienie za wytwór wyobraźni oraz senny majak. Tymczasem siostra nie pozwalała mi o nim zapomnieć, choć nawet i bez jej wścibstwa, nie potrafiłam samodzielnie przestać myśleć o tym dziwaku. Jak na złość ciągle widziałam jego sylwetkę majaczącą w kuchni.

Upiłam herbatę, próbując się uspokoić. Wszystko aż we mnie mrowiło na myśl o Theronie, zaś ja sama nie umiałam wysiedzieć w miejscu. Kręciłam się i snułam bez celu po mieszkaniu. Skupienie się na pracy również stanowiło olbrzymi problem. Plany wzięły w łeb, a ja nie potrafiłam skupić myśli, w związku z czym nie przesłałam wstępnego projektu banneru reklamowego w czwartek. Razem z nowym logiem firmy, która zleciła mi pracę, tkwił na dysku oraz w postaci kopii zapasowej, ponieważ nie chciałam przesyłać go w weekend.

Siedząc jak na szpilkach, przeniosłam wzrok na kalendarz zawieszony na ścianie. Czerwony, przesuwany znacznik wskazywał niedzielę. W głowie niczym bijące wściekle kościelne dzwony rozbrzmiewały na okrągło słowa Therona. Dziś nastał ten dzień. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, rozważając, czy nie uciec. Wystarczyło po prostu wyjść z domu i zniknąć gdzieś pośród miejskich uliczek.

Niby nie wierzyłam, że się pojawi. W końcu milczał. Nie mogłam się dziwić, skoro praktycznie go wyśmiałam. Mimo to zaraz po przebudzeniu wzięłam prysznic, a następnie ubrałam się ładnie do wyjścia z domu. Dziś zarzuciłam w kąt klasyczną stylizację złożoną z rozciągniętej bluzki i znoszone spodnie. Prócz tego wykonałam lekki makijaż.

Odbiło mi, czego byłam totalnie świadoma. Czekałam na coś, co z dużą dozą prawdopodobieństwa miało nigdy nie nastąpić. Na usprawiedliwienie dziwnego zachowania samej sobie wpierałam, że od czasu do czasu nawet w domu można ładnie wyglądać. Szczególnie w niedzielę.

Zastukałam paznokciami w kubek. Pomalowałam je dziś, choć zwykle ograniczałam się do przeźroczystej, diamentowej odżywki. Całe to strojenie było absolutnie niedorzeczne z mojej strony. Co więcej, nie znajdowałam logicznego argumentu tłumaczącego, dlaczego właściwie tak mi zależało, by Theron naprawdę stanął w drzwiach i zakomunikował, że czas się zwijać. Zegarek wybił piętnastą.

– Głupia jesteś – oceniłam z niesmakiem. Czekałam nadaremno, gdyż wiedziałam od początku, że rzucał słowa na wiatr. Nikt normalny nie chciałby zadawać się z wariatką po licznych terapiach, o której w przeciągu ostatnich dwóch dekad zasłyszało chyba całe miasteczko. Moonbluff było małe, a plotki rozchodziły się szybciej niż promienie słońca. – To przecież było do przewidzenia.

Podskoczyłam na dźwięk telefonu. Serce zabiło szybciej, gdy poderwałam się z miejsca. Prawie podbiegłam do wyspy kuchennej, a dostrzegając napis na ekranie, uciekło ze mnie całe powietrze, a wraz z nią ekscytacja. Znałam ten dzwonek, mimo to naiwnie nie zorientowałam się od razu, kto dzwonił. Złapałam komórkę, przeciągnęłam zielony symbol słuchawki, po czym przyłożyłam sprzęt do ucha i mruknęłam powitanie.

– Jesteś w domu?

Głos siostry wdarł się mi do ucha. Westchnęłam, spuszczając głowę. Pytała, jakby nie znała odpowiedzi. W duchu modliłam się, by dziś mnie oszczędziła. Nie miałam ochoty na kolejną imprezę.

– Niby gdzie indziej miałabym być?

– To zbieraj się – poleciła. – Będę za kwadrans.

– Nigdzie nie idę – odparłam stanowczo.

Nie zamierzałam już dłużej udawać chorej czy zajętej pracą. Wymówki przestały odnosić skutek, działając na Sarah jak insekt, którego wystarczyło przegnać machnięciem ręki. Potrzebowałam czegoś więcej. Asertywności.

– No, weź przestań – stęknęła podłamana. – Taka piękna pogoda. Nie mów mi, że zamierzasz spędzić cały dzień w domu.

Zasznurowałam wargi. Nie zamierzałam, ale ponoć wszelkie plany bawiły pana boga. Może nawet księżyc, pomyślałam bezwiednie, orientując się po czasie.

– To moja sprawa, jak chcę spędzić niedzielę – powiedziałam. Bez większego rozmysłu poprawiłam włosy, gdy stanęłam na wprost lustra. Opuściłam rękę, powstrzymując przekleństwo chcące wyrwać się z mej piersi. Oszalałam, skwitowałam bezwolne ruchy mające sprawić, abym wyglądałabym jak najlepiej. – I proszę cię, odpuść sobie. Naprawdę nigdzie z tobą nie idę. Możesz ode mnie wszystkich pozdrowić, lata mi to koło pióra.

– Sel... – wyrzekła w sposób okazujący zmartwienie oraz troskę. Słyszałam, jak zaciąga się powietrzem, ważąc kolejne słowa. – To przez niego?

– Przez niego? – odpiłam pytanie jak pingpongową piłeczkę, udając, że nie rozumiem kontekstu.

– Przez Therona – sprecyzowała twardo. – To jego wina, że nie chcesz wyściubić nosa z domu?

– To nie jest niczyja wina. To mój własny wybór, Sarah. Zrozum wreszcie, że nie jestem tobą. Nie bawią mnie imprezy ani tłum ludzi otaczający mnie ze wszystkich stron – powiedziałam zaskakująco łatwo. – Ciebie to bawi i super, ale ja odnoszę wrażenie, że się duszę.

– Seli...

Dawno już nie zdrabniała aż tak mojego imienia. Kiedyś robiła to często, ale i ja wtedy przypominałam wrak człowieka. Bałam się wychodzić z domu. Wydawało mi się, że skoro wilczury grasowały po lesie, zawsze mogły wyjść i wtargnąć do miasta, do naszego domu. Wychylając się na zewnątrz, zawsze modliłam się, by żaden nie zatrzymał się przede mną.

– Sarah, przepraszam – powiedziałam, walcząc z poczuciem winy. Nie chciałam zburzyć siostrze nastroju, zwłaszcza że po głosie słyszałam, jak dobry dziś dopisywał jej humor. – Ale zrozum, nigdzie się nie wybieram.

– I tak zaraz u ciebie będę.

– Nie! – krzyknęłam odruchowo. – To znaczy... nie przychodź. Nie odwołuj swoich planów przeze mnie.

Przez myśl przemknęło, że gdy tylko zobaczy mnie w tak niecodziennym wydaniu, zacznie zadawać mnóstwo pytań, na które brakowało mi racjonalnych odpowiedzi. Theron przecież nie przyszedł i najpewniej wcale nie zamierzał się do mnie fatygować. Zwyczajnie byłam naiwna albo po prostu jakaś cząstka mnie chciała wierzyć w jego prawdomówność.

Mogłam okłamywać wszystkich dookoła, ale sama przed sobą musiałam przyznać, że jego zainteresowanie było naprawdę miłe. Choć przez chwilę miałam okazję przypomnieć sobie, jak to jest znajdować się w centrum cudzej uwagi, być adorowaną. I chociaż nie chciałam znów przeżywać bólu towarzyszącego mi po zdradzie Leo, był to chyba nieodzowny element rozczarowania.

– Wcale nie odwołam ich przez ciebie, głuptasie – zapewniła spokojnie nieco rozbawiona. – Chciałam spędzić z tobą dzisiejsze popołudnie. We dwie. Jak siostry – tłumaczyła. – Miałam nadzieję na jakiś wspólny spacer, może do parku i... lody.

– Sarah...

– Rozumiem, jeśli nie chcesz wychodzić, ale i tak chcę spędzić z tobą chwilę – stwierdziła. Westchnęłam. Czułam, że nie ustąpi, więc byłam gotowa się zgodzić. Co lepszego mnie dziś czekało? Nic oprócz deseru samotności zaserwowanego przez głupie, podatne na uczucia serce. – To jak? Będę za kwadrans, dobrze?

– Dobrze, bądź.

Przerwałam połączenie. Smutnym wzrokiem powiodłam do własnego odbicia. Moja naiwność nie znała granic. Ilekroć przejechałam się na innych, wciąż nie uczyłam się na własnych błędach. To musiało się skończyć, ale mimo wielu złożonych już sobie obietnic wciąż pozostawałam zbyt ufna. Coś w głębi mnie naprawdę pragnęło, by Theron dotrzymał słowa.

Odłożyłam telefon na wyspę i smętnym krokiem ruszyłam do ubikacji. Czułam potrzebę zmyć makijaż i przebrać się w swoje luźne, znoszone ciuchy. Sarah i tak widziała mnie w tych łachach, które uważałam za najwygodniejszy do ciorania po domu strój. Dosłownie chciałam zakopać się w kocu z kubkiem lodów w dłoni i obejrzeć jakąś łzawą komedię romantyczną. Zresztą nie było powodu, by dalej się łudzić i okłamywać. Theron pewnie dawno zapomniał, co obiecał.

Kwadrans później miałam na sobie luźną, odsłaniającą ramię bluzkę sięgającą za pośladki i szerokie, materiałowe spodnie. Rozważałam włożenie dresu, lecz w ostatnim momencie przyuważyłam plamę na nogawce. Co jak co, ale nawet Sarah nie powinna widzieć mnie w zbyt złym stanie. Wolałam jej nie martwić, zwłaszcza że naprawdę jakoś sobie sama radziłam w życiu.

Ruszyłam przez przedpokój, oczekując, że lada moment siostra przekroczy próg mojego mieszkania. Celowo niedawno otworzyłam zamek, starając się zwalczyć wewnętrzny strach. Sarah posiadała zapasowy klucz, ale równie dobrze nie musiała fatygować się przetrząsaniem torebki, w której nosiła pół swojego życia. Zawsze dziwiło mnie, jak wiele potrafiła zmieścić, choć nosiła ze sobą głównie modele niewiele większe od kopertówek.

Dobrze nie weszłam do kuchni, gdy drzwi otwarły się. Zerknęłam ponad ramieniem do tyłu, zaszczycając gościa lekkim, wymuszonym uśmiechem. Wystarczyło, że blado wyglądałam, co wynikało z niezamierzonego unikania słońca. Rezultat prowadzenia domatorskiego trybu życia. Bywalczynią solarium również nie mogłam się nazwać z czystym sumieniem, zatem w porównaniu do siostry wyglądałam niczym świeżo przebudzone zombie.

– Hejka – przywitała się radośnie od progu. Znając moją awersję do zostawiania otwartego wejścia do mieszkania, przekręciła zamek. Skromny ruch stwarzał komfort oraz ułudne poczucie bezpieczeństwa, gdyż zdawałam sobie doskonale sprawę, że dla leśnego potwora wyłamanie zwykłych drzwi na pewno nie stanowiło wielkiego wyczynu. – Jak się czujesz? Blado wyglądasz – oceniła.

– Zawsze tak wyglądam.

– Jesteś pewna, że to nie ma nic wspólnego z The... – zamilkła, dostrzegając moje mordercze spojrzenie. Nie chciałam sobie o nim przypominać, choć nie umiałam również wyrzucić go z głowy. Zupełnie tego nie pojmowałam, jakby moje myśli zaczęły niezależną egzystencję. Okłamał mnie, aczkolwiek tego naprawdę mogłam się spodziewać. – Wybacz, nie wnikam.

– Nie ma w co – oznajmiłam. Chciałam brzmieć, jakby nic się nie stało, ale poczucie rozczarowania niosło się echem w sercu, łamiąc je. – Napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty?

– Wina?

– Nie posiadam, ale mam wódkę. – Posłała mi niedowierzające spojrzenie. Zwykle byłam marną kompanką do picia, gdyż rzadko kiedy sięgałam po zgubne procenty. – Z colą?

– I lodem.

Podeszłam do właściwych szafek, wyjmując szklanki. Z zamrażalki wyjęłam lód, a z lodówki wódkę i colę. Weszła głębiej, nie przeszkadzając mi ani nie pomagając. Tak czy owak czułam wzrok Sarah przeszywający mą sylwetkę. Zapełniłam szkło, wlewając najpierw trochę przeźroczystego alkoholu, po czym zabarwiłam go ciemnym płynem i wrzuciłam po dwie kostki lodu. Na koniec włożyłam słomki mające zapewnić imitację luksusu.

– Wybacz, ale nie mam parasoleczek – zażartowałam.

– To... powiesz mi?

– Powiem ci co?

– Dlaczego koniecznie chcesz spędzić niedzielne popołudnie w domu – doprecyzowała, wzrokiem dając do zrozumienia, że nie wywinę się od odpowiedzi.

Westchnęłam. Usiadłam przed nią, spuszczając głowę i bawiąc się rurką. Zamieszałam drinka, jednocześnie rozważając alternatywy. Mogłam powiedzieć siostrze o własnych rozterkach, ale nie chciałam, by się martwiła lub czuła winna. Gnębiły ją już wystarczające wyrzuty sumienia, bo podała mężczyźnie mój adres. Nie musiała się usprawiedliwiać, Theron umiał przekonywać. W końcu wpuściłam go do mieszkania.

– Jakoś... nie mam szczególnej ochoty wychodzić z domu – powiedziałam wymijająco. – Wiem, że ludzie raczej postępują odwrotnie, ale ja naprawdę dobrze czuję się w moich czterech ścianach.

– I wcale nie chodzi o Therona?

– A niby o co miałoby z nim chodzić? – spytałam lekko zbulwersowana.

Postanowiłam zagrać na czas i odwrócić uwagę siostry. Im mocniej uciekałam od tematu ciemnowłosego mężczyzny, tym bardziej ją ciekawił. Znałam jej mechanizmy postępowania. Lubiła wszystko, co choć trąciło nutką zakazanego owocu.

– No, wiesz... Zdawał się mocno zainteresowany tobą. Jak domagał się adresu, to wręcz nie mogłam pozbyć się wrażenia, że usłyszę od ciebie później jakąś pikantną historię lub chociaż powiesz mi, że wybywasz na randkę – oznajmiła uczciwie. – Tymczasem ani pikanterii, ani randki. Mógł cię chociaż zaprosić na kawę.

– Nie mógł.

– Dałaś mu kosza?

– Nic mu nie dałam – ucięłam. Zmrużyłam oczy, po czym wlałam drinka do ust, racząc się procentami. – Mówiłam ci. Przyjechał, odprowadził mnie do domu i pojechał – zaserwowałam siostrze maksymalny skrót wydarzeń. – Na odchodne rzucił coś tylko o jakimś spotkaniu z ojcem. Chyba firmowe sprawy.

– Firmowe?

– Nie wiem. Mogę tylko zgadywać – przyznałam.

– I nic więcej nie powiedział? – drążyła zaintrygowana.

Powiedział, stwierdziłam w myślach, przywołując po kolei jego słowa. Księżyc nas połączył. Dobre sobie, powstrzymałam parsknięcie. Chcąc uniknąć dalszego maglowania, przyłożyłam znów rant szklanki do ust, ponownie wlewając jej zawartość do gardła. Dość mocny wyszedł mi ten drink, ale nie mogłam narzekać. Potrzebowałam się odciąć i zapomnieć, a podobno topienie smutków w alkoholu ułatwiało proceder zamazywania wspomnień.

– W zasadzie to nic.

– Rozumiem.

Widziałam, jak jej brwi powędrowały niżej, marszcząc się przy tym. Sprawiała wrażenie zafrasowanej moim przypadkiem. Możliwe, że też nie rozumiała mężczyzny. Skoro tak zabiegał o kontakt do mnie, logicznie założyła dalszy ciąg historii, która skończyła się w zasadzie szybciej, niż zdążyła rozwinąć. Nie chciałam o tym myśleć, dlatego z premedytacją postanowiłam całkowicie zmienić temat.

– Mama dzwoniła – poinformowałam, chociaż prawdopodobnie z Sarah też się kontaktowała. – Planuje wspólne barbecue w przyszły weekend.

– Będziesz, prawda?

– Wiesz, że nie mam innego wyjścia – burknęłam.

Pokiwała głową. Wiedziała doskonale. Mama bowiem nie dzwoniła z zaproszeniem, ale z informacją. Podawała termin, praktycznie wymuszając obecność. Nawet nie musiała dodawać, że ta jest obowiązkowa. Usprawiedliwiałby mnie chyba tylko poważny, zagrażający życiu wypadek.

Ostatnim razem, gdy się nie zjawiłam, przyjechała do mnie. Szczęście w nieszczęściu, że naprawdę się wtedy strułam i rzygałam jak kot, ledwo dając radę wyklęczeć przy muszli. Obyło się przynajmniej bez solidnego kazania oraz wzbudzania poczucia winy.

Miałam kochaną matkę, za co byłam wdzięczna losowi. Ona i ojciec bardzo dobrze zadbali o mnie, zwłaszcza po wydarzeniach, które odmieniły mój sposób postrzegania świata. Fakt, nie podobało się im moje zamknięcie w sobie oraz społeczna izolacja, ale po prawdzie nie mogłam się dziwić. Żaden rodzic nie chciał patrzeć, jak jego dziecko niszczeje od środka, a ja rozpadłam się wtedy na milion kawałeczków. Kiedy z kolei udało się mnie względnie posklejać, Leo zniweczył cały ich wysiłek. Niemniej jednak mamę cechowała lekka apodyktyczność.

– Myślałam, żeby zabrać kogoś ze sobą – oznajmiła nagle Sarah.

– Kogoś?

– Rodzice cały czas mi trują, że powinnam się ustatkować. W końcu młodsza nie będę, a mam prawie trzydzieści lat. – Przytaknęłam. Nieraz słyszałam, jak rozprawiali, że czas się hajtać i dać im wnuki. Mi chwilowo dali spokój. Leo stający się krótką namiastką spełnienia ich marzeń nieświadomie stworzył mi fortel usprawiedliwiający moją samotność oraz niechęć do związków. – Pewnie nie wiesz, ale ostatnio zaprosiła tą swoją kupelę na kawę. Mnie też zwabiła, bo niby ta cała Amber miała jakiś drobny problem z księgowością.

– Ahaaa...

Domyślałam się reszty opowieści. Mama była dość przewidywalna, a ponieważ nie musiała parać się pracą, dysponowała ogromem wolnego czasu. Uważałam, że przydałoby się jej dodatkowe zajęcie, nawet charytatywne bądź pasjonackie, ale skróciłoby ono mamie możliwość wymyślania coraz dziwaczniejszych planów.

– Dobrze kminisz – powiedziała, wyczytując me myśli z mojej reakcji. – Okazało się, że pani Miller przyjechała z synem. Ponoć wóz się jej zepsuł, a on taki uczynny, więc ją przywiózł – zironizowała. Nawet jeśli Sarah nie miała nic przeciw młodemu Millerowi, nie patrzyła na niego przychylnym okiem względem kandydata na przyszłego męża oraz ojca jej dzieci. – Nie wiem, czym zachwycała się tak nasza mama, ale myślałam, że zasnę na stojąco.

– Aż taka porażka?

– Gorzej – zawyrokowała, upijając łyk drinka. – Lubię księgowość, ale dostrzegam jeszcze coś poza cyferkami i przepisami prawnymi, a on w zasadzie nie miał o czym ze mną porozmawiać, jeśli temat nie krążył wokół rozliczeń – skarżyła się.

– Powiedziałaś mamie, że nic z tego? – Spojrzenie Sarah udzieliło wystarczającej riposty. Teraz to ja mocniej opróżniłam szklankę. W zasadzie lada moment należało przygotować kolejne drinki. Dziś i tak nie zanosiło się na zmianę otoczenia, więc spokojnie mogłyśmy się spić do nieprzytomności. – Powinna dać sobie spokój.

– Wierzysz w to?

– Niespecjalnie.

– Dlatego właśnie myślę, żeby zabrać kogoś ze sobą – wyznała. – Jedzenia na pewno przygotują jak dla armii, a przynajmniej nie będą zarzucać mnie pytaniami o przyszłość, męża i dzieci.

– Więc chcąc uniknąć trudnych rozmów, oszukasz ich, że ktoś jest już na horyzoncie, tak? – podsumowałam.

Zacisnęła zęby. Rozumiałam jej motywację. Gdyby mnie tak maglowali, pewnie też rozważyłabym alternatywne opcje. Szczęśliwie chwilowo to nie mnie ostrzeliwano, choć mama czasem napomykała, że nie wszyscy są takimi draniami jak Leo. Zastanowiłam się, jak oceniłaby Therona, po czym szybko odgoniłam od siebie tę absurdalną ideę.

– Tak sobie pomyślałam, że mogłabym poprosić Andrew o towarzystwo – zakomunikowała, obserwując moją reakcję. – Jeśli oczywiście nie masz nic przeciw.

– Niby czemu miałabym mieć?

Wzruszyła ramionami, wbijając spojrzenie na moment w drinka. Mimo że miałyśmy słomki, służyły nam one przede wszystkim do zabawy. Obie nie umiałyśmy usiedzieć spokojnie, wprawiając prawie nieustannie ręce w ruch.

– Zdawało mi się, że wpadłaś mu w oko.

– Nie bądź śmieszna – obruszyłam się. – Był miły ze względu na ciebie. Jeśli któraś z nas wpadła mu w oko, to z pewnością nie ja.

– Sel, daj sobie może szansę – poprosiła. – Nie każdy facet to kawał chuja jak Leo.

– Czy ty przypadkiem nie zamierzasz bawić się naszą matkę?

– Absolutnie – bąknęła. – Ale patrzeć, jak się męczysz, też nie umiem spokojnie. Od waszego rozstania minęło już tyle czasu.

– Nie moja wina, że nikt inny godny zainteresowania jakoś nie pojawił się na horyzoncie – stwierdziłam ciut nazbyt emocjonalnie.

Wstałam, zrywając się z krzesła. Temat związków drażnił mnie niebotycznie, zwłaszcza że myśli wędrowały ku mężczyźnie, którego niedawno poznałam. Podeszłam do lodówki, wyciągając niezbędniki. Jako że Sarah podsunęłam swoją świeżo opróżnioną szklankę, jej także przyrządziłam drinka. Od razu zamieszała go słonką, z której chyba ani razu się nie napiła.

– A Andrew?

– Mówiłam. Zresztą... jakoś nie jestem nim zainteresowana.

– Ktoś przecież musi ci się podobać – wybuchła nieco żałośnie, rozkładając ręce. – Powiedz mi, że jest na tym świecie choć jedna osoba, która przykuła twoją uwagę na dłużej niż pięć sekund. I nie licz tej damskiej dziwki – dodała szybko, groźbą barwiąc głos.

Ku własnemu zaskoczeniu nie o Leonardzie pomyślałam. W głowie natychmiast pojawił się obraz mężczyzny, który kilka dni temu półnagi stał w tym samym pomieszczeniu, gdzie teraz piłyśmy drinki. Theron.

Rozchyliłam usta, chcąc zanegować. Sarah pod żadnym pozorem nie mogła się dowiedzieć, jak mocno wybił mnie z równowagi jej znajomy. Lub znajomy znajomego, bo ona zarzekała się, że Therona poznała na tamtej domówce. Nie wyrzekłam ani słowa. Dzwonek do drzwi rozniósł się po mieszkaniu krótkim, acz charakterystycznym dźwiękiem, jakiego nie mogłam zignorować.

Zerknęłam na równie zaskoczoną Sarah. Spojrzała na drzwi, a potem na mnie, jakbym zdradzić miała jej co najmniej wielką tajemnicę wiary. Zarejestrowałam ucisk w żołądku, a na myśl, że Theron mógłby właśnie tkwić przed wejściem przywołany moimi myślami, niemal zemdlałam. Wyglądałam jak porzucone, sponiewierane szczenię.

– To pewnie...

– Chłopak?

Oblicze siostry naznaczył arogancki uśmieszek, gdy lekko dźwignęła kącik. Bursztynowe spojrzenie wskazywało, że nie pozwoli mi się oszukać ani spławić potencjalnego gościa czekającego na otwarcie drzwi.

– Miałam na myśli sąsiadkę – skłamałam. – Czasem przychodzi pożyczyć cukier lub...

Dzwonek znów rozbrzmiał, a wraz z nim pukanie. Kto jak kto, ale drobna sąsiadka na pewno nie dobijała się w podobny sposób. Mina Sarah prezentowała się bezcennie, kiedy powstrzymywała śmiech. Właśnie zostałam przyłapana na gorącym uczynku i nie miałam jak się wykpić. Zachichotałam nerwowo.

– Nie otworzysz? – spytała przesłodzonym tonem. – Mogę cię wyręczyć, jak chcesz.

– Zostań – poleciłam niezadowolona z obrotu sytuacji, a następnie ruszyłam ku wyjściu.

Z jednej strony cieszyłam się na myśl, że za drzwiami ujrzę Therona, z drugiej narastała we mnie wściekłość. Spędzałam właśnie miłe popołudnie z siostrą i nie zamierzałam tego przerywać, bo typ nagle sobie o mnie przypomniał. Złapałam za klamkę, odblokowując zamek. W głowie miałam już całą składankę soczystych przekleństw, licząc cichutko, że wyjdę jakoś z twarzą z zaistniałej sytuacji.

– Pośpiesz się, bo się znudzi i ucieknie... bez cukru – rzuciła rozbawiona Sarah.

Ona chyba bardziej niecierpliwiła się, by zobaczyć, kogo licho przyniosło. Zerknęłam na brunetkę. Kręcąc głową, zamaszyście otworzyłam drzwi. Zamarłam, a wszystkie słowa czmychnęły z mojego języka. W głowie miałam pustkę.

– Ty?

Umiałam zwerbalizować tylko własne zdziwienie. Kompletnie nie brałam pod uwagę, że to właśnie jego ujrzę przed progiem. Już zdecydowanie wolałam sąsiadkę dopraszającą się o cukier bądź odrobinę mąki. Albo Therona. Ścisnęło mnie w żołądku.

Jak sądzicie? 
Kto dobijał się do mieszkania Selene? 
I co stało się z Theronem? 
Naprawdę olał swoją lunę? 

Dziękuję Wam za wsparcie i obecność <3 
To Wy motywujecie mnie do pisania <3 
Nie żałujcie komentarzy, a jeśli się Wam podoba - gwiazdkujcie. 
Od Was zależy, co stanie się z tą opowieścią <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top