6. Connelly to potęga
Howard Sandoval był niskim, krępym mężczyzną o dobrotliwej twarzy. Michael znał go tak długo, jak sam żył, przez co zdążył wielokrotnie przekonać się o tym, że wygląd dobrotliwego dziadka był jedynie pozorem. Przyjaciel i dawny wspólnik ojca, był przede wszystkim biznesmanem, który pragnął zarobić. Nie uciekał się w tym jedynie do legalnych sposobów, dlatego osiągał niewątpliwe sukcesy. Jego znajomości i przebiegłość zyskały pochwałę ojca, lecz były przyczyną rozłamu w rodzinie Connelly'ch. Nieustanne kłótnie między ojcem i wujem o sposób prowadzenia biznesu, stały się codziennością, którą Michael chłonął jak gąbka. Wszystko przerwało się nagle w momencie, gdy Alexander zginął w nieszczęśliwym wypadku.
– Przeglądałem raporty – powiedział, przykładając do ust cygaro. – Piękne wyniki. Ojciec byłby dumny.
– A wuj Alexander przewraca się w grobie – zauważył cierpko.
– Miał zgoła inne zdanie w wielu kwestiach – przyznał starszy mężczyzna nostalgicznie. – Za bardzo wierzył w ludzką przyzwoitość. Oboje wiemy Michaelu, że pewne rzeczy należy wymuszać, by mieć co do nich należytą pewność.
Michael skinął głową, upijając łyk szkockiej whisky.
Christian Connelly pragnął władzy i imperium, wobec którego nikt nie przejdzie obojętnie. Wierzył, że z pomocą rodziny i pewnych, niekoniecznie legalnych praktyk, uda mu się to osiągnąć. Owe aspiracje przejął również Michael, jednak w miarę upływu czasu przekonał się, że ludzie, będący rodziną, odchodzą lub wyrzekają się wspólnych planów, zaś ludzkie słabości są rzeczą trwałą i stałą, wręcz niezmienną. Gdy młody mężczyzna nauczył się jak je wykorzystywać, stał się kimś więcej, niż tylko spadkobiercą wpływowej firmy.
– Jak wygląda sprawa z Liamem? – Zapytał, puszczając z ust dym. – Jak rozumiem, nie jest to zbyt... komfortowa sytuacja.
Connelly miał powoli dość tego, że wśród jego rozmówców, coraz częściej padało imię czteroletniego chłopca.
– To uparte dziecko.
– Zupełnie jak Sarah – zauważył. – Będąc w jego wieku pokolorowała umowę z Claymoorami. Uważała, że była zbyt nudna.
– I finalnie nie doszło do jej podpisania – zauważył, nie kryjąc niezadowolenia.
– Można powiedzieć, że miała do nich nosa od dziecka – zaśmiał się. – Nic dziwnego, że nie chciała wyjść za Dean'a.
– Czy nie sądzisz, Howardzie, że gdyby to zrobiła, nam wszystkim żyłoby się lepiej? – Jego głos stał się podirytowany. – Nie musiałbym użerać się z czterolatkiem, a ona sama nie leżałaby w szpitalu pod stosem kabli i rurek. Nie mówiąc o tym, że oglądałbyś teraz dużo bardziej imponujące raporty.
– A Liama w ogóle by nie było.
– Czy to byłoby aż tak straszne? – Zapytał poddenerwowany. – Pragnę przypomnieć, że odkąd się pojawił, plany mojego ojca i moje, odciągnęły się w czasie.
– Ale nie zostały całkowicie zrujnowane – zauważył, bawiąc się cygarem. – Wciąż są realne.
– Nie powiedziałbym.
Howard zmierzył go spojrzeniem.
– Connelly to potęga. Nigdy nie ośmielaj się podważać tego stwierdzenia.
Michael pociągnął łyk brunatnego napoju. Ile razy patrzył w szkło, tyle razy widział przed oczami Willow Haywire i jej piękne, błyszczące oczy. Jego wyobraźnia podsunęła mu kilka natrętnych myśli, które spowodowały, że zaschło mu w gardle. Zresztą jak zwykle, gdy tylko pozwalał sobie na wyobrażenia o niej. Był ciekawy, jak mienią się jej tęczówki w momencie największej przyjemności.
– Oczywiście – odchrząknął, odrzucając na tył umysłu własne wyobrażenia. – Chcę przez to powiedzieć, że za błędy Sarah płacimy wszyscy. Ty również.
– Niektóre błędy można przekuć w zwycięstwo, Michaelu. Musisz patrzeć na to realnie. Liam jest jak do tej pory jedynym dziedzicem tego imperium.
– Jeśli myślisz, że w swoim czasie, oddam mu firmę – mylisz się. Jeszcze trzy tygodnie temu go nie znałem i pewnie bym nie poznał, gdyby nie ten wypadek.
– Ma cztery lata, oczywiście że jest na to jeszcze za młody, ale to Connelly. Aktualnie jedyny potomek tej supuścizny.
– To bękart – zauważył zimno. – Sarah prawdopodobnie nawet nie wie, kto jest jego ojcem.
– Niemniej jednak, jeśli nie zostawisz po sobie godnego zastępcy, firma trafi właśnie do Liama. Nie po to tyle harowaliśmy, aby przepadła w otchłań, rozerwana na strzępy przez podrzędnych inwestorów.
Michael znów zatopił usta w trunku, czując cierpki smak na czubku języka. Duma nie pozwalała mu na to, by przyznać mu rację.
– Jeśli nie chcesz kiedyś przekazać Liamowi firmy, radziłbym ci się ustatkować – powiedział poważnie. – Masz już dwadzieścia osiem lat. To dobry czas na taki krok.
Zacisnął mocno szczękę, powstrzymując się przed wybuchem. Nie był kimś, kto powinien wiązać się z kimkolwiek, a tym bardziej nie powinien spłodzić dziecka.
– No cóż – westchnął Howard i zerknął na zegarek. – Na mnie już pora.
Wstał, a Michael na szybko dokończył trunek. Gdy Howard zbierał swoje rzeczy, zapytał:
– Spotkałem Isaac'a. Mówił, że teraz on dowodzi w Infinity. To prawda?
Connelly prychnął, czując rozbawienie.
– Chwilowo mnie zastępuje. Robi z tego wielką sprawę, a w rzeczywistości, kiedy wrócę będę musiał poprawić za nim to, co zepsuł.
– Infinity to ważne miejsce dla tego miasta – zauważył. – No i dla nas. Lepiej, żeby nasza gwarancja wciąż nią pozostała.
Michael wiedział, jakie to istotne. W rzeczywistości sukces Connelly Development Company w dużej mierze zależał od tego, co oferowało Infinity.
Michael, niczym dobry ojciec, podsuwał bogatym i wpływowym ludziom wszystko to, czego w głębi duszy pragnęli. Miało to jednak swoją cenę, a Connelly cenił się wyjątkowo wysoko. Gdy tylko stawali mu na drodze do jego własnych celów, bezwzględnie wskazywał im ich miejsce. Ktoś, kto raz zabawił się w Infinty, nigdy już nie uwolnił się od jego cienia.
Mając w garści włodarzy miasta, inwestorów i wpływową elitę stanu mógł zdecydowanie więcej niż inni. Z dumą stwierdzał, że miał pod sobą znaczną część Providence. Zawsze śmiał się, gdy wuj mówił, że nie można kupić wszystkiego. Oczywiście, że można było. Trzeba było tylko umieć to odpowiednio wycenić, a w tym Michael był mistrzem.
Do zobaczenia, Howard.
– A jeszcze jedno! – Dodał na odchodne. – Co z opiekunką Liama? Jeśli nie przyjęła owej pracy, mogę polecić ci moją znajomą. Zajmowała się mym synem, więc dziecko Sarah nie będzie stanowić dla niej problemu.
– Lada dzień się tu zjawi – zaręczył.
Howard skinął głową.
– Mam nadzieję, że wiesz co robisz, Michaelu – powiedział ostrożnie. – Znam cię i wiem, jak kończą się twoje obsesje. Jennifer była...
– To nie ma związku – przerwał.
– Ale to młoda, piękna dziewczyna...
– Do widzenia, Sandoval – wszedł mu w słowo znacząco.
Mężczyzna żałował, że wspomniał mu o tym incydencie. Gdy Howard opuścił gabinet, Michael udał się do biurka. Nad ulicami miasta zapadł zmrok. Usiadł w fotelu, a z szafki przy blacie wyciągnął białą teczkę. Pochylił się nad nią, jeszcze raz oglądając dokumenty Willow, gdyż w rezydencji nie miał do tego głowy.
Wiedział, że dwadzieścia cztery lata skończyła w czerwcu, znał jej adres zamieszkania, a także całą historię edukacji. Miała także imponujące wyniki i świetne opinie. Najbardziej zdziwił go jednak fakt, że pochodziła z małego miasteczka w Kolorado. Co robiła akurat tutaj? Nie wiedział.
Sięgnął po telefon i wybrał jeden z nielicznych kontaktów. Po kilku sygnałach usłyszał:
– Czego potrzebujesz?
– Skąd pomysł, że czegoś chcę? – Zapytał.
– Nigdy nie dzwonisz pierwszy.
Było w tym trochę prawdy.
– Cóż, racja. Potrzebuję żebyś użył swoich, ekhem... umiejętności – mruknął, nie chcąc by Isaac odebrał to jako wyraz podziwu. – Chodzi o pewną kobietę.
– Ooo! – Wykrzyknął. – W grę wchodzi kobieta, tak? – Zapytał dwuznacznie.
– Przestań. Potrzebuję informacji. Wszystkich.
W słuchawce coś zaszeleściło.
– Okej. Da się zrobić. Kto to taki?
Willow Haywire.
– Kim jest?
– Odpowiedzi na to pytanie udzielisz mi ty – zauważył chłodno.
– Chodzi mi o to, dlaczego to akurat jej mam szukać?
Michael przewrócił oczami.
– Chcę wiedzieć z kim pracuję, jasne? – Mruknął. – Więcej szczegółów prześlę ci potem. I nie zadawaj więcej żadnych pytań!
– W porządku – mężczyzna po drugiej stronie linii westchnął przeciągle. – Daj mi czas do końca tygodnia.
Rozłączył się, odmrukując coś niewyraźnie. Uprzątnął papiery ze stolika, wkładając je z powrotem na miejsce. Wtedy do środka gabinetu weszła jedna z pracownic w towarzystwie czteroletniego chłopca.
– Panie Connelly – zaczęła, mocno szarpiąc rękę Liama, który z jakiegoś powodu zapierał się przed wejściem.
Michael obserwował tą scenę z lekko uniesioną brwią. Wstał, chwytając teczkę w dłoń.
– No właź! – Syknęła Katherine, jedna z pracownic recepcji. – Dlaczego mnie nie słuchasz!?
– Liam – powiedział stanowczo Michael, wpatrując się w czerwonego od wysiłku chłopca.
Czterolatek zmiękł, widząc jego groźną postawę. Wraz z młodą kobietą przeszli na środek pomieszczenia.
– Był niegrzeczny – zrelacjonowała. – Zrobił bałagan w archiwum i...
– Zabrała go Pani do archiwum? – Zapytał zdumiony.
– Dziecko na recepcji to nie najlepszy pomysł – wyjaśniła. – Siedzieliśmy w pomieszczeniu socjalnym, ale Liam dorwał nożyczki i pociął Pani z księgowości płaszcz.
Chłopiec zrobił niewinną minę, kiedy Conelly obdarzył go wymownym spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
– Zabierając go do archiwum, chciała Pani, aby pociął dokumenty, tak?
Katherine zmieszała się.
– Nie, skąd! Nie było tam nożyczek. Wzięłam go tam, bo potrzebowałyśmy pewnych papierów. Tylko na moment spuściłam go z oka, a on poprzewracał niektóre pudełka. Złapałam go, a wtedy napluł mi na twarz!
Michael znów skarcił wzrokiem chłopca.
– Ja się potkłem! – Poskarżył się. – To niechcący!
– Chciałam przez to powiedzieć – pracownica wyprostowała się, ignorując tłumaczenia chłopca i uśmiechając się przepraszająco w stronę Michaela – że Liam dodał nam pracy. Obawiam się, że zrobił to specjalnie. Naprawdę myślę, że nie powinnyśmy zajmować się nim w trakcie służbowych obowiązków. Niedaleko stąd jest przedszkole, więc...
Urwała, gdy chłopiec pociągnął ją za dopasowaną spódnicę. Syknęła w złości, gdy wystawił jej język.
Oczywiście, że zapisał Liama do przedszkola. Problem był taki, że w budynku pękła rura tuż przed przyjazdem chłopca. Przedszkole musiało zawiesić prace na czas remontu, a dzieci mogły wrócić do niego dopiero w następnym tygodniu. Owszem, mógł poszukać innego jednak zapisanie dziecka do placówki, przerosło go na tyle, że nie zamierzał przechodzić tego drugi raz.
– Kłamies! – Poskarżył się chłopiec, a na jego twarzy odmalowała się złość. – Nie chciełem tak! – Krzyknął.
– Właśnie, że chciałeś! – Podniosła głos.
– Ona powiedziała, że jestem gupi! – Wykrzyknął nagle. – Sama jestes gupia, gupia klowo!
Jakby dla podkreślenia tych słów, Liam zamachnął się i mocno kopnął ją w kostkę.
– Ty, mały – rzuciła przez zęby, gwałtownie chwytając go za ucho. Szarpnęła nim tak mocno, że chłopiec wrzasnął najgłośniej jak mógł. – Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do starszych, co!?
Płacz Liama rozniósł się po całym pomieszczeniu.
– Wystarczy! – Zagrzmiał Michael, stając naprzeciw tej dwójki. Spojrzał na plakietkę kobiety po czym powiedział – Pani Lawrence. Jest Pani zwolniona.
– Słucham? – Zamrugała, tracąc rezon.
– Proszę puścić chłopca, zabrać swoje rzeczy i natychmiast opuścić budynek! – Rozkazał gniewnie. – Nie chcę Pani widzieć w tym miejscu już nigdy więcej!
– A-ale... – skuliła się, jakby dopiero co dotarły do niej te słowa.
– Natychmiast! – Krzyknął.
W oczach kobiety zebrały się łzy. Posłusznie skinęła głową po czym pokornie wyszła z pomieszczenia. Zapanowała cisza.
Michael wypuścił powoli powietrze spomiędzy ust. Nie dość, że wciąż nie miał nowej asystentki, to jeszcze będzie potrzebować nowej recepcjonistki.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że para niebieskich oczu wpatrywała się w niego z przerażeniem.
– Masz na nazwisko Connelly, tak? – Mruknął w jego stronę.
Chłopiec pokiwał energicznie głową, jakby bał się, że błędna odpowiedź lub zawahanie sprawią, że spotka go kara.
– No właśnie – odpowiedział. – Wszystkich którzy działają przeciwko Connelly'm, spotyka kara, młodzieńcze. To nazwisko jest potęgą. Zapamiętaj.
Liam jedynie patrzył na niego, a Michael nawet nie zastanowił się, czy cokolwiek zrozumiał. Liczył, że gdy dotrą do rezydencji, będzie mógł w końcu odpocząć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top