5. Gorzki smak słodkiej kawy


            Pchnęła oszklone drzwi i weszła do budynku, umiejscowionego w dzielnicy po drugiej stronie rzeki Providence. Wnętrze, chociaż małe, utrzymane było w nowoczesnym stylu. Zza biurka wychyliła się kobieta w wieku jej matki. Miała na sobie kremowy sweter i proste, czarne spodnie. Z luźnego koka, wystawały jej pojedyncze włoski.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – Uśmiechnęła się dobrotliwie.

To wnętrze sporo różniło się od tego, co zastała dwa dni temu w Connelly Development Company, jednak nie mogła powiedzieć, by było złe.

Nieznacznie poprawiła biały żakiet, odwzajemniając uśmiech.

– Dzień dobry. Zobaczyłam na drzwiach ogłoszenie o pracę. Jestem zainteresowana.

Co prawda była to jedynie posada pomocy biurowej, jednak wciąż wydawała się lepsza, niż opieka nad czterolatkiem. Nie, żeby miała coś do dzieci. Lubiła swoich licznych kuzynów i małoletnich sąsiadów, jednak od pracy wymagała zupełnie czegoś innego.

– Oh, to wspaniale! – Ucieszyła się. – Zapraszam, proszę usiąść.

Plastikowe krzesło nie było zbyt wygodne, jednak nie dała po sobie poznać niezadowolenia. Zamiast tego, na prośbę kobiety zaczęła opowiadać o sobie. Mimo wyuczonej formułki, starała się nadać swoim słowom lekkości.

– Właściwie, mam przy sobie dokumenty – rzuciła w pewnym momencie, otwierając torbę. Zeskanowała wzrokiem jej zawartość, dostrzegając brak białej teczki. – Chyba jednak nie mam...

– Nic nie szkodzi, dokumenty zawsze można dostarczyć później – mrugnęła do mnie. – Wygląda Pani na kogoś idealnego na to stanowisko! Potrzebujemy właśnie takich ludzi. Jak się Pani nazywa?

– Willow Haywire.

Kobieta, której do tej pory uśmiech nie schodził z twarzy, spoważniała. Kiwnęła głową powoli, po czym wklepała coś w komputerze i znacząco przyglądnęła się temu, co wyskoczyło na ekranie. Ta cisza nie spodobała się dziewczynie.

– Coś nie tak?

– Um, nie. To znaczy... tak. Nastąpiła pomyłka... – głos kobiety zrobił się rzeczowy.

– Pomyłka?

Kiwnęła głową.

– Oferta pracy jest nieaktualna.

Willow zdumiała się, szerzej otwierając oczy.

– Nieaktualna? – Dopytała.

– Tak, nieaktualna. Przepraszam – wymamrotała.

– Chwileczkę – zaśmiała się nerwowo. – To nie możliwe. Na drzwiach wisi kartka, tak? Sama Pani mówiła, że jestem idealną kandydatką. Dlaczego nagle, oferta stała się przestarzała?

Kobieta odgarnęła kosmyki włosów za ucho. Spojrzała na nią przepraszająco, po czym odpowiedziała:

– Stanowisko jest już zajęte. Przykro mi.

Willow wstała, czując wzburzenie. Nie sądziła, że może ją spotkać coś takiego.

– Zajęte? Proszę Pani, przed chwilą prawie miałam tą pracę!

– Naprawdę mi przykro.

– To mi jest przykro! – Wybuchnęła. – Potrzebuje tej pracy, rozumie Pani?

– Proszę się uspokoić – wstała i ze stoickim spokojem oświadczyła. – Bardzo mi przykro, nie wiedziałam, że szef zdążył już kogoś zatrudnić. Naprawdę jest Pani świetną kandydatką, ale nie mogę nic z tym zrobić.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić. Chociaż cała dygotała, nie miała podstaw by wyżywać się na pracownicy. Pożegnała się więc i wyszła na ulicę i grzebiąc w torebce odszukała telefon. Rozgoryczona zadzwoniła do przyjaciółki.

– Willow? Wszystko okej?

– Nic nie jest okej – burknęła. – To co się dzieje, to jakiś nieśmieszny żart!

Zrelacjonowała Kinsley przebieg rozmowy, dodatkowo informując, że jej skrzyknę pocztową zalała dziś fala negatywnych odpowiedzi z wszelkich miejsc pracy.

– Za chwilę naprawdę będę pracować w Wallmarcie – podsumowała.

– Cholera – Kinsley zdawała się zafrapowana jej sytuacją. – Nie wiem co ci doradzić.

Willow, która starała się zazwyczaj nie pokazywać słabości, miała ochotę stanąć na środku chodnika i zalać się łzami. To było czymś więcej, niż pechem. To była klątwa.

– W dodatku ta głupia teczka. Musiałam zostawić ją w domu. Bez niej nie opłaca mi się chodzić po mieście w poszukiwaniu pracy...

– Wpadnij do nas na kawę – zaproponowała. – Na koszt firmy. Może dobra kawa poprawi ci nastrój?

Chociaż kusiło ją, by jednak wrócić po teczkę i wyruszyć na kolejną rundkę po potencjalnych miejscach pracy, postanowiła przyjąć jej zaproszenie. Duża dawka cukru była dokładnie tym, czego potrzebowała. Dwadzieścia minut później stanęła w progu ParadisoCaffe, a kiedy znalazła się przy ladzie powitał ją ciepły uśmiech Coltona.

– Cześć Willow. Co dla ciebie?

– Hej. Nie wiem – przeleciała wzrokiem po rozpisce kaw, jednocześnie siadając na wysokim krześle. – Masz coś, co sprawi, że w końcu znajdę pracę?

– Hm, chyba nie mamy tego w ofercie. Ale jeśli szukasz pracy, możesz spróbować w modelingu. Jesteś wysoka i zgrabna, no i ładna oczywiście.

Willow uśmiechnęła się niewyraźnie, przyjmując ten komplement. Z jednej strony lubiła tą kawiarenkę, z drugiej zaś nieudolne zaloty Coltona działały jej lekko na nerwy.

– Hughes, wracaj na zaplecze – Kinsley pojawiła się obok nich w sekundzie. – Przyjechał towar, ktoś musi go rozpakować. Ja zajmę się Willow.

Chłopak westchnął zrezygnowany, rzucając Haywire ciepłe spojrzenie. Uśmiechnęła się do niego grzeczne, a kiedy zniknął na zapleczu odetchnęła z ulgą.

– Znów ci się naprzykrzał? – Spytała Gaylord, przygotowując potrzebne składniki.

– Nie, nawet nie. Przynajmniej nie gapił się na mój tyłek – zrezygnowana oparła łokieć o blat i podparła otwartą dłonią głowę.

– Nie zdążył, bo znalazłam mu bardziej wymagające zajęcie – zaśmiała się.

Willow przez następne kilka minut żaliła się na swój los, a przyjaciółka jedynie kiwała głową, dając jej przestrzeń do wyrzucenia z siebie swoich żalów. Na końcu jej wywodów, Kinsley postawiła przed nią frappuchino.

– Taka bomba kalorii na pewno sprawi, że poczujesz się lepiej – mrugnęła do niej.

– Dzięki – westchnęła, przejmując wysoką szklankę. Przez myśl przeszło jej, że nieustannie znajduje się na pozycji caffe latte, a nie wypasionej kawy z licznymi dodatkami. – Ile płacę?

– Na koszt firmy, mówiłam.

– Ale...

W tym momencie z zaplecza wychyliła się ciemna czupryna Coltona, który przywołał do siebie Kinsley.

– Jest jakiś problem z fakturą. Możesz podjeść?

Gaylord jęknęła poirytowana, wycierając dłonie w ścierkę. Westchnęła, rzucając przepraszające spojrzenie dziewczynie.

– Zaraz przyjdę, poczekaj tutaj.

Tak zrobiła. Ułożyła usta na pasiastej rurce i pociągnęła spory łyk. Słodycz rozlała się po jej podniebieniu, co odrobinę poprawiło jej humor. Skupiła się na znakomitym smaku napoju tak bardzo, że przeoczyła moment, w którym otworzyły się drzwi. Dopiero gdy poczuła czyjąś obecność obok, a o blat coś uderzyło z charakterystycznym plaśnięciem , spojrzała kątem oka na osobę, która dołączyła do niej.

Zadławiła się kawą, gdy ujrzała Michaela Connelly'ego. Zakasłała mocno, by zmusić płuca do prawidłowego oddechu. Przez to, mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Czuła się jak skończona idiotka, gdy od wysiłku łzy zasnuły jej oczy.

– To niekulturalne wpatrywać się w kogoś z otwartymi ustami, Panno Haywire.

Willow zdumiała się, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że to robiła. Automatycznie upiła łyk kawy, by ukryć swoje zażenowanie.

– To niekulturalnie śledzić innych – odpowiedziała po chwili.

– Śledzić?

Skinęła głową. Nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Chciała odezwać się jakkolwiek a to przyszło jej na myśl jako pierwsze.

– Doprawdy, uważa Pani, że Panią śledzę? – W jego mrocznym głosie słychać było nutę rozbawienia. – Nie wiem, czy próbuje się Pani dowartościować, czy może mnie urazić. Znowu.

– Jakie znowu?!

Gwałtownie spojrzała w jego stronę. Patrzył na nią z wyższością, a jego twarz jak zwykle była kamienną maską.

Wtedy za ladą pojawiła się Tammy – jedna z pracownic kawiarni. Zazwyczaj wesoła i roztrzepana, tym razem zdawała się poważne i zdystansowana.

– Dzień dobry! Coś dla Pana?

Michael, nie odbywając wzroku od Willow, odpowiedział jedynie:

– Czarną, bez cukru. Na wynos.

Pracownica skinęła głową i zaczęła zajmować się zamówieniem. Wzrok Michaela, który utkwiony był w oczach Willow, przyprawił ją nie tylko o zawroty głowy, ale także o zdenerwowanie. Czuła jak szybko bije jej serce. Nie mogła wytrzymać tego natarczywego wzroku, który wdzierał się w każdą komórkę jej ciała. Spuściła oczy.

Kiedy myślała, że już nic jej nie zdziwi, dostrzegła na blacie biały, kartonowy przedmiot, przyciśnięty dużą dłonią Michaela.

– To moja teczka! – Wyrwało jej się. Sięgnęła do niej ręką, jednak mężczyzna z refleksem odsunął od niej przedmiot.

Willow spojrzała na niego wyzywająco.

– To moja teczka – powtórzyła, mrużąc oczy.

– Zapewniam, że nie – odpowiedział, mocniej przyciskając dłoń do przedmiotu. Teraz spojrzał na Tammy, która stała do nich tyłem i parzyła kawę w skupieniu.

– Zostawiłam ją w Pańskim gabinecie – syknęła, przypominając sobie tamtą rozmowę. – Proszę mi ją oddać!

– Panno Haywire – zgromił ją wzrokiem, a jego tęczówki pociemniały. – Nie lubię, gdy wydaje mi się rozkazy.

Willow znów sięgnęła dłonią w stronę, jak sądziła swojej własności, a Michael skutecznie udaremnił jej próby.

– Tam są moje dokumenty! – Zezłościła się, wstając z krzesła. – To moja własność!

Dziewczyna szarpnęła się, prawie chwytając skrawek twardego papieru. Pomyślała, że prawie wygrała, jednak wtedy mężczyzna złapał jej dłoń. Uwięził jej palce między teczką, a własną dłonią.

Spomiędzy warg Willow wydobyło się westchnięcie, pełne emocji. Ich spojrzenia przecięły się, a Haywire poczuła je całą sobą. Miała wrażenie, że na chwilę zapomniała jak się oddycha. Zimna dłoń mężczyzny, przyklejona do jej skóry sprawiła, że straciła grunt pod nogami.

– Panno Haywire – mruknął. – Zapędza się Pani zbyt daleko.

– To moja... – zaczęła, jednak umilkła pod naporem jego spojrzenia.

Teczka, którą próbuje mi Pani odebrać, należy do mnie – przerwał jej, nieznacznie zbliżając się do jej twarzy. – Jak sądzę, rozumie Pani, Panno Haywire, iż wykradanie dokumentów firmowych jest przestępstwem?

Zmrużyła oczy. Stojąc przy nim tak blisko, poczuła się nienaturalne mała i krucha. Oblizała spierzchnięte wargi. Z tej odległości widziała każdy najmniejszy detal jego twarzy. Czuła zapach mocnych perfum, które drażniły jej nozdrza.

– Przepraszam – zmieszany głos baristki doszedł do ich uszu. – Pańska kawa jest gotowa.

Oboje popatrzyli na Tammy. Dziewczyna wydawała się zestresowana, gdy podsuwała mężczyźnie papierowy kubek. Unikała jego spojrzenia, a na jej twarzy, nie było śladu tego radosnego uśmiechu, którym obdarzała każdego klienta.

Willow cofnęła się nieznacznie, jednak jej dłoń wciąż była uwięziona.

– Czy będzie coś jeszcze?

– To wszystko – odpowiedział zimnym tonem, a potem na powrót skierował wzrok na Willow. – Czy jeśli teraz wezmę dłoń, znów rzuci się Pani na moje dokumenty?

Nie odpowiedziała. Po chwili poczuła, jak ściąga swoją dłoń z jej. Poczuła w tamtym miejscu jeszcze większy chłód, automatycznie przyklejając swoją rękę do ciała. W skupieniu obserwowała jak Michael odbiera kawę, a potem opłaca zamówienie. Była jakby oczarowana jego perfekcyjnymi ruchami i elegancją.

– Gubienie rzeczy nie przystoi asystentkom – zauważył kąśliwie. – W moim zespole, tak kuriozalne sytuacje, nie mają nigdy miejsca.

Niemal sprafrazował jej słowa, na co się oburzyła. Connelly był wyjątkowo irytującym i okropnym człowiekiem.

– Cieszę się, że postanowiła Pani pójść po rozum do głowy. Wykradanie moich rzeczy, zwłaszcza w mojej obecności, to fatalny pomysł, Panno Haywire – jego spojrzenie przypominało jej wzrok dyrektora szkoły, który upominał dzieci krzyczące na korytarzu. – Jeśli ma Pani życzenie, może Pani zerknąć do środka, by przekonać się, że miałem rację.

Oddech dziewczyny przyśpieszył. Była wściekła, a jednocześnie czuła się upokarzana. Mimo targających nią emocji, sięgnęła po teczkę i w milczeniu zaczęła sprawdzać jej zawartość. Michael przyglądał się każdemu jej ruchowi.

– A-ale... – zaczęła, przeglądając pośpiesznie plik papierów. Żaden z nich nie należał do niej.

– Białe aktówki są rzeczywiście powszechnie używane – powiedział z wyższością, odbierając z jej roztrzęsionych dłoni przedmiot. – Powiedziałbym, że od niedawna stały się moimi ulubionymi.

Podniosła na niego wzrok, czując jak wypełnia ją rozgoryczenie. On zaś zerknął na jej dłonie, której ciasno owinęły się wokół wysokiej szklanki z frappuchino.

Willow pomyślała, że to nie mógł być przypadek. Michael pił kawę dokładnie odzwierciedlającą jego duszę. Jakby na potwierdzenie tych myśli, spróbował swojego napoju i nawet się nie skrzywił.

– To coś – wskazał na jej naczynie. – Nawet nie stało obok prawdziwej kawy.

– Nie ufam ludziom, którym odpowiada smak gorzej kawy – odpowiedziała nie kryjąc swojej irytacji, płynącej z jego komentarzy.

– Mądrze – skinął głową, zbierając się do wyjścia.

– A teczka? – Zapytała, gdy skierował się w stronę drzwi. – Na pewno zostawiłam ją u Pana – wyszeptała.

– Na przyszłość, radziłbym lepiej pilnować swoich rzeczy, Panno Haywire. Mogą wpaść w niepowołane ręce – przeszedł przez pomieszczenie, a kiedy chwycił klamkę, odwrócił się i rzucił jej mroczne spojrzenie. – Do widzenia, Panno Haywire.

– Potrzebuję tej teczki! – Krzyknęła za nim, mając gdzieś jak żałośnie to brzmiało. – Muszę znaleźć pracę i...

– Moja oferta wciąż jest aktualna – wyszedł jej w słowo.

– Nie jestem opiekunką!

– Ale może Pani być – zauważył, jakby było to oczywistością.

Prychnęła.

– Wie Pan co? To nieistotne – warknęła z irytacją. – Nie potrzebuję ich, by znaleźć pracę. Nie potrzebuję też Pana, aby móc pracować. To kwestia kilku dni, nim ktoś mnie zatrudni!

– Nie wątpię – kąciki jego ust drgnął w złośliwym uśmieszku. – Do zobaczenia, Panno Haywire.

Chciała powiedzieć coś w stylu, że nie było mowy o żadnym ponownym spotkaniu, jednak wtedy za ladę wróciła Kinsley. Michael wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Willow spuściła powietrze, które magazynowała w pluchach od kilku sekund. Usiadła ciężko na krześle.

– Coś mnie ominęło? – Zapytała Gaylord wesoło.

– Connelly tu był – wzdrygnęła się Tammy, a potem wróciła na zaplecze, dodając – lepiej niech Willow na niego uważa!

Dziewczyna zainteresowała się tym ostrzeżeniem, więc spojrzała pytająco na przyjaciółkę. Ta zrobiła niewinną minę i wzruszyła ramionami.

– Nie przejmuj się nią. Connelly nie należy do naszych ulubionych klientów – powiedziała cicho, jakby bała się, że ktoś usłyszy. – Jak wiesz, nie jest to zbyt miły człowiek.

– Jest niebezpieczny! – Pracownica wychyliła się zza drzwi, a Gaylord obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.

– Tammy! Przestań!

– Niebezpieczny? – Haywire przełknęła ślinę, marszcząc brwi.

– Nie strasz jej – Kinsley zwróciła uwagę swojej podwładnej. – A ty Willow się nie przejmuj. Tammy uważa, że każdy kto ma dużo pieniędzy jest szemrany i tyle.

Ta informacja wystarczyła Willow. W końcu nie zamierzała wcale interesować się życiem Michaela. Upiła łyk frappuchino. Jego słodycz stała się nagle przytłaczająca, a dziewczyna pomyślała, że Michael potrafił obrzydzić jej nawet ulubiony deser.



=======

Myślicie, że Connelly serio jest niebezpieczny? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top