3. Przeczucia są przestrogą


- WILLOW –

Przystanęła naprzeciwko dużego, oszklonego wieżowca. Zadarła głowę ku górze, próbując dostrzec sam szczyt budynku. Panowała piękna jesień, a słońce delikatnie ogrzewało jej zaróżowione policzki. Z westchnięciem wrzuciła do torebki telefon, uprzednio sprawdzając po raz setny, czy jest wyciszony. Między kluczami a portfelem dostrzegłam małego, pluszowego słonika, którego rano podarowała jej Kinsely w ramach amuletu szczęścia. Jak nikt inny wierzyła w magiczne powiązania, układy gwiazd i przesądy, którymi w młodości karmiła ją babka. Miała nawet szklaną kulę, która jednak nie przetrwała w starciu z alkoholem i ich pijackimi pląsami, podczas dziewiętnastych urodzin przyjaciółki.

Z dużej torby wciągnęła białą teczkę i pewnie chwyciła ją w dłoń. Po chwili namysłu, pewnym krokiem weszła do budynku, starając się myśleć pozytywnie.

Elegancki, jasny hol wprawił ją w ekscytację, jednak nie dała tego po sobie poznać. Ostatkiem sił powstrzymała się przed tym, by nie stanąć na środku z szeroko otwartymi ustami. To byłoby nieprofesjonalne.

Podeszła do ogromnego kontuaru, gdzie dojrzała młodą kobietę w idealnie wyczesanym koku.

– Witamy w Connelly Development Company – zaczęła uprzejmie, przylepiając na twarz firmowy uśmiech. – Dzień dobry. W czym mogę pomóc?

– Dzień dobry – odpowiedziała, żałując że postawiła na rozpuszczone włosy. Szybko pojęła, że wszystkie obecne tutaj pracownice niosły elegancko spięte fryzury. – Nazywam się Willow Haywire. Przyszłam na rozmowę w sprawie pracy.

– Ah tak, oczywiście – poprawiła się i spojrzała w ekran komputera. Potem podniosła do ucha słuchawkę.

Poczuła się niezręcznie w tym oczekiwaniu, dlatego przeniosła wzrok na wielkie logo znajdujące się na ścianie. Linie układały się w trzy budynki, nad którym widniała nazwa firmy zapisana eleganckim fontem.

Gdy wczoraj wieczorem dostała zaproszenie na rozmowę o pracę, była lekko zdziwiona. Odpowiedzi zwykle nie nadchodziły tak szybko. Pomyślała więc, że być może to dobry omen.

Zapraszam, pójdzie Pani ze mną – usłyszała głos kobiety.

Pracownica, z plakietką na której wyryte było imię Katherine, skinęła głową w stronę innej, ciut starszej dziewczyny, która usiadła na zajmowanym wcześniej przez poprzedniczkę miejscu. Minęło kilka sekund, zanim tamta wydostała się na drugą stronę a kiedy stanęła obok niej, wskazała windę.

– Proszę – posłała jej kolejny uśmiech.

Willow skierowała się w tamtą stronę, czując za plecami obecność pracownicy. Chłonęła jak gąbka klimat tego miejsca, bezwstydnie wyobrażając sobie siebie, w roli kierownika działu zarządzania i planowania. Na moment zapomniała, że ubiegała się jedynie o posadę sekretarki, ale od czegoś musiała zacząć.

Po ogromnym holu kręcili się eleganccy ludzie. Część z nich wyglądała, jakby bardzo się śpieszyła, inni zaś przystawali w miejscu, by porozmawiać z kimś i pochylić się nad jakimiś dokumentami.

Na górę wyjeżdżały w milczeniu. Szybko zauważyła, że rozmowa rekrutacyjna będzie odbywać się na jednym z wyższych pięter. Nie wiedziała, czy to reguła, jednak do tej pory rozmowy, w jakich przyszło brać jej udział, odbywały się w jednym z pomieszczeń na parterze lub w formie wideorozmowy. Przełknęła ślinę, odruchowo poprawiając materiał eleganckiej, ołówkowej spódnicy.

– Zapraszam – uśmiech pracownicy ponownie ozdobił jej twarz.

Przeszły przez korytarz o białych ścianach i lakierowanej, czarnej podłodze. Stukot obcasów odbijał się echem po pomieszczeniu. Miała wrażenie, że wcale nie zbliżały się do drzwi umiejscowionych na końcu. Korytarz był ogromny, a ledowe światła ustawione były w taki sposób, by delikatnie podkreślać urodę tego miejsca. Willow dojrzała przy drzwiach kolejny kontuar, przy którym nikt nie stał. Poczuła ekscytację na myśl, że mogłaby zasiadać za podobnym.

– Pan Connelly już na Panią czeka.

O mało nie wydobyła z siebie okrzyku zdumienia. Spodziewała się rozmowy z rekruterem, co było typowym standardem dużych firm. Nie czuła się przygotowana do stanięcia twarzą w twarz z właścicielem tego przybytku. Znała tricki rekruterów i to na nie byłam gotowa. W tamtym momencie, przestała czuć się pewnie. Była świadoma tego, że ta nagła zmiana, może zaważyć na jej wyniku.

Mimo, że wydawało jej się to dziwną praktyką, chwyciła drżącą dłonią klamkę, uśmiechając się blado. Mimo, że chciała dopytać, czy to na pewno nie pomyłka, zrezygnowała z tego pomysłu. Być może, to jakiś dziwny test predyspozycji? Musiała na nowo odzyskać profesjonalizm i pewność siebie.

Nie było już odwrotu. Pchnęła drzwi i opanowując stres, weszła do środka.

Pomieszczenie było jasne, za sprawą frontowej ściany, na którą składały się ogromne okna. Przełknęła ślinę, uświadamiając sobie jak wysoko się znajdywała. Idąc w kierunku hebanowego biurka, czuła krew szumiącą w uszach i głośno dudniące serce, boleśnie obijające się o żebra. Tuż za meblem dojrzała postać mężczyzny, ubranego w idealnie skrojony garnitur. Jego włosy przybierały kolor złota. Miał też szerokie ramiona i muskularne plecy, od którego widoku znów poczuła nieprzyjemny dreszcz na kręgosłupie, podobny do tego sprzed kilku dni, gdy ujrzała ogłoszenie na forum.

Będąc już na tyle blisko, że mogła dostrzec delikatny wzór, który pokrywał jego marynarkę, wstrzymała oddech. Mężczyzna odwrócił się. Gdy ich spojrzenia na moment się spotkały, poczuła jakby traciła grunt pod nogami.

- Tylko. Kurwa. Nie. To. – pomyślała.

Jakże mogłaby zapomnieć tę posągową twarz, o mocno zarysowanych rysach? Stał przed nią ten sam mężczyzna, którego oblała kawą na środku ulicy, ponad pół miesiąca temu. Zapamiętałam to wydarzenie tak mocno, tylko z powodu tego, jak władczy i oschły wydawał się w tamtym momencie.

Przełknęła ślinę, gorączkowo zastanawiając się, czy ją rozpoznał. Coś błysnęło w jego oczach, jednak żaden z mięśni jego twarzy nie drgnął. Być może, był to błysk świateł lub przewidzenie, lecz daleka była od uspokojenia się. To nie zmieniało faktu, że miała ochotę uciekać, a jednocześnie jego hipnotyzujące spojrzenie sprawiało, że stopy przyrosły jej do podłoża.

– Witam – odezwał się formalnie, a jego głos pozbawiony był znanej już szorstkości. – Nazywam się Michael Connelly. Proszę usiąść.

Skinęła głową, mrugając parokrotnie. Pierwszy szok wciąż nie ustąpił, przez co nie potrafiła sklecić sensownego zdania. Obserwowała jego płynne ruchy, kiedy rozpiął guzik marynarki i zajął swoje miejsce. Jego przystojna twarz i emanująca dominacją osoba, sprawiały że przez chwilę nie wiedziała co robić. Machinalnie zaczęła odtwarzać jego ruchy, w porę orientując się, że jej palce spoczęły na guziku śnieżnobiałej koszuli.

- Idiotka, no idiotka – zrugała się w myślach.

Ten gest nie uszedł jego uwadze, co tylko upewniło ją w przekonaniu, że to nie może się dobrze skończyć. Przyglądał się badawczo jej osobie, a kącik jego ust jakby drgnął. To sprawiło, że skarciła się w myślach ponownie. Zaliczała wpadkę za wpadką, o mało nie mijając obitego skórą krzesła.

– Przepraszam – wymamrotała w końcu, poprawiając się na miejscu. Obiema dłońmi chwyciła białą teczkę, jakby była ostatnią deską ratunku. Wiedziała, że nawet najlepsze papiery nie pomogą, jeśli zrobi z siebie wariatkę. – Po prostu strasznie tu gorąco.

Nie kłamała. Czuła się jak w ukropie.

– Z wiadomych względów okna w tym gabinecie się nie otwierają – powiedział, wpatrując się intensywnie w jej twarz. – Sugeruje Pani, że klimatyzacja nie działa?

Oczywiście, że działała. I to świetnie, biorąc pod uwagę fakt, że czuła powiew chłodnego powietrza na karku. Nie wiedziała jednak co odpowiedzieć, a jego natarczywe spojrzenie, tylko potęgowało jej zagubienie. Po chwili sam przerwał trwającą między nami ciszę.

– Dobrze, przejdźmy do rzeczy, Pani...?

– Willow – odchrząknęła, starając się zebrać w garść. – Willow Haywire.

Skinął głową.

– A więc Pani...

– Panno – poprawiła go, sama nie wiedząc czemu uznała to za tak istotne.

Michael Connelly zerknął na jej dłonie, intensywnie zaciskające się na białej aktówce.

– Panno Haywire – zaczął rzeczowym tonem. – Zależy mi na tym, aby tą posadę objął ktoś rzetelny, pracowity i sumienny. Niestety, przez ostatni czas miałem okazję przekonać się, że o takich ludzi niezwykle trudno.

Jego głos wibrował w uszach dziewczyny. Żałowała, że nie wyszukała więcej informacji na temat Connelly Development Company. Gdyby ujrzała jego twarz odpowiednio wcześniej, nie zgłosiłaby się tutaj. Zadowoliła się jedynie szczątkowymi informacjami z ogłoszenia oraz informacjami od Kinsley, której kawiarnia znajdowała się na tej samej ulicy, co ten budynek. Pracownicy tej instytucji często przewijali się przez jej lokal, a kawa, która zakończyła swój żywot na garniturze samego Connelly'ego pochodziła właśnie stamtąd.

W tamtym momencie uświadomiła sobie znaczenie własnej intuicji, która od początku podpowiadała jej, że coś będzie nie tak. Pomyślała, że powinna częściej jej ufać.

– Zaręczam, że posiadam te cechy – odpowiedziała powoli, starając się brzmieć profesjonalnie. – Jestem także osobą kreatywną i niezwykle skuteczną.

– Przede wszystkim wymagam dostępności. Sam pracuję w różnych godzinach, często późnych, dlatego to dla mnie tak istotne. Może się zdarzyć, że tego samego, będę musiał wymagać od Pani.

Przez chwilę analizowała jego słowa. Jeśli starała się o posadę sekretarki samego właściciela, to chyba można było uznać to za normalne działanie. Zresztą, odpowiednie wynagrodzenie nadgodzin sprawiłoby, że mogłaby siedzieć w tym biurze aż do północy.

– Oczywiście, jestem tego w pełni świadoma. Zawsze wkładam całe swoje serce
w powierzone mi zadania, dlatego jest dla mnie oczywistym, iż czas mojej pracy może być nieregularny. Nie odpuszczam, dopóki nie wywiążę się z moich obowiązków w pełni. Mam ze sobą referencje, które to potwierdzą.

Michael nieznacznie zmarszczył brwi, jednak skinął głową, wyciągając przed siebie rękę. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że chciał aby przekazała mu przedmiot, który miała w dłoniach.

Przyklejając na usta grzecznościowy uśmiech, podała mu aktówkę. Przejął ja w milczeniu, ani na moment nie spuszczając oka z jej osoby. Miała wrażenie, że stała się uczennicą, a on był surowym dyrektorem. Cóż, przynajmniej teraz wiedziała, jak czuli się krnąbrni uczniowie jej dawnego liceum, którzy lądowali na dywaniku u Pana Smitha.

Im dłużej wpatrywał się w jej twarz, tym większe odnosiła wrażenie, że doskonale pamiętał, co zrobiła kilka tygodni wcześniej. Uciekła więc wzrokiem nad jego ramię, by całkowicie się nie speszyć i uporządkować myśli.

Ruchy mężczyzny były powolne i precyzyjne. Cisza jaka między nami zapadła, sprawiała, że robiło się jej słabo z nerwów. Jeszcze nigdy nie stresowała się tak bardzo, jak wtedy. Z jednej strony próbowała walczyć o posadę, z drugiej zaś nie chciała tu trafić po raz drugi. Ten dylemat sprawiał, że sytuacja wymykała się spod jej kontroli.

– A więc, Panno Haywire... – zaczął, jednak głośny huk uniemożliwił mu dokończenie zdania.

Podskoczyła w miejscu, wydając z siebie niekontrolowany, krótki okrzyk. Odwróciła się gwałtownie w stronę odgłosu i oniemiała. W rogu pomieszczenia pod szklanym stołem coś się poruszyło. Zaraz potem rozległ się głośny płacz.

– Mój Boże! – Wykrzyknęła, uświadamiając sobie, iż w gabinecie znajdowało się także dziecko.

Wstała na równe nogi, a wraz z nią także Michael. O ile sama wykonała kilka impulsywnych kroków w stronę płaczącej osoby, o tyle mężczyzna ze stoickim spokojem przemierzył pomieszczenie.

– Czy nie wyraziłem się jasno? – Zapytał karcącym tonem, od którego przystanęła. Poczuła się, jakby miał pretensje też do niej.

Obserwowała, jak podchodzi do stołu i staje nad wrzeszczącym chłopcem. Tkwił jak posąg, z założonymi na piersi rękami i wpatrywał niewzruszenie w chłopca, który wydawał się być na skraju załamania.

– Boooliii – jęknęło dziecko, nadal zanosząc się płaczem.

– Wstawaj, Liam. Oczekiwałem od ciebie tylko jednej rzeczy, a ty znów przekraczasz granice. Miałeś siedzieć spokojnie, a nie urządzać sobie z mojego gabinetu małpi gaj!

Najeżyła się na te słowa. Wiedziała, że te słowa nie polepszą sytuacji. Tak jak się spodziewała, chłopiec rozpłakał się jeszcze bardziej.

– Liam, mówię do ciebie. Wstawaj i się uspokój. Natychmiast!

Zrobiło się jej żal małego człowieka. Zerknęła na stanowczego Connelle'go, a przez myśl przeszło jej, że musiał być naprawdę okropnym człowiekiem. Myślała o tym, jak mógł w ten sposób odnosić się do syna.

Chłopiec po chwili wąchania się podniósł. Willow ujrzała nie tylko czerwoną i zasmarkaną twarz, ale także strużkę krwi, sączącą się z jego wargi.

– Świetnie, ubrudziłeś stół i całego siebie – mruknął, wracając do biurka. Słyszała jak otwiera szafkę, a potem znów zobaczyła go obok stołu, na który rzucił paczkę chusteczek. – Wytrzyj twarz i przestań się mazać. Muszę wrócić do pracy.

– Jesteś głupi! – Wykrzyknął nagle chłopiec, zanosząc się jeszcze większym szlochem.

– Nie wytrzymam – wymamrotał w odpowiedzi Michael, ściskając nasadę nosa.

Coś w niej pękło. Być może przez ułamek sekundy, widziała w małym Liamie siebie sprzed dwudziestu lat. Być może to wspomnienie poruszyło jakąś strunę w jej duszy, która niebezpiecznie się rozedrgała. Nie mogła patrzeć na to bezczynnie. Podeszła do chłopca, mając gdzieś jak zostanie to odebrane. W tamtym momencie chciała uwolnić chłopca od strachu, zupełnie tak, jakby chciała pomóc małej Willow Haywire, do której nikt nigdy nie wyciągnął ręki.

– Hej, Liam – zagadnęła, podchodząc do stołu. Starała się by jej ruchy były płynne, ale także delikatne, tak by chłopiec nie wystraszył się jeszcze bardziej. Ukucnęła przed nim, starając się by nie poczuł się uwięziony między nią a meblami. – Może ci pomogę?

Chłopiec spojrzał na nią dużymi, błękitnymi oczyma. Wciąż pochlipywał, jednak przynajmniej przestał krzyczeć.

– Super – uśmiechnęła się, kiedy pozwolił wytrzeć sobie nos. – Jesteś dzielnym chłopcem, Liam.

- Jesteś dzielną dziewczynką, Willow - przemkło jej przez myśl.

– Dzielnym? – Głos Michaela, zagłuszył jej własne myśli.  Mężczyzna znów wpatrywał się w jej osobę. – Raczej nieznośnym.

Zignorowała ten komentarz, pozbywając się resztek krwi z brody Liama. Kolejną chusteczkę zawinęła w rulon i przyłożyła do niewielkiego rozcięcia na jego buzi.

– Hej, założę się, że jesteś też silnym chłopcem, prawda? – Zaśmiała się, gdy energicznie pokiwał głową. – To świetnie, w takim razie trzymaj chusteczkę. Ja chyba jestem za słaba na to zadanie.

Chłopiec z ochotą przejął przedmiot, a ona pogładziłam go mimowolnie po policzku. W jego oczach błysnęła duma, gdy pochwaliła jego zachowanie. Przez myśl przeszło jej, że z takim ojcem, pewnie nie często ma do czynienia z takimi gestami.

– Jesteś ślicna – zachwycił się chłopiec, na co znów się uśmiechnęła. – Zostanies ze mną?

Pokręciła głową. Chociaż wydawał się być sympatyczny, nie mogła przecież tu zostać. Inna sprawa, że tak małego dziecka w ogólnie nie powinno być w takim gabinecie, jednak nie zaprzątała sobie tym głowy. To nie była jej sprawa.

– Przykro mi, ale muszę wracać do swoich obowiązków. Miło było cię poznać.

Wstała, prostując się. Zażegnała właśnie mały konflikt, dając chłopcu odrobinę uznania i ciepła. Na jej wewnętrzne dziecko spłynęła fala smutku. Czy ktokolwiek zrobił dla niej to samo?

– Cóż, oto Liam – Connelly włożył ręce w kieszenie, unosząc podbródek. – Jak widać jest wymagający, jednak najwidoczniej posiada Pani spore umiejętności, Panno Haywire. To dobrze. Możemy podjąć współpracę, nawet od dziś.

– Słucham? – Zmarszczyłam brwi.

Miała wrażenie, że się przesłyszała.

– Wieczorem powinienem udać się na pewne bardzo ważne spotkanie. Z wiadomych powodów, Liam powinien zostać w rezydencji. Nie będzie mnie maksymalnie trzy godziny. Tak jak mówiłem, ważna jest dla mnie dyspozycyjność. Oczywiście oferuję odpowiednie wynagrodzenie za wieczorną i nocną opiekę nad Liamem.

W tamtym momencie przeszło jej przez myśl, że to sen albo głupi żart.

–vChyba zaszła jakaś pomyłka – wymamrotała i potrząsnęła głową, czując się jak w kiepskim filmie.

– Oczywiście zapewnię Pani również transport. Rezydencja znajduje się za miastem, dlatego dojazd może stanowić problem, jednak wszystkim się zajmę.

– Nie jestem opiekunką.

– Słucham?

– Aplikowałam na Pańską asystentkę, nie nianię.

Michael nieznacznie zmarszczył brew.

– To niemożliwe – odpowiedział. – Kwestią sekretarki zajmują się rekruterzy.

– W takim razie Pańska pracownica się pomyliła, Panie Connelly. Nie jestem opiekunką.

Mężczyzna spojrzał na Liama, który wpatrywał się intensywnie w dziewczynę. Ten rodzaj spojrzenia posiadał każdy, kto miał w sobie krew Connelly'ch. O tym Willow jeszcze nie wiedziała, ale finalnie miała się o tym boleśnie przekonać.

– Nawet jeśli – odpowiedział po chwili, ignorując jej oburzenie – Liam zdaje się być Panią zachwycony, Panno Haywire. To dość nietypowe zjawisko, zważywszy na jego trudny charakter, który zresztą odziedziczył po matce.

Skrzywiła się nieznacznie. Zastanawiała się, która normalna kobieta mogłaby chcieć związać się z tak niedojrzałym i oschłym człowiekiem, jakim był Michael Connelly. Ignorancki sposób jego wypowiedzi, utwierdził ją w przekonaniu, iż mężczyzna był okropny.

– Ma Pani niewątpliwe to, czego oczekuję od opiekunki Liama – powiedział rzeczowo. – Z chęcią zatrudnię Panią na to stanowisko. Mogę zaproponować całkiem porządną stawkę. Jeśli podwoję wynagrodzenie za nadgodziny, wyjdzie Pani na tym całkiem korzystnie.

Z jej ust wydobyło się parsknięcie. Uznała to za dobry żart.

– Proszę mnie nie rozśmieszać. Ukończyłam studia z wyróżnieniem, posiadam liczne, branżowe szkolenia i mam zostać guwernantką? Nie, dziękuję.

– Uważam, że to dobre warunki.

– A ja, nie uważam, aby Pańska propozycja była na miejscu. Poza tym, to Pana pracownicy zawinili. Powinnam być w całkiem innym miejscu, a tymczasem zmarnowałam swój czas na bezcelową rozmowę.

Pewność w jej głosie była tak wielka, że Michael uniósł lekko brew, jakby zdumiony, że się na to zdobyła. Ona sama była w lekkim szoku, że tak wyraźnie mu się postawiła. Teraz było jej już wszystko jedno. Pragnęła jedynie zaszyć się w pokoju i dotrwać do końca dnia, pozwalając sobie odczuwać tę porażkę.

– Uważa Pani, Panno Haywire, że rozmowa z właścicielem tej firmy była bezcelowa? – Zapytał podstępnie, nie kryjąc złośliwości. – To całkiem niekorzystne stwierdzenie, jak na kogoś, kto chciał aplikować na moją osobistą sekretarkę.

Poczuła przypływ złości. Nie tylko dlatego, że zaszła fatalna pomyłka, ale także dlatego, że jego arogancja była nie do zniesienia. Współczuła chłopcu takiego ojca, a gdy pomyślała, że miałaby dla niego pracować, od razu poczuła jeszcze większą chęć ucieczki.

– Dobrze powiedziane, Panie Connelly. Chciała – poprawiła torebkę zwisającą z ramienia. – Oczekiwałam od Pana profesjonalizmu i odpowiedzialności godnej prawdziwego dyrektora. Oferowanie mi pracy opiekunki, w ramach rekompensaty za straconą możliwość rozwoju, godzi w moją osobę. A teraz proszę wybaczyć, ale wracam do domu.

Odwróciła się i bez namysłu podążyła do drzwi. Była wściekła, a jednocześnie mocno zawiedziona i rozgoryczona. Jej szansa rozpłynęła się w powietrzu. Chwyciwszy klamkę, nie omieszkała rzucić ostatniego spojrzenia na mężczyznę, którego postawa nie zmieniła się ani o centymetr.

– Proszę przemyśleć rzetelność pracy swoich pracowników – powiedziała, zapominając że jeszcze przed chwilą sprawiał, iż brakowało jej słów. – Gdybym była w Pana zespole, tak kuriozalna sytuacja, jak ta, nie miałaby miejsca.

Wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Czuła, że właśnie straciła ostatnią możliwość pracy w miejscu, które jakkolwiek odpowiadało jej wykształceniu. Zjeżdżając windą przełknęłam słone łzy. Rzeczywistość była dla mnie okrutna bardziej niż kiedykolwiek, a trzeba było przyznać, że nigdy nie była dla niej łaskawa.



========

Hej, hej! 

Wrzucam Wam kolejny rozdział i mam nadzieję, że ta historia przypadnie Wam do gustu. Ja ją pokochałam ;)

Buziaki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top