Rozdział 3


Mogę nazwać się osobą szczęśliwą. Pomimo wielu kłód, które moja matka rzuca mi pod nogi, jestem na swojej drodze do spełnienia wszystkich marzeń. Mam mistrzostwo na wyciągnięcie dłoni, wymarzone stypendium, po które już lada moment sięgnę i dziewczynę, dzięki której mój świat się zatrzymuje, a serce bije szybciej. Nigdy wcześniej się nie zakochałem, nie spotkałem na swojej drodze nikogo, kto wzbudziłby we mnie tak silne emocje jak Indy. Z każdym kolejnym dniem znajomości, oddawałem jej cząstkę siebie, aż do momentu, kiedy całkowicie mnie zdobyła.

Dlatego nienawidzę, gdy rodzina uniemożliwia mi spotkania z nią. W końcu potrzebuję jej, jak nikogo innego. Również trzymanie mnie w domu, kiedy muszę być na ważnym treningu doprowadza mnie do szału. Matka usilnie stara się odebrać mi wszystko dla czego tak naprawdę żyję. Koszykówka jest sensem mojego istnienia. Nie widzę siebie nigdzie indziej niż na boisku. Ona jednak robi wszystko, by podciąć mi skrzydła. A na to nie pozwolę.

Odbijam z całej siły piłkę o drewniany parkiet. Curt mierzy mnie przenikliwym wzrokiem, jednak nie zwracam na niego uwagi. Łapię ją, stawiam dwa kroki w kierunku kosza i wybijam się, by wrzucić ją czysto do siatki.

Buzuje we mnie wiele emocji. Niemalże latam po boisku, bo tak rozsadza mnie od środka. Trener cały czas krzyczy bym przystopował, jednak nie mogę. Muszę to wszystko rozładować nim oszaleję.

– Jeśli nie przestaniesz tak agresywnie rzucać piłką, wyślę cię na stadion byś zrobił dziesięć okrążeń! – krzyczy. Przebiegam obok niego, wymijam zwodem Curta i rzucam za trzy punkty. Piłka wpada czyto, a moją twarz rozświetla uśmiech. – Zaraz zrobisz sobie krzywdę, a bardzo cię potrzebujemy, Clayton.

– Wszystko mam pod kontrolą – sapię i sięgam po wodę mineralną.

W tym tygodniu muszę ominąć cztery treningi. Cztery bardzo ważne spotkania, na których będziemy przygotowywać na pierwszy mecz zawodów stanowych. Obawiam się, że przez to trener może nie dopuścić mnie do gry, a co za tym idzie, stracę szansę na stypendium sportowe. Muszę pokazywać się na meczach. Łowcy talentów będą oglądać każde spotkanie, na których mam zapracować sobie na docenienie z ich strony.

– Daj sobie na luz, stary – sugeruje Curt, chwytając mnie za przedramię. Mierzę go gniewnie wzrokiem, gdy przyciąga mnie do swojego boku. – Jeszcze złapiesz jakąś kontuzję.

– Nie boję się tego – odpowiadam natychmiast. – Gorzej jak nie będę odpowiednio przygotowany na skopanie tyłków naszych rywali. Tego się okropnie boję. Przez matkę mogę stracić wszystko na co tyle lat pracowałem.

Staram się wyrwać z jego uścisku, jednak Curt zaciska mocniej palce.

– Dasz radę, Clayton. Niczego nie jestem bardziej pewien niż tego – zapewnia mnie, ale to na nic. Wiem, że będzie widać moje braku w przygotowaniu na boisku. Nie będziemy odpowiednio zgrani, a to może doprowadzić nas jedynie do przegranej.

Odpycham od siebie przyjaciela i ponownie wsadzam piłkę do kosza. Trener gwiżdze na całą salę, by zwołać nas do siebie, jednak ja kontynuuję trening. Nie ma czasu na przerwy.

– Wallace. – Ostry ton trenera przywołuje mnie na chwilę do porządku. Unoszę głowę i dostrzegam, że macha do mnie dłonią.

Niechętnie odkładam piłkę na parkiet i podchodzę do całej grupy. Odciągam od klatki piersiowej koszulkę, by choć na chwilę się schłodzić, jednak to nic nie daje.

– Zacznij być posłuszny – mówi, zaciskając palce na tablicy. Kiwam twierdząco głową i opieram się o ścianę. Czuję, że moje siły są już na wyczerpaniu. – Przed nami bardzo ciężkie trzy tygodnie. By wygrać, musimy spiąć się mocniej niż kiedykolwiek. Macie mnie słuchać i nie dawać ponosić się emocjom, zrozumiałe Clayton?

– Tak, trenerze – dyszę. Opieram dłonie o kolana i zginam się w pół, by dać sobie trochę odsapnąć.

– Wracaj do domu, nic więcej dzisiaj nie zdziałasz.

Unoszę ze zdziwieniem brwi. Mamy jeszcze ponad trzydzieści minut treningu. Każda jest na wagę złota.

– Zostaję do końca.

– Naciągniesz sobie coś zaraz. Nie dyskutuj ze mną i wracaj do domu. Widzimy się jutro o piątej – informuje, a następnie rozrysowuje taktykę na tablicy.

– Nie będzie mnie na żadnym treningu w tym tygodniu – oznajmiam.

Trener odsuwa pisak od plastikowej nawierzchni i kieruje na mnie wzrok. Jego twarz zdobi grymas niezadowolenia.

– Jak to cię nie będzie? – cedzi przez zaciśnięte zęby. – Zdajesz sobie przecież sprawę jak ważne jest dobre przygotowanie?

– Nie mam na to wpływu, trenerze. Sprawy rodzinne.

Na boisku zapada cisza. Nawet Tanner, który kozłował piłkę, przestaje.

Wszystkie oczy skupione są w tym momencie na mnie.

– Jako kapitan nie możesz opuszczać treningów.

– Wiem trenerze, ale...

– Nie ma żadnych ale – przerywa mi w połowie. – Zacznij traktować drużynę na poważnie. A teraz idź do domu, nic już dzisiaj z ciebie nie będzie.

Odpuszczam, gdy zdaję sobie sprawę, że niczego z nim nie wywalczę. Odkładam piłkę pod ławkę i ruszam do szatni. Rozsadza mnie od środka. To już nie są nienazwane emocje, a czysta złość.

Biorę prysznic, przebieram się w czyste ubrania, a następnie wciskam do torby wszystkie brudne rzeczy. Zakładam ją na ramię i opuszczam budynek szkoły, zmierzając powoli w kierunku auta. Kiedy siadam na miejscu kierowcy, w szybę naprzeciwko ktoś zaczyna delikatnie pukać. Unoszę zrezygnowany spojrzenie, a na moją twarz wpływa delikatny uśmiech, gdy dostrzegam Indy.

Szarpie za klamkę, po czym wsiada. Zapach jej słodkich perfum wypełnia całą przestrzeń.

– Już się stęskniłaś? – rzucam, gdy odkłada swoje rzeczy na tylne siedzenie.

– James mnie wystawił. Nie przeszkadza ci, że zabiorę się dzisiaj z tobą?

Nigdy nie pogodzę się z tym, że w niektórych kwestiach zawsze jestem jej drugim wyborem.

– Podrzucić cię do domu? – pytam.

– Możemy jechać do ciebie, później sama wrócę do siebie – proponuje. Zaciskam mocniej palce na kierownicy, kiedy wypełnia mnie zdenerwowanie. Nie zapraszam zwykle Indy do siebie, szczególnie gdy rodzice są w domu. – Nie masz nic przeciwko?

Mam.

– Nie, coś ty – mamroczę pod nosem. Wybieram piosenkę na Spotify, która będzie towarzyszyć nam przez większość drogi. Odkładam telefon i wycofuję z parkingu.

Indy cały czas opowiada o dzisiejszym dniu, zagłuszając muzykę. Uwielbiam jej słuchać, jednak jestem w tak podłym nastroju, że wolałbym dzisiaj zostać sam na sam ze swoimi myślami. Muszę w końcu znaleźć sposób, by to wszystko ogarnąć.

Roxanne jest mądrą dziesięciolatką. Kiedy zostajemy sami w domu, praktycznie w ogóle mnie nie potrzebuje. Wyjmie sobie jogurt z lodówki, włączy bajkę i odrobi lekcję. Mogłaby czasem zostać sama, ze mną właśnie tak postępowali. Z Roxy jest inaczej, mają obsesję na jej punkcie i ciągłej opieki, którą według matki potrzebuje całodobowo.

– Nie chcesz ze mną rozmawiać? – zagaja po chwili.

– Jestem po prostu zmęczony – ściemniam.

– Utniemy sobie u ciebie krótką drzemkę, co ty na to? – pyta radośnie.

Chcę jej odmówić. Powiedzieć, że odwiozę ją do domu i każdy dzisiaj posiedzi u siebie. Ale czuję, że ją zaniedbuję. Przez treningi, Roxanne, mamę...

– Świetny pomysł.

Tuż po tym zapada między nami cisza. W samochodzie roznosi się jedynie dźwięk spokojnej piosenki, która włączyła się losowo.

Kiedy stoimy pod domem, zaczynają pocić mi się dłonie. Nerwowo spoglądam na Indy, gdy wyciąga z auta swoje rzeczy. Zarzuca pasek od torby na ramię i rusza pewnym krokiem w kierunku drzwi wejściowych. Mogę policzyć na palcach jednej dłoni ile razy mnie odwiedziła. Za każdym razem czuję się nieswojo.

Obejmuję ją w talii, a następnie otwieram drzwi. Indy zostawia bluzę na wieszaku, a następnie wchodzi do środka. Już w korytarzu naskakuje na nas Roxanne. Wzbija się na palce i ściska Indy, która odpłaca się jej niezręcznym uśmiechem. Nie dziwię się, prawię się nie znają. Nie dopuściłem nigdy do tego, by mogły się ze sobą spotykać. Mimo, że bardzo bym chciał, nie mamy do tego okazji.

– Cześć dziewczyno Wally'ego – mówi piskliwym głosem Roxy. Indy zerka w moją stronę, zapewne szukając ratunku. Nie wiedziałem, że nie lubi dzieci.

– Hej mała ślicznotko – odpowiada, przeczesując palcami jej włosy.

Przyglądam się im przez chwile, nim interweniuje. Nie zamierzam męczyć Indy, widzę, że jest jej bardzo niekomfortowo w tej sytuacji.

– Pozwolisz młoda, żebym zabrał swojego gościa na górę? – zagajam, a następnie kucam tuż obok niej. Chwytam za jej drobną dłoń, którą kurczowo trzyma się topu brunetki. Splatam ze sobą nasze palce i delikatnie przyciągam ją w swoją stronę.

– Nie pobawi się ze mną? – Wygina usta w podkówkę, pokazując nam, jak bardzo jest w tym momencie zawiedziona. Wzdycham pod nosem i ujmuję dłońmi jej policzki.

– Pobawię się z tobą wieczorem.

– Chcę się pobawić z nią – odpowiada obrażona. Wyrywa się z mojego uścisku i krzyżuje ramiona na klatce piersiowej. – Nikt się nie chce ze mną bawić.

– Ja tego chcę, młoda. Nie wystarczam ci?

– To nie tak, Wally. Czasami to jest już nudne...

– Zaraz się pogniewamy – stwierdzam, a jej twarz przybiera zmartwiony wyraz. Roxy nienawidzi kłótni. Nieważne czy ze mną, tatą, czy mamą. Jest pacyfistką, unika konfliktów. – Możemy umówić się na zabawę po kolacji?

– A możemy oglądać bajki?

– Tak, tylko musimy to ukryć przed mamą. Nie lubi telewizji po szóstej, pamiętasz? – Blondynka kiwa głową w odpowiedzi. Pstrykam palcami w jej zadarty nosek, na co wybucha tak głośnym śmiechem, że aż przywołuje do nas mamę.

Atmosfera momentalnie gęstnieje, gdy wyłania się z kuchni.

Wypuszczam nerwowe westchnienie. Indy sztywnieje i przygląda się kobiecie z wyraźną dekoncentracją.

– Dzień dobry – wykrztusza po chwili dziewczyna.

– Dzień dobry – mamrocze niezadowolona mama. – Nie wspomniałeś, że mamy dzisiaj gości. Poczekalibyśmy na was z obiadem.

– Nie trzeba, pójdziemy po prostu na górę. To wyszło bardzo spontanicznie, mamo. Wiesz, że bym cię o tym poinformował – oznajmiam, a następnie chwytam Indy za rękę i kieruję w kierunku schodów. Nie mam ochoty na sztywne rozmowy i bardzo niezręczną atmosferę. Chcę już położyć się na łóżku i choć na chwilę odciąć się od problemów.

Na całe szczęście mama się nie sprzeciwia. Zabieram Indy do pokoju i zatrzaskuję za nami drzwi. Przekręcam zamek w drzwiach, odkładam torbę na biurko i siadam na łóżku.

– Twoja matka jest... dość surowa, prawda? – zagaja.

– Lubi kontrolować sytuację. Zaskoczyliśmy ją i nie do końca wiedziała jak się zachować. Nie przyprowadzam nikogo do domu, nawet Curta. – Wzruszam ramionami, po czym wyciągam zza poduszki pilot do telewizora.

Indy krząta się chwile po pomieszczeniu. Pewnie inaczej wyobrażała sobie wspólne popołudnie, ale po wyładowaniu się na boisku, nie mam na nic siły. Najchętniej poszedłbym spać, ale jej obecność mi to uniemożliwia. Muszę się nią jakoś zająć.

Wyciągam ramię w taki sposób, by zaprosić ją do położenia się obok. Na ekranie pojawia się czołówka The Good Doctor, czyli jej ulubionego serialu. Uśmiecha się szeroko, po czym wskakuje do łóżka. Okrywam nas szczelnie kocem, a następnie skupiam się na filmie.

Przymykam powieki, walcząc ze sobą, by przypadkiem nie zasnąć. Uniemożliwia mi to wiercąca się przy moim boku Indy. Cały czas się przekręca, co chwilę przypadkowo mnie szturchając. Otwieram leniwie oczy i dostrzegam jak się we mnie wpatruje. Tak wyczekująco, ciekawsko i... pożądliwie.

– Indy – mruczę pod nosem, gdy palcem wskazującym sunie po mojej klatce. Obrysowuje wypracowane przez wiele godzin na siłowni mięśnie, podwijając lekko przylegającą do torsu koszulkę. – Indy... – powtarzam tym razem ostrzegawczo.

Nie powinniśmy robić tego tutaj. Nie, kiedy Roxanne ma manie dobijania się do mojego pokoju. Jeśli jej nie otworzę, pobiegnę do mamy i zacznie się niezręczne dla nas obu przesłuchanie.

– Wallace – przedrzeźnia mnie, a jej usta formują się w uwodzicielski uśmieszek. Ciemne włosy okalają jej nieskazitelną twarz. Chcę ją pocałować, więc... po prostu to robię.

Pochylam głowę tak, by złączyć ze sobą nasze usta. Chwytam za tył jej głowy i przyciągam jak najbliżej siebie. Może to właśnie tak muszę odreagować ten cały stres, związany z zaniedbywaniem treningów. Może to właśnie Indy jest moim lekiem.

Przuca nogę przez moje ciało, dosiadając mnie okrakiem. Dotyk jej skóry jest kojący. Lewą ręką badam jej talię, wsuwając powoli dłoń pod cielisty top. Drobny, ledwo słyszalny jęk opuszcza jej gardło. Nakręca mnie jeszcze bardziej. Łaknę jej niczym powietrza. Wgryzam się w jej dolną wargę odrobinę za mocno. Wygina plecy w łuk, delikatnie się o mnie ocierając. Kręci mi się w głowie od jej uzależniającego zapachu oraz smaku.

– Musimy być cicho, okej? – oznajmiam, na moment się odsuwając. Nie odpowiada, jedynie kiwa ze zrozumieniem głową, po czym żarliwie całuje moją żuchwę. Odchylam głowę, by ułatwić jej dostęp. Powoli zatracam się w pieszczocie. Wbijam palce w jej lędźwie, dociskając tym samym ją bliżej siebie. Drży, kiedy przesuwam je wyżej, odpinając zapięcie stanika. Górna część bielizny opada pomiędzy nas. Odrzucam ją na bok, by nie przeszkadzała.

Ponownie łączę ze sobą nasze wargi. Kiedy mam ją tak blisko, na moment odcinam umysł od dręczących go myśli. Jesteśmy tylko my dwoje i nic, nie może tego zaburzyć.

Podwijam wyżej jej top, aż w końcu ląduje na podłodze. Zjeżdżam pocałunkami niżej. Badam jej ramiona, obojczyki, mostek, przesuwam językiem po krzywiźnie piersi, aż nagle rozlega się donośne pukanie do drzwi.

Klnę pod nosem, gdy podaję Indy koszulkę. Otulam ją kocem, a sam podchodzę do źródła hałasu. Kiedy otwieram zastaję po drugiej stronie rozwścieczoną matkę.

– Roxanne przez was płaczę. Nie możecie poświęcić jej chociażby dwudziestu minut na zabawę tymi cholernymi lalkami? – pyta wściekle. Przełykam nerwowo ślinę, nie do końca wiedząc co jej odpowiedzieć. Moje myśli wciąż są przy Indy i jej idealnym ciele. – Jesteś jej bratem, nie możesz tak postępować.

Marszczę w zmieszaniu brwi. Co ja takiego niby zrobiłem?

– Powiedziałem, że pobawimy się później. Muszę odpocząć po treningu...

– Dlatego powinieneś darować sobie koszykówkę. Zaniedbujesz przez nią obowiązki w domu. Do tego dochodzą kumple, dziewczyna i wiele więcej bezsensownych rzeczy.

– Nie przestanę robić tego co kocham, by poświęcić się całkowicie Roxy.

– Ktoś ci każe ze wszystkiego rezygnować? Powinieneś to ograniczyć tak, by móc pomagać nam w domu. My z ojcem zarabiamy żeby was utrzymać, więc to normalne, że potrzebujemy twojego zaangażowania w ogarnianie domu i opiece nad siostrą. Nie możesz stawiać własnych przyjemności na pierwszym miejscu. Twoja siostra rozpacza, bo właśnie wybrałeś zamiast niej jakąś dziewczynę.

– To nie jest "jakaś dziewczyna" – zaczynam się wykłócać, jednak matka kręci tylko głową z dezaprobatą. – Koszykówka to moja przyszłość, tak samo In...

– Masz dopiero siedemnaście lat. Nic nie wiesz o swojej przyszłości. Na razie masz wypełniać swoje obowiązki i skupić się na szkole. Przeproś koleżankę i odprowadź ją do wyjścia – rozkazuje, a następnie odchodzi.

Spoglądam na Indy, jednak wyraz jej twarzy jasno daje mi do zrozumienia, że jest zbyt wściekła, by ze mną rozmawiać. Zakłada brakującą część garderoby, zbiera swoje rzeczy i wychodzi, zatrzaskując przede mną drzwi. Opieram się plecami o ścianę i biorę głęboki oddech. Nie pozwolę matce tego wszystkiego zepsuć. Szczególnie, nie dam jej odebrać mi szansy na wymarzoną karierę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #romans