1.
Urodziłem i wychowałem się w domu dziecka,
Tak w domu dziecka,
Nie wiem nadal kim są moi rodzice,
A za miesiąc będę obchodził szesnastą rocznicę,
Z jeden strony chciałbym ich poznać,
Z drugiej zaś wolałbym z nimi się nie zapoznać,
Można powiedzieć, że dobrze mi tu jest,
Aczkolwiek w mojej głowie pojawia się szelest,
Chcący zaznać rodzicielskiej miłości i czułości,
A przede wszystkim nie chcący zaznać obojętności,
Zaraz zaczyna się pora śniadania,
Dlatego muszę zmykać do ubierania,
W nocy nie mogłem oka zmrużyć,
Nawet na chwilkę przymrużyć,
Nie mogę wam powiedzieć dlaczego.
Ba, nikt nie może wiedzieć owego.
To jest moja tajemnica wielka,
Ubieram się w czarne dżinsy podarte,
Buty obdarte,
Koszulkę z kurzu strzepuje,
Ciemne krótkie włosy ręką przeczesuje,
Schodzę na śniadanie,
Przez opiekunkę podawane,
Siadam do stołu z kolegami kanapkami się zajadając,
A przy tym od ucha do ucha się uśmiechając.
Po śniadaniu przychodzi czas na szkołę,
W której ostatnio wiodę niedolę,
Obiecywałem sobie, że to się zmieni,
Że się odmieni,
Aczkolwiek brak mi czasu,
Oraz na dalsze życie planu,
Który by mnie zmotywował do działania,
Do jakiegoś celu podążania,
Po dzwonku kończącym moje lekcje,
Biegnąc do szatni, przeglądam moją sygnetów kolekcje,
Nagle, jakaś dziewczyna w moim wieku na mnie wpada,
Po czym niezgrabnie upada,
Pomagam jej wstać,
Po czym do jej szafki zajść,
Żegnając się, szepcze mi ciche, urywkowe ,,Dziękuję",
Nie wiem czemu, aczkolwiek poczułem, że ją polubię,
Przedstawiliśmy się sobie w kilku słowach,
Wiem już że jest blondynką o brązowych oczach,
Powiedziała mi też powód dla którego biegła do szafki,
Miała po lekcjach z matmy poprawki,
Wywnioskowałem po jej minie,że nie jest dobra z tego przedmiotu,
Nagle rozmowę przerwał nam dźwięk dzwonu,
Alicja, bo tak się przedstawiła, rzuciła mi przepraszające spojrzenie i pobiegła w stronę sali od matmy, pod pachą dźwigając podręcznik,
Wychodziłem spokojnie ze szkoły, gdy przypomniałem sobie, że opiekunka zawsze we wtorek piecze jabłecznik,
Zacząłem iść szybszym tempem,
Zakradłem się do domu podstępem,
Nikt z mojej ,,rodziny'' jeszcze nie wrócił,
Jak zawsze jabłecznik w lodówce się chłodził,
Zacząłem sobie kroić kawałek,
Gdy zobaczyłem, obok na blacie, do rozgniatania ciasta wałek,
Następnie usłyszałem:,,Zostaw dla innych coś"
Do kuchni powolnym krokiem wchodził ktoś,
Pani Dobromiła, starsza pani, która odkąd pamiętam jest w ośrodku, odłożyła krzyżowki na kuchenny blat,
W drzwiach kuchni pojawił się Antek, choć dzieli nas rok, był dla mnie jak brat,
,,Jest jeszcze?'' -ze śmiechem zapytał,
Po czym po talerz potruchtał,
Za chwilę wszyscy domownicy do domu powrócili,
I całą blasze ciasta wyczyścili,
Po wszystkich lekcji odrobieniu,
I po zagadnień nauczeniu,
Przyszedł czas na odpoczynek,
Idealnym pomysłem wydawał mi się spoczynek,
_______________
,,Powietrze'' - krzyknąłem,
Po czym mocnym wiatrem złodzieja przewróciłem,
Na moje nieszczęście, szybko się otrząsnął,
I ponownie uciekać zaczął,
Postanowiłem skorzystać z mojej drugiej nadnaturalnej zdolności,
Przywołałem kulkę ognia, wycelowałem i rzuciłem idealnie nad głowę złodzieja starodruków z ważnymi dla naszego miasteczka informacjami z przeszłości,
On ponownie upadł,
I tym razem nie powstał,
Podbiegłem szybko,
Przygważdzając go do ziemi, po czym wyszeptałem cichutko,
,,Teraz te starodruki dobrowolnie oddasz,
A potem karze się poddasz.''
Złodziej się skrzywił,
Oraz przy tym swoje zadrapanie na kolanie jeszcze bardziej zakrwawił,
Wtedy zaś rzekłem: ,,Nie drap więcej, bo będzie bardziej bolało''
Postanowiłem, że będę dobry i spróbuje spowodować, by mu trochę bólu ulżyło,
Skorzystałem z mocy wody,
Gdy kulki wody pod wpływem zimnej temperatury powietrza zamarzły,
Rana się schłodziła,
Gdy dotarliśmy do muzeum, noc się rozgwieździła,
Złodziej oddał tam starodruki skradzione,
Następnie zaprowadziłem go do więzienia, w którym będzie oczekiwał na kary w niego wymierzone,
Wróciłem do domu, cały obolały,
Więc położyłem się w łóżku, prawie omdlały,
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top