47. Powtórka z rozrywki?

-Hej, Kacchan, co robimy? - dziewczynka podeszła do mnie. Wszystko widziałem jak przez mgłę. Jej twarz... znałem ją, ale nie widziałem. Znowu to samo?

-Nie wiem. Co chcesz? - roześmiała się. Cudowny śmiech. Taki miękki, dźwięczny i szczery. Czuję się jak w dejavu

-Pierwsza się spytałam

-Pobawmy się w dom - ja to powiedziałem? Ja. Ale nie z własnej woli. Widzę wszystko ze swojej perspektywy, ale jednocześnie jakbym był odcięty od możliwości działania. Byliśmy w parku. Znałem to miejsce. Tutaj bawiliśmy się z Izuku jako dzieci. Znów ten sam sen. Powtórka z rozrywki?

-Dobrze,pobawmy się - roześmiała się znowu. Była ode mnie daleko. Próbowałem podbiec, jednak wciąż stałem w miejscu. Tak jak poprzednio

-Ale najpierw, Kacchan, zróbmy coś innego

-Co takiego?

-Być może zdarzy się tak, że pewnego dnia zniknę - o czym ona mówi? O swoim późniejszym wyjeździe? To już się zdażyło. Nawet nie raz. Widzę to po raz trzeci. Czułem, że się uśmiecha. Ręce trzymała za plecami, lekko pochylała się do przodu. Uroczo wyglądała. Jak zwykle. Włosy opadły jej na twarz, lekko ją przysłaniając

-Chciałabym, żebyś zawsze potrafił mnie rozpoznać, gdybym się zmieniła - podeszła do mnie. Była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. Urocza, słodka, niewinna. Delikatna i łagodna. Chciała żebym potrafił ją rozpoznać. Więc sądziła, że mogę ją zapomnieć?

-Więc powiem ci teraz coś, co będziesz wiedział tylko ty. To będzie nasze hasło - przyłożyła palec do ust i nagle znalazła się tuż przy moim uchu. Usłyszę tym razem o czym mówiła?

-Słuchaj uważnie, Kacchan, niech to będzie dowód moich uczuć względem ciebie - potem zaczęła szeptać. A w każdym razie w ostatnim śnie. Teraz podwinęła koszulkę i wskazała na swoje żebra. Podążyłem wzrokiem tam, gdzie mi kazała

Obudziłem się. Znowu to samo. Znowu przerwane w połowie. Co to ma być?! Nie piszę się na takie coś. W klasie było cicho. Uniosłem się na łokciach i rozejrzałem. Wszyscy już spali. A może jeszcze spali? Zerknąłem na zegarek. Trzecia nad ranem. A więc jeszcze. Księżyc powoli chował się za budynki Osaki, a z morza wychodziło słońce. Czerwień zalała dziedziniec przed szkołą. Lekko zakrzywiona, wlała się też do klasy. Radośnie skakała po twarzach śpiących. Chyba się zmieniłem w poetę. To bardzo zły znak. Wstałem i otworzyłem okno. Ptaki śpiewały. Powinniśmy otworzyć okna na noc. Teraz jest strasznie duszno. Wróciłem do futonu. Izuku spała wtulona w Shoto. Obejmował ją, jakby chciał ją ochronić przed każdym złem. Wpatrzyłem się w jej spokojną twarz. Jej zielone włosy opadały na lekko różowe policzki. Była naprawdę piękną dziewczyną. Jest bardzo piękną dziewczyną. Oddychała miarowo, miała delikatny uśmiech. Musiała śnić o czymś przyjemnym. Co chciała mi wtedy pokazać? Czy raczej co już wtedy mi pokazała? Dlaczego nie umiem sobie tego przypomnieć? Uderzyłem głową w poduszkę. Kurwa mać. Dlaczego tego nie pamiętam? Mam czekać aż znowu mi się przyśni i pokaże, co ma pokazać? To bez sensu. Musi być inny sposób. Tylko jeszcze go nie znam. Przekręciłem się na bok. Mam się teraz tym zadręczać? Nie chcę. Głowa mnie od tego boli. Zamknąłem oczy. Chcę spać. Jeszcze czego, żebym przez dziewczynę w nocy nie spał. Nie jestem taki jak inni. Nie będę poświęcać snu na myślenie. Na pewno nie na rozmyślanie o uczuciach. I dziewczynach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top