Odc. 7 Cz.2- Rutyna
Puppeteer: Przyjemnie jest bez Kreatora, Polishki i Dreamera, prawda?
Sonic.Exe, popijając sobie filiżankę herbaty: Prawda. Jakoś tak... lepiej.
Puppeteer: Powinniśmy dawno temu zapewnić ich, że sami sobie damy radę, przynajmniej nie musimy słuchać ich wrzasków oraz kłótni.
Sonic.Exe: Nom. Bywają fajne, ale w większości, są irytujące... nie powinniśmy zapowiedzieć odcinka?
Puppeteer: A po co? Wszyscy wiedzą, o co biega, niech po prostu oglądają...!
Sonic.Exe: No w sumie...
***
Dali nam miejsce do wybiegania się oraz jakieś gry... zastanawia mnie, czy oni sądzą, że jakoś będziemy spokojniejsi przez to, czy też liczą, że dojdzie do większej ilości przemocy... w końcu, nikt tutaj nie ma cierpliwości do grania fair... nawet nie ma cierpliwości do zwykłej rozmowy z drugą osobą...
Weterynarz siedzi na stołówce, ze swoją paczką na śniadanie, czując jak jest cała obolała od siniaków, jakie narobiła sobie podczas ostatniej gry w koszykówkę z Toby'm i resztą więźniów... chłopak nie szczędził popychania oraz obijania się o innych zawodników, nie wspominając o tym, jak szarpał się o piłkę... i ponieważ nie czuje on bólu, dość łatwo mu przychodziło to. Kiedy kilkanaście razy barkiem rzucił Kazimierę oraz Zero o ziemię, obydwie skupiły się razem, aby go pobić podczas gry. I gra skończyła się tym, iż prawie miał Roger wydrapane oko, zostawiły mu chyba blizny na całej twarzy. Smiley ucieszył się z tego bardzo, ponieważ wreszcie miał coś do roboty... i to sporo, ponieważ Toby nie stał tylko i przyjmował bicie. Skręcił on nadgarstek białowłosej, gdzie Kazimiera obecnie czuje jak cała jest poobijana jak zgniłe jabłko. Ale, nie żałuje tej bójki- pokazała dzieciakowi, gdzie jego miejsce.
I to się dla niej najbardziej liczy.
Dni od razu stały się jakieś ciekawsze w więzieniu, gdy mają cokolwiek do roboty... a przynajmniej, tak jest dla Kazimiery.
Od razu wyrobiła sobie nową rutynę, po pierwszym dniu na boisku oraz bójce- wstaje równo o szóstej i idzie się umyć. Po tym, bierze ona swoje śniadanie, rozmawiając sobie z osobami, które akurat przysiądą się do niej... tudzież, siedzi sama i je śniadanie. Akurat dzisiaj, kiedy je nędzną kromkę chleba z małą ilością masła, przysiada się do niej, nie kto inny, jak właśnie Rogers. Widząc go, kobieta postanawia nawet nie zwracać na niego uwagi.
— Dzisiaj też grasz w kosza?— pyta się brązowooki... wyjątkowo brzmiąc prawie inaczej niż zwykle. Zamiast brzmieć jak irytujący nastolatek, brzmi teraz bardziej jak podekscytowane dziecko. I słysząc to, szarooka marszczy brwi.
— A co? Nie starczy ci ostatnia gra?— odpowiada Oleander, patrząc na plastry, które są na większości twarzy chłopaka... a ten wzrusza ramionami na jej uwagę.
— Kobieto, to były najlepsze emocje, jakie ostatnio miałem...!— wyznaje brązowowłosy, dalej z jakby dziecięcą radością.— Wreszcie działo się tutaj coś ciekawego...! Jakieś emocje, jakieś wyzwanie...! A tam zranienia to nic, wyleczą się. Mój szef to nigdy nie zwraca uwagi na to, czy mam zranienia, czy nie, więc wiesz...
— Twój szef...?— to ten dzieciak ma pracę? Huh, kto by przypuszczał. Patrząc po nim, uznałaby, że żyje pod mostem.— Niby kto taki?
— A dość mocny gość... który na pewno już planuje, jak wydostać mnie stąd...! I który-
— Mam nadzieję, że już zdążyliście się pozbierać, ponieważ tym razem, zniszczę was!— wypowiedź przerywa mu Zero, która podchodzi do stolika, aby się dosiąść. Widząc, że dalej ma ona usztywnienie na nadgarstku, Kazimiera unosi jedną brew, poprawiając okulary.
— Ten nadgarstek nie wygląda jeszcze na gotowy do bicia się.— dostrzega weterynarz, ale dziewczyna wyraźnie nie przejmuje się tym:
— Ta, to samo powiedział mi Doktorek. A wiesz, co mnie to obchodzi? Nic! Parę dni starczy mi, by znowu nawalać się, bywało gorzej!
— Źle zaleczone skręcenie może prowadzić do komplikacji w używaniu ręki, w przyszłości.— przestrzega ją Kazimiera, jednak nie sądzi, by to za wiele dało. Szczególnie, gdy Toby się również odzywa:
— To samo mówiła mi Rouge! A jak ona coś powie, to tak jest!
Białowłosa jedynie prycha na ich wypowiedzi.
— Gówno wiecie. Znam moje ciało lepiej niż wy. I wiem, że już mam wystarczająco energii, aby przyłożyć każdemu tutaj!
— O tym się przekonamy! Dzisiaj, ja wezmę Kazmierę do swojej drużyny i nawalimy ci! Co nie, Kazmiera!?— pomijając błędne wymawianie jej imienia, brązowowłosej nie bardzo podoba się taka swoboda u tego dzieciaka... jak i stwierdzenie czegokolwiek o niej. Dlatego, nie hamuje się od poprawiania:
— Po pierwsze, dla ciebie to będzie "ani" albo "doktor". Po drugie, nie mam zamiaru się dzisiaj o cokolwiek obijać, starczy mi.
— Jeden raz się porządnie biłaś i starczy ci? Żałosne.— rzuca do niej Zero, a Toby narzeka:
— No weź! Akurat pani rozumie, co to znaczy grać! I rywalizować! Nadrabiała pani brak jakichkolwiek reakcji ze strony Tima i Doktorka!
— Nie dbam o to. Dzisiaj, chcę na spokojnie spędzić dzień. I nie ma żadnej dyskusji.
Na dowód tego, wstaje ona ona, zbierając swoje rzeczy i idąc do swojego pokoju. W trakcie tego, Zero uśmiecha się wrednie, chcąc od tyłu zaatakować weterynarz, ale ta zdążyła się nauczyć, na co uważać- i prędko odwraca się, gdy białowłosa podniosła zranioną ręką na nią. Uderza o zranioną rękę, na co dziewczyna wydaje z siebie okrzyk bólu. Oleander wykorzystuje to, aby uciec z miejsca i nie musieć radzić sobie ze wściekłym szopem.
Znaczy, Zero szopem nie jest, ale potrafi być zaciekła jak dzikie zwierzę... z tego, co widziała kobieta, nie chce mieć zbyt wiele kontaktu z białowłosą. Ze wszystkich osób tutaj, wydaje się, iż dawno temu straciła zdolność do bycia normalną osobą i jest jak tykająca bomba wręcz. A Toby? Toby'ego chyba teraz rozgryzła- jest zwyczajnie dzieciakiem z problemami. Patrząc na to, jak zwraca się do swoich towarzyszy i jak mówi, jest po prostu sporym dzieckiem, które potrzebuje opiekuna, bo samo sobie zrobi krzywdę. I dopóki jest pod jakąś kontrolą, to nie jest taki wkurzający, w sumie.
W swoim pokoju, Kazimiera kończy śniadanie, jak i od razu bierze się za sprzątanie- chociaż nie ma za wiele do sprzątania, to i tak to robi codziennie, aby zająć się czymś. Upewnia się, że pościel jest świeża i odpowiednio nałożona, iż jej materac jest w dobrym stanie, że nie ma za dużo śmieci, czy kurzu. Udaje jej się tak zająć w miarę czas, który potem spędza na pisaniu w swoim dzienniku. Chce mieć jakieś dowody na to, że nie jest szalona, kiedy już wyjdzie z tego miejsca, dowód na to, jak była niesprawiedliwie traktowana... a po co? Sama nie jest pewna. Zwyczajnie, nie wie. Po prostu robi to, aby zająć się czymś.
Znajdowanie sobie zajęcia w tym miejscu jest najważniejszą rzeczą, która pomaga nie oszaleć.
Udaje jej się tak zabić czas, nim otworzą salę rekreacyjną. Wtedy też, idzie ona do niej, aby zająć się czytaniem- zanim nie trafiła tutaj, trochę nie robiła tego, z powodu natłoku obowiązkami... zatem, nadrabia zaległości w paru lekturach... siedzi sobie na jednym z mniej wygodnych krzeseł, żałując, że nie ma przy sobie żadnej herbaty, czy kawy. A co czyta? Cóż... to, co wydaje się interesujące. To, że czyta erotyki, to nic. Nikt nie musi wiedzieć o tym. A jej się przyda jakaś durna lektura, by oderwać myśli od sytuacji, w której znalazła się. W sali rekreacyjnej siedzi większość więźniów- wszyscy tutaj czytają, grają wspólnie albo oglądają filmy na telewizorze. Przy jednym ze stolików siedzi Kate, Toby oraz Masky grając w chińczyka. Przy innym stoliku, siedzi ksiądz z Marksmanią, razem czytając- pastor czyta Biblię, gdzie Emily czyta jakiś podręcznik, ale Kazimiera nie widzi, od czego. Clockwork i Zero siedzą, rysując coś zawzięcie- Nathalie przy pomocy kredek świecowych, a Zero tylko z ołówkami. Nick sobie chodzi między półkami, jakby nie mogąc zdecydować się, co przeczytać. Agnes ogląda za to film z Doktorem, dokładniej "Czarnego Łabędzia"... nie wiadomo, gdzie jest Elska, ale nie myśli o tym ona. Skupia się na czytaniu erotyki bardzo kiepskiej jakości, w myślach śmiejąc się z braku talentu autora.
— Jak tam, Kazia?
O wilku mowa... kobieta odwraca spojrzenie od stron książki, by zobaczyć jak blondyn stoi obok niej, jak zwykle zadowolony z siebie. A weterynarz nie zwraca bardzo uwagi na to, powracając do czytania.
— A co ma być? Trudno, by coś się zmieniło przez jedną noc.
— Tutaj, to przez jedną noc, ktoś może zostać zamordowany, a sprawca jeszcze zdąży zrobić przy tym graffiti na ścianie i wrobić kogoś innego.— przypomina jej niebieskooki, podsuwając sobie krzesło i siadając obok niej.— Więc, nie zgadzam się, wiele może się zmienić.
— To akurat u mnie się niewiele zmieniło. Dalej wszyscy żyjemy i nic się nie wydarzyło przez noc, prócz tego, że spałam.— mówi mu szarooka, poprawiając swoje okulary.— A co ty taki zainteresowany mną? Nie masz nic do robienia?
— Mam, ale lubię rozmawiać. Taka moja cecha.— i trzydziestolatek uśmiecha się, tym swoim uśmieszkiem. Trzydziestolatka wzdycha.
— To sobie zły moment wybrałeś.— informuje go brązowowłosa, zaczytując się w swojej lekturze.— Czemu nie pójdziesz do Nicka? Widać, że młody nie bardzo wie, co ma również ze sobą zrobić.
— Próbowałem z nim pogadać, ale prędko zbył mnie, bo mówił, że musi namyśleć się, co ma czytać.— narzeka Ruth, zmęczonym tonem.— Coś on ukrywa, na pewno...!
— Elska, wszyscy tutaj coś na pewno ukrywają. Zapomniałeś, w jakim towarzystwie jesteśmy?
— No rzeczywiście... ech, jak widzę, i ty nie chcesz mnie widzieć... trudno! Poradzę sobie sam! Najwyżej, wyznam wszystkie grzechy księdzu!— oświadcza blondyn, nieco dramatycznie, na co kobieta ironizuje:
— Tak, na pewno będzie zainteresowany twoim mandatem za zbyt szybką jazdę.
Elska chichocze na to cicho, nim odejdzie. Kiedy tylko jest dalej, kobieta powraca do czytania. Elska... wydaje się, że jest jedną z niewielu jeszcze zdrowych psychicznie osób, jednak szarooka woli również na niego uważać. Mimo wszystko, widać, iż lubi on droczyć się z innymi oraz grać w jakieś gierki psychologiczne- w końcu, na obydwu rozprawach dosłownie przy pomocy dręczenia wyciągał informacje z innych. Hm... może jedynie przyda się jej, kiedy za bardzo będzie nudzić jej się w nocy. Znajdą jakieś dobre miejsce i zajmą się sobą. A Nick...? Nick, Nick... podobnie jak Elska, wydaje się być jedną z mniej szalonych osób. I chociaż ma czasami swoje dziwne momenty, zdecydowanie potrafi utrzymać swoją pozycję- być może dlatego, ponieważ nie mordował z powodu szaleństwa, a dla pieniędzy. Nie jest to wiele lepsze, jednak pokazuje, że jest całkiem świadomy tego, co robi. I dlatego też, i od niego woli weterynarz trzymać dystans... szalony czy nie, wie, co robi.
I sam Vanill właśnie coś robi- według innych, jedynie patrzy na możliwe pozycje... a tymczasem, on upewnia się dalej, co do jednego miejsca w ścianie- gdzie znajduje się możliwe przejście tutaj... ledwo można dostrzec linie, pokazujące, gdzie ono jest... być może, gdyby miał coś ostrego i płaskiego, mógłby podważyć je... a gdyby to zrobił, mógłby może znaleźć wyjście stąd... jednak, musi upewnić się, że jest gotowy na to. I upewnić się, że nikt nie będzie próbował również uciec... jeszcze inna osoba skomplikuje mu plany.
A jest świadom, że jeśli pierwsza ucieczka się nie powiedzie, druga może być niemożliwa dla niego.
Prawie wszyscy siedzą tak, aż do pory obiadowej, kiedy to zbierają się zjeść nędzny obiad, jaki więzienie im serwuje. I podobnie jak podczas śniadania, Kazimiera siedzi, sama albo rozmawiając z osobą, która akurat się przysiądzie. I tym razem, przysiada się Agnes, wyraźnie mając dość towarzystwa pozostałych osób.
— Chyba niedługo znowu coś się stanie.— na wstępie rzuca była baletnica, wpatrując się w swoją paczkę, gdzie jest jedna kromka chleba, z dziwnie lepkimi tłuczonymi ziemniakami i jedną parówka. Kazimiera marszczy brwi.
— Co masz na myśli?— nie rozumie ona, od razu czując też, że chyba dzisiaj obiadu nie zje... coś to mięso oraz ziemniaki nie podobają jej się.
— Po prostu... mam wrażenie, że niedługo znowu dojdzie do morderstwa... czuje to w kościach.— objaśnia Rosenberg, by zrobić zdegustowaną minę na zapach swojego obiadu.— I powiedz mi, czy umrę z zatrucia, jak zjem to?
— Wiesz, dalej tutaj są osoby o wątpliwym stanie umysłowym, więc wszystko możliwe... i tak, najpewniej cię to zabije. Chyba jedynie chleb jest w miarę zjadliwy...
I w ciszy wspólnie jedzą sam chleb, nie chcą jeść więcej, aby przypadkiem się nie zatruć. Agnes to na pewno jedyna zdrowa na umyśle osoba dla Kazimiery obecnie. Nie zrobiła nic, by pokazać, że coś jest nie tak z nią... i jest chyba najbardziej bezpieczną osobą, by siedzieć z nią... i jedną z mniej irytujących. Dlatego, jej towarzystwo podczas jedzenia jest dość przyjemne i pomaga zapomnieć o dość żałosnym posiłku.
— Dzisiaj znowu zamierzasz grać z resztą osób?— ciekawi się białowłosa, biorąc łyk ze swojej wody.
— Nie, starczy mi... za bardzo się zbiłam. Zresztą, Zero i Toby będą dzisiaj grać, są za bardzo dzicy na jakąkolwiek grę.
— Nie dziwię się, zachowywali się jak zwierzęta podczas niej... nie zazdroszczę siniaków...
— Doktor Smiley powiedział mi to samo, gdy szukałam maści na nie...
— Może jeszcze on ci ją zaaplikował?
— Bardzo śmieszne, naprawdę.
***
FunPolishFox: *stoi w jakimś korytarzu i rozgląda się*
FunPolishFox: Gdzie, do cholery jasnej, Dreamer mi zniknął? Ja wyszłam tylko na pięć minut, miał tu czekać...!
***
Po obiedzie, Kazimiera idzie przejść się po boisku, aby nabrać trochę powietrza w płuca i przypomnieć sobie, że jest świat poza tym miejscem... jest dość zimno dzisiaj- wieje chłodny wiatr, jednak nie jest on zbyt silny, jedynie daje jej delikatne dreszcze. Podczas spacerowania, przygląda się ona temu, co się dzieje- a widzi, jak Kate, Masky i Toby sobie rzucają piłkę od bejsbolu amerykańskiego... chyba grają w coś, bo może usłyszeć ona, jak podczas gry liczą... i widać, że bardziej Kate oraz Toby grają, gdzie Tim przygląda się temu. Ta trójka jest nierozłączona od samego początku... chyba długo się znają... i w sumie, to mają najlepiej ze wszystkich. Są tutaj z osobami, które znają i którym mogą się wygadać... przynajmniej, mogą oszaleć wspólnie.
Kiedy przenosi ona spojrzenie na zachmurzone niebo, nie zauważa jak Toby za mocno rzuca i Kate nie jest w stanie chwycić piłki... i piłka uderza weterynarz prosto w ramię, na co syczy ona głośno, czując jak został uderzony jej siniak. Chwyta się ona za ramię, kiedy Chaser woła do niej:
— O cholera, sorry za to! Toby źle wycelował...
— Co zwalasz winę na mnie! Trzeba było chwycić...!— broni się brązowowłosy, na co wtrąca się w to Wright:
— Jak miała złapać, skoro rzucałeś jak ciota?
— Wypowiada się ten, co w ogóle nie rzuca!— obraża się mocno Rogers, nadymając policzki.— Skoro taki mądry jesteś, to samemu rzuć!
— Niby w co? W twoją tępą głowę?— ucina mu Masky, prychając i Toby jeszcze bardziej nadyma policzki. Hayes jedynie wzdycha na to, podchodząc do szarookiej nieco bliżej, aby wziąć piłkę.
— Jeszcze raz, sorry za to... może lepiej odejdź nieco dalej, bo coś czuję, że zaraz tu będzie pobojowisko...— ostrzega ją ciemnowłosa, kątem oka przypatrując się swoim towarzyszom, którzy dalej się wykłócają:
— Sam jesteś tępy!
— Wypowiedział się człowiek, który nie potrafi wymyślić bardziej kreatywnej obelgi.
— Może w słowach nie jestem mocny, ale jak ci przywalę-
— Och, jak się boję...! Dobrze wiemy, że nasza walka skończyłaby się w dziesięć sekund, z takim finałem, że będziesz płakał, że cię pobiłem.
— Wcale nie...! Nigdy nie płakałem, że mnie pobiłeś...
— A co wtedy było, dwa lata temu...? Płakałeś nawet, by Operator przyszedł i mi przywalił...!
— To było dawno i nieprawda...!
— Jak dzieci...— szepcze do siebie Kate, kręcąc głową z politowaniem i kładąc sobie dłoń na czole. Widząc ten cyrk, aż Oleander nie może powstrzymać się od komentarza:
— Jak oni tak codziennie, to współczuję.
— Dzięki... aż się sama zastanawiam czasami, jakim cudem tyle z nimi wytrzymałam...
I Kazimiera odchodzi, nie chcąc dostać ponownie... kiedy idzie, myśli ponownie o tej trójce... dziwna to paczka, w sumie. Trzy różne charaktery, a trzymają się mocno siebie nawzajem... jedno ma kłopoty, reszta od razu mu pomaga, na swój sposób. Toby to dzika osoba w tej grupie, głośna oraz nieodpowiedzialna. Masky jest wyraźnie zmęczony życiem i jakiekolwiek błędy popełnił w nim, chyba mu ciążą, skoro jest tak negatywnie nastawiony do wszystkiego, jak i wyraźnie nie dba o to, co z nim będzie... nawet jeśli kogoś zabił, wyraźnie nie była to jego wola, by to zrobić. A Kate... jak również na osobę, z krwią na rękach, to i ona jest dość spokojna. Wyraźnie stara się, aby jej przyjaciele nie mieli żadnych kłopotów, chociaż widać, że i ona momentami nie wyrabia... podobnie jak Wright, cokolwiek zrobiła w życiu, musi ciążyć na niej... nawet jak walczyła z kimś, nie próbowała aż tak zranić tej osoby... co się przydarzyło tej trójce? Kim jest ten ich szef? To ten Operator? Kobieta nie wie i coś czuje, że być może nigdy się nie dowie.
Pewnie poszłaby teraz obejrzeć coś w telewizji, czy znowu coś by poczytała, ale przez to uderzenie, czuje, iż znowu musi sobie posmarować ramię... dlatego, idzie do sali medycznej. Kiedy tam idzie, nastaje ona kolejną kłótnię- a jest to kłótnia Smiley'a z Nathalie. Doktor blokuje jej przejście do sali medycznej, a ta wyraźnie chce wejść do środka.
— Do cholery, przesuń się...! Tylko wezmę jedną rzecz i będzie spokój...!— wydziera się zielonooka, a czerwonooki przystaje przy swoim:
— Nie ma opcji...! Już raz mi rogi zrobiono, bo ktoś coś wziął z sali medycznej...! Albo ja to wezmę, albo nikt...!
Clockwork wyraźnie sapie z frustracji, cała czerwona na twarzy... patrząc po tym, jak zaciska uda, Oleander łatwo może poznać, w jakim stanie dziewczyna jest. Czując nienazwaną, kobiecą solidarność, postanawia wtrącić się w dyskusję... by też od razu wziąć swoją maść, bez czekania nie wiadomo ile lat.
— W takim razie, ja to wezmę z nią.— oznajmia brązowowłosa i dopowiada, nim Smiley coś powie.— I nie dyskutuj ze mną. Pomogłam ci, więc okaż wdzięczność... i pamiętaj, też jestem w medycynie, więc mogę pomóc.
Czarnowłosy chyba nadyma policzki pod maską, ale ostatecznie zwiesza głowę i wpuszcza obydwie kobiety do środka. Gdy wchodzą do środka, Clockwork upewnia się, że Smiley nie podsłuchuje ich i od razu mówi, o co chodzi:
— Są tu leki na ostry okres, prawda...? Przycisnęło mnie...
— Oczywiście, że są...! Poczekaj...— i mówiąc to, szarooka przegląda szafki z różnymi lekarstwami przeciwbólowymi. Nim wyjmie jedno, zadaje rzeczowe pytanie.— Nie masz uczulenia na nic...?
— Nie wiem...? Po co ci to wiedzieć...?— warczy jednooka, zaciskając pięści, a Oleander wyjaśnia:
— Wolę, byś się nie zatruła... nie mam żadnych morderstw na swoim koncie i wolę zostawić to w ten sposób.
Szatynka jedynie wzrusza ramionami, nieco się rozluźniając.
— Nie wiesz, co tracisz... nie ma większej ekstazy, niż gdy zamordujesz kogoś, kto zrobił ci pod górkę w jakiś sposób...
Chyba z tą wypowiedzią wiąże się dłuższa historia... jednakże, weterynarz wie, że nie dowie się jaka. Zamiast tego, bierze paczkę tabletek i podaje ją zielonookiej.
— Wystarczy mi na razie bicie tych, którzy mają do mnie problem.— mówi trzydziestolatka, poprawiając okulary.— Też jest całkiem przyjemne.
Nathalie lekko się uśmiecha na to.
— Też dobre. Zero chwaliła sobie to, że umieć drapać komuś twarz.
— Jak widzę, wyrabiam sobie tutaj ciekawą opinię.
— Cóż, lepsze to niż nic, co nie?
I Clockwork wychodzi, zadowolona... nieco Kazimiera ma o niej sprzeczne odczucia. Z jednej strony, jest ona morderczynią i widać, że podnieca się ona krwią oraz przemocą, że bywa wredna i prowokuje różne akcje... jednakże, z drugiej strony, dalej ma łeb na karku i bywa zwyczajną dziewczyną, która jedynie chce rysować w spokoju. Przypominają się Kazimierze jej lata, gdy była nastolatką i jedyne, co chciała, to w spokoju sobie czytać, a jak ktoś jej przeszkadzał, to biła się z tą osobą. Do dzisiaj pamięta, gdy wyjechała z domu i przez telefon, matka wydarła się, z takim zachowaniem, nigdy męża sobie nie znajdzie. Oleander prycha na to.
Jakby potrzebowała męża do szczęścia.
Ale, czasami mężczyźni się przydają jej... i takowy samiec wchodzi do środka, wyraźnie pełen paranoi:
— Nic nie wzięła, co nie powinna?
— Nie, dałam jej tylko tabletki przeciwbólowe... widzę, że ostatnia rozprawa cię czegoś nauczyła.— objaśnia Polka, a czarnowłosy tylko wypuszcza ciężko powietrze.
— Żebyś wiedziała...! Tak się wtedy bałem, że umrę, że myślałem, iż zemdleję...!— wyznaje czerwonooki, wzdrygając się.— Gdybyś ty wtedy się nie wypowiedziała, byłoby z nami wszystkimi kiepsko...
— Cóż, wolałam nie umrzeć.— przypomina mu szarooka, biorąc z szafki maść i ściągając sweter, by ją wsmarować w uderzenie.— Sam rozumiesz.
— Oczywiście, oczywiście, Doktor.— zgadza się Smiley, aby dać propozycję.— A może ja posmaruję tą ranę? Wie Doktor, aby-
— Jak tak bardzo potrzebujesz kobiecego dotyku na sobie, to po prostu powiedz i znajdź jakąś antykoncepcję.— przerywa mu brązowowłosa, mając dość jego gadania.— Też mam swoje potrzeby, więc możemy się dogadać.
Doktor tylko przekręca swoją głowę na bok, otwierając szerzej oczy... za to Kazimiera tylko smaruje swoje ramię. Smiley może i jest zdecydowanie szalony, dziwny oraz niebezpieczny, lecz ze wszystkich dostępnych facetów, jest jedną z niewielu możliwych opcji, gdy chodzi o intymne sprawy. Do księdza nie zamierza startować, Toby to zbyt dziecinny jest na takie rzeczy, Nick jest gejem, a Masky wyraźnie ma dość życia. Elska oraz Doktor to jedyne dostępne opcje... i słysząc to, aż czarnowłosy poprawia maskę, gdy odwraca spojrzenie.
— Muszę przyznać, jestem mocno onieśmielony tym, iż trafiam w gusta pani Doktor...— przyznaje czerwonooki, aby zaraz dodać.— Co prawda, nie czuję potrzeb seksualnych, ale jeśli moja bliska obecność wspomoże pani stan psychiczny, jestem gotów ofiarować moją osobę.
— Cóż za wspaniałomyślność.— rzuca z sarkazmem szarooka, czego wyraźnie nie dostrzega Smiley:
— Mamy tutaj prezerwatywy, więc możemy zrobić to, kiedy tylko pani będzie odpowiadało... zawsze jestem gotów pomóc moim pacjentom, nieważne, co by to było...!
Coś jej się ten ton nie podoba... ale na razie, się tym Oleander nie przejmuje, gdy wychodzi z gabinetu lekarskiego, idąc do miejsca, gdzie początkowo planowała iść- do sali rekreacyjnej... teraz, jedynie chce sobie posiedzieć, posłuchać wiadomości, może coś obejrzeć. I dalej myśli nad Smiley'em. Hm... ufać mu, że nie zabije jej, gdy zaczną coś robić...? Zdecydowanie nie powinna... ale z drugiej strony, nie wydaje się on jakoś bardzo mocny. Wręcz przeciwnie, wydaje się być miernotą, w porównaniu do niej. Powinna się go obawiać...?
Gdy idzie zamyślona, nie patrzy, jak dokładnie idzie i przypadkiem wpada na kogoś- a jest to ksiądz z Emily... ta dwójka odchodzi, w ogóle, od siebie? Prawie się trzydziestolatka przewraca, gdy trafia na rosłego mężczyznę... który natychmiastowo zaczyna ją przepraszać:
— Och, wybacz to...! Nie chciałem nic ci zrobić...
— Nic mi nie jest... zamyśliłam się trochę...— wyjaśnia się Oleander, poprawiając swoje ubrania. Nie ma ona ochoty rozmawiać z tą dwójką, ale Cornelius wyraźnie nie wyczuwa tego:
— My też się trochę rozgadaliśmy... w sumie, skoro już tu jesteś z nami, może dołączysz? Byś wiele wniosła do tematu.
— A o czym jest rozmowa...? Od razu mówię, nie znam się na Biblii i tym, co się w niej dzieje, jedynie wiem, że Jezus umiera na końcu.— oznajmia szarooka, coraz bardziej chcąc się oddalić od tej dwójki... nigdy księży nie lubiła i nie zamierza lubić. Jednak, zielonooki dalej się nakręca:
— Ale zapewne możesz nam opowiedzieć o tym, jak religia chrześcijańska działa w Polsce... słyszałem, iż Polska to bardzo religijny kraj i-
— Gdzie się nie obejrzysz, jest kościół, jest to prawda. A teraz, przepraszam, jestem zajęta.
I odchodzi ona szybko, aby nie ciągnąć rozmowy... daje sobie chłodne spojrzenia z Emily, kiedy odchodzi... księdza nie lubi, chociaż nie dał jej powodów, by go nie lubić... zwyczajnie nie ufa księżom, patrząc na to, co robią w jej rodzimym kraju. A Marksmania...? Trudno jej się wypowiedzieć na jej temat... jest ona cicha, rozważna, nie robi nic, co by przyciągało uwagę... do wszystkiego podchodzi na chłodno i spędza czas z klechą... o chodzi tej dziewczynie? Co jest z nią? Nie ma bladego pojęcia i woli nie zagłębiać się w to.
Resztę dnia spędza na słuchaniu wiadomości, a potem oglądaniu filmów, dopóki nie przyjdzie kolacja i nie zamkną sali rekreacyjnej. Po tym, idzie się ona jeszcze umyć, nim pójdzie do swojego pokoju, poleżeć chwilę, nim pójdzie spać, a światła zgasną... rutyna pomaga jej nie oszaleć. Dalej chce się stąd wydostać, ale z każdym dniem czuje, iż jest to coraz mniej możliwe... jest nie jest to niemożliwe.
Nie chce spędzić tutaj reszty życia, ale wychodzi na to, że jest to bardzo możliwe.
***
Puppeteer: I koniec odcinka... coraz bardziej lubię tą pracę...
Sonic.Exe: Ja bym wolał, aby już było morderstwo... wtedy jest najciekawiej...!
FunPolishFox, wchodząc do środka: Dreamer, taś, taś, kici, kici...! Gdzie ty jesteś, debilne bóstwo...!?
Sonic.Exe: I co, kolejny prowadzący nam zaginął?
FunPolishFox: A bo ja wiem? Gadałam z nim przez chwilę o Bloodborne, a gdy wyszłam na pięć minut, ten zniknął...! Przysięgam, jak znowu zgubił się, to... o, telefon mi dzwoni, to on.
FunPolishFox, odbierając: Halo? Dreamer...? Gdzie ty je- co masz na myśli, masz dla mnie prezent? Fajnie, ale... czekaj, masz na myśli, że idziesz z tym prezentem? To żywe jest? Co to jest, do cholery?
Puppeteer&Sonic.Exe: *uważnie nasłuchują*
FunPolishFox: Mówisz... że to jest to...? I wpuścisz to na widownie dla mnie...? Kretynie! Mówiłam ci, że nienawidzę tego gówna...! To jest mój najmniej ulubiony boss, a nie ulubiony...! Wsadź to tam, gdzie by...
*Przez telefon da się usłyszeć wrzaski agonii oraz warczenie jakiejś bestii oraz jakby kogoś gryziono mocno, a potem oddalające się, ciężkie kroki.*
FunPolishFox: Kurwa... chłopaki, szykujcie strzelbę. I może jakąś cięższą amunicję.
FunPolishFox: Obawiam się, że będziemy mieć Bloodborne na żywo.
Puppeteer: No kurwa.
Sonic.Exe: Oh yeah.
***
W wielu fanficach z pastami, zawsze trochę wkurza mnie to, że postacie wydają się nie mieć charakteru, więc staram się, by każdy zawodnik tutaj coś od siebie dawał.
Powiedzcie mi, czy wychodzi mi to i czy jakkolwiek te postacie są znośne.
No i też kolejny rozdział będzie nieco mniej na poważnie oraz nieco będzie odrywał się atmosferą od innych, gdyż potrzeba trochę oderwania się ciągle tylko od słuchania o zawodnikach. Jak nie jesteś zainteresowany tym, to lepiej pomiń ten rozdział.
To tyle.
Laurence z Bloodborne zabił mnie 30 razy, jebać go, lmao.
~FunPolishFox
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top