Odc.5 Cz.2- Prawda czy Wyzwanie?
Kreator: Witam was cieplutko w kolejnym odcinku "Killing Show"...! Z tej strony was prowadzący, Kreator!
Kreator: I na wstępie, dodam, że mam ważną wiadomość...!
Ben Drowned: Jaką?
Candy Pop: OnlyFans założyłeś?
Kreator: NIE, ale brzmi to jak dobry pomysł, więc kradnę!
Jason the Toy Maker: Zatem, co to za wiadomość!
Kreator: Jestem Kreator.
*Słychać na widowni odgłosy świerszczy...*
Tails.Doll: Może zacznij już odcinek...
Kreator: NIE MÓW MI CO MAM ROBIĆ, MAMO!
***
Wieczór zbliża się nieubłaganie nad zawodnikami, kiedy wszyscy oni są na stołówce, po kolacji- już zostało mało czasu, nim nastanie cisza nocna. Przez to też, niektórzy wpadają na głupie pomysły, aby zabić jeszcze czas. A dokładniej, wpada na takowy pomysł nie kto inny jak Elska, główny pomysłodawca większości zabaw.
— Może zagramy w prawda i wyzwanie?— proponuje blondyn osobom siedzącym z nim przy stoliku, jednak wszyscy na stołówce to słyszą... czyli wszyscy więźniowie, cała trzynastka. Agnes i Nick siedzący obok niego patrzą po sobie, po czym białowłosa odzywa się:
— Nie wiem, czy to dobry pomysł w tej sytuacji...
— A niby czemu nie?— nie rozumie niebieskooki, podnosząc swoją butelkę z wodą.— Po kolei każdy będzie kręcił butelką i na kogo wypadnie, temu osoba kręcąca daje wyzwanie. Proste, raczej nikt nie wpadnie na jakieś zjebane wyzwania...
— Nie byłbym taki pewien...— ostrzega go Nick, lecz nim dokończy swoje ostrzeżenie, przerywa mu głos Zero, która podchodzi do stolika:
— Ja chętnie zagram...!
— To będzie dopiero show...— komentuje Kazimiera, stojąc na balkonie i oglądając wszystko z góry.
Zero decyduje się zagrać, ponieważ... cóż, zwyczajnie nudzi się. Nie udało jej się odnaleźć jakiegoś mądrego sposobu, by się wydostać, to musi w jakoś inaczej się zająć sobą, aby nie oszaleć... i taka gra w prawdę, czy wyzwanie nie brzmi źle. Pokaże wszystkim, jak słabi są. Zada im takie pytania i wyzwania, aby nikt już nie miał ochoty tutaj żyć. Jej uśmieszek niepokoi Agnes, ale nie odzywa się ona, zastanawiając się, czy może nie lepiej uciekać, dopóki może.
Słysząc o grze, też Toby się tym interesuje. Nie lubi on innych osób, jednakże brzmi to zbyt ciekawie, aby zignorować. Dlatego, uderza pięścią o stolik, ogłaszając się:
— Wchodzę w to...! I was zmia-zmia-zmiażdżę...!
— Phi, zobaczymy, co potrafi upośledzony...— prycha Zero, a Toby odwraca się w jej stronę, z uśmiechem pełnym jadu.
— I przekonamy się, co może skunks jak ty.— odpowiada jej szatyn, na co już białowłosa krzywi się:
— O ty szmato... jak ja ci zaraz...!
— Dobra, później się pokłócicie, kiedy na jaw wyjdą ciekawe fakty...!— przerywa im Ruth, wyczuwając już przedwczesny rozlew krwi. Zaraz też, rozgląda się po stołówce.— Ktoś jeszcze chce dołączyć? Może ksiądz?
Cornelius podnosi spojrzenie znad Biblii, którą czytał. Marszczy brwi, słysząc tą propozycję... że on ma zagrać? Że on? Aż nie może nie ukryć swojego zaskoczenia tą propozycją:
— ... na pewno masz na myśli mnie...?
— A mamy tutaj innego pastora...?— upewnia go niebieskooki, uśmiechając się szeroko.— Niech ojciec z nami zagra, fajnie będzie...!
— Um... podziękuję... nie lubię za bardzo takich gier... — odrzuca propozycję La Vacchia, wracając do swojej lektury. Nie tylko on wyraźnie nie chce grać.
— Też podziękuję... nie jestem zainteresowana.
Elska prawie podskakuje, odwracając się i dostrzegając, że ma za sobą nikogo innego, jak Marksmanię. Przechodzi ona obok niego, siadając obok księdza, również z jedną, z religijnych książek jakie są w kapliczce. Blondyn mruga parę razy, dalej zaskoczony tym, jednakże wzrusza ostatecznie ramionami, ponawiając swoją ofertę:
— To... kto inny jest zainteresowany...?
Chcąc nie chcąc, zbiera się trochę osób, ponieważ jest to ciekawsze od gapienia się tylko w ścianę... widać, że kończą się powolnie wszystkim pomysły na rozrywkę. I tak, przy jednym stoliku gromadzi się banda więźniów- Elska, Nick, Zero, Toby, Clockwork, Jane, Dina i o dziwo Masky. Czując na sobie pytające spojrzenie innych, odpowiada szorstko:
— Jeśli ktoś ma robić z Toby'ego pajaca, to tylko ja. Wy dacie mu słabe wzywania pewnie.
Nikt się nie kłóci z tym. Kazimiera ogląda wszystko z balkonu, a obok niej stoją Agnes z Kate. Ksiądz oraz Emily dalej siedzą i czytają święte teksty, gdzie Smiley również patrzy na grających, wyglądających na nich zza kąta. Zapewne, oczekuje, że ktoś zostanie zraniony i będzie mógł pomóc.
Elska jako pierwszy kręci butelką. Obraca się ona przez chwilę, dość słabo, dopóki powolnie nie zatrzymuje się, wskazując wprost na Zero... widząc to, białowłosa szeroko się uśmiecha, zacierając już ręce.
— Prawda, czy wyzwa...— zanim Ruth skończy pytać, to Zero się pierwsza odzywa:
— Wyzwanie! Tylko nie dawaj nic słabego...!
— No dobrze, jak sobie życzysz...! Hm...— trzydziestolatek pociera podbródek, zastanawiając się, co by nakazać dziewczynie. Rozgląda się po innych zawodnikach oraz po sali, szukając jakiejś inspiracji. Wreszcie, wymyśla coś, a jego spojrzenie powraca na białowłosą.— Dobra, mam coś. Weź płyn do mycia i puść nam bańki z ust.
Słysząc to, kilka osób wzdryga się z obrzydzenia, ale Zero tylko zaciska usta, aby zaraz wstać i podejść w stronę schowka, gdzie są środki czystości. Słychać, jak grzebie tam ona, wszyscy grający spoglądają w jej stronę, czekając na to, aż wyjdzie ona. A ona szuka jak najbardziej pokręconej rzeczy, by zrobić te bańki. Wlała sobie kiedyś wybielacz do oczu, więc nie przeraża jej to wyzwanie. I znajduje ona płyn do prania, jaki dali im do czyszczenia ubrań. I bierze go, wychodząc ze schowka, z powrotem do innych. Widząc, co dziewczyna trzyma, Kazimiera strzela facepalm.
— Mogła wziąć mydło i by lepiej było... dziewczyna zdechnie od tego... — komentuje szarooka, a Agnes zastanawia się głośno:
— Sądzicie, że zostanie to zaliczone jako morderstwo, jeśli ona umrze?
— Teoretycznie, Elska tylko jej powiedział, by coś wypiła. Nie kazał jej się truć.— zauważa Kate, wpatrując się w białowłosą obojętnie.— Mamy tutaj szarą strefę...
Wszyscy obserwują Zero, która otwiera płyn, aby wziąć też porządny wdech z jego środka. Jak typowy środek do prania, ma on mocny, przyjemny zapach, choć nieco chemiczny. Dziewczyna spogląda na wszystkich i już przygotowuje się do wzięcia łyka, ale niespodziewanie rozlega się głos z głośników:
— Prosimy nie wypijać środków czyszczących.
Na to, Zero marszczy brwi... a tych co obchodzi, co ona robi? Debile.
— Co, zabraniacie mi?— syczy ona w stronę sufitu i słyszy szybko odpowiedź:
— Nie zabraniamy próbowania środków czyszczących, jednakże odradzamy połykania ich.
Zero tylko unosi środkowy palec w powietrze, aby nabrać płynu w usta. Toby piszczy, aby zmotywować ją, Nick i Jane otwierają szerzej oczy, Elska uśmiecha się, a Clockwork marszczy brwi. Smiley nie jest w stanie ustać prosto, czekając, aż będzie mógł coś zdziałać. Kazimiera, Kate i Agnes wręcz mają chęć zwymiotować przez to, podobnie Cornelius, który robi znak krzyża. Marksmania jedynie siedzi, niewzruszona.
A Zero bierze do ust płyn, jednakże nie połyka... głównie nie połyka go, ponieważ smak ją odrzuca. Spodziewała się czegoś mało przyjemnego, ale ma wrażenie, iż całe usta jej ten płyn wypala. Ma ochotę zwymiotować, chociaż nic nie wypiła z tego... dosłownie ma odruch dławienia się, mając tylko trochę tego płynu w ustach. Próbując zamieszać go językiem w ustach, ma wrażenie, że jej język płonie, zostaje wyżarty przez jakiś czas. Nie jest w stanie zrobić bąbelków- wypluwa po prostu wszystko na podłogę, dalej czując pieczenie w ustach.
— Ty serio to zrobiłaś... — nie dowierza blondyn, kręcąc głową.— Ale, brawo! Udało ci się...!
Zero tylko krzywo się uśmiecha, powracając do stolika. Nim jednak zdąży do niego wrócić, przybiega doktor Smiley, niosąc jakieś tabletki ze sobą.
— Poczekaj, poczekaj...! Ty możesz mieć oparzenia chemiczne od tego...! Trzeba to spra-
— Typie... przeżyłam... wybielacz w oczach... nic mi nie będzie.— mówiąc to, Zero odsuwa od siebie czarnowłosego, który chciał się nią zająć. Czerwonooki mruga, zaskoczony.
— Co...? Ale... jak to...?— nie dowierza doktor, unosząc jedną z brwi, a białowłosa krótko odpowiada:
— Tak to... a teraz, spieprzaj...!
I siada ona ponownie przy stoliku z innymi, uśmiechając się szeroko. Smiley obraca nieco głowę na bok, jednakże nic nie dopowiada, odchodząc na bok.
Teraz to ona kręci butelką. Obraca się ona przez chwilę, dopóki nie trafia na Toby'ego, który klaszcze ze szczęścia, też od razu się odzywając:
— Wyzwanie, wyzwanie, wyzwanie...!
— To zobaczymy, co potrafisz...!— woła białowłosa, by od razu wskazać na balkon.— Skocz z niego. I zrób flipa!
— Co to, wszyscy chcą się dzisiaj pozabijać?— szepcze Agnes, musząc złapać się za głowę. Hayes przygryza swoją wargę, z niepokojem patrząc, jak Rogers wstaje.
— A dobra...! Daj mi mo-
— Kretynie, jak ty nawet nie potrafisz zrobić przewrotu, kiedy jesteś na ziemi, w powietrzu tym bardziej ci nie wyjdzie.— warczy Tim, wstając i usadzając Toby'ego na miejscu.— Więc usadów swoją dupę i patrz, jak dorośli to robią, dzieciaku.
I samemu idzie w stronę balkonu, słychać od niektórych osób gwizdy oraz śmiechy, na tą brawurę mężczyzny. Jednakże, nikt nie protestuje, aby Wright nie miał tego zrobić... sam szatyn jest zbyt zaskoczony, aby powstrzymać swojego przyjaciela. Dlatego, jedynie ogląda, jak ten wchodzi na balkon przy celach, stając niedaleko trójki obserwującej stamtąd. Przez chwilę, brązowowłosy spogląda na barierkę, by wejść na nią, dość chwiejnie. Potrzebuje on paru sekund, by złapać równowagę i nie spaść. Toby staje na to, wyglądając na wystraszonego, gdzie Kate przygryza swoje paznokcie, widząc, co Masky chce zrobić.
A ten, bierze głębszy wdech, aby skoczyć z barierki. Czas wydaje się przelatywać bardzo szybko, gdy brązowooki spada w dół, ledwo widać, kiedy robi obrót w powietrzu. Sekundy mijają szybko, gdy Wright wreszcie ląduje na podłodze, z ciężkim impetem, na zgiętych kolanach. Przez chwilę trwa cisza, gdy brązowowłosy oddycha szybko, powolnie wstając... sam nie myślał nad tym, co robi- po prostu zrobił to, aby Toby nie zrobił sobie krzywdy. I nie przejmował się tym, że umrze, więc obojętne mu to było... no ale, skoro żyje, to już zbierze dość nieśmiałe oklaski, jakie pojawiają się ze strony Jane oraz Nicka. Kate wzdycha z ulgą, a Toby piszczy z zachwytu.
— Moja kolej.— rzuca Timothy, siadając ponownie i kręcąc butelką. Ląduje ona na Nathalie.— Wolisz prawdę, czy wyzwanie?
I tak, gra toczy się dalej. Wszyscy grający wymyślają jak najbardziej szalone albo upokarzające wzywania i pytania, by się jakkolwiek zabawić.
— Poliż barierkę od balkonu.
— Udawaj szopa.
— Jaki jest twój największy kink?
— Zatańcz kankana z kimś.
— Jaki był twój pierwszy pocałunek?
— Narysuj sobie p... p... penisa na twarzy...!
Powoli robi się to nudne i już reszta osób nie zwraca na to uwagi. A są dalej osoby, które od początku nie zwracały na ten cyrk uwagi- jak Cornelius i Emily. Dalej na spokojnie siedzą, czytając święte księgi... Emily czyta swoją księgę bardziej dlatego, bo sama już nie wie, co ma tutaj robić. Nawet dla kogoś z jej problemami, siedzenie w jednym miejscu, bez wielu możliwości zajęcia umysłu czymś, potrafi być męczące. I tak, czyta ona dalej główną księgę własnej religii, a raczej jego angielską wersję. Dostrzega ona, jak ksiądz czyta wersję w innym języku... łacinie? Tak, po łacinie. Hm. Widać, że ksiądz wykształcony, skoro po łacinie umie czytać. I uważny, ponieważ dostrzega, iż Blake przygląda mu się.
— Czy coś jest nie tak...?— chce wiedzieć zielonooki, a niebieskooka zaraz przeprasza:
— Nie, nic... zagapiłam się tylko, proszę się nie przejmować...
— Chodzi pewnie o moją wersję Biblii, prawda?— zgaduje brązowowłosy, aby zaraz przysunąć swoją księgę bliżej do dziewczyny.— Wiele osób jest zaskoczonych, gdy widzi, iż czytam Biblię po łacinie, przyzwyczajony jestem.
— Ksiądz też kazania prawi w tym języku...?— mówi brązowowłosa, postanawiając już pociągnąć tą rozmowę, skoro się zaczęła... nawet, jeśli nie słychać w jej głosie żadnej chęci do prowadzenia konwersacji.
— Chciałbym czasami, nie będę kłamać... a jeszcze bardziej, chciałbym ponownie kiedyś poprowadzić mszę po grecku.— opowiada Grek, wzdychając ciężko.— Tęsknię za czasami, gdy prowadziłem kazania w Grecji... mogłem używać wtedy oryginału Biblii, wszyscy rozumieli... niestety, w Bostonie tak prosto nie jest...
— A jakie języki ojciec jeszcze zna, w takim razie...?— ciekawi się Emily, chociaż po jej głosie nie słychać tego. Chce jedynie być grzeczna, przypadkiem nie powiedzieć czegoś nie tak. A to jest pytanie dość odpowiednie do sytuacji.
— Włoski, grecki, łacina... to wszystko, niestety.
— I tak dużo, jak na jedną osobę... większość osób na świecie zna może jedynie z dwa języki, z czego jeden jest ledwo na poziomie komunikatywnym... a przynajmniej, taką kiedyś ciekawostkę dał mi znajomy...— mówi Blake, nieco przekręcając pewne fakty... tym znajomym jest osoba, która na pewno nie jest darzono wśród więźniów sympatią... ale, wie, że dzielenie się czymś takim, nie jest szkodliwe dla niej, więc mówi to, by dalej rozmawiać. Być może to jej własne uprzedzenie ze względu na jej wiarę, tudzież tymczasowe zachowanie księdza, jednakże... toleruje ona jego obecność. To nie jest tak, że lubi go, czy nie lubi... toleruje.
I to wystarcza, aby rozmawiała z nim dłużej niż z innymi.
— Hm... interesująca obserwacja... nie myślałem nad tym nigdy w taki sposób...
I tak rozmawiają, z czego ich temat przechodzi na różnicę w tłumaczeniu angielskim Biblii, a łacińskim. Kiedy tamci wymieniają się poglądami na religię, to kobiety stojące przy balkonie rozmawiają o innych rzeczach.
— Kiedy sądzicie, że wpadnie wyzwanie, aby się rozebrać?— głośno rozmyśla Kazimiera, wpatrując się w Dinę, która dostała wyzwanie doskoczenia do barierek balkonowych. Drobna dziewczyna wykazuje się dość dużą sprawnością fizyczną, kiedy z rozpędu skacze i jest w stanie chwycić metalową rurę od barierki, po czym opaść bez żadnego zranienia.
— Jeśli grający mają jakąś godność i rozum człowieka, to nigdy.— oświadcza Rosenberg, prychając do tego.— Grają tam przecież z dzieckiem... mogliby choć trochę się opanować z tym, co robią...
— Większość osób siedzi tutaj za morderstwo, w tym ona sama, sądzisz, że kogoś będzie to obchodzić?— przypomina Chaser, stojąc oparta o barierkę, odwrócona plecami do stołówki.— Masky i Toby to jeszcze tacy szaleni nie są... ale co do innych, to nie jestem pewna...
— No, gdyby ktoś... z towarzystwa... lubił za bardzo młode osoby... by pewnie wspomniano o tym, co nie?— rozmyśla białowłosa, mówiąc to jakby z obrzydzeniem. A zielonooka przewraca oczami.
— Nie wiesz. Przecież tylko mówiono o rzeczach, jakie policja znalazła.— przypomina czarnowłosa, poprawiając włosy.— A nie wiadomo, czy znaleziono wszystko...
Kazimiera marszczy brwi, słysząc to... chociaż nie zostało to powiedziane, ma wrażenie, jakby Kate mówiła to do niej... że ona ma coś do ukrycia... jednakże, weterynarz nic nie zrobiła. I wie to dobrze, bardzo dobrze.
Zatem, postanawia nie pokazać, że przyjęła to nieco osobiście i wzrusza ramionami.
— Też jak właściwie zareagują strażnicy tego więzienia, jeśli rzeczywiście padnie wyzwanie tego typu i Dina będzie musiała się, no nie wiem, rozebrać czy coś.— ciągnie temat trzydziestolatka, patrząc jak Jane zmienia wyzwanie na prawdę, kiedy ktoś każe jej zdjąć maskę. Marszczy brwi.— Znaczy... i tak to jest trochę chore, nie sądzicie? Piętnastoletnia dziewczyna jest w więzieniu wśród osób, które mogłyby łatwo być jej rodzicami... ja rozumiem, że trochę narobiła bałaganu... ale czy to nie jest... zbyt dziwne...?
— Więzienia w stanach trzymają czasami nawet osoby mające mniej lat niż ona... najwyraźniej, ta organizacja podeszła do niej z myślą, że skoro była zdolna zamordować kogoś, to i może przeżyć w więzieniu z dorosłymi.— snuje swoje domysły Hayes, dość obojętnie.
— I tak... dalej ma Kazimiera rację. Jest to nieco chore.— zgadza się Rosenberg, poprawiając się na swoich kulach.— Jeszcze rozumiem, czemu wsadzono Otisa, już był wystarczająco blisko bycia pełnoletnim... a ona... ech, dziwne to wszystko...
— Lepiej może tego nie kwestionować... czasami lepiej nie wiedzieć wszystkiego... śpi się dobrze.— kończy temat czarnowłosa... dość dziwnie. Pozostałe kobiety rzucają sobie znaczące spojrzenia, jednak nie dodają nic na to. Zamiast tego, Kazimiera zmienia tok rozmowy, wskazując na Smiley'a, stojącego za rogiem:
— A ten creep dalej tam stoi... naprawdę, jestem pewna, że za kolejnym morderstwem, jak będzie, to on będzie stał...!
— To na pewno... jak Toby go wkurzył, to prawie zabił go.— przyznaje Kate, trzęsąc się na wspomnienie przyjaciela z raną na dłoni.
— Ale czego się dziwić, po takim doktorze z piekła rodem?— stwierdza Agnes, a kobiety potakują jej na zgodę.
Gra trwa dalej w najlepsze i wszyscy grający są kompletnie wciągnięci. Teraz to Nick kręci i butelka obraca się przez parę sekund, dopóki nie zatrzymuje się na Elsce, który na wstępie ogłasza:
— Biorę wyzwanie.
Białowłosy puka się w podbródek, mrużąc oczy w zastanowieniu... hm, co by tutaj kazać zrobić blondynowi...? Wpatruje się w niego, najpierw w ten jego durny uśmieszek, a potem wzrokiem schodzi niżej... i uśmiecha się sprytnie.
— Zrób striptiz na stole.— nakazuje złodziej, na co Toby się śmieje:
— Co ty, gejem jesteś?
— Tak, jestem.— bez chwili zastanowienia wyznaje Vanill, po czym przenosi spojrzenie ponownie na niebieskookiego.— A ty, masz się rozebrać do gaci. No chyba, ze chcesz posunąć się dalej, nie zabraniam...
— Szczerze, sądziłem, że będziesz kazał mi polizać czyjegoś buta.— mówi Ruth, po czym jedynie wstaje.— Ale, to też jest okej...
Wskakuje ona na stół, a wszyscy oglądają to z wyraźnym zainteresowaniem... prócz księdza i Marksmanii- pastor wygląda, jakby chciał zacząć prawić kazanie na temat niemoralnego zachowania, gdzie niebieskookiej zwyczajnie to nie interesuje.
Reszta, natomiast, uważnie patrzy.
**
LadyMacabresca: Będzie cenzura?
FunPolishFox: Tak, nie chcemy jeszcze dostać przyjebki od jakiejś stacji telewizyjnej i...
Asmodeusz: Zapłacę ci kilka tysięcy za niecenzurowanie.
FunPolishFox: *wyciąga telefon* Pora kazać coś Exe.
Kreator: Zachowujecie się, jakby ten Elska, Teska, Tesco, czy jak mu tam, był seksowniejszy ode mnie!
Kreator: A nie jest tak, prawda?!
Wszyscy: ...
Kreator: Prawda?!
Asmodeusz: Znaczy... jeśli miałbym wybierać, to chyba wolałbym jego...
Kreator: JAK ŚMIESZ?! IDĘ SIĘ POSKARŻYĆ MAMIE!
Asmodeusz: Czy mogę zapłacić, by on nie krzyczał...?
FunPolishFox: *wyciąga taśmę klejącą* Tak.
Kreator: *pisk*
***
Po małym występie Elski, teraz to on kręci butelką. Przez moment kręci się ona, dopóki nie trafia prosto na Dinę.
— To jak? Wyzwanie czy prawda?— pyta się blondyn, a blondynka puka się w policzek, rozmyślając nad tym, co wybrać. Ostatecznie, decyduje się:
— Prawda.
— Hm... to powiedz, co myślisz o wszystkich więźniach.— daje niebieskooki i Clockwork wyśmiewa go:
— Nie mogłeś dać nic lepszego?
— Już cicho, niech dziewczyna się wypowie.— prosi Ruth, patrząc na czarnooką, która spogląda na wszystkich dookoła siebie. Nie jest pewna, czy na pewno nie wziąć wyzwania, ale ostatecznie wzrusza ramionami.
— W sumie, to nic tak naprawdę... nie wiem prawie nic o was wszystkich, nie licząc tego, co zostało powiedziano na samym początku.— oznajmia Judge Angels. Nikt nic nie mówi na to, co daje jej więcej pewności siebie.— Znaczy... po prostu jesteście.
— Serio? Nie masz żadnej opinii, na temat innych?— dziwi się Toby, a Masky mu dopowiada:
— Nie każdy musi się przejmować innymi. Ja tak nie robię i żyje mi się świetnie.
— To nie tak... — poprawia wszystko Clark.— Normalnie, pewnie bym was sądziła, ale tutaj... cóż, nie ma za bardzo to sensu...
— "Sądziła"? To dziwne dobranie słów... — dostrzega Jane, a Elska jej potakuje:
— To prawda, dość dziwne...
— Czy przypadkiem nie jesteś znana z tego, że uważasz się za anielskiego sędziego, czy coś?— przypomina sobie Nick, a wszyscy spoglądają na niego.— Zapomnieliście, że gazety umiem czytać, czy jak?
— I macie do tego problem?— dopytuje się Dina.
— Nie... tylko dziwne to trochę dla mnie... ale, nie będę komentować... — stwierdza Arkensaw, wzruszając ramionami.— Teraz ty kręcisz.
Dina robi zmieszaną minę, jednakże bierze butelkę, robiąc jak jej kazano.
I zabawa trwa dalej, kolejna wyzwania lecą i kolejne trwają... niektóre mniej lub bardziej mądre. W pewnym momencie, ponownie zostaje rzucona wyzwanie, aby skonsumować jakiś płyn do mycia i trafia na Nicka, by to zrobił. On już nie jest odporny na chemikalia jak Zero- jak tylko kapsułka do prania trafia na jego język, to wypluwa ją, kaszląc i nie mogąc wysłowić się, wyraźnie parząc się... oczywiście, na ratunek przychodzi Smiley, zabierając Vanilla do sali medycznej. Nikogo bardzo to nie obchodzi, niektórzy nawet sądzą, iż to koniec samego złodzieja, ale, jakoś za bardzo się tym nie przejmuje ktokolwiek.
Powoli przy tym kończą się pomysły na cokolwiek kreatywnego. Szczęśliwie, gdy kreatywność opada, pora już wrócić do swoich cel. Dlatego, wszyscy idą na balkony, do swoich miejsc. Już są przyzwyczajeni do robienia tego, nawet nie zwracają uwagi na kompletną ciemność, która pojawia się, gdy tylko gaśnie światło. Słychać tylko z paru cel jak jeszcze niektórzy korzystają z wieczornej toalety albo z sedesu.
Sama Kazimiera leży na swoim łóżku, rozmyślając nad wszystkim... na początku, nie chciała ona przyzwyczajać się do niczego, co tutaj ma być... jednakże, uznała, że lepiej uznać już wszystko za normę, bo za szybko jakoś nie wrócić do domu, a bez jakiejś rutyny oszaleje... mimo to, dalej tęskni za swoim mieszkaniem w Toruniu. Ciekawe, co się tam dzieje...? Czy ktoś z jej sąsiadów zauważył, iż nie ma jej...? Ktoś zgłosił jej zaginięcie z rodziny...? W końcu, ile może tutaj już siedzieć...? Tydzień, dwa...? A może sfabrykowano jej śmierć, wmówiono wszystkim, iż zaginęła albo została zamordowana, by nikt jej nie poszukiwał...? Nie wiadomo... na myśl o tym, że nie ma już swojego mieszkania, czuje złość.
Przeklęte więzienie. Przeklęta organizacja. Uwięzili ją i za co? Za nic, kompletnie za nic.
Nie tylko ona kontempluje nad wszystkim- również jest tak, w przypadku Nicka. Specjalnie brał udział w grze, aby zrobić sobie jakoś "krzywdę", a raczej udawać, iż krzywdę sobie zrobił, by trafić do sali medycznej. To wyzwanie z wzięciem kostki do prania było strzałem w dziesiątkę. Oczywiście, nawet nie poczuł smaku tego czegoś, symulował jak cholera, aby Smiley uznał, że rzeczywiście coś mu się stało. I żeby dał się przekonać, by Vanill został w sali medycznej, by w trakcie nocy mieć stały dostęp do lekarstw, jakby coś się stało.
W końcu, by stąd uciec, musi poznać nieco lepiej to miejsce.
Dlatego, leży przez jakiś czas w ciemności, słysząc jak drzwi od sali się zamykają. Po pewnym czasie, wstaje, by sprawdzić, czy i tutaj nie ma jakiś przejść... i znajduje je. Słyszy wyraźnie pusty korytarz, pukając w jedną ze ścian... mógłby spróbować jakoś otworzyć to przejście, ale nie chce ryzykować jeszcze teraz- najpewniej mają kamery z wizją nocną, więc przeszkodzą mu, przy jego próbie ucieczki... musi znaleźć inną okazję.
Nie będzie tutaj siedział. Nie ma mowy.
***
Kreator: Czemu tak jesteśmy tak krótko dzisiaj?! O co chodzi?!
FunPolishFox: Mam też inne sprawy i wszystko, co było potrzebne, jest tutaj.
Kreator: Nie! Muszę jeszcze pokazać tamtemu demonowi, by nie próbował uciszyć mnie...! Tak go wytresuję, że będzie płacił, by mnie zobaczyć!
Puppeteer: "Wytresujesz"...? Ten odcinek jest dziwny...
Puppeteer: Lepiej weźcie to skończcie, nim coś jeszcze ktoś walnie pokręconego...
Kreator: NIE MÓW MI JAK MAM ŻYĆ!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top