Odc.5 Cz.1- Wszyscy Się Męczą
Kreator: Co to znowu była za taka długa przerwa...?! I gdzie do cholery jest Polishka...?! Powinna już wyjść ze szpitala...!!
Sonic.Exe: Według wiadomości, jakie od niej dostałem, ma jeszcze wiele ważnych spraw do załatwienia, więc nie mogła przyjść na czas. Przyjdzie w trakcie odcinka.
Kreator: A to lis jeden leniwy...! Jak ja ją dopadnę, to wtedy zobaczymy, ile jej nie będzie...! Będzie żałować, że więcej tutaj nie siedziała...! Ahahahahaha!
Puppeteer: A co niby jej zrobisz? Zagrasz na kazoo?
Kreator: Nie! Jest zbyt niedobra, aby słuchać mojej wspaniałej muzyki...! Hm... już wiem! To będzie dobre...!
Sonic.Exe: Ale co?
Kreator: Nie powiem, może podsłuchiwać...! A zrobię jej taką niespodziankę, że nie zapomni...!
Puppeteer: Ta, będzie to straszna niespodzianka... zapraszamy na odcinek.
Kreator: NIE ZABIERAJ MOJEJ PRACY!
***
Choć niektórzy więźniowie zarzekali się, że tracą już zmysły, to następnego dnia, już są dość przyzwyczajeni do swojego nowego trybu życia.
Wszyscy wstają jak trzeba, robią co trzeba, bez większych spin. Nie ma kłótni, czy nerwów, jest wyraźne pogodzenie z obecnym losem i próba jakiegokolwiek zabawienia się w tym miejscu- mimo wszystko, zbyt wiele rozrywek tu nie ma, zatem próbują coś sami sobie wymyślić do zabawy. I tak, piątka osób siedzi sobie przy jednym stoliku, grając w jakąś grę. A jaką? Prostą- państwa i miasta. A tymi osobami są Kazimiera, Elska, Jane, Agnes oraz Nick. Piątka ustaliła, iż wypisują państwa, miasta, imiona, rośliny, zwierzęta oraz rzeczy. I wszyscy są bardzo skupieni, nie mając za wiele innych alternatyw, gdy chodzi o rozrywkę.
— Stop.— oświadcza Jane, zatrzymując ciche cytowanie alfabetu przez Elskę. Blondyn jęczy, jakby z irytacji, też od razu dając przyczynę tego:
— Cholera, "l"! Czemu musiałem stanąć na tym...?!
I wszyscy również jęczą z niezadowolenia, gdyż wydaje im się, że znalezienie tylu rzeczy na "l", będzie trudne. Przyciągają tym uwagę Marksmanii, która siedzi przy stoliku obok, zapisując coś sobie w swoim notatniku. Przerywa swoje zajęcie, by spojrzeć na stękającą grupę i zaraz wraca do tego, co robiła. A piątka grających tylko godzi się z losem, aby zacząć wypisywać swoje państwa.
— Istnieją, w ogóle, państwa na "l"...?— głośno rozmyśla Vanill, wpatrując się w puste pole, gdzie powinien coś zapisać. Jane zgadza się z nim:
— Dobre pytanie.
Kazimiera tylko prycha na to, jakby z rozbawieniem, a Agnes przewraca oczami.
— Typowa zagwozdka dla Amerykana.— stwierdza szarooka, pisząc swoją odpowiedź, gdzie białowłosy się broni:
— Ej, ja biologię rozszerzałem, nie geografię! Nigdy nie potrzebowałem w życiu znać aż tyle państw!
— Ja mogłem rozszerzać angielski, bo mam wrażenie, że tworzę nowe słowo.— wyznaje Ruth, wpatrując się niepewnie w słowo, które zapisał. A Rosenberg pociesza ich:
— Aj, nie martwcie się aż tak tym! Zawsze możecie odkuć w kolejnych rundach! I też mogę wam dać lekcję geografii, nic lepszego i tak wszyscy do roboty nie mamy...
— Wielka baletnica podróżowała po świecie, co?— mówi blondyn, wzruszając ramionami i zaraz coś dodając.— O, ty z Irlandii też...! To pewnie dasz do miasta to miejsce, z tą długą nazwą... ten... jak to się mówi...
— Chodzi o tą walijską wioskę? Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch?— bez problemu wymawia białowłosa, na spokojnie wpisując swoje państwo. Jednakże, jej bezbłędna wymowa tego sprawia, iż wszyscy przy stoliku tracą zmysły, mając wrażenie, że słyszą oni magiczne zaklęcie, mające przywołać jakieś celtyckie bóstwo lasu.
— Co do cholery...?!— nie dowierza Arkensaw, otwierając szerzej oczy.— To jest prawdziwe słowo?!
— Ja dobrze nawet nie potrafiłem myśleć tego słowa...— dodaje Elska, łapiąc się za głowę.
— W sumie, w polskim też są takie nienormalne słowa czasami, to co się mam dziwić...— rzuca Oleander i Nick od razu chce wiedzieć więcej:
— Czyli jakie na przykład?
— Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. Chrząszczyżewoszyce, powiat Łękołody.— to wywołuje kolejną falę szoku, gdy kobieta wypowiada te kultowe w Polsce słowa. Wręcz wszystkim oczy na wierzch wychodzą, w tym Agnes, która wydaje się być pod wrażeniem.
— No, no... to dopiero macie ciekawie w Polsce, z takimi słowami...— stwierdza niebieskooka, składając ręce na klatce piersiowej.
— To brzmiało jeszcze bardziej na jakieś niestworzone.— uznaje czarnowłosa, marszcząc swoje brwi.
— Nie, to brzmiało jakby połączyć ze sobą kilka liter i stworzyć tak kompletnie nową.— poprawia ją Elska, zaraz wzdychając z jakby rozczarowaniem.— A mogłem nauczyć się jeszcze języka, prócz angielskiego... bo widzę, że fajna zabawa mnie omija...
— To są momenty, gdy żałuje, że nie przykładałam się aż tak bardzo do hiszpańskiego w szkole.— ciągnie zielonooka, opierając twarz o swoją dłoń.— Albo chociaż nie spróbowałam sama się nauczyć czegoś... wtedy bym się tutaj pobawiła... ej, może nauczycie mnie polskiego albo walijskiego...? Skoro i tak tu siedzimy, to zawsze można się czegoś nowego nauczyć.
Nick, jak na razie siedzący cicho, wydaje się być głęboko pogrążony w myślach... jakby samemu starał się sobie przypomnieć coś, by dołączyć do zaskakiwania innych dziwnymi słowami w innych językach. I pstryka, wymyślając coś wreszcie:
— Lang schwang der Klang am Hang entlang!
Po jego wypowiedzi, wszyscy wpatrują się w niego, nieco zaskoczeni. Trwa cisza, gdy Elska z Agnes unoszą swoje brwi, Kazimiera zaciska usta, a Arkensaw lekko obraca głowę w bok. Vanill przenosi spojrzenie z jednej osoby na kolejną i rozumie, że być może nie był to odpowiedni moment... dlatego, zaczyna się tłumaczyć:
— Kiedyś uczyłem się niemieckiego i to jedno z niewielu rzeczy, które pamiętam.
— To brzmiało, jakbyś kazał komuś strzelać.— mówi Kazimiera, by zaraz zmarszczyć nos, gdy też Elska daje coś od siebie:
— Dla każdego Polaka pewnie niemiecki brzmi jak rozkaz wystrzału. Ale dobra, jakie macie państwa? Ja mam Liechstenstein.
— No nie, naprawdę musiałeś wziąć Liechstenstein?— jęczy Agnes, wznosząc oczy ku niebu.
I dalej grają, jedni radzą sobie lepiej, a inni gorzej. Temu wszystkiemu przysłuchuje się Emily, siedząca blisko... i ku niewiedzy całej grupy, zapisuje ona wszystko do swojego dziennika. Wszystkie informacje, jakie ma na temat innych, jakie słyszy, by niczego nie zapomnieć... ani też nie oszaleć. Zbieranie informacji i potwierdzanie tego, co wie, pomaga jej jeszcze nie oszaleć. I też, pomaga jej lepiej planować- bo dobrze zdążyła zauważyć, iż nie tylko ona planuje, jakby stąd uciec. Może poznać to po Nicku. Złodziej, co jakiś czas, taksuje wszystko dookoła, jakby cierpliwie wyczekiwał okazji, czy też nie chciał przeoczyć jakiegoś ważnego szczegółu... jest wyczulony i gotowy na wzięcie każdej okazji, by zabrać nogi za pas, pożegnać to miejsce.
I kto wie, czy nie dałoby się wykorzystać tego...
Grającej grupie oraz snajperce przygląda się Dina, siedząc na barierce balkonowej. Ze znudzeniem, przygląda się ona wszystkim, samej nie wiedząc, co ma robić. Nie ma tu za wiele rzeczy do robienia i nastaje dla niej moment, gdy brakuje jej pomysłu, co z sobą zrobić... też sam wygląd miejsca nie zachęca do robienia czegokolwiek. Ta wszechobecna szarość, sztuczne światło, nieznane jej osoby... aż dziwi się, że na głowę nie upadła, już tak na poważnie. Hm... może gdyby spróbowała z kimś pogadać, jakoś zabiłaby czas...? Tylko z kim...? Jakoś nie bardzo ona wie ona, z kim dobrze byłoby gadać... nie czuje się na siłach, aby wbijać się w grupę Elski, Kazimiery, Nicka, Agnes oraz Jane, jak i nie chce włazić w drogę Kate, Masky'emu oraz Toby'emu. Również nie widzi jej się rozmowa z Zero, ponieważ obawia się, że ta ją pogryzie. I tak, została tylko Emily, ksiądz, Clockwork oraz doktorek... z czego może jedynie ksiądz nie wydaje się być negatywnie nastawiony na kontakty z kimkolwiek. Ech... czemu życie takie musi być...?
O księdzu mówiąc... właśnie wychodzi on ze swojej celi, poprawiając swoją sutannę. Zapewne zamierza zrobić jakieś rzeczy związane z... tym, co księża robią. I zielonooki, idąc w stronę schodów, rzuca kątem oka spojrzenie na Judge Angels. I zaraz prawie oczy na wierzch mu wychodzą, gdy widzi, jak znudzona piętnastolatka wstała i sobie chodzi po barierce, jakby ledwo też utrzymując równowagę. Widząc to, czterdziestolatek kręci głową z jakby politowaniem, podchodząc do młodej dziewczyny.
— Nie sądzisz, że trochę to nierozważne...?— pyta się jej brązowowłosy, unosząc jedną brew w górę.
Czarnooka jedynie staje, z góry patrząc na pastora, aby wzruszyć ramionami.
— E. Nic się nie stanie, radzę sobie.— uspokaja go blondynka, aby dosłownie znikąd stanąć na rękach na tej barierce, na co ksiądz cofa się, otwierając oczy szerzej. A dziewczyna na spokojnie dalej robi swoje, uśmiechając się z zadowolenia, kiedy widzi jak spanikowany robi się mężczyzna.— A nawet jak spadnę, to nic mi nie będzie...! Przecież jakoś pan spadł i dalej pan chodzi...!
I zaraz staje na nogach, by ponownie usiąść na barierce. Ksiądz tylko mruga kilka razy, by następnie westchnąć ciężko.
— Niby tak... ale mam trudności z codziennym życiem od tego.— poprawia ją zielonooki, aby zaraz skrzywić się, gdy porusza jednym z ramion.— Nie mogę spać na moim lewym ramieniu, ponieważ za bardzo mnie boli... też w ciągu dnia, czasami robi się sztywne i boli...
— To nie weźmie ksiądz leków...?— zastanawia się głośno czarnooka, przechylając głowę na bok.— Przecież mamy salę medyczną i są tam leki przeciwbólowe...!
Brązowowłosy tylko marszczy brwi na to... myślał nad tym, ale za bardzo obawia się tego, że doktor Smiley coś mu zrobi albo jeszcze przypadkiem weźmie jakąś truciznę i umrze. A mimo wszystko, wolałby nie umierać. I nawet nie ukrywa tego, ponieważ wszyscy wiedzą, jaki czerwonooki jest:
— Za bardzo obawiam się, że doktor Smiley coś źle zrozumie... chociaż jestem otwarty na znajomość z każdą osobą tutaj, to wolę być ostrożny, rozumiesz...
— Ta, nie dziwię się.— przyznaje piętnastolatka, prostując się.— A jak ksiądz chce, to mogę przynieść te leki dla księdza...! Ja się tam tego doktorka nie boję...
— Ale mnie nie trzeba się bać...! Ja każdemu chętnie pomogę...!
Blondynka prawie spada z balkonu, a Grek odwraca się, kiedy słyszą głos czarnowłosego. Trudno powiedzieć, co Smiley myśli sobie, przez maskę na jego ustach- jedynie przygląda się rozmawiającym, jak jakimś interesującym zwierzątkom... kiedy on się tutaj pojawił? Kiedy przyszedł? Ile słyszał? Chyba słyszał dużo, ponieważ ciągnie dalej swoją wypowiedź:
— Czemu ojciec mi nie powiedział, że ramię boli? Mogę dać zastrzyk i pomoże to z bólem...! Albo dam ci leki nasenne, byś spał spokojnie...! Przynajmniej te leki nasenne, które zostały jeszcze, bo ktoś mi je podbiera...
Początkowo, Cornelius nie odpowiada, gdyż jest w zbyt dużym szoku. Lecz, zaraz poprawia swoją postawę, by też w jakiś grzeczny sposób odmówić... albo chociaż spróbować odmówić szalonemu lekarzowi.
— Ale nie potrzeba... radzę sobie z bólem...— tłumaczy się La Vacchia, jednak doktor przerywa mu, nie chcąc tego słuchać:
— Och, ale ja rozumiem, rozumiem to, że tam religia nakazuje życie w cierpieniu, czy coś... jednak, jak możesz przestać cierpieć, to czemu nie skorzystać z tego...?! Niech pastor poczeka tutaj, zaraz przyniosę coś dla ciebie...!
Zanim Cornelius coś powie, to czerwonooki biegnie w stronę sali medycznej. Ksiądz tylko stoi, dalej zszokowany dalej całą tą absurdalną sytuacją... i to Clark pierwsza się wyrywa ze stanu szoku, śmiejąc się:
— Heh, jak widzę, to nie muszę szukać dla pana leków...
Zielonooki nie odpowiada nic na to, nie bardzo wiedząc, co zrobić obecnie... zaczyna obawiać się mocno o swoje bezpieczeństwo, chcąc się ukryć, jednakże nie ma za bardzo gdzie. Będzie musiał potem jeszcze porozmawiać z lekarzem, by ten nic nie dawał mu. Nic nie chce.
A Smiley musi coś komuś dać. Już Kate odmówiła pomocy od niego, to chce chociaż księdzu coś wcisnąć. A Chaser też by się przydała jego pomoc...! Wszystkim by się przydała... naprawdę, czemu nikt nie chce pomocy od niego? Czarnowłosy nie bardzo rozumie. Jest doktorem i raczej głupotą byłoby zabijać pacjenta ot tak. Aż tak szalony to on jeszcze nie jest.
***
FunPolishFox: Siema wszystkim, wróciłam.
Aci: Nawet oficjalnie nie przywitałaś się?
FunPolishFox: Nie chciało mi się.
Wyjątek: A co cię tak długo nie było?
FunPolishFox: Przez Vinnie byłam w szpitalu, potem matury, zdaję prawko jazdy, JoJolands wyszło, wiecie, sporo spraw się namnożyło...
FunPolishFox: Ale wróciłam...! Niczym William Afton! W końcu, muszę pilnować, aby nikt tutaj nie odwalał...!
Asmodeusz: Bo wcześniej świetnie ci to nie wychodziło.
FunPolishFox: Miej problem do Vinnie, nie mnie, ja po Starbucksa nie wychodziłam.
Vinier12: I tak nigdy go nie dostałem...
Harry Kanibal: Skoro chcesz pilnować innych, by nie odwalili, radzę ci iść do pokoju Komisji, chyba tam coś Kreator zamierza zrobić głupiego...
FunPolishFox: Jak zwykle... na razie wszystkim, zaraz wrócę tutaj...! *wychodzi*
Tails.Doll: Kreator ci zapłacił, byś to powiedział, prawda?
Harry Kanibal: Tak.
***
Kate nie czuje się zbyt dobrze.
Leży ona na swoim łóżku, mając wrażenie, że zaraz zwymiotuje... głowa ją strasznie boli, gdy tylko światło dociera do jej oczu. Chociaż zaciska mocno powieki, to te wszystkie sztuczne światła dalej wcierają się spomiędzy jej powiek... zakrywa głowę kołdrą, jęcząc cicho. Czuje ścisk w brzuchu, ma wrażenie, jakby tam ciągle coś się mieszało, parzyło ją od środka... chce zwymiotować, ale stara się od tego powstrzymać. Jedzenie tutaj może jest okropne, ale wie, że jak straci chociaż jeden posiłek, to może z nią być źle. Zresztą, nie chce pokazać innym tutaj uwięzionym, iż czuje się tak potwornie. Woli nie dawać im powodu, by coś jej zrobić.
Przy jej łóżku siedzi Tim... siedział też Toby, ale gdy Hayes zaczęła narzekać na swoją migrenę, to Masky wysłał Rogera po jakieś leki do sali medycznej... znaczy, zrobił to, gdy widział, iż doktorek wyszedł też z tej sali. Nie wiadomo, co temu dziwakowi do głowy by przyszło, gdyby był sam na sam z szatynem.
Słysząc pojękiwania swojej przyjaciółki, Wright wzdycha ciężko.
— Jak tak mocno bierze cię na pawia, to przyniosę ci wiadro.— informuje ją brązowooki, co jakiś czas patrząc na wyjście, czy Toby już wrócił. Czarnowłosa jedynie stęka spod swojej kołdry, muszą zebrać się w sobie, aby jakoś złożyć zdanie:
— N... nie... nie trzeba... Toby zaraz przyniesie mi leki...
— Chyba pójdę zaraz po niego... ile może mu zająć przynoszenie leków?— zastanawia się Timothy, zaciskając usta, nim ponownie się odezwie.— Czytać nie umie, że tyle mu to zajmuje?
— Ugh... Toby to... turetyk, nie dyslektyk... pewnie przeszukuje szafki, znając go...— cedzi Chaser, by złagodzić swój ton.— I niech chociaż robi to... dopóki nie wpada w kłopoty, obojętne mi, co robi...
— Tylko, żeby nie było to twoim kosztem.
— Operator zrobił mi takie rzeczy, że czekanie pięć minut na Toby'ego nic mi nie zrobi.— oznajmia Kate, nieco wychylając głowę spod swojej kołdry.— Ale wiesz... mógłbyś mi podać wody trochę... nie zaszkodziłoby...
Masky nic nie dodaje na to, tylko daje jej swoją butelkę wody z obiadu... zostało mu jeszcze trochę wody, zatem oddaje swojej przyjaciółce. Woli nie dawać jej wody kranowej, nie ma pojęcia, czy nie jest ona jakaś podejrzana. Jeszcze by pogorszył jej stan... i na pewno pogorszy stan Rogera, gdy wreszcie wróci. Naprawdę, ile temu gówniarzowi może zająć przynoszenie paru rzeczy...? Już nawet Wright tupie ze zniecierpliwienia stopą o podłogę... ma ochotę wklepać temu idiocie, ale za bardzo zamartwia się Kate... widząc jak czerwona się zrobiła, zastanawia się, czy nie ma jeszcze gorączki... jeśli rozchoruje się tutaj, to czarno widzi to wszystko Masky...
Tymczasem, Toby nie bardzo myśli o tym, co może być. A bardziej, myśli nad tym, jak pomóc Kate... i jeszcze by uprzykrzyć innym życie.
Rozgląda się po gabinecie medycznym... jednocześnie robiąc w nim kompletny chaos. Wszystko jest tutaj porozwalane, rzucone na podłogę i poprzekładane. Nieco trzęsąc się, szatyn chowa tabletki przeciwbólowe do kieszeni, by następnie wśród bałaganu sięgnąć po coś przeciw wymiotom... zauważa węgiel aktywny, zatem bierze to. I poszukuje kolejne rzeczy, robią po sobie bałagan. Nie dba o to, co potem będzie z tym, nie do niego ta sala należy. Zresztą, ostatnio nudziło mu się, to się pobawić, szukając rzeczy dla przyjaciółki... dopóki doktorka nie ma, by go irytowa-
— Co się tutaj wydarzyło...?! Coś ty narobił, bękarcie jeden!?
I przyszedł, Pan Maruda, Niszczyciel Uśmiechów Dzieci.- mówi do siebie mentalnie brązowooki, odwracając się w stronę czerwonookiego, który ma szeroko otwarte oczy, dłoń mając blisko swoich ust... rozgląda się po podłodze, gdzie wszystkie leki, przyrządy medyczne oraz opatrunki są porozwalane po podłodze. W kącikach oczu widać jak zbierają mu się łzy, jakby właśnie zamordowano mu jego pierworodne dziecko na jego oczach. Lecz jego smutek zmienia się we wściekłość, kiedy marszczy swoje brwi w złości.
— Ty... ty deklu jeden! Ty pieprzony ignorancie!— wydziera się doktorek, a Toby tylko uśmiecha się niewinnie. I dalej się tam uśmiecha, kiedy czarnowłosy podchodzi do niego, by chwycić go za ubrania i zacząć szarpać.— Co ty sobie myślisz, robić coś takiego?! Ile ty masz lat, pięć, jebany gówniarzu?! To wszystko jest ważnym sprzętem medycznym, wiesz, ile z tego może już nie być zdatne do wykorzystania, kretynie?! Zdajesz sobie z tego sprawę...?!
Głos Smiley'a wchodzi w wyższe rejestry, kiedy również przyciska młodzieńca do ściany. Ściska on mocno jego ubrania, patrząc na niego wręcz z chęcią mordu w swoich oczach. To wszystko wywołuje u Rogera jedynie... śmiech. Chichocze on cicho do siebie, widząc frustrację czerwonookiego, która zwiększa się, widząc reakcję dzieciaka.
— Ej, na pewno jeszcze została meliska. Przyda ci się.— rzuca szatyn, na co ponownie czarnowłosy otwiera oczy szerzej. Ale ponownie przygląda się z gniewem, kiedy ponownie krzyczy na brązowookiego:
— Uważasz, że to żart, dzieciaku? To żart dla ciebie?! Zaraz się przekonamy...!
Już Toby przestaje się śmiać, widząc jak z kieszeni doktor wyciąga strzykawkę. Natychmiast odrzuca od siebie czerwonookiego, rzucając go na jedno z łóżek. Jest silniejszy od Smiley'a, więc idzie mu to z łatwością. Mimo to, czerwonooki nie poddaje się aż tak łatwo. Prawie natychmiast znowu rzuca się na Rogera, nie zwracając uwagi na ból kości ogonowej, która uderzyła o łóżko. Próbuje wbić igłę w oko brązowookiego, który odsuwa się na bok, unikając dostania tym. Widząc, jak Smiley jest chętny krwi, młodzieniec jest zaskoczony. Jednakże, uśmiecha się znowu szerzej, aby samemu rzucić się na doktora, skacząc na niego i przygniatając go masą swojego ciała do podłogi. Upadają na nią z dość głośnym uderzeniem. Czerwonooki wbija strzykawkę w ramię chłopaka, ale nie ma to żadnego wyraźnego efektu. Brązowooki tylko uderza czarnowłosego, a mężczyzna próbuje zrobić to samo- chce płaską dłonią uderzyć młodzieńca, jednakże Toby nie zwraca uwagi na to, by chwycić samemu Smiley'a za ubrania i wstać z nim- i rzuca go na jedno z łóżek. Doktor trafia na to łóżko, by odbić się od niego i wylądować na podłodze. Przez chwilę leży na niej, z czego korzysta szatyn, kopiąc czerwonookiego. Chce go tylko skopać, aby przypadkiem jeszcze nie próbował go zaatakować i wychodzi stąd. Starczy mu zabawy.
Ale Smiley nie ma dość.
Kiedy brązowooki chce dać mężczyźnie kolejnego kopniaka, to czarnowłosy chwyta jego stopę i przez to młodzieniec traci równowagę. Prawie wywraca się, cofając się chwiejnie, ale uderza tylko plecami o ścianę. Zanim pozbiera się, widzi jak Smiley trzyma skalpel, chcąc go nim zaatakować. I broni się dłonią, by gardła mu nie przecięto, przez co dostaje płytkie przecięcie na swojej dłoni. Nim czerwonooki zrobi mu kolejną ranę, ponownie ktoś wchodzi do środka, zakłócając wszystko.
— Co do cholery...?— szepcze do siebie Clockwork, widząc cały ten bałagan... omiata swoim jednym okiem wszystko, co tutaj jest. Harmider na podłodze, krew skapującą ze skalpela oraz dłoni Toby'ego... gdy dziewczyna wchodzi do środka, czerwonooki potrząsa głową... jakby się właśnie obudził.
— To... nie tak, jak myślisz, moja droga...— objaśnia się czarnowłosy, upuszczając skalpel.
Roger nic nie mówi, tylko prycha, wychodząc z pomieszczenia, postanawiając wreszcie dać leki dla Kate... Smiley natomiast siada ciężko na jednym z łóżek, wydając się zastanawiać nad swoimi decyzjami życiowymi. Natomiast zielonooka tylko prycha, aby rozejrzeć się i wziąć niezniszczone pudełko tabletek przeciwbólowych, potrzebuje ich na swój ból ucha. Czarnowłosy nawet jej nie powstrzymuje, jedynie wpatrując się w podłogę.
A jednooka wychodzi, po wzięciu swoich tabletek. Nie chce ona za bardzo wdawać się w to, co widziała, nie obchodzi ją to, czy ktoś kogoś morduje. Ważne, by ona żyła.
Zbliża się pora kolacji dla wszystkich więźniów i wydaje się, iż wszyscy się zbiorą na stołówce. I tak się dzieje... mniej więcej. Widać jak piątka grających osób idzie wziąć sobie swoje paczki z kolacją, także Cornelius dosiada się do Emily, podobnie robi Dina. Widać jak Masky oraz Toby biorą paczki jedzenie dla siebie oraz Kate, widać jak Roger ma opatrunek na dłoni, który dalej krwawi. Smiley wychodzi niechętnie z sali medycznej, aby wziąć jedzenie dla siebie i iść z powrotem tam, skąd przyszedł. I Nathalie też przychodzi po paczkę jedzenia... została tylko jej paczka oraz paczka Zero. Jednooka otwiera swoją paczkę, by zobaczyć, co tym razem dali- i tym razem, dali coś więcej. Małe kawałki marchewek, ziemniaki, jedną bułkę, jabłko, kostkę margaryny, kartonik mleka oraz butelkę wody. Wciąż nie jest to jakoś bardzo pożywne, ale lepsze od tego, co dostawali przez ostatnie dni. Może przez to, że jest ich mniej, mają więcej hajsu na to, by dać im porządniejsze wyżywienie...?
Możliwe. Wszystko tutaj jest możliwe.
Zjada sobie na stołówce swoją kolację, widząc jak paczka dla Zero jest nietknięta... hm... marszczy na to swoje brwi. Czyżby coś się stało z białowłosą...? Kolejne morderstwo...? Nie... raczej nie... a może...?
Brązowowłosa nie ma nic lepszego do roboty... teraz, wszyscy będą przygotowywać się do snu, idą pod prysznic... a ona nie chce z kimkolwiek tam iść. Szczególnie, nie chce, aby jakiś facet jeszcze wszedł tam. By zdecydowanie nie czuł się komfortowo i zaatakowała kogoś. Ale, wstaje ona, by przejść się po więzieniu, chcąc zobaczyć, co się dzieje z białowłosą. I dlatego, rozgląda się po celach, a następnie po sali kościelnej i medycznej- i nie znajduje tam Zero. Znajduje ją dopiero po drugiej stronie jak... trudno powiedzieć, co ona właściwie robi. Trzyma ona mocno kraty i mocno nimi potrząsa, jakby chcąc je wyrwać... lecz nic to nie pomaga. Jak to się nie udaje, to białowłosa kopie te kraty lub uderza, gryzie, wręcz zachowując się jak dzikie zwierzę, chcące uciec z klatki... jednooka tylko ogląda to, rozumiejąc, że musi odnaleźć sobie samej jakieś zajęcie, jeśli ni chce oszaleć jak Zero.
Bo Zero zaczyna szaleć. Już nie wytrzymuje siedzenia tutaj... gdyby ktoś teraz podszedł do niej, pewnie by go pogryzła jak oszalała. Chce stąd wyjść, chce coś zrobić innego, ma dość zamknięcia w czterech ścianach... może nie widzi koloru, ale potrafi poznać sztuczne światła.
I doprowadzają ją on do szału.
***
Kreator: I tak kończymy kolejny odcinek, po tak długiej przerwie...! Przynajmniej bójka była, więc odcinek niestracony...!
Sonic.Exe: Ale mogliby się zacząć znowu zabijać, brakuje tego...
Kreator: To prawda...!
FunPolishFox: *wchodzi do środka* Jo, co tam u was zje-
*Huk*
Puppeteer: Co jest, kurwa...?!
Kreator: Hehehehe, to masz za bycie złym lisem!
Sonic.Exe: Ty ją własnie postrzeliłeś...! To normalne wśród ludzi...?
Puppeteer: No, jeśli nie jesteś z Ameryki, to raczej nie.
FunPolishFox: Och... więc tak mnie witacie... no spoko...
FunPolishFox: A nie mogłeś celować w udo, a nie w ramię...?! Na udzie jest tylko skóra, a teraz... przez krew... mój ulubiony sweterek jest zabrudzony...!
FunPolishFox: Będziesz mi... płacił... za... pralnię...
Puppeeteer: Ej, nie mdlej z utraty krwi, ktoś musi mi zapłacić za bycie w tym gównie...!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top