Odc.4 Cz.2- Próba Bycia Normalnym
Już siedzę tu kilka dni... jak na razie, nie mam żadnych możliwości wydostania się... jednakże, muszę czekać cierpliwie... jakieś się pojawią... muszą się pojawić, bo już nikt nie jest w stanie tutaj wytrzymać...
To zapisuje Kazimiera, siedząc przy stole, w stołówce... jest już kolejny dzień i wszyscy są po obiedzie... od rana wszyscy są nieco przygaszeni. Jakoś nikt nie miał siły, aby zrobić coś głupiego, dziwnego, czy szalonego... obserwując innych, wręcz weterynarz może zobaczyć jak apatyczni wszyscy są. Dina siedzi przy innym stoliku, oglądając szkicownik zostawiony przez Helena, nie zwracając uwagi na Jane, która siedzi obok niej... i przez maskę nie wiadomo, czy śpi, czy wpatruje się w ścianę... od kilku minut siedzi statycznie, nie rusza się... i się temu nie dziwi Oleander. Wzdycha ona ciężko.
Co się dziwić, iż wszyscy tacy przygaszeni...? Ekscytacja nowymi miejscami minęła i zostało tylko szare przypomnienie tego, iż są oni tutaj dalej uwięzieni... z ciągłym głosem mówiącym do nich, kiepskim jedzeniem, celami i kratami wszędzie... nawet kobieta czuje, jak brak odpowiedniego wyżywienia zaczyna mieć na niej efekty, czuje skurcze w brzuchu... liche paczki jedzenia nie są w stanie tutaj zapewne wyżywić nikogo. Wręcz szarooka ma wrażenie, że po prostu karą dla wszystkich tutaj jest powolna śmierć- że są traktowani jak zwierzęta w zoo, które mają parszywe warunki, powolnie tracą zmysły i ich największym wybawieniem w życiu będzie śmierć...
Ale Kazimiera nie zasłużyła na to, nic nie zrobiła... tego się trzyma, aby kompletnie nie oszaleć w tym miejscu. Nie da sobie wmówić, iż cokolwiek zrobiła, o nie, nie... tak nie będzie...!
— Hej, możesz mi pomóc...?
Brązowowłosa podnosi spojrzenie, aby zobaczyć, iż przy niej stoi Elska. Blondyn ma spore wory pod oczami, jakby nie spał zbyt dobrze... mimo to, jak zwykle promiennie się uśmiecha. Wręcz przypomina Polce pracownika fast fooda, który tylko resztkami silnej woli oraz kawą wytrzymuje dziesięciogodzinną zmianę i nie zabija swoich klientów. Kobieta wzrusza ramionami.
— Zależy, z czym.— informuje go szarooka, zamykając swój notes.
— Chodzi o Nicka... chyba zaczyna być z nim gorzej...— objaśnia niebieskooki, by zaraz dodać.— I nim pójdę do Doktorka, wolę się spytać innego lekarza, czy jeszcze jest ratunek dla Nicka... bo coś czuję, że Smiley od razu by go zabił, by znowu sekcję zwłok zrobić...
— Cóż, mogę go zobaczyć i tak nie mam nic lepszego do roboty... — zgadza się weterynarz. Co prawda, nie ma zapewne uprawnień do badania ludzi, no ale kto zabroni jej. Nikt tutaj i tak czy siak nie dba o cokolwiek.
W tym samym czasie, Dina wzdycha, oglądając rysunki Helena... dalej nierealnym jest dla niej to, iż nagle... nie ma go. Spędziła z nim trochę czasu, nim trafili tutaj i przyzwyczaiła się do niego. A teraz...? Jakoś nie wiedziała, co z sobą zrobić... normalnie, by go irytowała, a tak, to nie wie, z kim pogadać... wszyscy jej się tutaj wydają fałszywi... no dobra, prawie wszyscy. Ale wszyscy są tutaj podejrzani dla niej, szczególnie ci, którzy podobno nic nie zrobili... co skrywają...? Szczególnie ta cała Kazimiera... widziała, jak zachowuje się ona wobec Toby'ego i to właśnie sprawia, iż zastanawia się, czy rzeczywiście jest taka niewinna...
W trakcie, gdy ona ma swoje przemyślenia, to Jane powoli pochyla się na bok, na swoim miejscu... dzisiaj nie mogła zasnąć i przez to teraz przysypia... i to tak bardzo, iż dosłownie zaczyna lecieć prosto na podłogę. Czując, jak traci równowagę, od razu się wybudza, chwytając się stolika, aby nie upaść. Robi przy tym raban, na co Judge Angels przygląda jej się dziwnie.
— A z tobą co? Sądziłam, że po śmierci już masz życie spełnione...— dziwi się czarnooka, odrywając spojrzenie od notatnika i patrząc na czarnowłosą, która siada dość chwiejnie.
— Cóż... to, że spełniłam jeden cel, nie znaczy, iż nagle życie mam wspaniałe.— zauważa zielonooka, z zirytowanym tonem.— Dalej przecież tu siedzę, prawda?
Blondynka musi jej przyznać rację, pod tym względem... i zaraz też myśli głębiej nad samą Arkensaw... co jeszcze o niej mówiono...? Prędko sobie przypomina:
— A w sumie powiedz, jak konkretnie było z tobą i Jeffem...? Znaczy... jak wyglądało wasze spotkanie pierwsze...?
Dina chce bardzo to wiedzieć... jak zostało powiedziane, zwyczajnie wszyscy są dla niej podejrzani i woli wiedzieć więcej o nich, by się przygotować na każdą możliwość z ich strony. Nie mówiąc o tym, jak niektóre osoby według niej nawet powinny poddać się karze śmierci...
Jane tylko wzdryga się... nie da się zobaczyć jej grymasu odrazy przez maskę... Jeff... na samo wspomnienie tego, jak się pierwszy pierwszy raz spotkali, czuje gniew... dlatego, nie jest zbyt zmotywowana do mówienia.
— A po co ci to wiedzieć? I niby co ja będę miała z mówienia ci tego...?— chce wiedzieć, z oschłym tonem, Jane. Piętnastolatka tylko wzrusza ramionami.
— Bo jestem ciekawa... i jak potrzebujesz zachęty, to ja opowiem coś o sobie.— oświadcza Clark, by zaraz dodać.— Zabiłam mojego ojca, ponieważ uważał mnie za potwora... był sędzią i powinien być sprawiedliwy, lecz katował mnie oraz moją matkę za moje istnienie... powiedz, czy to była sprawiedliwość? Nie. Więc, sama musiałam ją wymierzyć... musiałam, gdy przez niego, już nigdy nie mogłam spotkać więcej mojej mamy...
Tego się Jane nie spodziewała... otwiera szerzej oczy. Nie jest pewna, czy powinna wierzyć w słowa piętnastolatki... ale by się zgadzało to z tym, że zabiła sędziego. Jednak też nie znaczy to, że Jane od razu opowie całą historię swojego życia... dlatego, rzuca jedynie ogólnikową odpowiedź:
— Sama słyszałaś, jak to było... Jeff zabił moich rodziców... oszpecił mnie... spalił mi dom... koniec historii. Nie chcę do tego wracać...
— A co z tymi zabójstwami...?— dalej wierci jej dziurę w brzuchu nastolatka.— To też było, by złapać Jeffa...? Czy nie jest to hipokryzja, że...
Czarnooka nie kończy, kiedy czarnowłosa uderza pięścią o stół, przerywając w ten sposób wypowiedź. Nie mówi nic więcej, tylko wstaje, odchodząc od dziewczyny... nie ma zamiaru tłumaczyć się dziecku, zdążyła już się wyjaśniać przed wieloma osobami...
Nie chciała zabijać nikogo poza Jeffem... szkoda tylko, iż niektórzy postanowili zacząć udawać go i pomyliła ich kobieta z nimi... czuje ciężar w piersiach, myśląc o tym... wie, że to jej błąd, iż pomyliła osoby i zabrała życia osobom, które nic nie zrobiły... jednakże, prędko otrząsa się z tych myśli... wystarczająco już sobie kiedyś tym zaprzątała głowę... czasu nie cofnie, idzie się dalej przez życie... i nie zatrzyma jej jakaś dziewczyna... nawet nie wiadomo, czy rzeczywiście nie kłamała tutaj ze swoją historią... przyjaźniła się z tym całym Otisem, to kto wie.
Judge Angels tylko prycha, widząc reakcję Arkensaw... jak widać, jest coś więcej z nią związanego... to jej starczy, na razie.
Nick delikatnie puka w ścianę, przystawiając do niej ucho... słyszy on pusty dźwięk, jakby za ścianą nic nie było... zaraz przesuwa się na bok, pukając raz jeszcze... tutaj odgłos jest inny, zdecydowanie jest coś za ścianą... jak się domyślił, są dodatkowe przejścia tutaj, w każdej celi zapewne... obecnie jest w celi księdza... sprawdził już cele swoją, doktorka i teraz sprawdza księdza... dalej planuje swoją ucieczkę, jednakże nie zrobi tego, nie znając dobrze całego miejsca... i powolnie sobie układa, jak to wszystko wygląda- ktoś ich cały czas obserwuje, kontrolując wszystko z daleka... te drzwi muszą być otwierane tylko za pomoc specjalnego przycisku, nie da się ich otworzyć z innej strony... raczej nie da się, ponieważ Vanill nie zamierza się jeszcze poddawać...
— Vanill... wszystko w porządku...?
Białowłosy odwraca się w stronę Kazimiery, która wraz z Elską przyglądają mu się... od razu prostuje się, niewinnie się uśmiechając.
— Ta, jest okej... po prostu staram się nie załamać za bardzo...— kłamie ich złodziej, podchodząc też do wejścia do celi, przy którym stoi dwójka jego towarzyszy... nie muszą oni znać szczegółów tego, jak zamierza uciec. Aż taki szalony, by ufać tutaj komuś, nie jest.— Już mam wrażenie, że od tego żarcia dostaję zwidów... na pewno nie wrzucają nam tam jakiś dragów?
— Cholera jasna wie... na pewno mięso nie jest prawdziwe.— stwierdza szarooka, zmęczonym tonem, a temat podłapuje Ruth:
— Może to jest ich sposób na zabicie nas...? Chcą nas powoli truć, byśmy pozdychali w męczarniach...
— Szczerze, nie zdziwiłbym się.— zgadza się Nick, po czym rozciąga się.— A chociaż pojawiła się tutaj jakaś planszówka...? Nudno tu...
— Niestety, nie... jedynie ksiądz robi teraz mszę... — informuje go, na co złodziej wydaje z siebie jęk niezadowolenia, co wywołuje u blondyna śmiech.
— Oj, nie przesadzaj...! Przynajmniej nie zrobili nam tortury białego pokoju... wtedy byś płakał, że jest nudno...!
— Już wolałbym to...! Wtedy chociaż, szybciej bym się chciał zabić i miałbym to z głowy wszystko...!
Elska i Kazimiera potakują mu, po chwili zastanowienia.
Gdy mówią o księdzu, to właśnie on przygotowuje się do wyprawienia mszy- poświęca odpowiednie rzeczy, wybiera, co powiedzieć dzisiaj... nie sądzi, by ktoś miał przyjść, aby usłyszeć słowo boże... nie licząc Emily, która przyniosła jedno z krzeseł i siedzi sobie, czekając na rozpoczęcie mszy... nie odezwała się słowem, odkąd tutaj przyszła i Cornelius uznał, iż nie będzie się dopytywał młodej kobiety, o jej intencje... wystarczy, iż będzie miał na nią oko... chociaż nie zamierza tego głośno przyznać, obawia się ataku ze strony tych wszystkich morderców, nawet Marksmanii, która wydaje się być najbardziej spokojna... nigdy nie wiadomo...
Słychać jak drzwi skrzypią, gdy do środka wchodzi jeszcze jedna osoba. Grek i Blake odwracają się w stronę osoby... którą okazuje się być Zero. Białowłosa uśmiecha się szeroko, z diabelskim uśmiechem... La Vacchia przygląda jej się, podobnie dziewiętnastolatka... a Zero wydaje się tym nie przejmować, wesoło zadając pytanie pastorowi:
— Czy naprawdę przeprowadza ksiądz spowiedzi...?
Niebieskooka uważnie przygląda się brązowowłosemu... nie wydaje się być zły on na Zero, czy niezadowolony z jej obecności, mimo tego, że dziewczyna wiele razy zdążyła zaznaczyć, iż nie pała do niego sympatią... jedynie przygląda jej się ze spokojem, wzruszając ramionami... z trudem. Da się zobaczyć w jego ruchach jakby ból, zapewne od wczorajszego upadku.
— Tak.— oświadcza zielonooki, by zaraz zmrużyć oczy.— Czyżbyś zamierzała się nawrócić...?
Ciemnooka tylko uśmiecha się szerzej, jeszcze bardziej złośliwe... skoro już i tak tutaj musi siedzieć, to się będzie bawić. Nie może nikogo zabić, ale może dręczyć innych... i podręczy sobie tego księdza. Dlatego, chrząka, postanawiając nieco się z nim podroczyć.
— Nie... bardziej mnie coś zastanawia... ksiądz wyjaśni mi pewną sprawę?— prosi białowłosa, a Cornelius potakuje. Emily dalej przygląda się temu, dobrze wyczuwając, iż coś Zero kombinuje.— Zamordowałam sporo ludzi. Czy jak teraz się wyspowiadam księdzu, moje grzechy zostaną odpuszczone? Będę mogła już iść do Nieba? Nawet, jeśli nic nie zmieni to tego, co się stało...?
Ciemnooka chce podręczyć klechę, zmuszając go do odpowiedzi na pytania moralne... wie, iż przy takich rzeczach, zazwyczaj księża nie wiedzą, co odpowiedzieć. La Vacchia otwiera szerzej oczy, słysząc pytanie... już Zero oczekuje, że będzie mogła wyśmiać pastora, ale ten prędko odzyskuje równowagę.
— Jak widzę i tobie nie objaśniono odpowiednio tego.— odpowiada Cornelius, na co białowłosa marszczy brwi, a Marksmania słucha uważniej.— Spowiedź to nie jest tylko odpuszczenie grzechów. To pierwszy krok do wybaczenie... przyznanie się do winy i zmierzenie z nią jest pierwszym krokiem do tego, aby uzyskać przebaczenie w oczach Boga. Trzeba znacznie więcej niż tylko powiedzieć parę słów i to nieszczerze... to, że spowiedź oczyści cię z grzechów powtarzają sobie te wszystkie stare panny w kościele, które przychodzą plotkować tylko o sąsiadach... bo uwierz mi. Sama spowiedź nie ocali cię od ognia piekielne, moje dziecko.
Zero otwiera szeroko oczy, słuchając tego... nie bardzo obchodzą ją sprawy moralne, czy jakieś duchowe... po prostu od razu czuje złość, widząc jak jej plan się nie udaje... aż chce znowu coś zrobić temu księdzu... Emily za to zwiesza głowę, zamyślona...
Zamyślona głównie nad własnym losem.
Clockwork siedzi samotnie pod ścianą, skulona, opierając się o kraty... nie bardzo wie, co zrobić ze sobą... dopóki Zero chciała z nią rozmawiać, to jakkolwiek była w stanie zająć się czymś... a teraz...? Nawet rysowanie nie sprawia jej przyjemności... po prostu to miejsce ją dobija. Widząc te wszystkie ściany, sztuczne okna, cele... kuli się ona jeszcze mocniej, trzęsąc się. Nienawidzi tego miejsca. Nienawidzi każdego miejsca jak to... ma ochotę komuś coś zrobić, zwłaszcza sobie... chciałaby zobaczyć coś, co wygląda realnie, jak krew... krew jest realna, rany są realne, ból jest realny... czuje się ona, jakby była ponownie w psychiatryku, naćpana mnóstwem dziwnych leków, nawet nie pamiętając, jak trafiła tam... tylko czuje dreszcz, na myśl o tym.
Nienawidzi tego miejsca.
Słyszy ona kroki i od razu podnosi głowę, by zobaczyć, kto idzie... a jest to Kate. Nie zwraca uwagi na brązowowłosą, siadając też przy kratach, ale jak przy ścianie naprzeciw jednookiej... czarnowłosa nic nie mówi, tylko siada, jakby kompletnie wypruta z emocji... widząc, że może w jakiś sposób Nathalie zapomnieć o własnej, żałosnej egzystencji, postanawia podręczyć Hayes.
— A ty co? Masz dość tych swoich upośledzonych kumpli?— rzuca do niej Clockwork, z wrednym uśmieszkiem. Oczekuje ona, że Kate zacznie być zdenerwowana na nią... ale zamiast tego, Chaser zgadza się z nią:
— Tak... mogliby przestać się kłócić i mieć do siebie ciągle problemy, nawet w tej sytuacji... ja wiem, że oni czasami tak dla żartów... lecz to już się robi niedorzeczne...! Nawet tutaj muszą mnie irytować...! Ugh... nie wytrzymam tu... potrzebuję ciszy...
Kate mówi szczerze to wszystko... już ma dosyć słuchania Toby'ego oraz Masky'ego... potrzebuje chwili ciszy, chwili dla siebie... nie tego Nathalie oczekiwała... przez chwilę, spogląda na czarnowłosą, póki nie prycha.
— Nie prosiłam cię o jakiś życiorys...
— To trzeba było się o nic nie pytać. Czego oczekiwałaś?— warczy do niej Chaser, aż jednooka się wzdryga. Dotychczas, nie słyszała, aby ktoś mówił w taki sposób... wręcz jej głos brzmi, jakby jakiś potwór mówił... z tą chrypą, taką niską... mimo to, nie chce ona pokazać, że ją to wzruszyło.
— Lepiej zmień ton, nim ci zaraz coś zrobię...— ostrzega ją jednooka, wstając, wręcz też warcząc. Czarnowłosa przewraca oczami, niewzruszona.
— A czego mam się bać?— cedzi Hayes, też wstając, bardziej rozluźniona aniżeli Nathalie.— Jakiejś bezdomnej, która zaraz zdechnie od sepsy? Weź idź się ogarnij, dziewczyno, ja cię proszę...
***
Kreator: Nie dałaś mi się przywitać na początku...!
FunPolishFox: A na chuj mieliśmy robić przywitanie...? Wszyscy chcą odcinek, a nie nasze gadanie, zwłaszcza po tak dużej przerwie.
Puppeteer: Która jest twoją winą, Kreator, ponieważ zniszczyłeś nasze studiowe kamery i parę innych sprzętów...
Kreator: Oj, zaraz zniszczyłem...! Ulepszyłem...!
Sonic.Exe: Jasne... a swoją drogę, nie miał do nas wpaść ten cały sponsor Asmodeusz...? Gdzie on jest...?
FunPolishFox: Nie wiem... też mnie to zasta...
*zza drzwi słychać męskie krzyki oraz jakiś kobiecy wrzask*
Vinnie, zza drzwi: Nie uciekaj demonie i tak cię dopadnę...!
FunPolishFox: O nie.
Sonic.Exe: O nie.
Kreator: O nie.
Puppeteer: O nie.
FunPolishFox: Exe, weź przynieś mi "anty-horny" sprej, chyba potrzebujemy jednak go...
Sonic.Exe: A nie miało to być na czarną godzinę?
FunPolishFox: To jest czarna godzina.
FunPolishFox: Jak Vinnie nam zabije sponsora, hajsu nie będzie.
FunPolishFox: Chociaż odzyskajmy jego karty kredytowe.
***
Masky nie jest w zbyt dobrym humorze.
Siedzi on smętnie na swoim łóżku... dłoń mu się trzęsie, nie mówiąc o tym, jak ma wrażenie, iż dostanie zaraz spazm... już palenie od paru dni wzięło na nim efekty. Chociaż przed tym wszystkim, zarzekał się, że nie jest uzależniony od fajek, to teraz rozumie, iż jest i to dość mocno... dlatego, teraz ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje tutaj. Obok niego siedzi Toby, uśmiechając się wrednie i też potrząsając dłonią, starając się chyba naśladować swojego towarzysza... Tim prostuje się, przy tym odchylając w tył, co też Roger robi. Widząc to, Wright marszczy nos, by zaraz spojrzeć w stronę szatyna, który dalej się wrednie uśmiecha.
— A ty co, w mima się bawisz?— rzuca do brązowookiego Timothy, na co ten go przedrzeźnia:
— A ty co, w mima się bawisz?
— Dzieciaku, weź się opanuj... tylko się pogrążasz bardziej niż zwykle...— cicho mówi brązowowłosy, na co Toby znowu powtarza po nim:
— Dzieciaku, weź się opanuj, tylko się pogrążasz bardziej niż zwykle.
Nie ma wielkiego celu w tym, co robi... nudzi mu się, a że akurat Masky jest blisko, to trochę się z nim pobawi... i widząc, że Tim nie chce tego, chce jeszcze bardziej go wkurzyć. I udaje mu się, gdy do niego Wright warczy:
— Czy możesz chociaż przez chwilę, nie zachowywać się jak idiota?
— Czy możesz chociaż przez chwilę, nie zachowywać się jak idiota?
— Dlatego Kate nie chciała już z nami siedzieć...!
— Dlatego Kate nie chciała już z nami siedzieć...!
Z każdym słowem, głos Rogera staje się coraz bardziej piskliwy, by jeszcze bardziej zdenerwować towarzysza... co udaje się. Zostaje walnięty z płaskiej dłoni w tył głowy, jednakże nie czuje nawet tego, dalej uśmiechając się szeroko, zadowolony z siebie. Masky tylko wzdycha ciężko, chcąc już rzucić do młodego wykład, aby dał się sobie spokój... ale słyszy piski, dochodzące z zewnątrz. Podobnie Toby.
Wszyscy patrzą, jak z jednego korytarza, gdzie są kraty, dosłownie zostaje wyrzucona Kate. Upada ciężko ona przed drzwi wejściowe, gdzie była rozprawa... ma ona ba policzku bruzdę, jakby ktoś ją uderzył... co się stało. Wszyscy spoglądają na nią- Elska, Nick i Kazimiera z balkonu, Toby oraz Masky wychodzący z celi, Dina i Jane siedzące na stołówce... nawet z pobliskich sal wychodzi reszta osób, czyli Cornelius, Zero, Emily oraz Smiley. Nawet Agnes wygląda ze swojej celi, aby zobaczyć, co się dzieje. Czarnowłosa powolnie się podnosi, wydając się niewzruszona. Z korytarza wychodzi nie kto inny, jak Clockwork. Jest ona cała czerwona, kiedy podchodzi do Hayes, stojącej już prosto.
— Hej, co do cholery się dzieje...?!— wydziera się Masky, chcąc już z Rogerem włączyć się do walki, jednak Kate ich powstrzymuje:
— Stójcie z tyłu...! Poradzę sobie z nią... lepiej patrzcie i uczcie się...!
Słysząc to, Nathalie wścieka się jeszcze bardziej, wręcz rzucając się na Chaser, która unika dostania w twarz, przez przesunięcie się w bok. Jednooka próbuje uderzyć swoją oponentkę, która ponownie unika tego. Wszyscy patrzą, jak Ouellette stara się uderzyć jakkolwiek Hayes, która unika tego wszystkiego. Masky przygryza własną wargę, podczas gdy Toby wydziera się:
— Skop jej dupę, Katie...!
— Ohohohoho...! Wreszcie, jakaś akcja...!— cieszy się bardzo Smiley, klaszcząc wręcz, po czym krzyczy do walczących.— Nie martwcie się, dziewczynki...! Jak któraś zostanie poważnie zraniona, to zajmę się nią odpowiednio...!
— Ten koleś na pewno nikogo tutaj nie zamorduje, by mieć na kim badania robić...?— niepokoi się Agnes, słysząc okrzyki mężczyzny i zaraz chowając się w swoim pokoju. Nie chce mieć nic wspólnego z głupotami innych, nie ma zamiaru jeszcze przypadkiem płacić za ich błędy.
Walka trwa dalej, gdy Nathalie ponownie chce uderzyć Kate, która robi unik. Przez nieudane uderzenie, Clockwork traci równowagę, co wykorzystuje Chaser. Uderza wpierw swoją przeciwniczkę w gardło, na co jednooka traci dech. Zaraz potem, z łokcia daje jej twarz, by na koniec kolanem uderzyć ją w brzuch. Szatynka wypluwa z siebie sporo śliny, kiedy upada na podłogę, nie mogąc złapać oddechu. Kate tylko przygląda się jej, z góry... by zaraz, bez słowa, odwrócić się, kończąc w ten sposób bójkę. Następuje cisza, przerywana jedynie ciężkimi wdechami Clockwork... oraz klaskaniem czerwonookiego.
— Czemu nikt nie potrafi tutaj przez chwilę chociaż być spokojny...— jęczy Cornelius, by zaraz podejść do Nathalie, klękając przy niej.— Wszystko w porządku...?
Chce pomóc dziewczynie wstać, ale ta odpycha jego dłonie, samej chwiejnie wstając.
— Weź... nie dotykaj mnie... nawet... zboczeńcu...— syczy do niego jednooka, dalej biorąc ciężkie wdechy... La Vacchia również staje, wyraźnie nieco urażony uwagą:
— Bóg broń mnie...! Ja chciałem tylko pomóc...
— Ta jasne, wszyscy ci uwierzymy.— mówi Oleander, poprawiając okulary.— Pewnie gdzieś na zakrystii ci się zakręcili młodzi chłopcy...
Elska musi powstrzymać się od śmiechu, a Nick spogląda na niego, jak na wariata, wyraźnie jemu do śmiechu nie jest. Za to Grek robi się jakby bardziej czerwony, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć. Wyczuwa tutaj swoją okazję do zabawy Zero, która odzywa się głośno:
— No to zajebiście, proszę księdza...! Jak widać, wszyscy już wiemy, co złego ksiądz zrobił...! Teraz możemy go wszyscy pobić...!
— Nic takiego nie zrobiłem...— broni się Cornelius, z cichym tonem.— Zabiłbym się, jeśli byłbym takim potworem.
Mówi to poważnie, wręcz śmiertelnie poważnie... mimo to, Zero oraz Elska nie przestają się śmiać. Zielonooki spogląda na tłum osób, natrafiając na spojrzenie Emily... trudno powiedzieć, co widzi w nim... trudno powiedzieć, co w ogóle młoda kobieta czuje... ale wyraźnie nie podziela radości dwójki wcześniej wspomnianych osób, zamiast tego odchrząkuje głośno, zbierając uwagę na siebie:
— Może lepiej rozejdźmy się wszyscy... chyba grupowe aktywności nikomu nie służą.
Z tym się większość osób zgadza... Kate idzie ze swoimi towarzyszami do swojej celi, a Clockwork chce też iść do swojej, ale zatrzymuje ją Smiley:
— A może pomogę ci...? Chyba trochę cię koleżanka podrażniła... ugh!
Nawet nie jest przygotowany na to, kiedy jednooka policzkuje go. Gdy mężczyzna ląduje na podłodze, to dosłownie spluwa na niego, następnie odchodząc w swoją stronę... nie ma ona ochoty widzieć kogokolwiek... ma dość ludzi na dzisiaj.
— Co ci strzeliło do głowy, Kate?— nie rozumie Tim, gdy wchodzi po schodach ze swoimi przyjaciółmi.— Sądziłem, że nie chcesz pakować się w kłopoty.
Kobieta nie odpowiada mu... wpatruje się jedynie zmęczona w przestrzeń... już ma dosyć tego miejsca, nie wytrzyma tu chyba zbyt długo...
Po takich wrażeniach, nikt już więcej nie ma ochoty na jakieś większe akcje, czy odwalanie... wszyscy się zajmują już sobą, na resztę dnia, po tej odpowiedniej dawce przemocy.
Muszą naładować baterie na więcej jej, na kolejne dni, oczywiście.
Emily zdecydowanie nie może zasnąć, gdy już jest noc... ma mętlik w głowie... oczywiście, nie tylko chodzi ogólnie o całą sytuację, ale też o jej własne, osobiste wrażenia... nie czuje ona zbyt wiele, rzecz jasna. Wręcz jest jak pusta kartka, termometr w temperaturze pokojowej... nie czuje kompletnie nic... mimo to... robi coś, by zaspokoić pewną swoją potrzebę.
W nocnej ciszy, modli się ona... czując, iż być może to jest pora, aby coś zmienić w swoim życiu...
***
*OBECNY PROGRAM ZOSTAJE PRZERWANY, ABY NADAĆ WAŻNE FAKTY*
Prezenterka: Dzisiaj, jednostka anty-terrorystyczna musiała reagować w opuszczonym Parku Disneya, gdzie znajduje się studio filmowe FunPolishFox, aby przechwycić podobno niebezpieczną kryminalistkę. Według świadków, zaatakowała ona demona, księcia Asmodeusza, a przy tym też inne osoby, które próbowały ją powstrzymać, z zeznania świadków wynika, iż była ona bardzo brutalna.
*Świadkowie zdarzenia*
Puppeteer, duch/bezużyteczny świadek, lat ???
"Um, ja nic nie widziałem, bo uznałem, że nie płacą mi wystarczająco za to, aby radzić sobie z jakimiś nadprogramowymi wariatkami."
Sonic.Exe, poszkodwany/świadek, lat ???
"Nie chcę już mieć nic do czynienia z ludźmi."
LadyMacabresca, świadek, lat (REDACTED)
"... tylko poszłam do łazienki, nie chciałam tego widzieć..."
Vinier12, świadek/ojciec atakującej, lat (REDACTED)
"Sorry, nie powinienem jej posyłać po Starbucksa, moja wina."
Prezenterka: Więcej już dzisiaj o osiemnastej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top