Odc.3 Cz.2- Pierwszy Sąd

Ton Kreatora jest ciut zbyt szczęśliwy, gdy mówi o możliwej śmierci... ale, wszyscy ignorują to, wiedząc konkretnie już, co mają zrobić. I pierwszy do wypowiedzenia się jest doktor Smiley, który odchrząkuje.

— To jak tak to ma wyglądać, to pozwolę sobie zacząć od podania wyników autopsji naszego zmarłego.— ogłasza czarnowłosy, a Oleander podaje mu kartki z informacjami, które zapisała, by niczego nie pominął.— Zmarły, Jeffrey Woods, umarł z powodu wykrwawienia się, spowodowanym raną na szyi, najpewniej w nocy, gdy większość z nas spała... ktoś przeciął, dźgnął go w tętnicę, drobnym, lecz ostrym narzędziem. Przed śmiercią również, zmarły musiał się bronić, tudzież walczyć, gdyż są po tym ślady...

— A czy są ślady zrzucenia z wysokości...?— przerywa mu nagle Marksmania, mając ręce złożone na klatce piersiowej. Czerwonooki marszczy swoje brwi, jakby obrażony, że mu przerwano, ale zgadza się z dziewczyną:

— Tak, są... nie znaleźliśmy już nic innego, gdy chodzi o zmarłego...

— A powód jego spierdolenia odnaleźliście...?!— ciekawi się Kreator, z ekscytacją w swoim głosie, na co już odpowiada szarooka, poprawiając okulary:

— Niefortunnie, nie... nie mieliśmy sprzętu do tego...

— Neh, słabi jesteście...! Ja bym to sprawdził starą, dobrą motorolą...!

Wszyscy pozostawiają to bez komentarza.

Czyli już wiadomo, jak Jeff został zabity... kątem oka, Clockwork rzuca nieprzyjazne spojrzenie, którego nawet Kazimiera nie dostrzega. Zaraz też rzuca takie spojrzenie Jane. I nie tylko ona- wszyscy jakby kierują swoje spojrzenia na czarnowłosą, która jedynie znosi je. Przez jej maskę, nie da się zobaczyć jej ekspresji twarzy... a gdyby się dało, to wszyscy by zobaczyli coraz bardziej rosnący stres na jej twarzy, w jej zielonych oczach... zobaczyliby drżenie ust, zmniejszenie źrenic... zobaczyliby przerażenie.

— Chyba znalazłam narzędzie zbrodni.— podaje swoje znalezisko Dina, wyciągając z kieszeni swoją drobną sprężyną, dalej ubrudzoną zaschniętą krwią.— To najostrzejsza rzecz w całym tym miejscu... była na stołówce, gdy sprawca zajmował się ciałem Jeff'a, musiała mu wypaść i z powodu ciemności, nie chciało mu się już szukać.

— Już i tak sporym wyczynem było sobie chodzić w tych ciemnościach... kto by w takich okolicznościach chciał jeszcze zrzucać ciało tamtego idioty?— dodaje od siebie Nick, jakby z zastanowieniem w głosie.— Znaczy, dobra, zrzucanie ciała to jedno... ale zaciągnąć je do schowka to drugie...

— Raczej jest to oczywiste, komu się chciało to wszystko robić...— oświadcza Bloody Painter, znudzonym tonem, po czym końcem ołówka wskazuje na Jane.— Jej się chciało... dało się zobaczyć, że chętnie by udusiła Jeff'a podczas snu...

Arkensaw jakby cofa się na to, ale dalej stoi prosto, pod maską przygryzając wargę.

— Już ci raz to wyjaśniałam- nienawidziłam go, ale ja go nie zabiłam...!

— Wiesz, ja się nie dziwię, iż chciałabyś go zabić... naprawdę cię zranił, co...?— mówi Elska, uśmiechając się delikatnie i podchodząc do jednego ze stolików... do stolika, gdzie wcześniej rozłożył wszystkie gazety. I czyta on to, co jest zapisane w gazecie, zwracając tym uwagę wszystkich.— Bo proszę... pan Woods ci zabił rodziców... i podpalił twój dom...! Nie mówiąc o tym, że pożar i jego nóż oszpeciły cię i dlatego bujasz teraz z maską... dla mnie, to dobre powody, by sądzić, iż możesz być winna...

Mówi to on to niezwykle spokojnie, dalej z delikatnym uśmieszkiem na swojej twarzy... i z przymrużonymi oczami, widzi jak cała Jane sztywnieje niespodziewanie, zaciskając pięści... oj, musiało nie spodobać jej się wykorzystywanie jej rodzinnej tragedii w ten sposób... wszyscy oglądają to, nie mówiąc nic, przekonani o winie dwudziestolatki... mimo to, coś tu nie pasuje Oleander... coś za proste by to było... szczególnie, że nie podoba jej się to, że przejrzeli początkowe informacje... nie znosi ona niedbałej pracy, zawsze wszystko musi mieć sprawdzone na tym polega zawód lekarza każdej kategorii... i czuje ścisk w klatce piersiowej przez to. Dlatego, wtrąca się:

— Poczekajmy z oskarżeniami jeszcze... wciąż zapewne są inne sprawy, które musimy omówić... w końcu, jesteśmy proszeni o pełen obraz sytuacji, prawda, panie Kreatorze...?

— O MAJ GASZ! Ktoś powiedział do mnie per "pan"! To najbardziej szczęśliwy nieszczęśliwy dzień mojego życia...! I powiedziała to jeszcze kobieta!— wydziera się Kreator, aż słychać pisk, na co rozlegają się zbiorowe jęki boleści, a Kazimiera żałuje bycia grzeczną w tej sytuacji.— Ale tak, masz rację, chciałbym cały obraz sytuacji, by mieć pewność, że nie oszukiwaliście, wy moje zjebki...!

Jane wzdycha z ulgą, a Zero za to warczy już, z wyraźnej irytacji, a weterynarz jedynie przepuszcza to mimo uszu.

— Ugh, w takim razie, o czym niby jeszcze mamy tutaj gadać? Na kogo innego wszystko miałoby wskazywać...?!— niecierpliwi się białowłosa, tupiąc nogą o ziemię. Uspokaja ją Nathalie:

— Wiesz, jakbyś zapomniała, sprawdzałyśmy pokoje... i można się domyślić, kto to mógłby być po tym, kto ma rozwalone łóżko, a kto nie... inaczej, takiej sprężyny by się nie wyciągnęło, ani nie znalazło nigdzie...

Zero musi nad tym pomyśleć chwilę i jedynie prychnąć, w cichej zgodzie z jednooką. I słysząc o tym, głos zabiera teraz Agnes, opierając się o swoje kule:

— W takim razie, powiedzcie, kto miał rozwalone łóżka, a kto nie... jeśli nie bierzemy też pod uwagę scenariusza, gdzie Jeff samemu może nie wyciągnął tej sprężyny i nie próbował nikogo zabić...

— C... co masz n... na myśli?— nie rozumie Toby, drapiąc się po głowie, a Masky przewraca oczami.

— Jeff też sam mógł kogoś spróbować zabić, kretynie. I dlatego sprężynę wyciągnął... a że ten idiota zabijać nie umie, to sam stał się ofiarą...— tłumaczy mu Wright, szturchając go przy tym lekko. Roger nadyma policzki, słysząc jak się go obraża.

— A żebym ja zaraz ciebie nie...!

— Dlatego, lepiej uważajmy z osądem... bo jeszcze ten trop nas za bardzo zwiedzie.— przestrzega Rosenberg, poważnym tonem. Ale odwraca się zaraz w stronę Clockwork.— Mów dalej.

Parę osób oblewa zimny pot, gdy zdają sobie sprawę, że wylądują na liście podejrzanych... i niewiele się mylą, gdy dochodzi do powolnego ogłoszenia, przez Vanilla, osób, które mogą być winne:

— Ja się wczoraj dobrze przyjrzałem pewnym osobom... i mogę śmiało stwierdzić, że rozwalone łóżka ma Kazimiera, sam Jeff miał, Zero, Helen oraz Toby...

— Ta... to prawda...— przyznaje obojętnie Zero, poprawiając swoje włosy.. stara się ona być spokojna, jednak delikatne trzęsienie dłoni zdradza jej nerwy w tej sytuacji... z oskarżających, stała się oskarżaną... niedobrze.— Jednak mnie możecie wykluczyć z tego wszystkiego...! Dało się usłyszeć, że morderstwo zostało popełnione gdzieś w pierwszych celach, a dałoby się usłyszeć, gdybym wychodziła albo przeciągała gdzieś ciało.

— Wszystko działo się w pierwszych celach, daleko od nas, z tym się zgadzam.— dopowiada też Kate, zgadzając się przy tym ze swoją poprzedniczką. Jednakże, jej mina rzednie, gdy kolejny odzywa się Masky:

— Co nie znaczy, że nie można było przedostać się do cel naprzeciw. Mimo to, aby rzeczywiście słyszeć czyjeś kroki, trzeba było pobiec albo boso chodzić, wszystko w końcu tu jest z kamienia.

— A ty p-p-po czyjej jesteś stronie?— oburza się Ticci Toby, słysząc tą wypowiedź.

— Sam nie wiem. Jak będę żył, to fajnie, a jak nie, to mówi się trudno i się po prostu umiera.

Słychać dalsze oburzenie ze strony Hayes i Rogera, ale już tego nie słucha Kazimiera... zamiast tego, rozgląda się po wszystkich... Zero grymasi z wściekłości, Bloody Painter stoi z nosem w swoim szkicowniku dalej szkicując, reszta wydaje się zamyślona albo lekko zirytowana... może nie licząc Nicka, który stoi spokojnie i Elski, który wciąż uśmiecha się oraz Marksmanii, na twarzy której nie widać żadnej ekspresji... hm... czyli wiedzą, jak został Jeff zabity, gdzie popełniono zbrodnię, a także mają możliwych podejrzanych... ona sama jest na tej liście, ale zapewne z powodu braku oczywistej kryminalnej przeszłości, nikt nie zwraca na to uwagi...

— Skoro skończyliście się wykłócać, pozwolę też powiedzieć sobie więcej- przeszukałam schowek, gdzie Jeff był... wśród wszystkich rzeczy, znalazłam świeżo użyte, jeszcze mokre wiaderko... oraz częściowo zużyte płyny do czyszczenia podłogi, czy ścian.— niespodziewanie, ponownie odzywa się Agnes, zwracając tym znów uwagę wszystkich... bardziej lub mniej negatywnie.

— By się zgadzało z tym, że podłoga była bardziej czysta niż normalnie... — dopowiada ksiądz.

— A co nam daje taka informacja...?!— nie rozumie Zero, tupiąc mocno nogą o podłogę.— Jakby, serio, wyciągacie te informacje znikąd! I co wy myślicie, że tym osiągniecie...?!

Jej ataki gniewu tylko irytują Kazimierę... ugh, dlatego nienawidzi młodzieży. Są osoby, które nie wydają się być tym zirytowane... i jedną z tych osób jest ksiądz:

— Po to, by dało się ustalić pewną wersję wydarzeń i nie popełnić błędu... Bóg dał nam szansę, byśmy mogli uniknąć kary, więc w jego imię, musimy się postarać...! Musimy oddać w jego sąd tego, kto popełnił zbrodnię... a nie umieranie przy tym może się przydać.

Białowłosa tylko prycha, ale już jest cicho, z nadymanymi policzkami.

— Jak to mamy za sobą... — mówi Marksmania, swoim obojętnym tonem.— To ułóżmy wszystkie wydarzenia w całość, na razie- Jeff został zamordowany w nocy, gdy światła były zgaszone... odbyło się w to w pierwszych celach, zgaduję, że nawet w okolicy celi samego Jeffa... został zabity poprzez wepchnięcie mu w szyję sprężyny z jednego z łóżek... sprawca, z jakiegoś powodu, zrzucił ciało z balkonu, aby też zabrać je do schowka... wyczyścił całą krew, prócz krwi ze ściany oraz barierek, musiał zapomnieć o nich lub nie mógł do nich dotrzeć... jak ustalono, sprężyny mogły wyjść z łóżek Helena, Kazimiery, Jeffa albo Zero lub Toby'ego... możliwe, iż Jeff został zamordowany, ponieważ zainicjował atak...

— Nie zdziwiłabym się, jakby sam to zrobił, tak szczerze.— zagaduje Jane, pocierając podbródek.— Jak go znam dobrze, to często właśnie atakuje w ciemności, ledwo właściwie widział, więc nie miałby problemu sobie chodzić w tych egipskich ciemnościach... bardziej mnie zastanawia, jak sprawca chodził ot tak po placówce.

— Ta, też w sumie to ciekawe... gówno widać w nocy, trzeba mieć jakiś noktowizor w oczach, by ot tak sobie chodzić.— przyznaje Timothy, składając ręce na klatce piersiowej. Słysząc jego wypowiedź, Toby się wyrywa bez namysłu:

— N... no! Chyba jedynie Kate by mogła tak chodzić po ciemku...!

Na to, paru osobom jakby oczy się świecą, gdy słyszą to i pewne wątki łączą. W tym samemu Rogerowi, który otwiera szerzej oczy, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział.

— Toby...!— upomina go prędko Hayes, lecz już jest za późno na to, kiedy Dina coś kolejnego zauważa:

— W sumie... też jesteś jedną z osób, które by się mogły przecisnąć przez kraty, jak tak teraz patrzę...

— Ale... ale ty tak samo byś mogła zrobić...!— odbija piłeczkę Kate, aby piłeczka została jej oddana przez Nathalie:

— Tylko, że to nie ona widzi w ciemnościach...! Nikt tu nie widzi najwyraźniej w ciemnościach, prócz ciebie...!

— A...a czy tobie nie ś... świeci się oko w c... ciemnościach, ciemnościach, ciemnościach?— powtarza się Ticci Toby, nim odchrząknie i ponownie zabierze głos.— Bo chyba to znaczy, że też widzisz w ciemnościach...

— Ale to byłoby widać, kretynie...!— syczy na niego Ouellette, z irytacją w głosie, marszcząc brwi do tego.

— Wiesz, Kate, gazety też o tobie trochę mówiły... a raczej o jakimś "potworze" z opuszczonej kopalni, którzy rzekomo nie lubi światła...— rzuca Elska, dalej ze swoim uśmieszkiem. Kazimiera myśli nad tym trochę i też się odzywa:

— Wiesz, widziałam cię z rana... i wydawało mi się, że potrzebowałaś chwili, by przyzwyczaić się do światła... coś może jest w tym, co wszyscy mówią... sprężynę mogłaś dostać od Toby'ego, po cichu zakraść się i zabić Jeffa, jakbyś chciała...

Rzeczywiście, nowe dowody wskazują na Hayes, tak się zdaje Oleander. Dobrze widzi w ciemnościach, łatwo mogła prześlizgnąć się między celami, miała narzędzie zbrodni... by się wszystko zgadzało. Jednakże, jest inna kwestia... po co? Czemu miałaby to zrobić...? To jest pytanie, na które nie ma odpowiedzi... nie miała ona przecież pojęcia o wszelkich zyskach, jakie były związane z morderstwem... Jeff ją zaatakował? To czemu morderstwa było słychać z drugiego końca więzienia...? Coś tu nie gra tak dobrze, jak powinno... i dostrzega to sama oskarżona:

— A po co miałabym to robić...?! Nawet nie interesowałam się tym idiotą!

— W... właśnie! Zresztą, bym ja albo Tim zauważyli, jakby ona gdzieś szła...!— broni przyjaciółki Toby, cały czerwony.

— Bez obrazy, ale wydajesz się tak upośledzony, że nawet jakby bomba obok ciebie wybuchła, to byś nie zauważył.— mówi doktor Smiley i Roger wytrzeszcza oczy, też otwierając szerzej usta. I o dziwo, nie on się teraz aktywuje.

— Coś ty powiedział, na temat Toby'ego?!— warczy Masky, odzywając się bardziej agresywnie niż normalnie, na co niektórzy podskakują.

Też podchodzi on do samego czerwonookiego, jakby z zamiarem uderzenia go. Wszyscy są zszokowani tą nagła złością, prócz Kreatora, który tylko skanduje:

— Oooo! Przemoc! Przemoc! Przemoc! Dajcie nam przemocy...! Hahahhahaha!

Sytuacja nie pomaga wcale w ustaleniu czegokolwiek, wręcz przeciwnie, Kazimiera wręcz czuje, że zaraz będzie znowu chaos, dosłownie jak wczoraj... rozgląda się po innych osobach- widzi jak Zero oblizuje usta, uśmiechnięta, chyba zachęcona do rozpoczęcia bójki... też sam Toby i Kate złowrogo patrzą na doktorka, który cofa się, w obawie przed Timem...  Helen dalej stoi i rysuje w swoim zeszyciku, gdzie Elska i Nick szepczą do siebie, komentując wszystko... szczęśliwie, ktoś powstrzymuje kolejną bójkę.

— To było bardzo niewłaściwie, jak na doktora.— oznajmia Cornelius, wyjątkowo surowym oraz stanowczym tonem. Wszyscy patrzą na niego, aby zobaczyć jak ma na twarzy wręcz grymas zdenerwowanego nauczyciela. Jego głos nieco łagodnieje, gdy dalej mówi.— Lecz w obecnej sytuacji, naszym priorytetem jest coś innego... zatem, rozwiążmy tą sprawę, po tym wszystkim, dobrze...? Bo jak wszyscy umrzemy, to raczej nic nie będzie można rozwiązać...

Na to, Masky prycha głośno, lecz uspokaja się, za to Smiley wzdycha z ulgą... wszyscy wracają na swoje miejsca i jako tako się uspokajają, jednak dalej rzucają sobie nieprzyjazne spojrzenia... potrzeba chwili, nim każda osoba będzie w stanie ponownie skupić się na całej tej... rozprawie, jeśli w ogóle tak to można nazwać. Kreator nie bardzo pomaga w tym:

— Ooo... i co, teraz będziecie tak pokojowo sobie znowu rozmawiać...? Nuuuuda...! Krew jest lepsza! Moja znajoma mówi, iż krew jest bardzo smaczna i świetnie się w niej kąpie oraz uprawia seks, jednak ja wiem lepiej, co jest w niej dobrego...! A to, że da się na nią wyrwać ładne rekinowe panienki...! Podobno, jeśli umażesz się krwią, to same rekina same będą chciały z tobą uprawiać seks...! Osobiście, ja lubię fursony rekinów, to...

— Wystarczy takich detali już.— przerywa Blake, niewzruszona wcale tymi wypowiedziami.

— Brzmiałeś jak typowy dziwak z Discorda piszący randomowo do dziewczyny, weź się chłopie ogarnij.— przestrzega go też Clockwork, wydając się obrzydzona.

— A co jeśli jestem discordowym modem...?— zadaje pytanie Kreator, a jednooka tylko burczy coś pod nosem.

— Ej... a w sumie, może to Oleander zrobiła?— odzywa się Judge Angels i wszyscy na nią patrzą, niektórzy z uniesionymi brwiami... w tym też, sama weterynarz, która może spodziewała się ewentualnych oskarżeń, lecz i tak czuje dreszcze przechodzące po jej plecach.— Znaczy... krew z barierek była blisko jej pokoju... i też miała rozwalone łóżko... nic o niej nie wiemy, więc nie wiadomo, czy rzeczywiście nie ma żadnych grzechów na swoich barkach...

I wszystkie oczy skupiają się na samej Oleander, która przełyka ślinę, czując jak się poci ze stresu... niedobrze, bardzo niedobrze... wie, że jest niewinna, ale musi teraz znaleźć jakąkolwiek wymówkę, czy wyjaśnienie, aby zabrać podejrzenia od siebie... myśli na szybko, co by tutaj powiedzieć... pod wpływem stresu, znacznie szybciej myśli, ale jej myśli są mało uporządkowane... wręcz chyba zaraz zacznie ciężej oddychać... ma ochotę wrzasnąć na te wszystkie osoby, by przestały się na nią gapić... by się zajęły czymkolwiek innym, nie wiem, liczeniem nawet okien w pomieszczeniu...! Liczeniem...

Liczeniem... liczenie... coś się w głowie weterynarz przestawia i zastanawia się ona nad czymś głębiej... ze stresu, mało kto właściwie chciał rozmawiać z Kreatorem... a przydałoby się zapytać go o dość ważną rzecz...

— Panie Kreatorze, czy możemy jeszcze raz sprawdzić pokoje?— pyta się Oleander, na co wszyscy marszczą brwi, unosząc je, patrzą po sobie... nie, nie wszyscy- na twarzy Emily widać zamyślenie, a po chwili zrozumienie, podobnie u Elski, Nicka, czy Agnes... a ze strony Kreatora słychać jakieś gdakanie, po czym odpowiedź:

— Tak, tak, tak...! Ale macie limit na to... i tylko jedna osoba może iść...! A co potrzebujesz sprawdzić...?!

— To jest dobre pytanie...— mówi Helen, dalej nie odrywając wzroku od kartki, z tonem, jakby dopiero zaczął słuchać. Dopiero, gdy Dina go szturcha, podnosi głowę.

— Zniknęła jedna sprężyna z jednego łóżka... zatem, możemy ustalić, kim był atakujący po tym...! Albo, przynajmniej zmniejszyć krąg podejrzanych...— tłumaczy Rosenberg, potakując z lekkim uznaniem.— Niegłupie...

Na to, już kilka osób wydaje się zestresowanych... Toby puka swoimi palcami mocno swoje ramiona, mając błędne spojrzenie, Zero przygryza wargę, a Helen wygląda na obojętnego... Oleander stoi ze spokojną miną, chociaż ściska ją w żołądku... jeśli okaże się, iż jednak nie ma tej jednej sprężyny u niej, z jakiegoś powodu, to będzie źle... na razie, nikt nie zbiera się do sprawdzenia, słysząc o limicie... zamiast tego, zostają jeszcze zadane pewne pytania.

— A... a ile czasu byśmy mieli...?— dopytuje się Nick, a jego oczy wydają się błyszczeć.

— Hm... powiedzmy, że z tak... pięć minut...! Och i nie ma więcej dodatkowego sprawdzania, więc będziecie musieli się upewnić dokładnie wszystkiego...! Jak zajmie wam to za długo czasu, to po prostu was wszystkich odstrzelimy...!

Na to, słychać syczenie protestu oraz szepty pokoju... nawet na twarzy Bloody Paintera da się zobaczyć jak krzywią mu się usta w grymasie strachu, przyciskając mocniej swój notes... nagle, ta opcja już nie jest taka atrakcyjna, gdy wszyscy zdają sobie sprawę, że mają okazję umrzeć...

— Hm, jak tak... to kto chce iść na ofiarę...?— chce wiedzieć Ruth, wyraźnie dalej uśmiechający się i jakby niewystraszony tym.— Ja osobiście wiem, że nie nadaję się... mogę pobiec, ale nie zdążę wszystkiego zobaczyć... potrzebujemy kogoś, kto jest szybki... i w miarę zwinny... oraz ogólnie uważny... 

No to od razu odpada taka Clockwork w oczach Kazimiery... również na samą siebie nie stawia... może Nick...? On wydaje się być w miarę szybki... był dość szybki, kiedy walczył z Helenem...

Czekaj, Helen... weterynarz otwiera szerzej oczy, patrząc na nastolatka... on również jest na liście podejrzanych, jednakże w żaden sposób nie próbował się wybronić, nawet nie był zainteresowany rozprawą... tylko raz może wskazał Jane i tyle... by odbić od siebie podejrzenia...? Możliwe... ale też, ma on najbliżej celę z Jeffem... mógłby bez problemu przejść do celi zmarłego albo zmarły mógłby dotrzeć do niego... też jest dość chudy, by mógł przecisnąć się przez kraty... tylko... czy te przypuszczenia są słuszne...?

Musi zaryzykować... jako lekarz, musi mieć pełen obraz.

— Elska, co jeszcze wyczytałeś z akt innych...?— ponownie zadaje pytanie Polka. Trzydziestolatek unosi brew do góry, by zaraz podskoczyć, gdy jest pospieszony.— Co wyczytałeś z tych gazet jeszcze o innych?! O Helenie, o Jeffie, o Zero...

— Ło, spokojnie... już ci mówię, muszę przypomnieć sobie...— odzywa się Elska, wracając po gazety, a Dina robi się podejrzliwa:

— A co ty chcesz tam jeszcze odnaleźć...?

— Właśnie, czego niby szukasz, hę...?! Może zapytaj się wprost, jak masz jaja...!— prycha Zero, niezadowolona z obrotu wydarzeń.

— Em... nie mieliśmy skupić się na czymś innym...?— przypomina Vanill, nieco przechylając głowę na bok, a Marksmania, jak zwykle, wszystko spokojnie objaśnia:

— Hm... czyżbyś miała jakiś profil psychologiczny dla sprawcy...? Chciała to sobie dopasować...?

— Być może... ale o tym się przekonamy...— zgadza się weterynarz, czując jak dalej się poci ze stresu... 

Elska wyszukuje gazety związane z podejrzanymi, samemu będąc zainteresowanym, jak to się rozwinie... z uśmiechem, bierze gazetę gdzie jest wspomniane nazwisko Otis... i czyta informacje z niej:

— Czternastolatek oskarżony o morderstwo swoich kolegów... zabił sporo osób, które mieszkały w internacie... według przypuszczeń policji, zakradł się w nocy i nie licząc dziwnych rysunków na miejscu zbrodni, reszta miejsca była czysta, pozbawiona śladów... wszystko poszło na rysunki...

Oczy Otisa otwierają się szerzej, gdy słyszy to, jeszcze mocniej ściskając swój notatnik, wręcz jakby zależało od tego jego życie... i pierwszy raz, od rozpoczęcia rozprawy, odzywa się już z emocjami... a raczej, z mieszanką nerwów oraz złości.

— I co niby to ma udowodnić...? Przecież to tylko artykuł sprzed trzech lat... co to ma do rzeczy...?— przez zaciśnięte zęby mówi Otis.

— Sam się pogubiłem już w tym...— wyznaje Toby, łapiąc się za głowę.

Rzeczywiście, nawet na ekranie Kreatora pojawia się znak zapytania, gdy wszyscy przyglądają się Kazimierze, czekając, aż ta wyjaśni swoje stanowisko... a ona, układa sobie wszystko w swojej głowie raz jeszcze... wszystkie dowody, wszystkie informacje... i już wie, jak jest diagnoza dla tej całej sytuacji.

— Helen to zrobił... może nie zrobił tego, bo planował, ale zabił Jeffa... zgaduję, iż Jeff zaatakował go w nocy i Otis obronił się, widzieliśmy, iż ten może nieźle odwalić... wykorzystał zapewne broń samego Jeffa albo swoją własną. 

— Och, proszę cię... jakie niby masz dowody?— cedzi w jej stronę Bloody Painter, dalej mocno trzymając notes... przykuwa on uwagę Corneliusa oraz Emily, którzy dalej dają się wypowiedzieć na razie samej weterynarz:

— I jak słyszeliśmy, dba on o porządek... mógł łatwo wyjść ze swojej celi, ale już nie tak łatwo zabrać ciało Jeffa gdzie indziej... dlatego, wolał je zrzucić na dół. Było to o wiele szybsze dla niego do zrobienia, patrząc też na limit czasowy, jaki jest, gdy chodzi o przebywanie poza celą...

— To nie są dowody, wymyślasz teraz.— zauważa, butnie, siedemnastolatek... by zaraz zrobić się czerwony, kiedy to Blake go prosi o coś:

— W takim razie, pokaż notes... chciałabym go zobaczyć...

— A niby po co...?!

Na twarzy Helena da się zobaczyć jak spływa pot... również trzęsie się on mocno, gdy też przygryza swoją wargę... dotychczas spokojny, teraz traci ten spokój... zupełnie, jakby miał tylko dwa stany- rozmarzonego artysty albo wściekłego brutala. Nic pomiędzy. I jeszcze mocniej gryzie swoją wargę, gdy nawet Judge coś dostrzega:

— Hm... chyba nawet zrobiłeś mapę całego miejsca... więc byś wiedział, jak się po nim poruszać...

— Też to widziałem, nim mi wbił ołówek w dłoń...!— woła Smiley, na co z gryzionego miejsca płynie już krew.

Mimo to, dalej się Helen nie odzywa, nic nie mówi... widać, że został zapędzony w kąt, ale nie chce już nic mówić, wiedząc dobrze, że to nie pomoże... i nieco to już irytuje pewne osoby... zatem, ktoś postanawia to przyspieszyć.

— A co to się dzieje...? Nagle, taki straszny morderca boi się odezwać...?— mówi Ruth, nie przestając się uśmiechać... chociaż jego ton jest jakby kpiący.— Tfu, jaki morderca... dzieciak z nożem... jak widać, ty i Jeff macie coś wspólnego ze sobą... jesteście obydwoje tylko dzieciakami, które nie wiedziały, jak obsługiwać nóż odpowiednio...

— Nawet tak nie mów o mnie! Ja miałem swoje powody, aby zabijać! Ten... ten debil już nie!— wydziera się Helen, z wściekłości wypuszczając swój notes, który opada na ziemię. Cały czerwony, krwawiąc z ust, wydziera się na uśmiechniętego Elskę. Chwyta go nawet za bluzkę i krzyczy mu w twarz.— I co się tak uśmiechasz, skurwysynie...?! To jest dla ciebie wszystko zabawne...? Może i ja byłem w psychiatryku, ale ty teraz jesteś jakiś nienormalny...! Co ty z siebie robisz, ty...

— Chyba... chyba już wiemy, kto jest sprawcą... Kazimiera miała rację...

Po powiedzeniu tego, Dina pokazuje reszcie osób pewne kartki z notesu... te, które są porysowane krwią... jeszcze trochę świeżą. Otis tylko otwiera szerzej oczy, puszczając blondyna... nagle, jakby gniew z niego ulatuje, kiedy mruga, z... neutralną ekspresją... jakby nie rozumiał, co się stało... wszyscy patrzą na niego, kiedy upada na kolana, słysząc jak Kreator się odzywa:

— Tak...! Tak! Tak jak pani weterynarz powiedziała, to tak było...! Z tym, iż to Jeff pierwszy zaatakował... a reszta się zgadza, nawet Helen potem umył to wiaderko, gdy wykorzystał krew...! Oj, chłopie, jesteś w ciężkich kłopotach...! Ha!

Siedemnastolatek patrzy tylko na ekran, na którym pokazuje się napis: "Brawo! Wygrywasz karę!" z pikselowymi serpentynami...  czuje jak serce mu mocniej bije, gdy spogląda na resztę osób... ma wrażenie, iż zaraz zemdleje ze zmęczenia... cholera... przesadził... to... to było za dużo... powinien się opanować... niech to, cholera jasna...

Już zgasły światła... ale nie obchodzi to bardzo Helena... siedzi on pod ścianą, w swojej celi, przy swoim rozwalonym łóżku... tak się wściekł na tego złodzieja, że sobie łóżko rozwalił... ale nie bardzo go to obchodzi... potrzebuje teraz spokoju... tak, spokój mu się przyda...

Niestety, kto inny ma zamiar mu to popsuć.

Nawet nie słyszy on, gdy ktoś zbliża się do jego celi... a jest to Jeff... trzyma on drobną, wyrwaną sprężynę ze swojego łóżka... ma już dość tego siedzenia, bez robienia czegokolwiek... oblizuje swoje usta... musi coś zrobić... musi on upiększyć kogoś... aż boli go serce, gdy widzi tych wszystkich, brzydkich ludzi... musi im pomóc... i zacznie od kogoś, kto jest najbliżej... bez trudu dociera do celi Otisa, który słyszy cichy szelest... podnosi głowę, ale nic nie widzi, nawet w słabym świetle zegarka... chociaż... nie... serce mu bije mocniej... wyczuwa, że ktoś patrzy się na niego... wstaje, wytężając spojrzenie...

I zostaje pchnięty na ścianę, dopiero orientując się, że ktoś tu jest z nim. Na ślepo, chwyta on dłoń, które idzie w jego stronę i pcha atakującego... rozlega się trzask, gdy atakujący i zaatakowany upadają na podłogę, wcześniej z wielkim trzaskiem wywracając kosz na śmieci. Helen nic nie widzi, a Jeff też, ale nie dba o to, po prostu chcąc kogoś zranić, drapiąc próbując ugryźć, zrobić ranę nastolatkowi... przez to, nie zauważa, jak nawet z dłoni wypada mu sprężyną, którą chwyta Helen i w afekcie, korzysta z niej...

Nawet nie wiedzą, w jakie bagno się pakuje.

Czuje, jak drży ze strachu... nie ma pojęcia, jak mają go zamiar ukarać, ale boi się on... kaszle, obejmując samego siebie... wszyscy nagle wydają mu się więksi i jakby bardziej... oskarżający... głowa go boli... tak bardzo go głowa boli... łapie się za nią, nawet nie dostrzegając, jak opuchnięty i czerwony jeszcze bardziej się robi... ledwo nawet słyszy to, co mówi Kreator dalej... opada na podłogę, gdy przeszywający ból głowy nie pozwala mu nawet klęczeć... gdyby mógł słyszeć, pewnie by poznał, jaki jest jego los...

— Wszyscy więźniowie odsunąć się od karanego...! Powtarzam, odsunąć się, gdyż zrobi się mało przyjemnie...!

Kazimiera i reszta oglądają, jak na podłodze, Bloody Painter zwija się z bólu... zaczyna on powoli krzyczeć z bólu, gdy jego głowa robi się nabrzmiała coraz bardziej, niczym balon... Cornelius zasłania swoje usta dłonią, podobnie Dina, Jane przełyka ślinę, Kate odwraca spojrzenie wraz z Nickiem i Agnes, Elska ogląda to już bez uśmiechu, też Masky przygląda się temu obojętnie z Nathalie oraz Marksmanią, Zero się uśmiecha szeroko, Smiley też wygląda na podekscytowanego, Toby patrzy na to wręcz jak cielę na malowane wrota, a Oleander... ona sama nie wie, czy chce patrzeć, czy nie... ale ogląda, z szeroko otwartymi oczami, chcąc z chorej ciekawości wiedzieć, co się stanie...

I w piskach agonii, niespodziewanie głowa Bloody Paintera eksploduje- dosłownie rozlatuje się ona na krwawe kawałki, lecąca na wszystko i wszystkich... jego bezgłowe ciało bezwładnie leży, a wszyscy oglądają to z wyraźnym szokiem... da się usłyszeć dzwonek, na który wszyscy od razu czują ból w uszach, jak i robi się na chwilę ciemno... ekran się śnieży, nim znów się wyłączy... normalny Głos już się odzywa:

— Gratuluję dobrze wykonanej pracy. Możecie wrócić do swojej rutyny... i, pora obiadowa.

I światło znów się zapala, lecz... ciała Helena nie ma... jeszcze da się zobaczyć, jak drzwi się zamykają... pozostał tylko po nim notes oraz sporo plam krwi, resztek czaszki, czy mózgu...

Przez chwilę, nikt nie reaguje na to, co się wydarzyło... i mało komu dopisuje obecnie apetyt... wszyscy są jakby bardzo zmęczeni... bardziej niż zwykle.

Może to mieć związek z tym, że dotychczas cała sytuacja była mocno odrealniona... ale w jednej chwili stała się bardzo, bardzo realna, bardziej niż przewidywano.

Szczególnie, dla samej Kazimiery, która czuje, jakby zaraz miała udusić się w swoich ubraniach, czując jak cała wypocona jest od stresu... musi... musi odpocząć... jutro się umyje... zje porządnie...

Jutro będzie... lepszy dzień.

***

FunPolishFox: Można powiedzieć, że pierwszy akt mamy za sobą.

Kreator: To pora na wywiad...! Pora na boskiego mnie, bym wam wszystkim opowiedział o sobie...!

FunPolishFox: Ta, ta... zadawajcie pytania i powiedzcie, czy chcecie, aby Asmodeusz się pojawił tutaj... nie odpowiadamy wtedy za jakiekolwiek uszkodzenia, jakie mogą nastąpić...

Kreator: Zaprośmy od razu Karolka...! Dawno go nie uczyłem niczego, a ten koziołek matołek potrzebuje, by go uczyć...!

FunPolishFox: Jasne... piszcie, co chcecie wiedzieć i do kolejnego...!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top