Odc.3 Cz.1- Przełamanie Lodów

Kreator: Wiiiitamy w kolejnym odcinku "Killing Show"...! Z tej strony wasza ulubiona V-tuberka, Kreator, nadająca wam na żywo z naszego studia...! Wreszcie się dzieje coś ekscytującego w tym programie, więc można powiedzieć, że z wrażenia dostałem wręcz erekcji...!

Szopen_Fredziarz: Czy to było nawiązanie do JoJo...?

Kreator: Rzeco.

FunPolishFox: Wesołych Świąt...! Mam nadzieję, że oglądający najedli się i coś dostali fajnego pod choinkę...! A jak nie, to ja, wasz dobry Mikołaj, daję wam dzisiaj cały odcinek trzeci...! Czyli dla czytających, dwa rozdziały, lol.

Kreator: Jak ja niby zrobiłem jojo refrence...? TATUSIU, NIE CHCIAŁEM, NIE BIJ MNIE...! TO BYŁ WYPADEK! PROSZĘ, NIE WYCIĄGAJ SWOJEGO KABLA OD INTERNETU I NIE BIJ MNIE NIM...!

Lady Mascabresc: Powinniśmy zadzwonić po MOPS?

Vinier12: Nie, nie trzeba.

Vinnie: Ja bym chciała, byś mnie ktoś pobił kablem od internetu.

FunPolishFox: Bym powiedziała, idź do naszego sponsora Asmodeusza, ale nie chcę ryzykować tym, że uszkodzisz go nam i dostaniemy pozew.

FunPolishFox: No chyba, że nasza kochana widownia chce, by Asmodeusz i Vinnie się spotkali...! To co zaaranżujemy...

Kreator: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA...

***

To była ciężka noc dla wielu osób, które były w stanie usłyszeć te wszystkie stuknięcia oraz uderzenia w ciemnościach... i dlatego, słychać wiele jęków irytacji, kiedy rozlegają się dzwony w punkt szósta, jak i światło zostaje zapalone. Wiele z więźniów nie wyspało się zwyczajnie i to nagłe obudzenie, im przeszkadza. Nawet nikt nie jest podekscytowany śniadaniem, choć i tak nie ma co się ekscytować tak drobną porcją.

— Dzień dobry wszystkim...! Mam nadzieję, iż wasz dzień będzie miły...!

— Weź idź się pierdol... — syczy Zero, zakrywając twarz poduszką.

Kazimiera powoli siada na łóżku, przecierając oczy. Ugh, od tych dźwięków tej nocy, miała trudności z zaśnięciem... emocje w niej urosły mocno, nie mówiąc o tym, że te dźwięki również ją zirytowały... dlatego, stęka z rozdrażnienia, powolnie wstając ze swojego łóżka... cele wszystkich są ponownie otwarte i spogląda ona na całe więzienie, by zobaczyć, czy coś tam zmieniło się... czy może nie dano czegoś, za wczorajszy chaos...

Nic nie zmieniło się... prócz tego, że na barierkach jest krew... nic dziwnego, po wczorajszej bójce Nicka oraz Helena... ale czekaj... weterynarz wychodzi ze swojej celi, dalej nieubrana i nieogarnięta, by przyjrzeć się lepiej całej placówce. Widzi ona też krew na innej barierce, między celami Helena a Nicka, nastolatek wychodzi ze swojej celi, ledwo człapiąc... za to szarooka spogląda niżej, na to, co jest poniżej barierki... i aż musi by poprawiła swoje okulary, gdyby teraz miała je na swoim nosie.

— Ugh... co się dzieje, że tak się patrzysz...?— ze swojej celi wyszedł również Elska, będący tylko w ręczniku przewieszonym dookoła bioder. Ogląda wraz z blondynką, jak na ścianie jest sporo brązowo-czerwonych plam... jakby ktoś przejechał po niej niestarannie farbą... jednakże, da się od zeschniętych plam wyczuć znany wszystkim tutaj zebranym zapach.— Uuu, to nie wygląda dobrze...

— Jakby cokolwiek tutaj dobrze wyglądało.— stwierdza okularnica, by następnie wrócić do swojej celi... coś tu zdecydowanie jest nie tak... jednakże, prócz tego, nie widać było nic innego, bardziej dziwnego...

Za to Ruth jeszcze ogląda plamy, ze zmarszczonymi brwiami, by iść pod prysznic. Co ma się przejmować teraz jakimś bałaganem... musi najpierw zadbać o własną osobę, potem jeszcze sprawdzi, o co z tym chodzi...

Jane wstaje ciężko, schodząc na śniadanie... po drodze, zagląda do celi Jeff'a i widzi, iż nie ma go- jego łóżko jest rozwalone, cały pokój jest w chaosie... przełyka na to głośno ślinę, lecz nie komentuje tego, idąc dalej na śniadanie... nic się nie dzieje, nic jeszcze się nie dzieje... 

Kto inny jeszcze wstaje i jest to Nick... strasznie go twarz i brzuch boli, po wczorajszej bójce... kurde, nic strasznego nie powiedział, a dostał straszne wciry od tego gówniarza Otisa... gdyby nie pomogła mu ta smarkula Dina, czy jak jej tam, to by złodziej pewnie lepiej sobie poradził, jednakże miał kłopot, mając dwie osoby naraz... przynajmniej, w swoim pokoju znalazł środki, by się sobą zająć... ma wrażenie, jakby miał złamany nos, chociaż tak pewnie nie jest... i tak założył sobie opatrunek na nos, ledwo teraz mogąc w nim oddychać. No ale, ważne, że żyje...

Jednakże, fakt, iż wszyscy dostali jakieś leki ot tak, na szybko... jak dokładnie zbudowane są mechanizmy tego budynku...? Jeśli białowłosy chce stąd uciec, musi dokładnie poznać to wszystko... jak i pozbierać jakieś rzeczy dla siebie... większość ubrań ma we krwi, gdy tamował krwawienie. Wzdycha na to ciężko, wychodząc z pokoju w ostatnich, czystych rzeczach i idąc na dół wziąć sobie i śniadanie, i ubrania na zmianę albo coś do prania, to też mają. Nie tylko on idzie po jakieś rzeczy- zaraz za nim idzie Judge Angels oraz Bloody Painter... dwójka, która wczoraj go pobiła. Prycha na ich widok, szybciej zmierzając do schowków... nie ma nawet ochoty przebywać w ich obecności.

Szkoda jednak, że los bywa przewrotny.

Vanill otwiera schowek ze środkami czystości i od razu cofa się, wyczuwając mocny zapach krwi... cofa się na niego do tyłu, widząc też, co powoduje ten zapach.

Wśród wszystkich płynów do płukania, wszystkich chemikaliów, misek, gąbek, ścierek, czy mopów... da się ujrzeć coś... a jest to, jakaś osoba, siedząca w samym schowku... przy spojrzeniu bliżej, złodziej może poznać tą osobę... którą jest nie kto inny, jak Jeff- czarnowłosy siedzi w schowku... białowłosy nieco marszczy nos, widząc go. Widząc kałużę krwi pod samym Woodsem, dociera do niego, co widzi... oj, to nie wygląda zbyt dobrze...

— O rany... czy to Jeff...?— upewnia się Dina, podchodząc do schowka i widząc osobę w nim.

— Ta, to on... ej, Jeffrey...! Ty żyjesz tam...?— woła do białoskórego Vanill, chociaż nie przypuszcza, by miał dostać jakąś odpowiedź.

— Coś nie wygląda na zbyt żywego...— zauważa Helen i Nick, wraz z Diną patrzą na niego z takim: "No nie mów". Złodziej zaciska usta, podchodząc do siedzącego, szturchając go czubkiem buta. Nie dostając odpowiedzi, wyciąga rękę, by szturchnąć mocniej zabójcę... który bezwładnie opada na bok, ukazując ledwo widoczne rozcięcie na szyi. Ponownie na to ciemnooki się cofa, Judge otwiera szerzej oczy, a Painter tylko odwraca spojrzenie. Niespodziewanie, atmosfera robi się jakoś dziwnie cięższa dookoła nich.

— No i patrzcie, Jeff nie żyje...— beznamiętnie stwierdza nastolatek, nie wydając się być przejęty tym.

— Ale kto... jak on niby zmarł? A raczej, kto go tak urządził...?— zastanawia się głośno Clark, schylając się nieco, aby spojrzeć bliżej na trupa.

— Cholera jego wie... każdy tutaj mógł wepchnąć mu sztylet w gardło.— uznaje Nick, biorąc jedną z misek na pranie.

Po wypowiedzeniu tego, po całej placówce ponownie rozlegają się syreny oraz migają czerwone światła. Kratka z paczkami na śniadanie zamyka się, ku zdziwieniu wszystkich, jak i ku złości tych, którzy jeszcze nie wzięli sobie śniadanie. W tym Corneliusa, który spogląda na ścianę, gdzie przed chwilą było jedzenie dla niego... ale staje obok niego jedna z osób, podając mu paczkę z jedzeniem.

— Dla wyrównania rachunków.— wyjaśnia Emily, jak zwykle, bez emocji w głosie, jednakże ksiądz delikatnie się uśmiecha do niej.

— Dziękuję.

— Ciało zostało znalezione! Powtarzam, ciało zostało znalezione! Znaleziono zmarłego i teraz zadaniem was, więźniów, jest ustalenie, co się stało...— oświadcza Głos, gdy światła przestając migać, a syreny cichną. Wszyscy już są tym skonfundowani- patrzą po sobie, marszczą brwi, łapią się za głowę.

— Czemu to niby nasze zadanie?— chce wiedzieć Clockwork, opierając się o barierkę balkonu. Zostaje ona zignorowana przez Głos, który wyjaśnia wszystko:

— Ponieważ doszło do śmierci bez zezwolenia organizacji, waszym zadaniem jest ustalenie tego, jak dana osoba zmarła i przekazanie tych informacji. Jeśli zostanie odkryta niezgodność wydarzeń z informacjami organizacji, zostaniecie ukarani karą śmierci.

Słychać wśród wszystkich jęki niezadowolenia oraz wyraźnego braku niezrozumienia dla sytuacji... szczególnie, iż słuchając tego, niektórzy mają trudność z pojęciem tego, jaka logika stoi za tym wszystkim... jednakże, nie jest to wszystko, co muszą kwestionować tutaj. A to dlatego, ponieważ kolejna informacja zostaje im podana... na co niektórym, oczy się świecą:

— Jeśli przyczyną śmierci jest morderstwo, to wskazanie zabójcy sprawi, iż tylko on zostanie poddany karze. Jednakże, jeśli zostaną źle wskazane informacje, jeśli morderca dobrze się ukrył... kto wie, może rozważymy dla niego stanowisko w naszej organizacji... to wszystko. Jeśli uznacie, że macie wystarczająco informacji, proszę zgłosić się we wskazane miejsce... łatwo odgadniecie je.

I głos cichnie, zostawiając więźniów zszokowanych, z nowymi wiadomościami. Nad drzwiami ich wyjścia wychodzi ze ściany ekran, który śnieży się... ale, nikogo obecnie to nie obchodzi, ponieważ do większości osób dochodzi to, jak poważnie sytuacja się przedstawia i jakie możliwości przed nimi się otwierają.

Nick natychmiastowo prędko bierze wszystko, co chciał i z podejrzliwym spojrzeniem na parę nastolatków, idzie do swojego pokoju. Nawet Dina jakby patrzy spode byka na Helena, który tylko stoi, dalej oglądając zwłoki Jeff'a. Clockwork oraz Zero, które razem wzięły sobie śniadanie, jakby odsuwają się od siebie, dając sobie wzajemnie ostrzegawcze spojrzenia. Kazimiera, wychodząca ze swojego pokoju, łypie na wszystkich swoich wzrokiem, jakby oczekując, że ktoś zaraz rzuci jej się z nożem na gardło. Smiley za to wygląda, jakby właśnie dostał kilka milionów na Gwiazdkę, ponieważ biegnie w stronę schowka, gdzie znaleziono ciało.

— Świetnie! Coś do roboty dla mnie, doktora...! Wreszcie, ile na to czekałem...!— cieszy się czerwonooki, klaskając na widok martwego zabójcy. Następnie, rozgląda się po osobach, które są na stołówce.— Może ktoś chciałby mi pomóc przy sekcji zwłok...?! O, może pani Oleander mi pomoże...?!

Nikt nie podziela jego entuzjazmu... wszyscy tylko stoją niemrawo, nie wierząc, iż to miejsce może być jeszcze gorsze niż oczekiwali.

***

Kreator: Oho, jak widzę, wreszcie zapoznałaś naszych zawodników z tym, co mają w tym show robić...!

Puppeteer: Brzmi to nieco durnowato, jak dla mnie, ale nie oceniam, samemu nie chciałoby mi się wymyślać nic lepszego...

Sonic.Exe: Trzeba było mnie zatrudnić jako scenarzystę, ja bym to kreatywniej zrobił...!

FunPolishFox: Zamknąć mordy, ważne, że wszystko co powinno, zostało powiedziane.

FunPolishFox: I Kreator, przygotuj się, niedługo będziesz miał pole do popisu...

Kreator: REEEEEEEE, wreszcie, bo myślałem, że umrę ze znudzenia, patrząc jak ci Beduini tam siedzą...! Tylko szkoda, że nie mogę się pokazać im na żywo, bym ich podręczył lepiej...!

FunPolishFox: Nie możemy ci zapewnić pełnej ochrony przed ewentualnym wpierdolem, więc robimy to dla twojego bezpieczeństwa.

Puppeteer: Ja bym go tam wpuścił do nich... jestem pewien, że widowni spodobałaby się przemoc wobec prowadzącego.

Sonic.Exe: Przemoc jest bardzo lubianym elementem ludzkiej rozrywki...!

Kreator: A co to za spiski przeciwko mnie...?! Wiedziałem, by tu nie wracać, chcecie mnie wszyscy zniszczyć! Mamo, przyjedź po mnie i zlej ich swoją szczotką, oni są dla mnie niemili!

Puppeteer: Ty masz matkę?

Kreator: Twoja stara!

FunPolishFox: Iks, weź przełącz na zawodników, zaraz pokażą coś ciekawego, co będzie można sprzedać...!

Sonic.Exe: Nie mów mi, co mam robić...! I ok, już to robię...

Kreator: NIE PRZEŁĄCZAJ, GDY AKURAT ROBIĘ EGZORCYZM NA TYM NIEDOBRYM DUSZKU KACPERZE...!

Puppeteer: Nie płacą mi wystarczająco za to...

***

Większość osób, jako tako, wzięła się za szukanie jakiś dowodów w sprawie śmierci Jeffa... nikt nie ma za bardzo ochoty umierać, na razie, zatem chodzą po swoim więzieniu, chcąc ustalić cokolwiek... nie bardzo wiedząc, gdzie zacząć. Aż pewne osoby żałują, że nie próbowały zobaczyć, co się dzieje w nocy...

Znaczy, niektórzy nie wiedzą, gdzie zacząć. Marksmania stoi pod zakrwawioną ścianą, uważnie oglądając ją... następnie, ogląda ona raz jeszcze schowek... ciało Jeff'a zostało zabrane do celi Smiley'a, który postanowił przeprowadzić sekcję zwłok... brązowowłosa widzi nieco rozmytą kałużę krwi w miejscu, gdzie czarnowłosy siedział... po obejrzeniu tego, idzie ona na piętro, by zobaczyć obszary przy celach... hm, coś nic tutaj nie ma... widzi ona, że też kto inny pomyślał podobnie, jak ona- a jest to ksiądz, który uważnie ogląda podłogę oraz ściany przy celach... w trakcie tego, natyka się na niebieskooką, spoglądając na nią... dość poważnie, już bez żadnych uprzejmości w sobie.

— Widziałaś coś...?— dopytuje się Grek, a Emily tylko zaprzecza:

— Prócz wyraźnej krwi... nic... jakby ktoś zmył wszystko...

— Hm... możliwe, że podejrzany zmył całą krew... ale po co...? Jaki miał w tym cel...?— rozmyśla Cornelius, pukając się w swój podbródek.

— Cóż, również dobrze, mógł chcieć mieć czystą celę... ale jeszcze potrzebujemy więcej informacji, by coś ustalić...

— A co tu ustalać...?— ich rozmowę usłyszała Zero, postanawiając się odezwać. Stoi, oparta o barierkę, z rękoma złożonymi na klatce piersiowej.— Przecież wiadomo, że to ta suka Jane zabiła tego idiotę... widać było od początku, że mają do siebie jakieś problemy. Pewnie debil sam przylazł do niej w nocy i dostał manto.

— Nie zaprzeczę, jest to możliwość... mimo to, musimy im podać jakieś informacje, by się nas nie czepiali potem...— przypomina jej Blake, a białowłosa tylko wzrusza ramionami.

— Wyrąbane mam w to... nie będę się bawić w jakiegoś detektywa. Sami se róbcie śledztwo.— ogłasza ciemnooka i już chce iść do swojej celi, ale ktoś ją powstrzymuje. Jest to Clockwork, która kładzie jej dłoń na ramieniu, na co się też Zero wyszarpuje od razu.— Ej, nie pozwalasz sobie na za wiele...?!

— Na pewno nie zamierzam patrzeć, jak siedzisz i nic nie robisz. I na pewno nie mam zamiaru umierać.— warczy na nią zielonooka, od razu też chwytając za nadgarstek i prowadząc dokądś.— Przynajmniej raz popatrzmy po pokojach innych... może tam cokolwiek będzie...

W międzyczasie, Smiley zdążył już rozebrać Jeff'a- przesunął swoje łóżko na środek pokoju, ściągając z niego całą pościel i układając tam zwłoki... ciało zmarłego jest całe jakieś dziwne, jakby poparzone od czegoś toksycznego... ale to nie jest zapewne powodem śmierci... doktor chce przeprowadzić sekcję, gdy do jego celi wchodzi jakaś osoba- a jest to właśnie Kazimiera, wraz z notesem i ołówkiem... od razu ona zaznacza powód swojego przyjścia:

— Nie martw się, chcę tylko pomóc przy sekcji... i zapisywać wszystko. Lepiej, byśmy nie pominęli żadnego szczegółu.

Mówiąc szczerze, możliwość zrobienia czegoś pożytecznego podoba jej się... coś innego niż siedzenie. Ma szerzej aż otworzone oczy z tego powodu, gdyż też ściska mocno ołówek z notesem... chętnie sama by przeprowadziła sekcję, no ale pomoc drugiego doktora też jest dobra... i wyjątkowo, Smiley jest rzeczywiście uśmiechnięty, a przynajmniej widać że jest, po jego przymrużonych oczach.

— Skoro tak, to zacznijmy...! Ofiarą jest Jeffrey Woods... mmm...— czarnowłosy oraz szarooka uważniej oglądają nagie ciało martwego, zaczynając od jego szyi, na której drobne rozcięcie.— Przecięta tętnica szyjna... chłopak musiał wykrwawić się w ciągu minuty, jeśli nie w ciągu kilku sekund...

— Też spójrz na jego ciało ogólnie... jest poobijany.— zauważa weterynarz, dostrzegając sporo drobniejszych pocięć na ciele Jeffa i dość świeżych siniaków.— Przed śmiercią musiał walczyć... bronić się...

Zapisuje to ona wszystko prędko, by też kątem oka spojrzeć na Jeffrey'a... nie licząc najświeższych ran, całe jego ciało jest jakby zabliźnione od poparzeń... jaka historia za tym się kryje...? Też patrząc na niego... Polka czuje się jakoś lepiej... Jeff był strasznie głośny, irytujący... a teraz... jest spokojnie... tak przyjemnie, gdy ten nic nie robi... tak dobrze...

— Albo... samemu chciał popełnić morderstwo, jednakże skończył jako ofiara... — dostrzega czerwonooki, aby popatrzeć na jeden z większych siniaków na ramieniu Jeff'a... dotyka on ramienia delikatnie, jakby starając się coś tam poczuć... i coś udaje mu się ustalić.— Też niektóre z obić musiały pojawić się, gdy ktoś zrzucił jego zwłoki z balkonu... bo bądźmy szczerzy, to się wydarzyło. 

— Ktokolwiek to zrobił, raczej wiedział, że nie da rady pociągnąć to ciało za daleko... albo zrobił się leniwy.

Gdy tamci robią sekcję, są osoby, które dalej się lenią i nie robiąc nic... a raczej osoba, znana jako Masky. Tim leży na swoim łóżku, szczerze mając wyrąbane we wszystko, co się dzieje... umrze to umrze, mówi się trudno. Wakacje były fajne, no ale jak mają się zakończyć, to trudno. Za to jego koledzy nie podzielają jego opinii.

— S-słyszałem to z... z daleka... ktoś musiał to zrobić w dalszych celach... może nawet w... w celi samego Jeff'a...!— opowiada Toby Kate, gdy stoją przed celą samego Wright'a, omawiając to, co sami wiedzą... żadne z nich nie zrobiło nic złego, więc chcą ustalić wspólną wersję, aby się bronić. I Hayes potwierdza też to, co Rogers powiedział:

— Tak, też nie słyszałam tego blisko... przynajmniej to mamy, aby dano nam spokój... jeszcze musimy czegoś poszukać... Tim...! Chodź nam pomóż, a nie leżysz...

Brązowowłosy jednakże, nic nie mówi na to. Jedynie dalej leży, niewzruszony. Czarnowłosa jedynie wzdycha na to, idąc gdzieś indziej. Toby jedynie spogląda przez chwilę na swojego przyjaciela, po czym idzie za Kate, nie bardzo wiedząc, co ma robić... zatem, idzie za Chaser, cały czas mając tiki w lewej ręce i powiece. W przeciwieństwie do swojego przyjaciela, oni bardzo chętnie przeżyją kolejny dzień... oni już się śmierci obawiają.

Po całej stołówce też chodzą osoby- dokładniej Jane, Elska, Nick, Dina oraz Helen... chociaż, da się powiedzieć, że najbardziej robią to właśnie Jane i Dina... Nick tylko grzebie w jednym ze schowków, Helen chodzi za Judge Angels, a Elska zagląda do wszystkich schowków... i ponownie, dla jednej osoby, szukanie dowodów jest bezsensowne

— Helen...! Byś coś też zrobił...!— obrusza się piętnastolatka, widząc jak siedemnastolatek tylko rysuje w swoim notesie, niezainteresowany niczym innym. Nawet jej nie odpowiada początkowo, dopóki ta nie odzywa się głośniej.— Otis, odpowiedz mi albo znowu zabiorę ci szkicownik...!

— A co mam się wysilać...? Inni się wszystkim zajmą...— uznaje niebieskooki, nie odrywając spojrzenia od swojego notesu, gdzie też agresywnie szkicuje. Nawet nie zauważa, jak na stołówkę wchodzi Agnes, zaczynając rozglądać się samej po wszelkich schowkach.— Widzisz, jak wszyscy wzięli się za robotę...

— Ta, co jak ich starania nic nie dadzą? Nie wiem jak ty, lecz ja mam jeszcze sporo osób do osądzenia... i wolałabym to zrobię jeszcze w ziemskim życiu. Jak chcesz umrzeć, przynajmniej nie próbując się ocalić, to twoja strata...— prycha czarnooka, podczas gdy Jane coś znajduje... pod jednym ze stolików, dostrzega ona drobną sprężynę... gdyby akurat nie kucnęła w odpowiednim miejscu, pewnie by ją pominęła. Bierze ją ona w swoje dłonie, uważniej oglądając... ostra końcówka sprężyny jest zakrwawiona... chyba odnalazła narzędzie zbrodni... wzdryga się, gdy słyszy jednak swoje imię, w ustach Bloody Painter'a:

— Jakby nie było oczywiste, kto to zrobiła... Jane, bądź szczera- ty zabiłaś tego debila, prawda...?

Czarnowłosa wstaje, poprawiając maskę na swojej twarzy... no tak, teraz wszyscy sądzą, iż zabiła Jeff'a... chciała to zrobić, lecz nie zdążyła, kto inny zakończył jego żywot... pod maską, przygryza wargę, nie bardzo wiedząc, jak wybrnąć z tej sytuacji, gdzie jest główną podejrzaną... ale, próbuje jakkolwiek się wybronić:

— Chciałam, ale nie zrobiłam tego... za to chętnie podam dłoń osobie, która to odwaliła...

— To podaj dłoń samej sobie, w takim razie.— proponuje jej blondynka, a czując na sobie spojrzenie Arkensaw, tylko wyjaśnia się.— No co? Helen nie mówi źle...

Jane już na to nie odpowiada. Jedynie prycha, odwracając się od tej dwójki... nie ma co z nimi rozmawiać... nie tylko oni przecież będą ją oceniać... lepiej zachować siły na później... i pomyśleć lepiej, jak można jakkolwiek wydostać się z tej sytuacji... bo znalezienie możliwego narzędzia zbrodni, nie pomoże jej w oczyszczeniu swojego imienia.

— A ty co tu robisz, Nicky? Ukrywasz dowody na siebie?

Vanill podskakuje, gdy słyszy za sobą głos Elski. Odwraca się prędko w jego stronę, trzymając w swoich rękach... stos papierów. Białowłosy krzywi się mocno, będąc tak zaskoczonym, jednakże nic nie mówi, wychodząc ze schowka. Mocno trzyma przy sobie papiery. I od razu wykłada je na jeden stolik, pokazując wszystko, co znalazł. Wszyscy obecni w sali zbliżają się do papierów. Prócz akt, informującym o zbrodniach danych osób, również jest... mnóstwo gazet, które Nick znalazł w schowku. Większość jest po angielsku, ale niektóre są w obcych językach i nie wiadomo, o co chodzi z nimi.

— Bardziej mam coś ciekawego... co nieco o innych...— wyznaje złodziej, biorąc jedną z gazet, która opowiada o wydarzeniach w stanie Louisiana.— Znalazłem opisane wiele, wiele zbrodni... 

I pokazuje też kolejną gazetę, gdzie jest wycinek, wspominający coś o mężczyźnie, który dostał poważnych oparzeń po oblaniu wybielaczem... a jeszcze inna gazeta mówi o morderstwie rodziny Arkensaw i pożarze całego domu, z czego jedynie przeżyła córka... wszyscy, którzy zebrali się w stołówce, podchodzą, aby zobaczyć, co takiego te gazety skrywają... Helen, kątem oka, obserwuje jak Dina przegląda gazety, biorąc jedną i czytając uważnie. Prycha głośno, gdy rzuca ją na bok.

— Skurwysyn zasłużył sobie, na mój osąd...!— wścieka się blondynka, odchodząc od reszty gazet, a jej wrzask przykuwa uwagę reszty osób, które z pokoi spoglądają, co się dzieje.

— Rany, a jaki ona ma problem...?— dziwi się Tim, który usłyszał wrzask ze swojej celi, ale dalej nie wstaje.

Elska nic nie mówi na to, tylko bierze inną gazetę, gdzie jest napisane, iż jakiś dzieciak został zepchnięty z dachu... od razu poznaje nazwisko, które też jest wspomniane... i od razu też spogląda w stronę Helena, który wydaje się nie zwracać uwagi na gazety, ponownie idąc za Judge Angels... blondyn tylko mruży oczy, zaraz dalej oglądając inne gazety... natykając się na dwie, napisane po polsku... od razu się wewnętrznie uśmiecha... czyżby pani weterynarz jednak nie była taka niewinna...? Ciekawe...

Gdyby jeszcze chociaż umiał czytać w tym języku tak dokładnie...

— Hm, hm, hmmmm...! Nie, nic nowego nie znalazłem.— oznajmia Smiley, gdy po raz kolejny przegląda ciało, wraz z Kazimierą. Spogląda w jej stronę, ze zmęczonym wzrokiem.— A ty...?

— Też nic... już udało nam się odnaleźć wszystko, co dało się odnaleźć...— wyznaje blondynka, siadając ciężko na krześle i poprawiając okulary. Chociaż codziennie bada mięso, czy nie ma ono jakiś robaków, to tutaj... czuje się wymęczona badaniem ciała tego idioty... przypominając sobie jego zachowanie za życia, po prostu się jakoś bardziej męczyła. Może by się mniej zmęczyła, mogąc zrobić prawidłową sekcję zwłok- otworzyć ciało zmarłego, zobaczyć dokładnie wszystkie organy, przeciąć je... a tak, nie ma żadnej zabawy.

— A co wam się udało znaleźć?

Dwójka doktorów spogląda na wejście do celi i widzi Marksmanię, wraz z Corneliusem. Kobieta wstaje, widząc ich, gdzie też ksiądz się odzywa:

— My się przeszliśmy po korytarzach i niewiele udało nam się odnaleźć... a sekcja coś dała...?

— Też niewiele... wiemy, co go zabiło, co się musiało dziać z nim... lecz też niewiele...— wyznaje weterynarz, wzdychając ciężko.— Jak nas złapali, to samo by sobie mogli zajmować się tym wszystkim, a nie nas zmuszać do tego...

— Cieszmy się, ze przynajmniej nie skończyło się to od razu dla nas wszystkich jakąś karą.— zauważa Emily, wzruszając ramionami.— Równie dobrze, mogliby nas rozstrzelić za niesubordynację jednej osoby.

— Albo też skończyć ten eksperyment społeczny i po prostu zrobić z nas króliki doświadczalne na jakieś badania naukowe.— dodaje od siebie Smiley, zaraz też dowcipkując sobie.— Bo żadne wielkie osiągnięcie naukowe nie jest krwawe...! Ha.

I ponownie, tylko on śmieje się ze swojego pokręconego humoru. Reszcie już jest mniej do śmiechu.

— Będzie jeszcze trzeba pogadać z innymi więźniami... może wiedzą coś, słyszeli cokolwiek...— oświadcza La Vaccia, ku pogardzie Kazimiery, prychającej na niego.

— Powodzenia. Prawie wszyscy są tutaj skryci i będą milczeć, byleby nie wyszło nic na nich. Już łatwiejszy czas miałbyś, próbując dogadać się z mrówkojadem.— przestrzega go, dalej nieco kpiąco, trzydziestolatka.

— Lepsze to niż siedzenie i oczekiwanie na cud.

— Ciekawe słowa, jak na księdza.

— Spróbować można. Ja jeszcze raz się przejdę i sprawdzę wszystko...— przerywa przepychankę Blake, wychodząc z celi. Chwilę po niej, też wychodzi ksiądz, wcześniej rzucając jakby podejrzliwe spojrzenie w stronę Polki... ta tylko robi na to grymas niezadowolenia.

Ma uprzedzenie do księży i tyle. I zdecydowanie ten ksiądz jej się nie podoba... jednakże, nie ma żadnych dowodów, które by wskazywały na jego winę... nie ma w sumie dowodów wskazujących obecnie na czyjąkolwiek winę... później pewnie dowie się dokładnie, co inni znaleźli i wtedy będą ustalać cokolwiek... i na myśl o tym, czuje ona jak pot spływa jej po karku.

Za źle podane informacje, będzie kara śmierci... jak by zamierzali zabić wszystkie piętnaście osób naraz...? Zagazują ich? Przyjdą i wrzucą do kąpieli elektrycznej? Zawieszą jak świnie i poderżną gardła? Och, za dużo praktyki w rzeźni... musi uspokoić myśli... nawet, jeśli jest tutaj uwięziona, woli nie próbować alternatywy dla swojemu losu, jaką jest śmierć. Wciąż wierzy, iż jej niewinność wreszcie zostanie uznana i będzie mogła wrócić do swojego normalnego życia... nie chce nic innego, jak wrócić do swojego poukładanego, spokojnego żywota...

Nie tylko ona tak myśli... Agnes chodzi nieszczęśliwie po całej placówce, starając się ułożyć jakikolwiek sens z tego, co wie... a nie wie prawie nic... jedynie dostrzegła, że pewnych środków czystości ubyło, a także że przy jej celi było głośno... a poza tym, to nic... cholera...

Spogląda ona na śnieżący się monitor... tam będą odpowiadać...? Tam będą... wyjaśniać wszystko...? Chyba tak...

Nie podoba jej się to... bardzo jej się to podoba. Niestety, nie ma innej opcji, co do tego, co może zrobić ktokolwiek. Muszą znieść to, co ich obecnie czeka.

Jakkolwiek.

I rzeczywiście, niedługo potem, całe piętnaście osób zebrało się pod migającym ekranem... zebrali tyle informacji, ile sądzili, iż mogli... dalej ta sytuacja wydaje się jakby odrealniona dla pewnych osób, jednakże nikt już nie ma siły kwestionować tego, co się dzieje, chcąc jedynie mieć trochę spokoju.

Ale, czy w takim miejscu, spokój jest jakkolwiek możliwy do osiągnięcia?

Zbierają się w półkole, dookoła ekranu. Nikt nie wie, czego teraz oczekiwać, ale nikt też nie spodziewa się czegoś normalnego. I rzeczywiście- ekran jeszcze przez chwilę śnieży się, dopóki nie pojawia się na nim logo więzienia. Gdy tylko widać je, to też da się usłyszeć głos... nieco inny od tego, jaki zazwyczaj słyszą:

— Witajcie, drodzy więźniowie...! Miło mi wreszcie do was przemawiać, wy moi słodcy, upośledzeni Beduini...! Nazywam się... a nie powiem, nie powiem...! RODO mamy...! Ale nie przeszkadzać mi będzie, jak będziecie nazywać mnie swoim władcą oraz mistrzem...! Hahaha! Ale na serio, zwijcie mnie Kreator, jak już tak bardzo chcecie.

Jego głos jest bardziej radosny niż poprzedni Głos, ale brzmi on elektronicznie, trochę piszcząco... jakby ktoś chciał ukryć swój prawdziwy głos. Lecz nie to przyciąga uwagę wszystkich- uwagę wszystkich przyciąga to, jak się do nich odzywa... i Kazimiera od razu czuje wewnątrz siebie rosnącą żenadę, gdy ma grymas na twarzy.

On tak na poważnie...?- zastanawia się Helen, czując podobną żenadę co weterynarz, choć po nim nie widać tego. Rozgląda się po innych osobach i widzi po nich, że nie tylko on tak myśli, zauważając grymasy, krzywienie się, czy przewracanie oczami. Marksmania za to jakby delikatnie marszczy brwi, coś zbyt dobrze znając taki sposób mówienia... nie mówiąc o tym, że też zna dobrze to imię... jednakże, to nie jest pora, by myśleć nad tym. Ma bardziej pilne sprawy, którymi musi się zająć.

— Ale, skoro te przyjemności mamy za sobą, to pokażcie, co udało wam się odnaleźć...! Nie oczekuję, iż wyciągniecie zaraz genialną odpowiedź na pytanie, co się wydarzyło, gdyż nie każdy może być obdarzony tak wielkim intelektem jaki ja mam...! Zatem, możecie sobie trochę pogadać i przedstawiać mi wszystko, co chcecie... jak już będziecie mieli pewną odpowiedź, to wtedy powiedzcie mi i zobaczymy, kto dożyje kolacji, a kto nie...!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top