Odc.2 Cz.2- Nieprzyjemna Noc

LadyMacabresca: Hej, gdzie właściwie podziała się Polishka? Miała tylko wyjść na pięć minut...

Vinier12: Ostatnio narzekała na Kreatora, więc nie zdziwiłbym się, jakby postanowiła zrobić sobie od wszystkiego przerwę...

Szopen_Fredziarz: Nie, pewnie dalej przeżywa Stone Ocean... trzeci batch obejrzała i chyba ma załamanie...

Vinnie: Powinnam ją zgwałcić za samo bycie fanem JoJo.

Szopen_Fredziarz: ...

Szopen_Fredziarz: *odsuwa się*

Aci: A może po prostu zgubiła się w łazience? Nigdy nie wiadomo...!

***

Pora obiadowa mija wszystkim, o dziwo spokojnie. Nikt teraz nikomu nie kradnie jedzenia i każdy mniej albo bardziej się najada. Możliwe, że jest tak, gdyż porcje obiadowe są już większe i prawdopodobnie daje to efekt placebo, że tym można się najeść lepiej niż śniadaniem. Wszyscy potem, ponownie rozchodzą się na swoje strony, prędko dostrzegając jedną rzecz- nie ma tutaj za bardzo, co robić. Nie ma żadnych rozrywek, czy zajęć... mają niby jakieś zeszyty oraz ołówki, jednak nie każdego to kręci... tylko część osób jest jakkolwiek zainteresowana korzystaniem z tego.

— Co widzisz?— pyta się Clockwork, pokazując Zero rysunek, który zrobiła lewą dłonią.

Białowłosa mruży oczy, wpatrując się mocno w rysunek od brązowowłosej. Są na nim niewyraźne kreski, które zapewne mają przedstawiać... coś, dla ciemnookiej... nie bardzo wie ona, co takiego mają pokazywać... po chwili namyślenia, dziewczyna-szkielet daje odpowiedź:

— Eee... Madoka Magica?

— Nie mam pojęcia, co to i nie, to nie to.— zaprzecza zielonooka i wkurza to białowłosą:

— Ugh... teraz ja rysuję, nie mogę wcale tych twoich bazgrołów ogarnąć...! Daj mi to...

I Zero bierze agresywnie notes oraz ołówek, by też agresywnie zacząć szkicować lewą dłonią. Jej dłoń wyraźnie trzęsie się z braku zdolności do kontroli lewej ręki. Nathalie tylko ogląda ją jednym okiem, drapiąc kącik swojego oka z zegarkiem. Siedzą one obie w celi Ouellette, zabijając jakkolwiek czas, poprzez robienie rysunków. Nie jest to też najciekawsze zajęcie świata, lecz lepsze to niż siedzenie i nic nie robienie.

— Dobra, teraz wysil wzrok, jaki ci pozostał...— oświadcza ciemnooka, pokazując swoje dzieło. Zielonooka aż musi się przybliżyć, by lepiej zobaczyć, co zostało narysowane... ma przez chwilę problem, aby jakkolwiek dostrzec to, co jest tam...  po paru sekundach patrzenia, prostuje się, dumnie też dając odpowiedź:

— To jest lemur!

— To szop pracz.— poprawia ją białowłosa, wyraźnie niezadowolona.— Serio, co ty masz ze wzrokiem? Szopy są puszyste i grubiutkie, a lemury wychudzone, jak jakaś anorektyczka po odwyku.

— Ta i żrą ze śmietników.— prycha brązowowłosa, naburmuszona wyraźnie.— Pieprzone szkodniki.

— Dla mnie są świetne, chodzą gdzie chcą i biorą co chcą, też wyglądając uroczo.— wyznaje białowłosa, a Clockwork nie może powstrzymać się od komentarza:

— Dlatego wyglądasz jak jeden z nich...!

— Szkielet! Wyglądam. Jak. Szkielet!— wścieka się na to Zero, co tyko wywołuje śmiech u jednookiej, która zaczyna słuchać tyrady współwięźniarki.— Czemu wszyscy nazywają mnie jakimś zwierzęciem...!? Jak kogoś zabijam, czasami komuś udało się uciec i zadzwonić do kogoś, to opisywano mnie, że wyglądam jak panda, jak lemur, jak szop...! Co jest nie tak z tymi ludźmi, ślepi są, czy co?!

I kopie ona swoje krzesło, tak mocno, iż przewraca się ono, by następnie wywrócić z gniewu swoje biurko na bok i zacząć kopać obydwa meble. Nathalie tylko to ogląda, wreszcie dostając jakiś emocji w tej całej budzie. Nawet cmoka z uznania, gdy Zero wyrzuca swoje krzesło z pokoju, z taką siłą, iż wypada ono nawet za barierkę balkonu, lądując prosto na podłodze stołówki. Nikogo nie trafiła, a była blisko, gdyż zaraz obok przechodził ksiądz. Wzdrygnął się mocno, gdy mebel upadł niedaleko niego. Ale prędko przestaje czuć uznanie, gdy musi zeskoczyć z łóżka, jak białowłosa kopie je z wściekłością, aż jedna sprężyna wypada.

Słysząc wściekłe wrzaski Zero oraz widząc jak krzesło upada blisko niego, zielonooki tylko robi na szybko znak krzyża, idąc w stronę zablokowanych korytarzy.

Już ktoś tam jest... a tą osobą, jest Dina. Piętnastolatka ponownie ogląda kraty, starając się jakkolwiek znaleźć sens w tym, co widzi. Nie jest to normalne więzienie, to jest pewne... ogląda ona korytarz za kratami, rozmyślając nad tym, co tam dalej musi być. Na pewno gdzieś tu muszą mieć skrzydło szpitalne, aby zajmować się zranionymi osobami... chociaż, czy ktokolwiek zarządzający tym miejscem nawet dbałby o to, by jakkolwiek żyli, skoro w każdej chwili mogą prosić o karę śmierci? Skoro nawet nikt nie zareagował na bójkę Jeff'a i Jane...? To miejsce zdecydowanie bardziej przypomina jakiś eksperyment społeczny niż więzienie. Co się stanie, jak wsadzisz kilkunastu groźnych przestępców razem i dasz im ograniczoną liczbę zasad? A może są oni przechowywani jako króliki doświadczalne dla rządu? Patrząc na abstrakcyjność wszystkiego, jest to też opcja.

Blondynka przygląda się kratom i widzi, że odstępy w nich są nawet dość spore... wystarczająco spore, by spróbować przejść dalej. Nic nie mówiono, że nie można przechodzić przez kraty... a przynajmniej, ona sobie tego nie przypomina. Klęka, by spróbować przejść przez odstępy przy podłodze- jest drobna oraz dość chuda, więc jakoś powinno jej się udać... niestety, nie idzie to po jej myśli. Jest zbyt szeroka w barkach, aby przecisnąć się... dlatego, postanawia inaczej się tym zająć. Postanawia spróbować od tyłu wejść... niestety, okazuje się, że barki dalej są problemem, gdyż prawie całe ciało jej ledwo przechodzi, jednakże dalej jest zbyt szeroka na przodzie.

— Em... czy jest potrzebna tutaj pomoc...?— ktoś podchodzi powoli do piętnastolatki ktoś... tym kimś jest Cornelius, który z dezorientacją obserwuje poczynania blondynki, wychodzącej z powrotem z krat.

— Nie trzeba, proszę księdza...!— zapewnia Judge Angels, stając prosto.— Po prostu... sprawdzałam tu wszystko...

Nie bardzo lubi ona księży... powinni oni jedynie dawać wolę swojego Pana, a jedynie dają swoją wolę, przekręcając wszystko, udając największych sędzi moralnych... chociaż nie są oni, de facto sędziami, wiele osób ich za takich uważa... i tego Dina nie lubi. Jednak, nie zamierza teraz przez to nie rozmawiać z przypadkowym klechą, który jak na razie, wydaje się być w porządku... oferuje pomoc, nie jest głośny... na razie, czarnooka nie widzi powodu, aby pozbyć się tego niewłaściwego sędzi...

Jeszcze.

— Nie obawiasz się, że będą z tego kłopoty...? Kto wie, co nasi... — Grek szuka przez chwilę właściwego słowa, samemu nie będąc pewien, czy powinien nazywać cokolwiek tutaj więziennym.— ... porywacze jeszcze wymyślą...

— Jeśli by mnie ukarali, a nie tą całą Jane i Jeff'a za bójkę, to do kitu jest to więzienie... całe ono jest jakieś takie niedokładnie zrobione...!— narzeka piętnastolatka, nadymając policzki, a La Vacchia jej potakuje:

— Prawda... byłem kiedyś w więzieniu i powiem ci, że to miejsce bardziej stara się udawać takowe, mając tylko ogólną wiedzę na ich temat... a nie mając bardzo ważnych szczegółów...

— Ksiądz był w więzieniu?— dziwi się czarnooka, otwierając szerzej swoje oczy. Czterdziestolatek wzrusza ramionami.

— Byłem, ale nie jako więzień. Przez jakiś czas byłem tam jako ksiądz dla więźniów, dając im możliwość połączenia się z Bogiem, przed ostatecznym spotkaniem z nim. Musiałem, wręcz na gwałt, zastąpić księdza, który nagle opuścił swoje stanowisko... jego imię chyba było Enrico...? Nie pamiętam już, było to wiele lat temu...

— Aaa, w taki sposób ojciec był...

— A ty byłaś w takowym, skoro jesteś w stanie zauważyć, co tutaj jest nie tak...?— odbija piłeczkę zielonooki, samemu wpatrując się w kraty... dotyka je dłońmi. Blondynka może dostrzec, że ksiądz na opuszkach palców ma plastry, na wszystkich... hm, ciekawe co sobie zrobił. I ona sama nieco się krzywi też, na to pytanie... ponieważ musi wspomnieć o swoim ojcu... aż czuje nieprzyjemny, gorzki smak w ustach.

— Cóż... kiedyś znałam pewnego sędziego, bardzo obeznanego w całym świecie prawa... szkoda tylko, iż nie był obeznany w moralności...

Brązowowłosy tylko na ro marszczy brwi, lecz nie odpowiada. Zamiast tego, postanawia odejść... pomodlić się, czy coś. Clark nie wie, co robią księża w międzyczasie, gdy nie robią mszy albo kazań.

Na pewno nie rozmyśla nad tym wiele osób- w tym Toby, Kate oraz Timothy, którzy rozwalili się w swoich osobnych celach, wyraźnie nudząc się. Kate coś skrobie w swoim zeszycie, Toby siedzi na swoim łóżku wpatrując się w ścianę, a Tim tylko leży sobie, wyraźnie powoli odpływając do snu. I w obecnej chwili, właśnie Masky jest najbardziej zadowolony- z lekkim uśmieszkiem na twarzy, leży sobie na swoim łóżku, czując się lżej niż zazwyczaj... ma wrażenie, jakby czekał na ten moment całe życie... na ten jeden moment, gdy może tak sobie na spokojnie leżeć, nie musząc myśleć, iż zaraz ktoś coś każe mu zrobić... o dziwo, czuje się obecnie bardziej wolny niż gdy był poza tym miejscem... tylko brakuje mu fajek.

Za to Hayes jest zdenerwowana. Nerwowo skrobie ołówkiem o kartkę... rysując jakieś kompletne bazgroły. Brak jej talentu artystycznego, więc wszystkie jej rysunki wyglądają jak patyczaki... widząc jedną z figur, jaką narysowała, zaciska usta i wyrywa kartkę, gniotąc ją i rzucając o ścianę, by kartka upadła na podłogę... na stos wielu innych, zgniecionych kulek papieru. Nie rozumie ona, co tutaj się dzieje i jej dłoń coraz bardziej agresywnie skrobie po kartce... próbowała ona zrozumieć, czy przypomnieć sobie, jak doszło do tego, iż są oni tutaj wszyscy... jednak, nie potrafi przypomnieć sobie nic, czy poukładać sobie tego sensownie... dlatego, skrobie agresywnie, chcąc wyładować frustrację.

Za to Rogers czuje, jakby miał jakieś przeciążenie systemu. Siedzi, dalej wpatrując się w ścianę... sam nie wie, czy brakuje mu czegoś do roboty, czy jest już za dużo dziwności dla niego... poszedłby zdenerwować Tima, ale nie czuje się na siłach... by pogadał o całej sytuacji z Kate, lecz też nie czuje, jakby mógł ruszyć się... nie czuje się w żaden sposób na siłach... a nic nie zrobił dzisiaj, tak naprawdę... uśmiecha się cierpko wewnątrz siebie, dobrze znając ten stan... przejdzie mu, tylko musi poczekać... dlatego, dalej, bez żadnej ekspresji na swojej twarzy, siedzi i wpatruje się w ścianę... pewnie dla innych wygląda to dość... dziwnie. I tak dobrze, że znowu sobie dłoni nie gryzie.

Jest obecnie tak nudno, że nikt nic nie robi... nie ma tutaj, właściwie, co robić. Dość nudno jest. I przez to, sama pora kolacji wręcz przybliża się w ślimaczym tempie... mimo to, pewne osoby już wcześniej idą na stołówkę- w tym, sama Agnes, która powoli kroczy w stronę schodów, oparta o swoje kule. Musi uważać podczas schodzenia na dół, by przejść z kulami... niestety, nie bardzo może to zrobić- a to dlatego, ponieważ na dół również idzie Jeff, popychając kobietę na bok, gdy wchodzi na schody. Przez to, białowłosa traci równowagę i już upada na schody... a raczej, upadłaby już po schodach na dół, gdyby ktoś jej nie złapał.

A tą osobą jest Marksmania, która dostrzegła upadającą kobietę i postanowiła jej pomóc... chwyta jej nadgarstek, by pociągnąć niepełnosprawną w swoją stronę... kule niebieskookiej upadają po schodach, gdy Rosenberg chwyta barierkę, opierając się o nią, już bez pomocy Emily, która sprawdza jej stan:

— Wszystko w porządku...?

Chociaż zadaje dość zmartwione pytanie, to nie słychać po dziewczynie, aby była zmartwiona, czy przejęta... ba, po jej obojętnej minie nie widać, aby jakkolwiek była zainteresowana czymkolwiek, czy zamyślona... po prostu... jest. I to sprawia, że Agnes automatycznie nie chce być blisko niej... coś nie podoba jej się ta dziewczyna... dlatego, sama zachowuje dystans.

— Tak, tak, w porządku... dziękuję za pomoc... — zapewnia Agnes, lustrując uważnie Blake od góry do dołu... nie wygląda ona na płatnego zabójcę... ba, nie wygląda na zabójcę wcale... ale, pozory zawsze mogą mylić. Dlatego, Agnes chce jak najszybciej odejść.— Już sobie dalej pora...

— Jo, chyba zgubiłaś to.

Brązowowłosa i białowłosa patrzą na kolejną z kobiet, która podniosła kule Rosenberg, by podać je niepełnosprawnej- a jest to Kazimiera, która musiała być świadkiem zdarzenia i uznała, że pomoże... co nie znaczy, że też z nią się Agnes zamierza zapoznawać. Bierze ona swoje kule, dalej zachowując uprzejmy ton:

— Dzięki.

I od razu idzie na dół, już dłużej nie zwracając uwagi na obie kobiety... chociaż... widzi, jak ta cała Zero i Clockwork idą również na dół... te dwie to są kłopotliwe osoby... podobnie, ten cały Bloody Painter zmierza na dół, a kobieta również widziała, jak ten dzieciak potrafi szaleć... podobnie, Woods... dlatego, postanawia nieco zmienić taktykę.

— A idziecie na kolację...? Nim te dziwne dziewczyny zabiorą wszystko...

W grupie, będzie pewniej... nikt nie będzie chciał aż tak bardzo naskoczyć na nie... i też Agnes, w razie co, będzie mogła osłonić się innymi ludźmi. Musi choć trochę skorzystać z tego, że inni chcą być wobec niej mili i jej pomagać.

— Ta, już jeden stolik mam zajęty... tak jakby.— przyznaje Oleander, patrząc po stołówce i widząc jak Elska już siedzi przy jednym ze stolików... na razie, trzyma się z nim oraz Nickiem... lecz, kto wie, może uda się poszerzyć tą ich drobną grupę...? Może by powiększyli ją i siłą wymusili na innych posłuszeństwo? Szczególnie, na Nathalie oraz Zero...

Jednakże, do tego trzeba pewnej grupy, a takowej jeszcze trzydziestolatka nie ma. Lecz, idzie z niepełnosprawną do stolika, jednak Emily zostaje z tyłu... nie jest ona wciąż zainteresowana w tworzeniu tutaj relacji... dlatego, idzie sama na stołówkę, omijając każdą napotkaną osobę na swojej drodze.

—O, cześć Kazia...! Jak widzę, kumpelę przyprowadziłaś.— wita się z kobietami Ruth, gdy widzi jak te podchodzą do stolika.— Niestety, ale na Nicka musisz poczekać... on jest zbyt leniwy, by od razu ruszyć swój zadek na kolację...

— Cóż, jego strata, skoro nie chce zapewnić sobie jedzenia... — stwierdza Agnes, siadając przy stoliku, a zaraz obok niej siada też Kazimiera. Po chwili, sobie coś białowłosa przypomina.— A to nie wasza dwójka również ma czyste akta...?

— Prawda, my jesteśmy czyści.— zgadza się Elska, uśmiechając się szeroko.— Jak rozumiem, na ciebie też nic nie znaleźli...?

— Nie zrobiłam nic złego w życiu, więc nie mają czego szukać.— mówi, z pewnością siebie, Rosenberg i Polka jej potakuje:

— Właśnie, na cholerę nas tu trzymają...? Powinni naszą trójkę wypuścić...

— A ksiądz?— przypomina jej niebieskooki, na co szarooka zaraz odpowiada:

— A on tu może zostać, księża to złodzieje. Gdybyś ty widział, co w moim kraju robią...

— A niby Polska to taki katolicki kraj... — prycha Agnes, słysząc to.— I nie jest to trochę za ostre traktowanie...?

— Nie.

— Huh, zaczynam wątpić, czy aby na pewno jesteś taka niewinna...— oznajmia Elska, marszcząc swoje brwi.

— Heeelen, ile zamierzasz mnie ignorować...?— męczy niebieskookiego Dina, gdy siedzą po innej stronie stołówki.

Nastolatek tylko siedzi, nie zwracając na nią uwagi... dalej jest zły na nią, dlatego jej nie odpowiada... a ta dalej go męczy, siedząc naprzeciw niego:

— No weź, nie gniewaj się... nie pamiętasz, jak po twojej ucieczce wspólnie nawialiśmy do Florydy...? Albo jak razem zabiliśmy tamtego policjanta...? Naprawdę teraz będziesz odrzucał to wszystko, bo mieliśmy drobną sprzeczkę...? Ej, dokąd idziesz...?

Gdy wszyscy zmierzają na kolację, Nick robi coś innego- chodzi po pokojach wszystkich. Robi to bardzo cicho, cały czas upewniając się, czy ktoś nie dostrzega tego... może i jest w więzieniu, ale stare zwyczaje tak łatwo nie znikają. Sprawdza, co każdy ma w swoim pokoju interesującego... kto wie, jakie informacje mogą przydać mu się.

Jak na razie, w pokoju Elski odkrył leki nasenne, w pokoju Masky'ego leki na padaczkę, u księdza jakieś plastry, również odnalazł jakiś krem u Jane i Jeff'a... nie mówiąc o tych wszystkich aktach, które odnalazł, dokładnie opisujące zbrodnie wszystkich... nie u wszystkich je odnalazł, gdyż niektórzy je zniszczyli, lecz i tak... Vanill dowiedział się sporo o wielu osobach... hm... a może zostawić to wszystko w jakimś łatwo dostępnym miejscu, by inni widzieli to...? Brzmi to dla niego jak świetny pomysł...!

Dla pewności, postanawia on jeszcze raz przejść się po wszystkich pokojach... wchodzi do pokoju Helena, by się ponownie tam rozejrzeć... ma on tutaj wszędzie te swoje rysunki... czy są one dobre, czy nie, to białowłosy nie wie, krytykiem sztuki nie jest... jednakże, nie one go interesują... szuka czegoś bardziej ciekawego... czegokolwiek, co by było interesujące...

— A co ty, do cholery, robisz...?!

Cholera, ktoś wykrył go... białooki odwraca się, robiąc grymas irytacji, by zobaczyć, kto go nakrył... i jest to sam właściciel pokoju, Helen. Czarnowłosy zaciska zęby z wściekłości, widząc jak bezczelnie się panoszy Nick... który tylko wzrusza ramionami.

— Chodzę sobie, nie mogę?— odpowiada, na luzie, białowłosy. Ale, nastolatek już tak samo wyluzowany nie jest:

— Wynocha. Już!

I czarnowłosy wskazuje na drzwi, przy tym zaciskając usta, wyglądając na tak zaciętego, że Nick wątpi, aby był on w stanie raz jeszcze otworzyć usta. Złodziej tylko przewraca oczami, idąc w stronę wyjścia.

— Niech będzie... ale nie musisz się tak spinać ziomek, tych twoich kiepskich rysunków nawet nie tknąłem...

Ze stołówki, zaraz wszyscy mogą usłyszeć wrzask boleści Vanilla, a następnie zobaczyć jak zostaje pchnięty na barierkę od balkonu. Białowłosy uderza o nią mocno, aby następnie zostać uderzonym w twarz z pięści. Niebieskooki tłucze go tak jeszcze przez chwilę, co oglądając wszyscy z dołu, nie zwracając nawet uwagi na to, że już jest kolacja... wszyscy tylko oglądają ten pokaz przemocy.

— Łoooo! To jest dopiero akcja...!— woła Jeff, klaskając na tą prezentację i gwiżdżąc.— Dawaj, koleś! Zabij go!

— Nie powinien ktoś zareagować...?— zauważa Jane, rozglądając się po wszystkich, jednakże Smiley jej obojętnie wszystko prostuje:

— Nie ma co się wtrącać, to zwykła strata czasu... patrz, ta smarkula i tak tam biegnie, więc nie ma co się przejmować...

Vanill nie zamierza długo znosić uderzeń- kolejnego unika, odsuwając się na bok. Chwyta on włosy malarza i uderza jego głowę o metalową barierkę, kilkukrotnie. Na to, da się usłyszeć okrzyki radości od całej widowni na dole, zachęcające do dalszej przemocy. Jednakże, nie każdemu obecny widok się podoba- Dina dobiega wreszcie na górę. Chciała zatrzymać wcześniej Otisa, ale teraz musi go ocalić. Ściąga swoją bluzę i z rozpędu skacze na złodzieja. Obydwoje upadają na podłogę, z czego szybciej zbiera się sama blondynka- przydusza swoją bluzą białookiego, poprzez przyciskanie jej do jego twarzy. Helen w tym czasie, upada na podłogę, mając mając ranę na czole, z której leci krew... złodziej jest w stanie zepchnąć z siebie Judge Angels, by samemu wstać i wziąć głębsze wdechy. Nim zdąży w pełni się jakkolwiek pozbierać, ponownie jest zaatakowany i Nick musi się bronić przed dwójką napastników.

Ta bójka zaczyna wręcz reakcję łańcuchową- Zero ma szeroko otwarte oczy, oddychając wręcz szybciej. Patrzy po wszystkich i jej spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem Marksmanii. I od razu białowłosa wie, co chce zrobić.

— Jak już mają się bić, to będą się wszyscy bić.— oświadcza ciemnooka i od razu napiera w stronę brązowowłosej, nie słuchając przy tym ostrzeżenia od Nathalie:

— Zero, nawet nie myśl o tym!

Zanim ktokolwiek się obejrzy, zaczynają się masowe walki- Zero podbiega do Blake, aby spróbować ją uderzyć. Niebieskooka unika tego, odskakując na bok, ale białowłosa dalej próbuje ją zaatakować, nawet biorąc krzesło i chcąc nim uderzyć płatną zabójczynię.

W innym kącie sali, Jeff chwyta krzesło, aby uderzyć nim Jane, której nie udaje się tego uniknąć. Upada ona i odczołguje się w porę, zanim ponownie zostaje uderzona i chowa się pod stolikiem, skąd chwyta kostkę czarnowłosego, przewracając go. Obydwoje zaczynają szarpać się na podłodze, wymieniając się ciosami. Ogląda to Toby, który przez chwilę stoi, mając drgawki, by prędko zebrać się w sobie.

— Hell yeah! Totalne bezprawie...!— wydziera się, aby zaraz samemu zacząć jakąś walkę- biegnie w stronę stolika Elski, Kazimiery oraz Agnes. Ci pierwsi prędko odskakują na bok, aby uniknąć brązowookiego, lecz kobieta z jedną nogą nie ma na to czasu. Roger wskakuje na stolik, by kopnąć kobietę w klatkę piersiową, przez co ta upada na podłogę. Nim jeszcze brązowowłosy skoczy na nią, niepełnosprawna prędko chowa się pod stolikiem.

Oleander nie ma zamiaru pozwolić, by jakiś dzieciak ot tak się panoszył, zatem chwyta krzesło i rzuca nim w Toby'ego. Turetyk jednak nie reaguje na to- zupełnie, jakby nie poczuł uderzenia. Zamiast tego, odwraca się w stronę weterynarz, która prędko rozumie, iż chyba przeliczyła się. Odwraca się, by zacząć uciekać przed oszalałym chłopakiem, nacierającym na nią z krzesłem. Elska tylko chowa się pod stół z Agnes, oglądając jak wszystko się rozgrywa. Nie tylko oni się chowają- Kate oraz Tim wchodzą do jednego ze schowków, by tam się ukryć i przez lekko uchylone drzwi patrzą, jak chaos się powiększa.

— Szybko wszystko poszło do diabła...— komentuje Masky, widząc jak Toby przewraca się o jeden ze stolików.

— No nie mów.— syczy na niego Hayes, prędko zamykając z nim drzwi od schowka, by nie dostać krzesłem rzuconym w ich stronę.

— Przestańcie! Wszyscy...! To nie pomaga naszej sytuacji...!— Cornelius, który obecnie stoi na jednym ze stolików, jako jedyny próbuje opanować chaos, chcąc nawołać innych do zaprzestania przemocy. Ale jego słowa do nikogo nie docierają, dlatego, postanawia zamiast tego przejść w czyny- widząc, jak Emily ciągle musi unikać ataków od Zero, postanawia spróbować uspokoić białowłosą, dlatego podbiega do walczących.— Natychmiast przesta... ugh!

Clockwork uznała, że ksiądz chce też walczyć, więc uderzyła go od tyłu krzesłem. Gdy Grek zbiera się do siebie, odwracając się, to prawie ponownie zostaje uderzony w twarz, ale udaje mu się chwycić krzesło i wyrwać je z rąk jednookiej. Odrzuca je, ale Nathalie dalej nie zamierza dać mu spokoju, wyskakując do niego z pięściami. Prawie każdy na niego naskakuje i bije go- Toby próbuje udusić Kazimierę, która wbija mu ołówek w policzek, ale nic to nie daje; Cornelius rzucający Nathalie na ziemię, mając na twarzy zadrapania od jej paznokci; Nick leżący na podłodze, kopany przez Dinę i Helena; Smiley chodzący blisko ściany, biorący sobie kilka paczek jedzenia, chcący je zabrać do swojego pokoju; Elska i Agnes dalej ukrywający się pod stolikiem, gdzie Agnes jest przerażona, a Ruth uśmiecha się szeroko, widząc wszechobecną przemoc; Marksmania wykręcająca lewą rękę Zero, a ciemnooka chcąca jeszcze jej wyszarpać oczy; Jane siedząca na Jeffie, próbując wyrwać mu jego włosy i Jeff starający się ją jeszcze uderzyć; Masky i Chaser siedzący w schowku, oddzieleni od tego całego chaosu.

Nie wiadomo, do jak wielkiego rozlewu krwi by mogło dojść, gdyby ktoś nie postanowił wreszcie zareagować. A są to, najwyraźniej sami szefowie całego przybytku, ponieważ po całej placówce rozlega się przeraźliwy dźwięk syren- przeszywają one uszy wszystkich, wysokim piskiem, na co każda osoba krzywi się z bólu, prócz Toby'ego. Szatyn może oglądać, jak każda osoba upada na ziemię i zwija się z bólu, przestając robić to, co robiła. Zostawia na chwilę samą Kazimierę, która również zwija się z bólu na podłodze... syreny są tak głośne, że nie słyszy on nawet jak wszyscy krzycząc albo jęczą z boleści. Wstając z kobiety, widzi jak ze schowka wręcz wypada Kate, a zaraz za nią Tim. Z dezorientacją, ogląda wszystkich, dopóki syreny nie cichną i Głos nie odzywa się do nich:

— Taki chaos nie jest dozwolony, ani pochwalany. Dzisiaj wasz czas wolny zostaje zmniejszony. Wszyscy mają natychmiast mają iść do swoich celi. Koniec pory kolacji. W waszych celach będą środki, byście zajęli się swoimi zranieniami.

I pozostałe paczki z jedzeniem zostają z powrotem wsunięte i światła zmieniają się na czerwone, co nie pomaga ogłuszonym więźniom... wszyscy leżą i dopiero po kolejnej krótkiej syrenie, wszyscy wstają i idą do swoich celi, dość powolnie... jednakże, emocje dalej nie opadają.

— Myślisz, że skończyliśmy, gówniarzu?! Jeszcze cię zabiję, dzieciaku! Zabiję!— krzyczy Kazimiera, chcąc już się rzucić ponownie na Rogersa, ale powstrzymuje ją od tego ksiądz, chwytając jej bluzę i odciągając od chłopaka.— A ty mnie zostaw...!

— Już starczy przemocy nam wszystkim... — oświadcza zielonooki, gdy po jego twarzy spływa krew.

— To jeszcze nie koniec, Arkensaw...! Wykończę cię kiedyś...!— woła Jeff do Jane, mając podbite oko, gdzie kobieta ma rozciętą wargę i tylko prycha na na to.

— Jeszcze dorwę tę Emily... nieźle się ona bije...!— ekscytuje się Zero, a Clockwork tylko krzywi się, słysząc to. Zaczyna wątpić, by zaprzyjaźnienie się z Zero było dobrym pomysłem... 

Vanill ledwo się podnosi z podłogi, gdy Judge Angels zabiera Otisa z dala od niego... cholera, dobrze że pomyślał, by wcześniej schować wszystkie dokumenty u siebie... jakby dostał teraz baty, mając je ze sobą, to by wszystko stracił... ale, źle nie jest... tylko, jakoś musi dotrzeć do swojej celi...

Kazimiera wchodzi do swojej celi, gdzie widzi na biurku drobną butelkę... po sprawdzeniu jej, okazuje się, że to maść na obicia... robi grymas obrzydzenia, myśląc o tym, jak ten bachor naskoczył na nią... nie spodziewała się, że nie będzie reagował na ból... gdyby nie to, by pewnie nawet zabiła go tam, byleby pokazać mu, że nie ma zamiaru tolerować jego zachowania... hm... jak widać, dzieciak nie tylko jest jakiś chory psychicznie, ale też fizycznie... warte zapamiętania. Smaruje swoje obicia na ciele, a światła w całym więzieniu gasną... powoli, wszystko ginie w mroku... oczywiście, nie każdy się tym przejmuje- niektóre osoby mogą zobaczyć, jak Nick wychodzi ze swojej celi, schodząc na dół... nie wiadomo, po co. Też wracając dość prędko, jakby nigdy nic... akurat, gdy całkowita ciemność zapada.

Gdy jest już ciemno, szarooka postanawia spróbować zasnąć... skoro już i tak nic nie widać, to nie ma co lepszego robić... wiele innych osób, myśli podobnie do niej... po takim dniu wrażeń, trzeba odpocząć... Oleander leży na swoim łóżku, starając się uspokoić, po dzisiejszym dniu... dopiero pierwszy dzień tutaj i już wszyscy poszaleli... dalej będzie tylko gorzej... przynajmniej teraz wiadomo, że reagują na jakiś chaos tutaj, co i tak nie poprawia sytuacji, ponieważ reakcja pojawiła się dopiero po tak sporym zamieszaniu...

Niestety, nie jest to wszystkim dane- da się usłyszeć jak po całym więzieniu rozchodzą się trzaski, uderzenia... nikt nic nie widzi, zatem nie bardzo wiadomo, kto co robi... ale, że ochrona nie reaguje, to nikogo nie obchodzi to. Nikt nie ma zamiaru się wychylać ze swojej celi, aby zobaczyć, co się dzieje i nikt tak nawet nie robi, nawet gdyby chciano coś zrobić, to zegary dają tak kiepskie światło, że nic nie możne. Są jedynie zirytowani, że jest głośno, nie zdając sobie nawet sprawy, że obecnie ktoś cieszy się z obecnych wydarzeń...

***

Kreator: Hoho...! Przemoc! Wszyscy kochają przemoc!

MrD108: O, Kreator, kiedy ty się tu pojawiłeś?

Kreator: A już tego nie musisz wiedzieć, kochany...! O nie, nie, nie, nie musisz...!

LadyMacabresca: Wiesz, gdzie jest Polishka? Zniknęła nam.

Kreator: A po co mi to wiedzieć?! By przyjść do niej, aby znowu darła się, że nie robię mojej pracy...?! Chyba was pogięło...!

Aci: Spokojnie, żyłka ci wychodzi...

Kreator: Chciałbyś, by mi żyłka wyszła, wtedy wszyscy byście doszli z zachwytu...!

LadyMacebresca: Znaczy, wszyscy lubią oglądać krew...

Szopen_Fredziarz: No, w sumie...

Kreator: Ha! Mówiłem! Wszyscy kochają przemoc...!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top