Odc.2 Cz.1- Pierwszy Dzień

Kreator: Dzień dobry, w kolejnym odcinku Killing Show! Już drugim, podzielonym na dwie części, ponieważ tak...!

Kreator: I jest dzisiaj pierwszy oficjalny dzień naszych kruszynek w ich nowym domku...! Jak sobie tam poradzą? Od razu rzucą sobie do gardeł? Mam nadzieję, że tak...! Krew jest zajebista, fajnie się robi z jej pluszaki...!

Jason the Toy Maker: To nie ma sensu...! Nie można tak ro...

Kreator: Zapraszamy do oglądania, bo nikt nam nie przerywa...!

Jason the Toy Maker: Ej, ja coś mó...!

***

W całym więzieniu jest cicho... zupełnie cicho. Nie da się usłyszeć czegokolwiek, czy kogokolwiek. Wszyscy więźniowie, mimo niechęci i rozkojarzenia, poszli w nocy spać, a przynajmniej spróbowali. I tak, każda osoba śpi... prócz paru specyficznych osób, które mają swoje własne sprawy...

A budzi się Jane, z lekkim jękiem bólu... to przez oparzenia... zapomniała o nałożeniu żelu i przez to jest obalała... Siada ona łóżku, przecierając swoje oczy. Spogląda na kraty od swojego pokoju i od razu zakrywa się cała kołdrą. Kraty łatwo pokazują całe wnętrze celi... w tym ją. Musi być ostrożna, aby nikt nie zobaczył jej skóry... spogląda w górę, na zegar. Jest za dwadzieścia szósta... wstaje ona ze swojego łóżka, by spojrzeć na resztę budynku- już nie ma egipskich ciemności jak wcześniej. Są, połowicznie, zapalone światła oraz światła z okien, które dają półmrok... ledwo da się zobaczyć cokolwiek, ale przynajmniej się da.

Czarnowłosa jednak decyduje się wyjść z celi, aby umyć się przed resztą osób... kraty nie są tak blisko siebie przeciśnie się... prysznice są już otwarte i limit czasu jej się nie skończy... i będzie mogła też może w spokoju nałożyć na blizny swój krem...

Kiedy ona wychodzi po cichu z celi, inna osoba zdążyła już wstać i wymyśliła inny sposób na umycie się- Doktor Smiley wstał wcześnie, aby obmyć się, przy pomocy swojej umywalki, w celi. Dla większej prywatności, przy pomocy sznurówek i prześcieradła, udało mu się zasłonić część krat, chowając go od oczu innych. Obecnie, w miarę orzeźwiony, myje w tym półmroku zęby; nie może ryzykować tego, że ktoś zobaczy jego twarz całkiem... to tylko rezerwowane jest dla pacjentów doktorka.

Jeszcze jest osoba, która nie śpi wcale. A jest to Kate... leży ona na boku, rozmyślając nad całą tą sytuacją. Jest ona osobą, która widziała niemożliwe... ba, pracuje dla istoty, której istnienie jest niemożliwe... jednak nie wierzy w całą tą sytuację... jak Operator mógł pozwolić na to...? Trudno też jej przyjąć do wiadomości, że jej szef specjalnie ich tu wysłał, by się ich pozbyć... prędzej samodzielnie by ich zabił... zatem, jakie jest drugie dno tego wszystkiego? Czy jest jakieś drugie dno...? Chciałaby ona chociaż rozumieć swoją pozycję, nawet jeśli przegraną.

Wreszcie, rozlegają się głośne dzwony, budzące wszystkich, w punkt szósta. Jane prędko kończy kremować się, a Kate wstaje z łóżka, gdy drzwi od celi otwierają się, a światła zapalają... potrzebuje chwili, by jej oczy się do tego przyzwyczaiły, aż ją głową boli.

— Dzień dobry! Życzę wam miłego dnia!

— A wsadź se to w dupę.— syczy Zero, obracając się na drugi bok, obudzona chamsko ze snu.

I nie tylko ona. Większość osób również została obudzona nagle, w tym Kazimiera. Weterynarz otwiera nagle oczy, zdezorientowana swoim położeniem... póki nie przypomina sobie, gdzie jest... na to, tylko stęka ze wstrętem.

Wstając ospale, krzywi się na bałagan, jaki zrobiła wczoraj... wstaje, aby posprzątać po sobie. Kiedy ona wstaje, na parterze otwiera się pewne okienko- okienko to wysuwa szesnaście paczek z dzisiejszym śniadaniem. Okienko, za paczkami, zamyka się, jak i ze ścian wysuwają się kosze na śmieci. Wszystko gotowe na początek dnia.

Każdy, w miarę własnych możliwości, wstaje i ogarnia się, by jakkolwiek wyjść z celi. Pierwszy wychodzi Elska, z ręcznikiem, mydłem i szamponem, wyraźnie nie przejmujący się tym, że inni go zobaczą. O dziwo, w ślad idzie za nim Nick oraz Jeff- kolejni, którzy nie dbają o to, że ktokolwiek ich zobaczy.

Poza nimi, z pokoju wychodzi również Clockwork- brązowowłosa, ze świecącym zielonym okiem, chce szybko wziąć sobie śniadanie... jak i chce wziąć śniadanie dla Zero. Jak już się trzymają razem, to razem... patrzy ona na to, co serwują tutaj- dwa kawałki suchego chleba, jabłko, butelka wody, łyżeczka margaryny i suche płatki śniadaniowe. Opłakane to... żarcie jak w psychiatryku... na tym, zielonooka się nie wyżywi...

— Wstawaj, śpiąca królewno! Bo przegapisz śniadanie...!— woła Masky, przechodząc obok celi Toby'ego i uderzając o kraty.

Szatyn siada nagle, dostając drgawki na lewej ręce.

— A s-s-s-spadaj, pieprzony zboku!— mówi Rogers, uśmiechając się wrednie.— Ładnie to, to, to, to tak patrzeć jak inni śpią?

— Ty byś chciał, aby ktokolwiek chciał na ciebie patrzyć.

— Czemu ja dalej się z wami zadaję...?— nie rozumie Hayes, wzdychając ciężko.

Wszyscy schodzą na śniadanie, biorąc sobie po jeden zestaw... ale, kiedy Emily schodzi na dół, widzi, że ostatni zestaw, przeznaczony zapewne dla niej, zostaje zabrany... przez Zero, która skończyła swój zestaw z Nathalie. Niebieskooka tylko wzrusza ramionami, idąc za biało-czarną dziewczyną. Obie kobiety siedzą pod ścianą, w jednym z kątów, więc próba zaczajenia się i zabrania jedzenia nie wchodzi w grę. Musi jakoś zabrać je... w inny sposób.

— Nie sądzę, by to było twoje.— odzywa się Marksmania, w żaden sposób nie zmieniając swojego tonu, dalej mając ten... obojętny, cichy głos... bez żadnych emocji... bez gniewu, czy irytacji...

Tylko obojętność.

Białowłosej nie podoba się ten ton... przypomina jej za bardzo o pewnej osobie... dlatego, marszczy brwi, w grymasie kpiny.

— I? Kto pierwszy, ten lepszy.— odpowiada jej Zero, ostentacyjnie otwierając paczkę.— Trzeba było wcześniej się ruszyć.

— Zresztą, zasady nie zakazują nawet tego.— przypomina jej panna Ouellette, uśmiechając się drwiąco.

Obie, aby dopiec dziewiętnastolatce, otwierają jej paczkę i wybierają z niej rzeczy. Są gotowe na ewentualną walkę... chętnie zobaczą, co ta cała "Marksmania" ma w zanadrzu, że tu trafiła... coś mocnego, skoro jest niby zabójczynią na zlecenie. Zero aż oczy się rozszerzają, gdy myśli o walce... jakoś wyładuje swoją frustrację. Emily przygląda im się, wyraźnie główkując nad tym, co zrobić teraz... zanim podejmie decyzję, podchodzi do niej ksiądz, z własną paczką.

— Możemy się podzielić, moje dziecko.— proponuje zielonooki, odsuwając zabójczynię na bok, z dala od ciemnookiej i Nathalie. Blake rzuca im ukradkiem spojrzenie, widząc jak te śmieją się z niej oraz proboszcza... nie obchodzi jej to, kiedy siada z czterdziestolatkiem.— Może nie ma wiele... ale dla dwóch osób wystarczy.

— Nie musisz mi się odpłacać za wczoraj.— przypomina mężczyźnie niebieskooka, na co La Vacchia zaprzecza:

— Nie odpłacam się za nic. Zwyczajnie wykonuję mój obowiązek względem Pana, by pomagać innym. To, że nie jestem w Bostonie, nie znaczy, iż jestem zwolniony z mojej służby. Każdemu tutaj będę tak pomagać, jak trzeba.

— Ojciec wierzy, że trzymanie się tutaj słowa Bożego pomoże?— chce wiedzieć Marksmania, nie wydając się ciekawską... odkąd tylko Cornelius ją zobaczył, ta nie wydaje się pokazywać żadnych emocji. To dziwne...

— Ja nie wierzę w to. Ja wiem to.— z powagą wyznaje brązowowłosy, jakby właśnie dawał kazanie.— Jeśli zostawiłbym wszystkie moje wartości oraz moją wiarę w Bostonie, to wiem, iż moje zmysły by się stępiły, a w moim umyśle nastąpił chaos. Pamiętając, jaki cel został wyznaczony w moim życiu, mogę utrzymać moją jasność umysłu... mogę utrzymać ją, dopóki nie powrócę tam, gdzie jest moje miejsce... a po drodze, zamierzam wspomagać każdą duszę, która tu jest, bez względu na to, jakie grzechy niesie ona na swych plecach.

— A jak zamierzasz to zrobić, kiedy masz do czynienia z najcięższymi grzesznikami świata, jak ja, na przykład? Nie sądzę, by wiele osób podzielało twoje zdanie... — zauważa Blake, zjadając parę suchych płatków.

— Cóż, na początek musimy zadbać, aby sytuacja sprzed chwili nie powtórzyła się.— oświadcza proboszcz, zjadając jedną z kromek chleba.— Ale przede wszystkim, muszę bliżej zapoznać się z tym, jak życie przebiega tutaj oraz jak wszystko operuje. Wiedząc, w jakich dokładnie warunkach jestem, mogę działać. Jeśli czujesz potrzebę rozpoczęcia nowej drogi życiowej i ponownej akceptacji przykazań Pana, chętnie zapraszam do dołączenia.

Niebieskooka jednak nie odpowiada na to, tylko zjadając dalej śniadanie z księdzem... zielonooki dostrzega, iż dziewiętnastolatka jest jakby zamyślona, zatem nic nie mówi, tylko je, pozwala jej przemyśleć wszystko. Marksmania myśli nad tym... brzmi to, na swój sposób, niewinnie oraz tak prosto- zacząć na nowo, ponownie zaakceptować zasady, których kiedyś tak ostro się trzymała... których pragnie się trzymać... jednakże, nauczona doświadczeniem, nie wierzy, by miało to być jakkolwiek proste... dlatego, nic nie odpowiada, jedząc, nie widząc dla siebie nadziei.

Śniadanie wszystkim upływa dość powoli, wiele osób jest dalej niespokojnych, przez wszystko, co się stało... tyle informacji naraz, tyle nagłych zmian przytłacza pewne osoby, które nie były gotowe w żaden sposób mentalny na coś takiego. Osoby, które mentalnie już i tak są osłabione.

— Mogliby chociaż oddać mi mój miecz... i tak nie jest on wystarczająco mocny, by cokolwiek tutaj przebić i uciec... — narzeka Dina, siedząc przy jednym ze stolików. Pora śniadaniowa już się skończyła i niektóre osoby wracają do swoich cel lub z braku laku zostają na stołówce. Blondynka smętnie siedzi przy stoliku, praktycznie rzecz biorąc leżąc na nim. Spogląda na drzwi od pryszniców.— Chociaż... może bym sobie otworzyła samodzielnie prysznice... bym mogła się umyć kiedy chcę, a nie kiedy mogę...! Już mój ojciec był mniejszym despotą...!

— To więzienie Dina. Może nie do końca... normalne, ale więzienie. Nie możesz oczekiwać, iż będą szanować nasze życzenia.— przypomina jej Helen, wpatrzony w swój zeszyt, szkicując coś na nim. Czarnooka robi grymas, podnosząc nieco głowę, by spojrzeć na swojego wychudziałego przyjaciela.— Nie mówiąc o tym, że byś pochlastała każdego tutaj, kto by chociażby za głośno oddychał.

— Ej! Nie jestem tak niesprawiedliwa...!— broni się piętnastolatka, prostując się na swoim siedzeniu.— Bym ostrzegła, przed pocięciem.

— O tym mówię właśnie... — wzdycha czarnowłosy, powracając do swojego szkicu. Judge Angels tylko przygląda się mu, przez chwilę, aby zaraz zabrać jego zeszyt i spojrzeć, co tam jest:

— A co ty rysujesz...? Ooo... czy to jest twoja mama...? Ma tak samo krzywe spojrzenie, co ty...!

— Oddaj mi to...!— niespodziewane uniesienie głosu przez Otisa zaskakuje każdego w bliskiej odległości, gdy blondynka tylko zeskakuje ze swojego miejsca, biegnąc po stołówce. Bloody Painter wstając, wręcz przewracając swoje krzesło i biegnąc za roześmianą czarnooką.— Oddaj mi to, nim wywrę ci wszystkie kudły z głowy i użyję ich do malowania twoją krwią...!

— Uuu, zdenerwowałam Helenkę...!— rzuca bezczelnie panna Clark, wskakując na jeden z pustych stolików i dalej przeglądając zeszyt Otisa, która podbiega do niej.— Hm... widzę sporo uśmieszków... roślinek... nawet całe to więzienie, cela, korytarze...! Oj, nie ma mnie? Myślałam, że lubisz mnie...!

— Lubić, to ja polubię ustawiać cię do twojego miejsca...!

I dalej ta dwójka się ściga, po całym miejscu. Z jednego, z balkonów, obserwuje ich ktoś... dokładniej, Agnes. Opiera się ona o barierkę, trzymając blisko siebie swoje kule. Patrząc na tych młodzików, jak biegają... prycha tylko. Kiedy jeszcze była w swojej szczytowej kondycji fizycznej, była znacznie szybsza niż ci, tak zwani, seryjni mordercy, osoby które jakimś cudem zdołały uciec z budynku psychiatrycznego... chyba budynku niskiej jakości, słabo chronionego. Innej możliwości, jak ten cały Helen zdołał uciec, nie widzi białowłosa. Wzrusza ramionami, przyglądając się reszcie więźniów- dostrzega Kazimierę, która bierze sobie dodatkowe rzeczy ze schowków, Nicka kręcącego się bezsensu jakby dookoła, tego księdza siedzącego samotnie przy jednym ze stolików... myśli nad tymi wszystkimi, którym również nie udowodniono żadnej zbrodni... czy mądrze, byłoby trzymać się z nimi...? Na pewno, jeśli są oni normalni, jej niepełnosprawność mogłaby zostać wykorzystana do manipulacji, by za pomocą sympatii oraz współczucia zmusić ich do współpracy... chociaż... nie jest pewna, co do tej pani weterynarz... dobrze wytrenowane oko, mogłoby jeszcze popsuć jej plany...

— Ech, za dużo myślenia, tylko głowa mnie od tego rozboli... — mówi do siebie Agnes, odchodząc od barierki, postanawiając wrócić do swojej celi na razie.

Pora śniadaniowa już minęła całkiem i wszyscy teraz oczekują obiadu, aby zobaczyć, co na tę okazję serwują... wśród tych osób jest Jeff, który odkrył, iż stalowe stoliki w pokoju mogą odbijać odbicie wszystkiego jak lustro, gdy są mokre. I tak, czarnowłosy przegląda swoje odbicie, uśmiechając się szeroko. Ach, jak zwykle... wygląda cudownie. Liu, jak zwykle, miał rację, gdy zapewniał brata po jego wypadku, iż dalej jest piękny... bo jest. Najpiękniejszy na świecie, jedyny w swoim rodzaju... ach, jak szkoda mu tych wszystkich ludzi, którzy nie mogą być jak on... którzy są prześladowani, którzy ranią się bo nie mogą być tacy wspaniali... wiele osób wygląda tu, jakby potrzebowało pomocy... pomocy od niego... może by im pomógł...? Zasady go nie powstrzymują...

— Och, ależ Jeff, spokojnie... nie możesz się narzucać, ot tak, innym... to tylko pogorszy ich stan, nie sądzisz...? Jeszcze będą chcieli zniszczyć moją pracę...!— opowiada ochrypniętym głosem czarnowłosy, poprawiając swoje włosy i dalej mówiąc do siebie.— Tak jak ci Liu mówił... na spokojnie, bez stresiku... wszystko się jakoś ułoży... ułoży się na pewno... musisz poczekać tylko Jeff... a pomożesz tutaj wszystkim... tylko od kogo zacząć...? Na pewno nie od Jane... o nie, nie, nie... z nią nie da się już nic zrobić... jej twarzy już nic nie upiększy, zupełnie nic... niefortunnie...

— Już zabiegów kosmetycznych nie potrzebuję od ciebie.— rzuca właśnie Jane, która przechodziła akurat obok celi czarnowłosego.— Wystarczająco twarz mi zniszczyłeś.

— Niestety, nie każdego da się upiększyć. Akurat ty byłaś na to zbyt oporna.— stwierdza Jeff, uśmiechając się kpiąco. Jego uśmiech wręcz wygląda nienaturalnie, jakby został dorysowany albo wycięty. Widok tego uśmiechu obrzydza dogłębnie Arkensaw, która wzdryga się na to.— I już nic nie da się poradzić... nie dam ci już rady pomóc, tej twarzy nie da się ocalić...

— Może spójrz na siebie uważniej, typie. Twoja twarz wygląda jak spalona pianka z ogniska.— prycha na niego zielonooka, co tylko irytuje chłopaka, który podchodzi bliżej.

— Wiesz co, zmieniam zdanie... chętnie spróbuję ci naprostować ryj!— wrzeszczy czarnowłosy, zwracając tym uwagę najbliższych osób. Nie może pozwolić, by ktokolwiek obrażał jego urodę...!

Nie ma w pobliżu nikogo, kto by chciał zatrzymać jakąkolwiek walkę, zatem Jeff jest w stanie wyładować swoją złość za wredne uwagi. Chwyta on ołówek, który ma na biurku, by natychmiast zaraz podbiec do Jane, chcąc jej wbić go w oko. Nim zdąży ją chwycić, odsuwa się ona i czarnowłosy prawie wypada przez barierkę. Jednakże, udaje mu się stanąć w ostatniej chwili przed nią. Prędko odwraca się w stronę dwudziestolatki, by zacząć wymachiwać przed nią ołówkiem- stara się ją zadrapać, jakby korzystał ze swojego noża. Czarnowłosa cały czas unika tego, cofając się i cofając, chociaż ołówek by niewiele jej zrobił. W pewnej chwili, przy kolejnym zamachnięciu się, Arkensaw chwyta nadgarstek dwudziestolatka, powstrzymując go od dalszego wymachiwania ołówkiem. Wykorzystuje ona również jego chwile nieuwagi i uderza go pięścią w twarz, puszczając go przy tym.

Jeff cofa się, upuszczając swój ołówek. Początkowo, wygląda na zszokowanego uderzeniem, oddychając ciężko. Ale, zanim się Jane obejrzy, zbiera się do siebie, rzucając się na nią, jak jakieś zwierzę. Chwyta ją w pasie, przewracając na podłogę, zaczynając miotać się z nią na niej. Udaje mu się górować nad kobietą i uderza on ją kilkakrotnie w twarz, robiąc na jej masce przy tym pęknięcia. I dzięki masce, jego uderzenia nie mają aż takiego impaktu na twarzy zielonookiej, która korzysta z tego, chwytając twarz przeciwnika i wbijając mu kciuki w oczy. Nie zrobiła tego mocno- wystarczyło to, by Woods wrzasnął z bólu, dzięki czemu zrzuca go Jane z siebie, popychając go. Bierze ona ołówek, który wcześniej wypadł i teraz to ona próbuje zadźgać nim mordercę. Osłania się on dłonią, chcąc złapać dłoń Jane i zabrać jej broń. Ponownie zaczynają się oni szamotać po podłodze, chcąc uzyskać przewagę nad przeciwnikiem, ku uciesze swojej małej widowni.

— Jak myślisz, zatrzymają ich?— rozmyśla głośno Masky, oglądając walkę ze swoją grupą. Dłonie mu się trzęsą i momentalnie, chce sięgnąć do kieszeni po papierosa... ale przypomina sobie, iż nie ma fajek ze sobą, dlatego cofa dłoń.— Czy dadzą im się pozabijać?

— Skoro do tej pory nie było żadnej reakcji, to nie sądzę, aby planowali coś zrobić.— uznaje Kate, ze znudzeniem też oglądając walkę. Jedyną osobą z ich grupy, która jakkolwiek interesuje się tym, co się dzieje, jest Toby, lustrujący walkę ze świecącymi wręcz oczami.

— O-o-o! Jeff na razie wy-wygrywa...! A... a trochę... liczyłem, że Ja...a dobra n... nie! Jane wygrywa!— komentuje Rogers, zacierając dłonie.— Ooo! Ch... chyba zaraz go ona zabije...! He... hehehehehehe!

I śmieje się on, nie mogąc przestać, ciągle ty śmiejąc się i śmiejąc, z krótkimi przerwami. Cała trójka siedzi przy schodach- Toby stoi przed nimi, Masky stoi opierając się o barierkę, a Hayes siedzi na szczycie schodów. Podczas gdy szatyna bawi cała bójka, to jego przyjaciele zaczynają rozmawiać na inne tematy... tematy, które zastanawiają ich, w różny sposób.

— Dostałaś jakiś znak od Operatora? Cokolwiek?— chce wiedzieć Tim, ponownie chcąc sięgnąć sobie po papierosa, lecz powstrzymując się.

— Nie, nic... normalnie, pewnie już by nas dręczył w snach albo wywoływał krwawienie z nosa... ale... nic się nie działo ze mną... a z tobą?— gdy jej towarzysz kręci głową na "nie", to czarnowłosa mocno przygryza wargę ze stresu.— Cholera... nie wiem, czy to dobrze, czy źle...

— Dla mnie tam dobrze. Przynajmniej, nie muszę oglądać tej ośmiornicy... i tutaj są lepsze nawet warunki niż z nim...!— stwierdza Wright, uśmiechając się cynicznie.— Ciepła woda, darmowe jedzenie, osobisty pokój... normalnie, hotel pięciogwiazdkowy...!

— Nie mów, że podoba ci się w więzieniu?— prycha brązowooka, robiąc przy tym grymas. A jej przyjaciel, wszystko jej prędko prostuje:

— A tobie nie? Wolałabyś wrócić do lasu?

Myśląc nad jego słowami, Chaser musi mu przyznać rację- w tym więzieniu, mają oni znacznie lepsze warunki niż u swojego szefa... normalnie, muszą walczyć o każdą spokojną noc oraz skrawek jedzenia, ale tutaj... mają wręcz wszystko na tacy... tylko muszą wytrzymać życie z innymi. Nie muszą nawet robić durnych zadań. Brzmi to jak wspaniała umowa.... jednak, Kate wie, iż musi tutaj być haczyk. Na pewno jest jakiś jeszcze haczyk, prócz tego, że odebrano im wolność... za to Masky ma to gdzieś. Nie obchodzi go to, jak tutaj się znalazł, ani co tu robi. Obchodzi go to, że nie ma tutaj Operatora... że tutaj, ironicznie, jest wolny, nie musząc się przejmować rozkazami od kogokolwiek.

Za to Toby ma jeszcze inną perspektywę. Słysząc rozmowę swoich przyjaciół, postanawia się w nią włączyć:

— Pfu, takie gadanie...! W... wiadomo, że O... operator przyjdzie jak mu się b... b... b... będzie chciało...! Bo na p... p... pewno nas stąd wyciągnie! Zobaczycie! Nie ma innej mo... możliwości! Ta! Ta! Ta! Ta! Cholera...

I brązowooki niekontrolowanie się drapie po policzku, gdy to mówi... jest święcie przekonany, że szef przyjdzie po niego oraz jego przyjaciół. Przecież jego moce są nie z tego świata, są niezmierzone... Operator mógłby, po prostu, samą obecnością pozabijać tych, którzy go tutaj uwięzili i wyciągnąć Toby'ego... chłopak chce w to wierzyć... nie chce nawet przyjąć pomysłu, iż jego szef specjalnie by oddał go do takiego miejsca albo porzucił... przecież jest jego ulubieńcem... prędzej porzuciłby Masky'ego lub Kate, lecz nie Toby'ego...

W akompaniamencie targaniny Jeff'a oraz Jane, zbliża się coraz bardziej pora obiadowa. Sama bójka kończy się, gdy Jeff spada ze schodów, lądując z hukiem na podłodze. Przez parę sekund, nie rusza się i Jane zastanawia się, czy dobijać go, czy nie... postanawia ona na razie zostawić Jeffa, by przypadkiem nie mieć jakiś konsekwencji przez to na głowie. Na spokojnie idzie do swojego pokoju, podrapana oraz zmęczona, kiedy czarnowłosy powoli zbiera się do siebie, po całej bójce... przysięgając jeszcze zemstę, tej szmacie Jane, czując jak gniew na nią roznosi się po jego ciele.

I jak równo wybija trzynasta, wychodzą kolejne pojemniki z posiłkami, już większe, ale też nie jakieś okazałe. Kazimiera, czekająca na obiad od dobrej pół godziny, od razu bierze zestaw dla siebie, szukając jakiegoś odosobnionego miejsca. Chce zająć stolik przy lewym kącie stołówki, jednak dostrzega jak siada tam Zero i od razu szuka innego miejsca. Normalnie, kazałaby gówniarom spadać, lecz woli być ostrożna, gdy chodzi o osoby takie, jak one... dlatego, zajmuje stolik po przeciwnej stronie sali, rozpakowując swój zestaw obiadowy. Ponownie, dostała małą butelkę wody, a do tego dwie kromki chleba, a do tego biały ryż z najbardziej nieapetycznie wyglądającym sosem z kawałkami mięsa... podejrzanie wyglądającego. Kobieta bierze widelcem kawałek tego mięsa i wącha je, próbując wysilić swoje zdolności z weterynarii i ustalić, co to jest... wygląda jak kawałek paska przeżuty przez krowę i pachnie tak... prócz tego, dano im jabłko, wraz z żałosnymi dwoma płatkami sałaty. Wyraźnie oszczędzają na wszystkim tutaj.

Jeśli takie rzeczy mają podawać, to wolę umrzeć z głodu.- smętnie myśli trzydziestolatka, ale wie, że nie ma co wymyślać, jeść trzeba. Niechętnie bierze kawałek mięsa do ust i jego tekstura jest bardzo podobna do tekstury paska od spodni... mięso jest twarde, wydaje się nawet niedogotowane. Przynamniej, nie ma żadnego smaku. Sos również nie ma smaku, podobnie ryż, lecz to może i lepiej... Oleander może chociaż zjeść to coś.

— Chyba obiad nie smakuje, co?— dostrzega osoba, dosiadająca się do szarookiej. A jest to Elska, za którym też cały czas chodzi Nick, jakby nie mając nic lepszego do roboty.— Aż taki zły jest...?

— Po śniadaniu raczej nie powinieneś oczekiwać czegokolwiek dobrego. Ledwo się ono zaliczało jako posiłek.— mówi, ze zmęczeniem, Vanill. Otwiera on swoją paczkę i tylko wzdycha.— I miałem rację...

— Nie no... aż tak złe to to nie jest... tylko nie jedzcie tego mięsa. Jako doktor, mogę wam z całą pewnością powiedzieć, iż to nie jest prawdziwe mięso.— oświadcza im brązowowłosa, wybierając wszelkie kawałki mięsa ze swojego posiłku. I białowłosy interesuje się jej wypowiedzią:

— To uczą na weterynarii, jak poznawać mięso...?

— Oczywiście, że tak. My zajmujemy się zwierzętami oraz tym, co się im podaje, więc też jesteśmy odpowiedzialni za to, co się dzieje z nimi po śmierci i czy ktoś nie próbuje robić wszystkim koło ogona.— opowiada kobieta, biorąc łyk wody.

— Heh. Ciekawe. Każdego dnia dowiadujesz się więcej... — rzuca Nick, zjadając trochę ryżu.— W sumie, przydałoby mi się coś takiego... 

— Ta, to chyba jedyny raz, kiedy studia przydały mi się na coś.— wyznaje Kazimiera, z lekkim westchnięciem. Elska jej na to potakuje.

— Przynajmniej ty możesz komuś pomóc... ja z moimi studiami, co najwyżej mogę obliczyć, że zakładanie w tej ekonomii nowego biznesu nie ma sensu.— wzdycha, jakby z żalem, blondyn i bierze kawałek sałaty.— Zastanawiam się, po co na nie właściwie szedłem...

— Gdybym wiedziała, że skończę tutaj, to zamiast studiować, bym cieszyła się życiem.— oznajmia weterynarz, dość cierpkim tonem.— A tak, to nici z planów życiowych...

— Ta... jak nie wyjaśnią tego galimatiasu, to mogę zapomnieć o byciu aktorem...! A już bym dostał rolę w jednym serialu...!— narzeka Ruth, by zaraz też zapytać się.— I też cię tu wrzucili za nic...? Bo moje akta nie pokazały nic tak potwornego, by tu wylądować... moim najgorszym grzechem był mandat za przekroczenie prędkości...

— U mnie tak samo. Nie rozumiem, czemu mnie tu wsadzono... to jakiś eksperyment społeczny, by sprawdzić, jak zwykli ludzie sobie radzą w takich warunkach...?— zadaje sobie pytania trzydziestolatka, czując, że mówi strasznie durne rzeczy... które w tej sytuacji, nie brzmią jednak tak absurdalnie.

— Jakby nie można było robić lepszych eksperymentów... naprawdę chyba rząd nie ma co wydawać kasy.— lekceważy sobie Vanill, a Oleander się nieco irytuje:

— Jaki rząd? Bo mój ma kasę na księży, lecz na służbę zdrowia już nie...

— Nie martw się, amerykański jest taki sam. Tylko on wydaje kasę na wojsko.— zapewnia ją niebieskooki, wzruszając ramionami. Kątem oka spogląda on na księdza La Vaccia, który stoi przy pozostałych zestawach obiadowych, jakby ich pilnując. Widząc go, postanawia sobie poplotkować.— A co myślicie o reszcie osób, które mają czyste akcje...? Sądzicie, że one też nic nie mają na sumieniu...?

— Co do byłej baletnicy nie mogę nic powiedzieć... ale jestem pewna, iż ksiądz coś ma za uszami.— pewnie określa okularnica, poprawiając swoje okulary i nieprzyjaznym wzrokiem obrzucając księdza.— W Polsce główne źródło zła to właśnie księża... 

— No nie wiem... ksiądz jak ksiądz... mi coś nie pasuje z tą całą Agnes... — zaprzecza Nick, przyglądając się, jak Rosenberg schodzi w dół schodami.— Sam nie wiem co... ale to, jak się porusza... nie wiem, coś jest nie tak z tym...

— Może dopiero od niedawna jest niepełnosprawna i jeszcze uczy się chodzić na kulach?— daje teorię trzydziestolatek, jednak białowłosy mu zaprzecza:

— Nie, to nie to...

Kazimiera spogląda to na księdza, to na niepełnosprawną... sama nie jest pewna, co oni mogli zrobić, by tu trafić... czy na pewno coś zrobili, aby tutaj być... może jednak nie są źli? Może cała czysta czwórka jest w pełni czysta...? Nie wiadomo... nawet nie może ona być pewna, iż Elska nie kłamie, co do swoich akt... przecież, równie dobrze, może być gwałcicielem, którego ofiary boją się zgłosić na policję... dlatego, zachowuje wobec niego dystans jeszcze...

Doktor Smiley prędko podchodzi do okienka z paczkami jedzenia, aby mu nie zabrano posiłku.  Woli nie wdawać się w bójki z kimkolwiek, kto tutaj jest. Chce na spokojnie zjeść... z dala od wszystkich innych osób. Dlatego, idzie na górę, do swojej celi. Też w swojej celi zjadł śniadanie, ponieważ dzięki domowej roboty zasłonie, ma jakąkolwiek prywatność tam... idąc jednak do celi, prawie przewraca się, przez jednego z tych dzieciaków- a dokładniej, przez Helena, który siedzi oparty o balkon, bazgrząc coś w tym swoim zeszyciku. M jedną nogę wyprostowaną i to nią prawie potknął się doktorek... dzieciak nawet nie zauważył tego, zajęty tymi swoimi bazgrołami. Irytuje to strasznie czerwonookiego.

— Może być tam nie rozwalał się, jak żaba na liściu, młody człowieku? Zresztą, powinieneś zmienić pozycję od tej tylko będziesz miał krzywy kręgosłup oraz bóle pleców.— mówi do nastolatka Smiley, ale Otis dalej jest wpatrzony w swoje rysunki, wydając się nie słyszeć, co mężczyzna mówi do niego.— To ty nie dość, że jesteś krzywy to i głuchy? Mówię do ciebie, dziecia...

Próbuje chwycić on zeszyt siedemnastolatka, ale nim to zrobi, Bloody Painter wreszcie reaguje- w błyskawicznym tempie, wbije swój ołówek w dłoń doktora, który wydziera się na to. Smiley cofa się, jak tylko Helen wyciąga z jego dłoni ołówek, zaczynając krwią doktora dalej rysować. Nawet niebieskooki nic nie mówi, skupiony na swoich szkicach. Smiley tylko trzyma swoją krwawiącą dłoń, by wstać i prędko udać się do swojego pokoju... co za dziwny dzieciak...! Jeszcze nie ma w tym miejscu za wiele właściwych rzeczy do opatrywania... chociaż... doktorek spogląda na ranę, na swojej dłoni... przygryza wargę, widząc głębokość rany... 

Wzdycha ciężko, wpatrując się w sufit. Jak widać, ciężko tutaj będzie zajmować się pacjentami, oj ciężko... ale, jakoś musi sobie poradzić.

***

Kreator: I tak mija czas u tych Beduinów...! Nah, nic ciekawego tam nie robią! Weź ktoś im puść moje wspaniałe piosenki, na przykład...!

Puppeteer: Nic puszczać nie będziemy, o ile nie mamy na to praw autorskich. Jeszcze nas zbanują za to.

Kreator: Ale...! No w sumie racja...

Puppeteer: Potrzebujemy kasy z shortów na youtube.

Sonic.Exe: Już mamy dwieście wyświetleń pod shortami z pierwszego odcinka...!

Kreator: REEEE, to nagram dla was wszystkich zjebów piosenkę i wtedy zobaczymy...!

Puppeteer: To se nagrywaj, ale nie za nasze.

Kreator: A zobaczysz, Duszku Kacperku...!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top