Odc. 1 Cz.3- Witamy w Killing Show!

Kreator: Witamy w kolejnej części naszego wspaniałego serialu! Polishka kazała mi błagać was o pieniądze, a także podziękować obecnym sponsorom, jednakże nie zrobię tego! Nie ma jej, a to oznacza, że nie może być dla mnie niedobra i mówić mi, co mam robić! Bo mogę robić, co chcę, reeeeeeee!

Kreator: No ale, jak już wspominałem, jesteśmy bardzo bogaci, mamy pieniądze na wszystko, w tym na naszego pracownika Puppeteera, nie mówiąc o tym, iż mamy gotową nagrodę pieniężną dla wygranego i w ogóle, wszystko mamy ogarnięte! Nie musicie kwestionować nas...!

Tails.Doll: Kwestionuję cię.

Kreator: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! *brzmi, jakby włączył autotune* I przestań mnie psikać, Kacperku!

Puppeteer: *pryska go sprejem z wodą, jak kota* To ogarnij się i zaczynaj show normalnie albo wzywam Polishkę.

Kreator: Dobra, dobra, opanuję się, przestań...!

***

W kolejnej sali jest już całe szesnaście osób. Po nieco szybkim spojrzeniu na bransoletki innych, Kazimiera dostrzegła, że ich więzienne numery są na podstawie tego, w jakiej kolejności byli wprowadzani do sali kontrolnej. Ale nie jest to wielka rewelacja.

Dalej jest wiele ważniejszych kwestii do wyjaśnienia.

Rozlegają się zakłócenia i wszyscy czekają na Głos. Światłach sali gasną, a z sufitu zjeżdża projektor, rzucający obraz na jedną ze ścian. Wszyscy odsuwają się, aby mieć czyste spojrzenie na puszczany im obraz. Na ścianie wyświetla się logo, jakie wszyscy mają na dresach i Głos opowiada wszystko:

— "Green Dolphin Street Prison" jest międzynarodową, wyspecjalizowaną organizacją, powołaną w celach resocjalizacji, kontroli oraz usuwania ze społeczeństwa niebezpiecznych jednostek, w humanitarny sposób. Jak zostało powiedziane, wszyscy zostaliście posądzeni jako jednostki nieodpowiednie dla społeczeństwa i umieszczone tutaj. Ze względu na leki uspokajające, podane wam podczas przewożenia, możecie nie pamiętać swojego aresztowania i przewożenia.

— Przepraszam, ale chyba zaszła pomyłka... nie sądzę, bym zrobiła coś aż tak złego, aby tu trafić...— broni się Oleander, podnosząc lekko własny głos.

— Wszyscy zrobiliście coś, aby tutaj trafić.— przystaje przy swoim Głos, aby ciągnąć wywód dalej.— Na mocy prawa, zostaniecie tutaj do reszty swoich dni. Jeśli ktoś jednak nie czuje, że chce tutaj mieszkać, może zdecydować się na karę śmierci. Aby przystąpić do niej, należy złamać zasady zbyt dużo razy albo zdjąć bransoletkę z waszym numerem i położyć ją na biurku, w swojej celi. Kara śmierci będzie bezbolesna oraz szybka...

Nikt nic nie mówi na to, a atmosfera ponownie robi się cięższa. Wszyscy czekają na to, by dowiedzieć się więcej... im więcej wiedzą, tym lepiej.

— Jednakże, nasza placówka jest przystosowana do waszych potrzeb. Macie do dyspozycji prysznice, trzy posiłki w ciągu dnia, osobiste cele oraz wszystkie potrzebne wam środki higieny i leki, jeśli macie specjalne potrzeby. Ubrania, kosmetyki, bielizna, buty, pościel, czy rzeczy pierwszej potrzeby są w schowkach umiejscowionych w celami po prawej stronie. Jeśli będziecie dobrze się zachowywać, zostaniecie nagrodzeni... lecz musicie przestrzegać zasad.

— Oczywiście, że jest haczyk...— rzuca Helen, chowając dłonie w kieszeni.

— Są wyznaczone pory na poruszanie się i wszelką aktywność. Od szóstej rano do dwudziestej drugiej, możecie poruszać się po całym obiekcie oraz przebywać w celach współwięźniów. Po dwudziestej drugiej, cele automatycznie się zamykają i otwierają o szóstej. Wtedy jest cisza nocna. W trakcie ciszy nocnej, można przebywać poza celą do trzydziestu minut, a jeśli wejdzie się do celi innego więźnia jakimś sposobem, tylko pięć minut. Łamanie ciszy nocnej jest karane. Prysznice są otwarte od piątej rano do dziesiątej oraz od dziewiętnastej do dwudziestej drugiej. Automatycznie się otwierają i zamykają, zatem jeśli ktoś nie wyjdzie przed czasem, będzie sam radził sobie z konsekwencjami zamknięcia...

— Czy prysznice są koedukacyjne?— chce wiedzieć Nathalie.

— Tak.

— Fuj.

To nie jest nagranie, ktoś na żywo wszystko relacjonuje...- zauważa Jeff, ale zachowuje to dla siebie.

— O szóstej rano, trzynastej oraz osiemnastej, są wydawane dla was posiłki. — kontynuuje Głos, nieprzejęty niechęcią dziewczyny.— Jesteście sami odpowiedzialni za czystość placówki i macie dostępne do tego narzędzia. Akty wandalizmu są karane. Nie wolno ściągać wam bransoletek z waszym numerem, nieważne czy śpicie, czy myjecie się. Od dzisiaj, numery na bransoletkach są waszymi imionami i macie reagować na nie, bez względu na to, co robicie. Wasze cele również są oznaczone tymi numerami.

— Czy to wszystko?— nudzi już się Timothy, opierając się o ścianę.

— Nie. Trzeba was jeszcze wszystkich przedstawić sobie.

Na ekranie pojawia się zdjęcie Agnes i Głos przedstawia ją:

— FE01, Agnes Rosenberg. Trzydzieści trzy lata. Kierowca taksówki, wcześniej zawodowa baletnica. Brak informacji w kartotece kryminalnej. Mieszkała w Limerick, w Irlandii. Niepełnosprawna.

— Och, więc takie rzeczy wiadomo?— udaje zaskoczenie białowłosa, ale tylko wzrusza ramionami na to.

— FE02, Jane Elizabeth Arkensaw. Dwadzieścia lat. Bezrobotna, wcześniej pracownica naleśnikarni. Kartoteka kryminalna- trzy zabójstwa pierwszego stopnia, liczne włamania i niszczenia mienia, szantaż, fałszowanie danych oraz nielegalne posiadanie broni palnej. Mieszkała w Van Nuys, w Los Angeles, USA.

— To nie były zabójstwa pierwszego stopnia nawet...— zaprzecza Jane, nadymając policzki pod maską.

— MA03, Jeffrey Woods. Dwadzieścia lat. Bezrobotny. Kartoteka kryminalna- dwadzieścia cztery zabójstwa pierwszego stopnia, próba morderstwa Jane Arkensaw, liczne włamania i niszczenie mienia, wielokrotne podpalenia oraz okaleczanie innych osób, stawianie oporu przy aresztowaniu. Mieszkał w stanie Louisiana, USA.

— Często żałuję, że to morderstwo się nie udało...— mówiąc to, Jeff rzuca spojrzenie spode byka Jane, która odpowiada tym samym.

— MA04, Cornelius Laris La Vacchia. Czterdzieści jeden lat. Ksiądz. Brak informacji w kartotece kryminalnej. Mieszkał w Bostonie, USA.

— Bardzo chciałbym już tam wrócić...— wyznaje zielonooki, z utęsknieniem.

— MA05, Helen Otis, pseudonim Bloody Painter. Siedemnaście lat. Uczeń szkoły średniej. Kartoteka kryminalna- dwadzieścia dwa zabójstwa pierwszego stopnia, ucieczka ze szpitala psychiatrycznego, zbezczeszczenie zwłok, ucieczka przed policją oraz akty wandalizmu, masowe morderstwo. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Nie moja wina, że stałbym się bardziej chory po pobycie w tamtym szpitalu.— oznajmia Helen, mało przejęty tym.

— MA06, Nicolas Grey Vanill, pseudonim Nick Vanill. Dwadzieścia cztery lata. Zabójca na zlecenie, wcześniej stażysta w laboratorium. Kartoteka kryminalna- zabójstwa pierwszego stopnia na zlecenie, liczne włamania oraz kradzieże, oszustwa i wyłudzenia. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Jak trzeba, ostatni adres mogę podać.— oschle oświadcza białooki, a Kazimiera wzdryga się, przypominając sobie, jak na spokojnie wcześniej z nim rozmawiała.

— MA07, Elska Ruth. Trzydzieści lat. Właściciel klubu nocnego, wcześniej student na zarządzaniu. Brak informacji w kartotece kryminalnej. Mieszkał w Nowym Jorku, USA.

— Zapomniałeś wspomnieć, że jestem też aktorem!— dodaje blondyn, uśmiechając się dumnie.

— FE08, Kazimiera Oleander. Trzydzieści dwa lata. Pracownica laboratorium w Zakładzie Diagnostyki Laboratoryjnej, wcześniej studentka weterynarii. Brak informacji w kartotece kryminalnej. Mieszkała w Toruniu, w Polsce.

— Czyli przyznajesz, że nic nie zrobiłam i mogę iść do domu?— prosi szarooka, nie mając ochoty słyszeć, wśród jakich osób żyje.

— MA09, Doktor Smiley, prawdziwe dane nieznane. Wiek nieznany. Poprzedni zawód nieznany. Kartoteka kryminalna- dwadzieścia trzy morderstwa, liczne porwania, włamania na tereny szpitali, kradzież sprzętu medycznego oraz karetek pogotowia ratunkowego. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Ależ ja mam pracę- jako piekielnie dobry lekarz.— Smiley aż sam śmieje się na swój żart... szkoda, że inni nie podzielają jego humoru.

— FE10, Emily Blake, pseudonim Marksmania. Dziewiętnaście lat. Zabójczyni na zlecenie, wcześniej uczennica liceum. Kartoteka kryminalna- zabójstwa pierwszego stopnia na zlecenie, nieumyślne morderstwa, posiadanie nielegalnie broni palnej, ucieczka ze szpitala psychiatrycznego, masowe morderstwo. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Zgadzałoby się.— odzywa się osoba, którą jest Marksmania.

Wszyscy prawie podskakują, kiedy ta dziewczyna daje o sobie znać. To jest ta dziewczyna, która miała na sobie kamizelkę kuloodporną. Ma ona też krótkie, brązowe włosy i niebieskie oczy... gdyby nie miała tak zimnego spojrzenia, można by ją nazwać bardzo urokliwą.

— MA11, Tobias Erin Rogers, pseudonim Ticci Toby. Dwadzieścia trzy lata. Bezrobotny. Kartoteka kryminalna- zabójstwa pierwszego stopnia, liczne włamania, podpalenia, akty wandalizmu. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Mam mieszkanie! Pod, pod, pod, pod mostem.— żartuje brązowooki i zostaje trzepnięty w głowę przez Wright'a.

— MA12, Timothy Wright, pseudonim Masky. Dwadzieścia dziewięć lat. Bezrobotny, student filmówki. Kartoteka kryminalna- liczne zabójstwa pierwszego stopnia, w tym Briana Thomasa, włamania, stalking, akty wandalizmu oraz posiadanie nielegalnie broni palnej. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Mogę odzyskać moje fajki?— bez nadziei wysuwa prośbę Masky.

— FE13, Kate Hayes, pseudonim Chaser. Dwadzieścia pięć lat. Bezrobotna. Kartoteka kryminalna- liczne zabójstwa pierwszego stopnia, włamania, stalking, akty wandalizmu. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Nie przypominajcie mi tego...— szepcze Kate, zawieszając głowę.

— FE14, Dina Angela Clark, pseudonim Judge Angels. Piętnaście lat. Bezrobotna. Kartoteka kryminalna- trzynaście zabójstw pierwszego stopnia, zakłócanie spokoju publicznego, zabicie sędziego. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Zasłużył sobie!— woła czarnooka, dość butnie.

— FE15, Nathalie Ouellette, pseudonim Clockwork. Dwadzieścia trzy lata. Bezrobotna, wcześniej uczennica liceum. Kartoteka kryminalna- czterdzieści zabójstw pierwszego stopnia, ucieczka ze szpitala psychiatrycznego, masowe morderstwo, podpalenia oraz kradzież. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Zgadzałoby się.— przyznaje panna Ouellette, z jakby dumą w głosie.

— FE16, Alice Maria Jackson, pseudonim Zero. Dwadzieścia jeden lat. Bezrobotna, wcześniej uczennica liceum. Kartoteka kryminalna- dwadzieścia dziewięć zabójstw pierwszego stopnia, liczne włamania, zakłócanie spokoju publicznego, zbezczeszczenie zwłok. Brak stałego miejsca zamieszkania.

— Zero to imię, nie pseudonim!— wściekle poprawia Głos Zero, raz jeszcze.

— Skoro formalności za nami, możecie przywitać się z waszym nowym miejscem zamieszkania... jeśli ktoś ma wątpliwości, czemu tu jest, to w celach macie odpowiednie przypomnienia.

I obrazy na ścianie gasną, gdy projekt chowa się, a drzwi się otwierają. Więźniowie wychodzą stąd, by zobaczyć całe więzienie.

Kazimiera jako pierwsza biegnie do swojej celi, aby zobaczyć, co takiego niby na nią mają... w głowie, robi spowiedź, próbując domyślić się, jak ciężki grzech popełniła, że trafiła do masowych morderców i psychopatów. Całe więzienie, na razie, jest... w miarę przestronna- kwadratowa, spora, dwupoziomowa. Na pierwszym piętrze, przy trzech ścianach są umiejscowione cele. Na dole, jest jedno przejście do pryszniców po lewo i wszelkie schowki po prawo, a po środku sali są krzesła i stoliki. Są też przejścia do innych sektorów budynku... oddzielone żelaznymi bramami. Przy suficie są drobne okna.

Weterynarz wbiega do celi, która jest oznaczona jej numerem i od razu rozgląda się po niej. Na łóżku jest teczka z jej imieniem... trzęsącymi się dłońmi, chwyta teczkę, by otworzyć ją prędko, sprawdzić, co jest w środku... czyta wszystko... i czyta... i czyta... jej oczy się otwierają szerzej, kiedy ściska mocniej dokumenty. Wydaje z siebie okrzyk irytacji, rzucając teczką o ścianę. Papiery rozsypują się dookoła, kiedy sama trzydziestolatka opada na kolana, przeklinając w swoim rodowitym języku organizację, która ją tutaj zabrała.

Inni mogą usłyszeć jej wrzaski, ale nie myślą, by jej pomóc. Są zajęci swoimi sprawami. Dina oraz Helen oglądają żelazne kraty, oddzielające ich od reszty więzienia... Judge przygryza na to wargę.

— Kurde, gdybym miała mój miecz, bym mogła spróbować coś tu zaradzić... ale tak, nic nie wskóram...— smęci się blondynka, wzdychając.

— Może i lepiej dla ciebie. Skoro nas złapali i to tak, że nic nie pamiętamy, to kto wie, co ta organizacja może...— zauważa czarnowłosy, mając wyjątkowo maskę w kieszeni bluzy.

— Tia, jak oni nawet profesjonalnie nie mogli wymienić naszych zbrodni. Jak i wiele procedur było mało normalnych...— dostrzega czarnooka, a Otis nie rozumie:

— Co masz na myśli...?

— Trochę mój... ojciec nauczył mnie ostatecznie o procedurach więziennych... jak na niesprawiedliwego bydlaka. To wszystko to bardziej farsa niż prawdziwe więzienie... zresztą, spójrz nawet na zasady... one nie mają sensu...

— Hm... jak tak o tym mówisz, to rzeczywiście... wszystko tu dziwnie brzmi... może to nie jest prawdziwe więzienie, a jakiś eksperyment społeczny...? Wiesz, skoro wszyscy tutaj rzeczywiście w jakiś sposób zawinili, to nikogo nasze ewentualne śmierci, by nie interesowały.

Panna Clark nic nie mówi na to. Woli sobie, obecnie, nie wyobrażać tego, że teoria Helena byłaby prawdziwa... to już byłoby zbyt okrutne, nawet dla niej, choć i ona ma spaczone spostrzeganie świata.

Gdzie indziej, Zero ogląda swoją celę. Nie widząc, aby oddano jej ostatecznie jej młot, zaciska wargi i odchodzi, nie mając ochoty siedzieć tutaj... nie mając ochoty siedzieć gdziekolwiek. To miejsce jest całe ze skały i metalu, nic tu nie ma... białowłosa jak nigdy, wolałaby wrócić ma brudne ulice USA i kraść przypadkowym turystom rzeczy. Uśmiecha się, wspominając jak kiedyś mieszkała w opuszczonym domu, obok "nawiedzonego" lasu i zabijała debili wchodzących do tego lasu... te wszystkie dzieła, jakie miała z tamtymi dzieciakami... jej artyzm był nieziemski... zabawa jej się skończyła, kiedy jeden z nich robił w tym lesie streama i przed śmiercią pokazał, kim są duchy całego lasu...

— Hm, jak widzę, nie tylko moja cela jest gówniana.

Ciemnooka, instynktownie, próbuje uderzyć osobę za sobą. Jednak, osoba ta unika tego, odsuwając się w porę. Osobą tą jest Clockwork, która mruży oczy na to, obojętna na to, co się stało. Za to białowłosa warczy, odsuwając się od szatynki.

— Czego ty znowu chcesz?— żąda odpowiedzi Zero. Opiera się ona o barierki balkonu, stojąc zaraz też przy schodach na dół. Podejrzliwym spojrzeniem mierzy Nathalie, która tylko poprawia włosy.

— Spytać cię, czy przemyślałaś moją ofertę...— objaśnia zielonooka, mając dłonie w kieszeniach.— W końcu, teraz już wszystko jest jaśniejsze...

— Nie bardzo widzę korzyści w tym dla siebie.— ucina krótko Zero. Odwraca się, aby zejść na dół, ale kolejne słowa Ouellette ją powstrzymują:

— Na pewno? Dwie osoby mają więcej szans na przetrwanie w takich warunkach niż jedna, a za przemoc tu nie ma kar... a niektórzy już wydają się zbyt dobrze znać...

Ciemnooka patrzy na dół, na zebrane tam osoby... i widzi jak zbierają się już grupy osób- Nick i Elska, Helen i Dina, Kate z Masky'm oraz Toby'm... mruga ona na to, a szatynka dalej ją przekonuje:

— Wiesz, masowe morderstwo i ucieczka z wariatkowa to najmniej szalone rzeczy, jakie widziałam... nie będę kłamać, nie lubię ludzi... ale potrafię z nimi pracować, jak trzeba. A w takich miejscach, jak jesteś sam, to jesteś skończony. To jak? Dalej niezainteresowana?

Zielonooka, prawdę mówiąc, ma wrażenie, iż dałaby sobie radę sama ze wszystkim... lecz, zdaje sobie sprawę, że nie może przeceniać swoich zdolności. Potrzebuje wsparcia... kogoś, kto nie jest wymagający oraz jest silny... i Zero jest właśnie taka, widać to po niej‐ nie obchodzą ją jakieś ważne sprawy, jest prostą osobą, która tylko chce zadbać o siebie. Kogoś takiego łatwo idzie wysterować.

— Niech ci będzie... możemy razem tutaj działać...— zgadza się Zero, po głębszym przeanalizowaniu sytuacji. Nathalie już chce coś powiedzieć, ale białowłosa staje przed nią, ich twarze są bardzo blisko.— Ale nie próbuj mnie oszukać, dziwko. Bo mogę sprawdzić tobą, jakie limity mają tutejsze zasady.

I białowłosa odchodzi, jakby nigdy nic. Po kręgosłupie szatynki przechodzi dreszcz, ale jest usatysfakcjonowana. Z góry rozgląda się po całej sali... na resztę robaków. Świat ją zranił i ona rani świat... nie będzie z tego rezygnować tutaj. Kątem oka spogląda na spory zegar, zawieszony nad drzwiami wejściowymi. Krzywi się z obrzydzenia i wraca do własnej celi.

Również na zegar patrzy Toby, mrużąc oczy, kiedy jego prawa dłoń ma mocne drgawki. Po sprawdzeniu godziny, podchodzi do otwartego schowka z dodatkowymi ubraniami, gdzie z resztą swojej paczki bierze dodatkowe ubrania dla siebie.

— Jest już dwu, dwu, dwu, dwudziesta pierwsza.— informuje ich brązowooki, przy tym mając kolejne tiki na ciele.— Więc zwijajcie się z tymi zakupami, panienki.

— Nie zapominaj, że ty też musisz sobie wziąć ubrania. Zwłaszcza ty.— zauważa Hayes, mając już naręcze takich samych ciuchów.— Potrzebujesz trzech bluz naraz, by sobie nie pogryźć rąk.

— Ej, jak mi już ręce przestały smakować...!— mówi Rogers, udając oburzenie i to teraz Tim przejmuje pałeczkę:

— Ale patrząc w jakim miejscu jesteśmy, pewnie tutejsze żarcie cię ponownie do niego zachęci.

— Uważaj lepiej na siebie, by od braku fajek ci nie odwaliło.

— Nie potrzebuję fajek. Wystarczy, że coś podpalisz jak idiota i będę miał sporo dymu do wdychania.

— Skoro tak, to może ciebie będę jeszcze podgryzać z głodu?

— Czy możecie nie zachowywać się jak dzieci przez pięć minut...?— jęczy czarnowłosa, biorąc dodatkową parę butów.— Nie jestem przedszkolanką, by łazić z durnymi dziećmi.

Jane wraca smętnie do swojej celi, po sprawdzeniu pryszniców. Nie ma tam żadnych zasłon, ani nic- to kamienne pomieszczenie z prysznicami przy ścianach i schowkami na rzeczy. Nie ma się jak tam zasłonić, ani nic... przeklęte miejsce. Nie chce ona pokazywać swojego nagiego ciała innym osobom tutaj... już i tak musi cały czas mieć dłonie w kieszeniach, aby ukryć poparzone dłonie... jak widać, cały czas musi mieć pod górkę...

Kiedy jest blisko swojego pokoju, staje ona przy wejściu. A staje dlatego, ponieważ widzi kogoś, przez kogo nóż jej się otwiera w kieszeni. A jest to Jeff- wychodzi on ze swojego pokoju i również zauważa dwudziestolatkę. Oboje przyglądają się sobie wrogo, prawie przyczajając się ma siebie- niczym zwierzęta gotowe do walki.

— Mamy cele obok siebie... gorzej trafić mi się nie mogło.— stwierdza Woods, krzyżując ręce na swojej klatce piersiowej.

— Uwierz mi, też nie odpowiada mi to.— daje znać Arkensaw, prychając głośno do tego.— Chociaż... łatwiej będzie ci wbić nóż między żebra...!

— Nie mogłaś tego zrobić na wolności, myślisz, iż tutaj masz jakieś szanse?— kpi sobie czarnowłosy, wzruszając ramionami.— Nie rozśmieszaj mnie.

— A ty mnie nie lekceważ! Zawsze możesz po raz drugi skończyć z kwasem na twarzy!— wydziera się zielonooka, z wyraźnej irytacji.— Może to ci naprawi ten twój krzywy ryj... o ile da się coś jeszcze naprawić.

Słysząc to, już kpina znika z twarzy mordercy, a zastępuje ją zdziwienie... a następnie wściekłość.

— Jak... jak śmiesz...?!— wyrzuca z siebie Jeffrey, podchodząc do kobiety, która również postanawia podejść bliżej.

Atmosfera przy nich jest złowroga, kiedy da się wyczuć, że szykuje się bójka. Obydwoje przygotowują się i nastawiają na to- Jeff zaciska pięści, gdy też zaciska zęby, a Jane poprawia maskę, wyciągając też swoje dłonie z kieszeni. Obrzucają się wrogimi spojrzeniami, by zaraz też spróbować się uderzyć... i żeby ktoś im przeszkodził:

— Proszę o spokój. Agresja nic nie da.

Wrogowie odwracają się w stronę osoby, która to powiedziała, zdenerwowane, że ktoś śmiał im przerwać. I odwracają się w stronę Corneliusa, który stoi niedaleko nich. Mówi to nieco władczym tonem, co mocno nie odpowiada kłócącym się.

— Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy...!— syczy do niego czarnowłosy i dwudziestolatka mu wtóruje:

— Wyjątkowo się zgadzam z Jeffem. To sprawa między nami.

— Może i to prawda, lecz w takich sytuacjach, niezgoda jest złym pomysłem.— tłumaczy ksiądz, podchodząc bliżej.— Jeśli chcemy sobie poradzić w obecnych warunkach, musimy współpracować. Zbędne przepychanki tylko pozwolą naszym porywaczom na to, by łatwiej nas...

— Nie słyszałeś? Nie wtrącaj się!— przerywa mu Woods, by spróbować uderzyć czterdziestolatka. Nim szatyn zdąży zareagować chociażby, dłoń mordercy nie trafia go w twarz.

Nie trafia, ponieważ ktoś zablokował cios. Oczy Jeffreya otwierają się szerzej,

kiedy ktoś odpycha go od zielonookiego. Tą osobą, jest Marksmania, która obojętnie przygląda się wszystkim.

— Chyba wszyscy powinniśmy się rozejść.— stwierdza, cicho, niebieskooka. Odchodzi ona powoli od całego towarzystwa.

La Vacchia ogląda się za nią, gdzie wrogowie rzucają sobie gniewne oczy, by wrócić do swoich cel, gdyż ich własne emocje opadły. Za to Cornelius idzie za Emily, jeszcze zaczepiając ją:

— Dziękuję za pomoc...! Lecz, nie musiałaś stawać w mojej obronie... dałbym sobie radę.

Panna Blake staje, dalej odwrócona w stronę proboszcza, który również staje. Mężczyzna ma wrażenie, jakby wyczuwał od dziewczyny dziwny chłód, kiedy ta, dalej obojętnie, odzywa się do niego:

— To dobrze. Bo nie będę tego robić wiecznie. Ojciec powinien wiedzieć jedną rzecz- tutaj, słowa pastora nie mają mocy. I tutaj, Bóg nie pomoże.

I z tymi słowami, odchodzi od czterdziestolatka, który patrzy jeszcze na nią, przez parę chwil... coś mu się wydaje, że coś więcej kryje się za intencjami panny Blake... tylko co? Trudno powiedzieć- zna on większość osób stąd z gazet i telewizji, kiedy ostrzegali o nich... ale on nie boi się nikogo stąd. Ufa Bogu i temu, iż ten wspomoże go.

Agnes leży na swoim łóżku... jej kule leżą obok niej. Normalnie, aż tak by o nie nie dbała, ale patrząc z kim tutaj przebywa, nie wiadomo, czy nie straci ich jeszcze... nie wiadomo, co tym wszystkim osobom może przyjść do głowy.

Nie jest głupia, zdaje sobie sprawę, że jako niepełnosprawna jest na najgorszej pozycji tutaj. Brak jednej nogi oznacza dla innych łatwy cel do znęcania się albo traktowania jak worek treningowy. Nawet nie myśli, aby próbować wzbudzić u nich litość swoją kondycją... nie sądzi, iż posiadają jakąkolwiek litość... no chyba, że osoby będące teoretycznie niewinne by okazały jej litość. Musi być silna... musi nie dać się nikomu. I nie może pozwolić komukolwiek zaatakować ją... czy właśnie zabrać jej kul. To będzie trudne... wzdycha ciężko, otwierając oczy. Czuje nieprzyjemne kłucie w brzuchu z nerwów... ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje, choć nic nie jadła... powstrzymuje mdłości, siadając na swoim łóżku i kątem oka dostrzegając kogoś, zaraz przy jej drzwiach...

— Na co się gapisz, dziwaku?! Osoby niepełnosprawnej nie widziałeś?!— krzyczy Rosenberg na Doktora Smiley'a, który od dłuższej chwili wydawał się ją podglądać.

— Spokojnie... już idę sobie...— zapewnia czerwonooki, cofając się, odchodząc od celi białowłosej.

Idzie do swojej celi, po drodze będąc głęboko zamyślonym... nic tu nie ma, co by nadawało się na medyczny sprzęt... a szkoda! By spróbował pomóc tej nieszczęsnej kobiecie... chodzić na kulach, koszmar...! On, jako doskonały lekarz, ma obowiązek pomagać innym... i widział tu wiele, wiele osób, którym mógłby pomóc... oblizuje swoje zęby, by też poprawić maskę. Musi być grzeczny... może wtedy, sprzęt dla siebie dostanie...

Bo jak nie, będzie trzeba improwizować.

— Wreszcie, przestała się wydzierać...— Nick odetchnął z ulgą, kiedy w celi niedaleko niego, przestają rozlegać się żeńskie wrzaski.— Myślałem, że będzie już drzeć się całą noc.

— Cóż, kto wie- może jej teczka przypomniała o jakiś traumatycznych chwilach...?— zgaduje Elska, czytając teczkę Vanilla.— Traumatycznych dla niej...

— Cokolwiek to jest, ja snu potrzebuję.— oznajmia białowłosy, by krzywo spojrzeć na blondyna.— A tobie nie za wygodnie tu? Niedługo cisza nocna i też wolę być sam...

— A mogę chociaż wziąć to?— pyta niebieskooki, pokazując teczkę ze zbrodniami białoskórego.

Nick tylko potakuje na to. Nie dba o to, co trzydziestolatek przeczyta u niego- już i tak wszystko wyszło na jaw, iście w zaparte nic nie da. Bardziej martwi go to, jak stąd się wydostanie- bo nie ma zamiaru tu siedzieć. Ucieknie stąd, nieważne co. Potrzebuje jeszcze czasu... i więcej informacji.

Za to Elska chce wiedzieć więcej o innych. Fascynuje go to, z kim tu trafił i co wszystkie osoby zrobiły... szczególnie te, których kartoteki kryminalne były czyste... jakie oni mają sekrety...? Co zrobili, czego świat nie wie...? Zamierza zacząć od tej Kazimiery... głównie dlatego, bo ma też inne cele... cóż, ostatnia dziewczyna rzuciła go i trochę miłości by mu nie zaszkodziło...

Oleander siedzi na podłodze, sapiąc głośno... jest cała spocona... teczka z jej dokumentami leży dookoła niej, rozdarta na kawałki. Bierze głębszy wdech, powoli... powoli wychodząc ze stanu paniki... tak, to był atak paniki... tylko tak trzydziestolatka może określić swoje zachowanie. Chwiejnie wstaje, aby rozejrzeć się po swojej celi dokładnie- wzdryga się na bałagan, który zrobiła.

W jej celi jest... niewiele. Pod jedną ścianą jest łóżko wraz z sedesem oraz umywalką. Pod ścianą naprzeciw jest proste biurko i krzesło. Pościel na łóżku jest zwinięta w kostkę, gotowa do rozłożenia. Na biurku są kosmetyki i rzeczy dla niej- mydło w kostce, szampon, dezodorant, patyczki do uszu, jedna rolka papieru toaletowego, szczoteczka do zębów, pasta, a nawet podpaski. Również na krześle leży dodatkowy strój dla niej, z butami... będzie musiała jutro pójść po więcej rzeczy. Nad drzwiami jej celi, jest elektroniczny zegar, pokazujący godzinę... niedługo cisza nocna. Nad biurkiem również jest przyklejona kartka z zasadami. Przy łóżku też jest kosz na śmieci.

Na biurku również ma zeszyt i ołówek. Po momencie konsternacji, bierze obie te rzeczy, aby zacząć pisać w zeszycie:

Nazywam się Kazimiera Oleander. Mam 32 lata. Nie wiem, gdzie jestem, ale wydostanę się...

Nie ma zamiaru panikować. Jest niewinna, nie da sobie nic wmówić. I nie ma zamiaru cierpieć przez kogokolwiek tutaj. Jakoś stąd się wydostanie... albo przynajmniej, przeżyje to jakoś. Nieważne jak. Znajdzie sposób... na tych wszystkich szaleńców.

Jakikolwiek.

Kiedy wybija dwudziesta druga, wszystkie drzwi od celi zamykają się, a światła gasną. Nastaje kompletna cisza w ciemności, gdy wszyscy udają się w spoczynek, po pokazaniu im całej sytuacji... lecz, są osoby, które przed snem jeszcze modlą się, osoby złorzeczące na organizatorów tego wszystkiego oraz osoby rozmyślające, jakim cudem trafiły tutaj...

A to dopiero początek...

***

Kreator: I w ten sposób, oficjalnie kończymy pierwszy odcinek...! Trochę powoli to idzie, musicie wszyscy zagrozić Polish śmiercią w komentarzach, czy tam gwałtem, by trochę lepiej pracowała i pisała nam wszystko! Bo ona potrafi być bardzo leniwa, jak wszyscy Autorzy.

Kreator: Szczególnie, mój Autor, socjopata jeden.

Vinier12: Ja wszystko słyszę.

Kreator: I BARDZO DOBRZE! SHAME NA CIEBIE, SHAME! WSZYSCY ZE MNĄ, SHAME NA MOJEGO AUTORA! PISZCIE CZYTELNICY SHAME NA WINIAREGO!

Vinier12: Czemu ja cię stworzyłem...

LadyMacabresca: Bo najwyraźniej, chciałeś się męczyć z czymś całe życie.

Kreator: Do kolejnych odcinków...!

FunPolishFox: Hej, nie wspomniałeś o niczym, co ci kazałam wspomnieć...!

Kreator: POWIEDZIAŁEM, DO KOLEJNYCH ODCINKÓW! POLISH, ODŁÓŻ TEN SPREJ!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top