Odc.1 Cz.2- Początek

Szesnaście osób. Szesnaście osób obecnie śpi, znajdując się w dość małej przestrzeni. A gdzie się te osoby, właściwie znajdują? Są one w autobusie, który wyraźnie jest więzienny- zakratowane okna, zabezpieczone i opancerzone drzwi, miejsca bez żadnych poduszek, czy obić, sama stal... samochód stoi, w jakimś garażu, pustym, gdzie jedynie znajdują się drzwi, po przeciwnych stronach pomieszczenia i kamery. Coś łączy autobus oraz garaż- na ścianach obu jest symbol delfina oraz skrót "G.D.S. Prison", na każdej ścianie właśnie to jest namalowane, wyraźnie dając znać, co to za miejsce.

A kim są osoby, znajdujące się w autobusie? Dość niezwykłymi okazami ludzi- osobami, które dopuściły się najgorszych czynów. Osobami, które nie powinny żyć, ale dalej chodzą po świecie, ku niezadowoleniu wielu. Osobami, które nie mają pojęcia, co je czeka w budynku, w którym się znajdują.

Jedna z osób, zaczyna się budzić- a jest to jakaś kobieta, mająca może ponad trzydzieści lat. Powoli otwiera ona oczy, gdy też wzdryga się cała. Dociera do niej powoli, że siedzi ona na dość twardym, stalowym siedzeniu, z głową opartą o szybę. Siadając, stęka ona ciężko, czując jak jej kości strzykają od tego. Mruga parę razy, poprawiając swoje okulary, próbując przypomnieć sobie... cóż, wszystko.

Gdzie jest.

Co tu ona robi.

Jak się tu znalazła.

Niestety, wszystko dla kobiety jest dość... mętne. Pamięta, iż wróciła do domu, po swojej zmianie i... tu się film urywa jej. Nie może przypomnieć sobie, co dalej... jakby znowu była nastolatką, wypiła za dużo i była kompletnie wstawiona. Słychać czyjeś jęki boleści i inne osoby podnoszą się- jeden chłopak, wyglądający na może dwadzieścia lat, dotychczas zwinięty na tylnym siedzeniu, siada z trudem. Mając nieco dziwnie białą skórę, z grymasem rozgląda się, przy pomocy swoich przekrwionych, wymęczonych oczu.

— Ugh... co to ma być...?!— irytuje się chłopak, chwiejnie wstając i musząc oprzeć się o jedno ze siedzeń. Mruga parę razy, starając się dobrze rozejrzeć, mając wizję bardziej rozmazaną niż zwykle.

Inne osoby również budzą się, powoli próbując dojść do siebie. Kobieta z kulami obok siebie budzi się ze zmrużonymi oczami, aby zaraz otworzyć je szeroko i chwycić mocniej swoją pomoc w poruszaniu się; mężczyzna z czarnymi włosami i maską chirurgiczną tylko spogląda na to wszystko, co się dzieje, wzdychając z rezygnacji; piętnastolatka o blond włosach natychmiastowo wstaje, by pobiec do drzwi wyjścia z autobusu i spróbować je otworzyć; czterdziestolatek w sutannie, trzymając cały czas srebrny krzyż w dłoniach, próbuje pojąć sytuację, marszcząc nos.

— Pewnie coś złego, skoro ty tu jesteś.— na pytanie chłopaka ze zmęczonymi oczami odpowiada damski, jakby tłumiony głos. Wszyscy, już obudzeni, odwracają się w stronę dwudziestolatki z biało-czarną maską na twarzy oraz czarnymi włosami. W jej tonie da się usłyszeć obrzydzenie. Chłopak tylko prycha jej, ale nie odpowiada, ponieważ da się usłyszeć trzask. Wszyscy odwracają się w stronę dźwięku i widzą jak blondynka otwiera drzwi.

— Hm, łatwo poszło...— stwierdza piętnastolatka, wychodząc jako pierwsza z pojazdu.

Wszyscy inni również rzucają się do wyjścia, chcąc wyjść i zobaczyć miejsce, gdzie są. Widząc puste pomieszczenie, z dwoma drzwiami, wszyscy są zdezorientowani- nawet sprawdzają, czy ktoś jest jeszcze w pojeździe, lecz nikogo tam nie ma. Jest wiele reakcji- jedne osoby wydają się przerażone, inne zaskoczone, jeszcze inne obojętne. Nikt nie ma bardzo pomysłu, jak sobie to wszystko wyjaśnić, dlatego pada oczywiste pytanie:

— Okej, czy ktoś coś, w ogóle, wie co tu robimy?

Pytanie zadał blondwłosy trzydziestolatek, oparty o ścianę. Swoim donośnym głosem zwraca na siebie uwagę.

— Pewnie gdybyśmy wiedzieli o co chodzi, to by nas tu nie było...!— woła na to nastolatka z zegarkiem zamiast jednego oka. Da się zobaczyć, że zegarek jest zardzewiały, a skóra dookoła jest czerwona.

— Ale co to za miejsce...?— głośno rozmyśla trzydziestolatka z okularami.

— Hm... patrząc po wszystkim, wygląda na to, że jesteśmy w jakiejś... sali więziennej...— stwierdza niebieskooka dziewczyna, w kamizelce kuloodpornej, z dość stoickim tonem.

— Jakby na ścianie nie było wielkiego napisu „prison".— ironizuje jakaś osoba, jednak nikt nie dostrzega, która konkretnie.

— Jednak, chyba w ten sposób ludzi nie wsadzają za kraty.— rzuca jakiś młody mężczyzna z całkiem białą skórą oraz włosami.

Nim zdążą wysunąć kolejne teorie, słychać kolejne trzaski, jakby były zakłócenia na fali radiowej. I zaraz potem, rozlega się głos... głos, na który wyraźnie nałożono wiele efektów i teraz nie da się poznać, kim może być osoba za nim... nie wiadomo, czy to kobieta, czy mężczyzna:

— Witam, nowo przybyłych! Proszę się nie zamartwiać swoim stanem oraz umiejscowieniem. Dla bezpieczeństwa personelu, musieliśmy was uśpić na czas przewozu tutaj...

— A gdzie my jesteśmy? Gdzie nas, kurwa, zabraliście?!— wydziera się czarnowłosy, otwierając szerzej swoje zmęczone oczy.

Trwa chwila ciszy po tym pytaniu.. chwila, na którą da się usłyszeć jedynie oddechy wszystkich zebranych, którzy czekają na odpowiedź. Wszyscy lekko są poruszeni, gdy znów słychać trzaski radiowe.

— Wszyscy znacie swoje grzechy, które w oczach sprawiedliwości, są niewybaczalne. Dlatego, zostaliście odcięci od reszty społeczeństwa i przywiezieni tutaj... spędzicie tu resztę swojego życia, płacąc za swoje winy.

To wywołuje znacznie większe poruszenie, gdy większość nie chce przyjąć tego do wiadomości:

— Nie ma opcji, bym miał tu spędzić resztę życia!

— Jakim cudem mnie złapano...?

— Ja nic nie zrobiłam! Jestem niewinną osobą!

— Nie zgadzam się na to...!

— Jeśli nie odpowiadają wam obecne warunki, alternatywą jest kara śmierci.— ta wiadomość skutecznie ucisza wszystkich, gdy Głos znów się odzywa.— Na mocy praw humanitarnych oraz wielu konwencji dalej żyjecie, lecz macie wolność wyboru, czy nie wolicie inaczej skończyć. Jednakże, jeśli chcecie zastanowić się nad swoim wyborem, to słuchajcie się moich poleceń.

Chociaż wciąż jest bulwersacja, to jest ona cicha, ponieważ trzeba wiedzieć, o co tu chodzi. Słychać dookoła nich jakby brzęki maszyny, kiedy głos wyjaśnia im kolejne procedury:

— Zostaniecie teraz wszyscy wezwani do osobistej kontroli...

— Co zamierzacie tam z nami zrobić...?

— Dalsze wyjaśnienia nastąpią po kontroli. Agnes Rosenberg, do sali kontrolnej.

Drzwi z jednej strony otwierają się- są one dość małe i tylko jedna osoba mogłaby przez nie przejść. W środku jest ciemno, nie da się zobaczyć, co tam jest. Wśród obecnych tu osób, trwa konsternacja, a białowłosy chłopak postanawia samemu spróbować wejść. Nim jednak zrobi krok do środka, drzwi momentalnie zamykają się przed nim, prawie ucinając mu palce od nóg. Białowłosy odskakuje, przygryzając wargę i sycząc na całą sytuację.

— Osoby nieuprawnione nie mogą wejść do środka. To było pierwsze ostrzeżenie.— ostrzega głos, a drzwi otwierają się ponownie.

— Chyba muszę tam wejść.— stwierdza kobieta, chodząca z kulami. Chociaż chodzi na kulach, wydaje się mieć wysportowaną sylwetkę. Posiada do tego niebieskie oczy oraz krótkie, białe włosy. Wchodzi powoli do środka, ku wyraźnej uwadze wszystkich.

Jak tylko Agnes wchodzi do środka, drzwi zamykają się, a na suficie zapala się światło. Niebieskooka rozgląda się, wciąż opierając się o swoje kule. Widząc kamerę, marszczy nos. Nie podoba jej się to. Obok niej, otwiera się w ścianie skrytka, na długość całej ściany.

— Proszę położyć wszystkie swoje rzeczy w schowku...

— Ale... nie ustanę bez kul...!— protestuje Rosenberg, ściskając mocniej swoją pomoc. Gdy tylko to mówi, zanosi się kaszlem, mając wrażenie, jakby w pomieszczeniu zrobiło się duszniej.

— Proszę położyć swoje rzeczy. Natychmiast.

Podczas, kiedy pierwsza osoba jest poddawana kontroli, to reszta dalej przegląda pomieszczenie oraz samochód, starając się znaleźć cokolwiek, co by mogło im pomóc uciec... i nie bardzo znajdują cokolwiek.

— Żadnych kluczyków, czy dokumentów... nic!— oświadcza brązowowłosa kobieta, gdy z dwójką innych osób przegląda wóz.

— T...to d... dziwne.— uznaje chłopak, szukający z nią i jąkający się nieco cudacznie, z goglami na nosie.— Jak... k... k... ktokolwiek mógł ot tak... wsadzić nas tutaj i w... wyjść bez śladu?

— Patrząc na to, kto jest naszym szefem, to nic mnie nie dziwi.— wyznaje mężczyzna, stojący obok nich i wnikliwie przyglądający się samochodowi.— Hm... ale, jeśli miałbym wystarczająco czasu, może bym mógł spróbować odpalić tą brykę...

— Jane Elizabeth Arkensaw.— głos wzywa kolejną osobę i drzwi się otwierają.

Młoda kobieta wzdycha tylko, poprawiając swoją maskę i idzie do wnętrza ciemnego pomieszczenia, również dostając nakaz oddania wszystkich swoich rzeczy, co robi... wykłada ona swój nóż, wszelkie narzędzia jakie nosi ze sobą, puder, krem... sądzi, że to wystarczy, lecz zaskakuje ją głos:

— Maska i peruka również muszą zostać oddane.

Jane, profilaktycznie aż chwyta swoją maskę mocniej... serce jej mocniej biję na myśl, iż musi... jednak wie, że nie ma lepszej opcji. Z trudem ściąga swoją maskę... maska wygląda jak całkiem biała twarz, z czarnymi ustami oraz całkiem czarnymi oczami. Pod maską oraz piękną, czarną peruką jest całkowicie poparzona, zabliźniona skóra i wystraszone, zielone oczy.

— Wątpię, by to się udało...— zaprzecza temu jakiś kolejny czarnowłosy nastolatek, słyszący o pomyśle z samochodem.— Skoro to miejsce jest jakimś więzieniem, to ot tak nie odpalisz więziennego wozu.

— Nie mówiąc o tym, że co niby potem zrobisz? To miejsce jest zbyt małe na rozpęd i próbę siłowego wydostania się.— dostrzega mężczyzna z medyczną maską, pocierając swój podbródek.— I też nie sądzę, aby organizacja teraz nas trzymająca, pozwoliła nam uciec...

To nie pomaga zebranym tutaj uspokoić się, czy też nabrać większej motywacji do współpracy. Bardziej jedynie nastawia ich negatywnie.

— Jeffrey Woods.

— No wreszcie...! Teraz ja im dam...— irytuje się domniemany Jeffrey, którym jest właśnie dwudziestolatek z białą skórą, zaczerwienionymi oczami oraz czarnymi włosami.

Prawie natychmiast jak wchodzi do środka, wyciąga swój nóż do tapet i próbuje otworzyć ponownie drzwi, tudzież znaleźć wyjście stąd. Nie ma zamiaru dać się, ktokolwiek wymyślił sobie te pojebane zawody. Głos cały czas wnerwia go, powtarzając jak mantrę:

— Proszę przestać, inaczej zostaną powzięte konsekwencję...

— Słuchaj no mnie...— Jeff przestaje uderzać swoim nożem o ściany, kierując spojrzenie na jedną z kamer.— Nie mam pojęcia, kim jesteś, ani czego chcesz, ale nie pozwolę się tu uwięzić na stałe! Mam życie poza tym miejscem i zamierzam do niego wrócić! I lepiej nie stój na mojej drodze, ku wolności...

Nastaje cisza, gdy Woods czeka na odpowiedź. Pociera swoje oczy, czując jak musi je nawilżyć w najbliższym czasie...

— Proszę stosować się do poleceń.

Pobyt Jeffa w pokoju kontrolnym dłuży się, co nudzi resztę osób, która zdążyła sprawdzić wszystko w pomieszczeniu. Teraz tylko siedzą, czekając na swoją kolej...

No, większość czeka.

— No. Do. Cholery!— wydziera się białowłosa dziewczyna, uderzając pięściami o drugie drzwi.— Otwórzcie to!

— Moje dziecko, obawiam się, że niepotrzebnie się męczysz.— do dziewczyny podchodzi czterdziestolatek w sutannie, przemawiając do niej delikatnym tonem.— Jak inni zauważyli, te drzwi są najpewniej opancerzone, uderzenia nic nie dadzą... może lepiej zbierz siły, na spokojnie je...

— Nie pouczaj mnie, pieprzony klecho!— białowłosa odwraca się, w błyskawicznym tempie, do mężczyzny, aby chwycić go za gardło. Otwiera on na to szerzej oczy, nie mając za wiele czasu zareagować, gdy dziewczyna dalej denerwuje się.— Kim ty niby jesteś, żeby mi cokolwiek mówić?!

Ksiądz ledwo wyrywa się z uścisku dziewczyny, biorąc głębszy wdech. Chociaż jest wyższy od niej, to i też widać, że starszy- na oliwkowej skórze widać zmarszczki, a wśród brązowych włosów są już szare pasma. Swoimi zielonymi oczami mierzy białowłosą, cofając się od niej ostrożnie. Nim ta ponownie zaatakuje, Głos ratuje czterdziestolatka:

— Cornelius Laris La Vacchia.

— Damn, co za imię...— uznaje dziewczyna z zegarkiem w oku.

— Imię jak imię...— mówi Cornelius, by wejść do pokoju kontrolnego, szepcząc też do siebie.— Niech Bóg będzie ze mną...

Ksiądz wchodzi do środka, podczas tego wyciągając również coś ze swojej kieszeni- srebrny krzyż, który ściska mocno.

Poprowadź mnie, Panie, abym miał siłę przejść przez kolejny twój test wobec mnie...‐ mentalnie modli się czterdziestolatek, gdy Głos instruuje go, co ma zrobić:

— Proszę odłożyć wszystkie przedmioty. W tym również symbole wiary.

— Czy będę mógł odzyskać je później?— dopytuje się pan Vacchia.

— Zależy od zachowania ojca.

Rozumiem, jak to działa... Bóg jest jednak łaskaw wobec mnie.- stwierdza w myślach Cornelius, już bez trudu oddając swój krzyż i inne rzeczy.

Dzięki współpracy księdza z systemem, prędko Głos wzywa do pokoju kolejną osobę:

— Helen Otis.

— Przynajmniej nie jestem ostatni...— stwierdza Helen, który dotychczas siedział przy ścianie. Wcześniej miał na twarzy białą maskę z czarnym uśmiechem, którą zdjął w busie. Jego ciemne włosy opadają na jego bladą cerę oraz niebieskie oczy, gdy nastolatek posłusznie oraz bez energii idzie do pokoju.

Widząc jak powoli to idzie dzieciakowi, białowłosy postanawia jeszcze raz spróbować obejść system. Biegnie w stronę otwartych drzwi, aby sprawdzić, jak szybko Głos zareaguje. I reaguje błyskawicznie- drzwi zamykają się, zanim chłopak zdąży zahamować i uderza o nie, padając jak długi na podłogę. U trzydziestoletniego blondyna wywołuje to śmiech, podobnie u białowłosej, jąkającego się chłopaka oraz dziewczyny z zegarkiem w oku. Otis jedynie przewraca na to oczami, obojętnie omijając ofiarę kiepskich pomysłów. Drzwi otwierają się przed nim i zamykają, kiedy Helen jest w środku.

— Ech... mów szybko, co chcesz...— od razu rzuca czarnowłosy, poprawiając włosy.

— Proszę położyć wszystkie swoje rzeczy w schowku.

Wzruszając ramionami, to chłopak robi- wyciąga swoje nożyki, szkicownik, ołówki, flamastry... kiedy wszystko jest już położone w środku, dostaje kolejny rozkaz:

— Proszę rozebrać się i włożyć rzeczy do schowka. W tym buty oraz bieliznę.

— Em... nie sądzę, by to było potrzebne...— bez życia w głosie, stwierdza Helen, ale Głos naciska:

— Procedury nie mogą odbyć się bez tego.

Białowłosy powoli się podnosi, jęcząc cicho do siebie. Nikt nie lituje się nad nim za bardzo... prócz jednej osoby. Trzydziestolatka w okularach powoli podchodzi do niego, by wyciągnąć w jego stronę dłoń.

— Wyglądało to trochę boleśnie... dasz radę samemu wstać?— chce wiedzieć kobieta, oglądając z bliska leżącego na ziemi.

Ma on białe włosy i białą skórę, lecz nie to jest najdziwniejsze u niego- dziwniejsze są jego oczy... całkiem czarne, jedynie z białymi tęczówkami. Również jego pasek przy spodniach jest podejrzany... pełen narzędzi oraz strzykawek. Okularmica czuje pot na karku. Chyba wyciągnięcie dłoni do niego nie było dobrym pomysłem...

— Dzięki, poradzę sobie.— odpowiada białowłosy, wstając i otrzepując się. Kątem oka lustruje trzydziestolatkę- jasne, brązowe włosy zawinięte w koka, kremowa cera, szare oczy... nie wyróżnia się ona od tysiąca innych kobiet, jakie czarnooki widział. Jednak coś musi być z nią nie tak, skoro tu trafiła... nie może ona tu być bez powodu...

Oboje w myślach, decydują się być ostrożni wobec drugiej osoby, by nie paść jeszcze czyjąś ofiarą.

— Jak masz na imię...?— zadaje pytanie, jaki pierwszy, białowłosy. Peszy to brązowowłosą, która poprawia okulary.

— Kazimiera Oleander...

— Brzmi dość słowiańsko... jesteś z Europy Wschodniej, prawda?

— Tak, z Polski. A ty? Kim ty jesteś?— odbija piłeczkę Kazimiera, aby nie być jedyną odpowiadającą. Nie może ot tą zdradzić wszystkiego o sobie... przynajmniej, nie bez korzyści, co chłopak doskonale rozumie, bez problemu odpowiadając:

— Nicolas Grey Vanill... ale wystarczy samo Nick. Miło poznać, nawet jeśli w takich warunkach.

Nick mówi to z lekkim przekąsem, na co Oleander krzywi się.

— Bardzo miło...

— Nicolas Grey Vanill.

— Wreszcie bilet na drugą stronę dla mnie, jak miło.— sarkastycznie rzuca Vanill, idąc do pomieszczenia, ze złożonymi rękoma.

Będąc w środku, od razu analizuje pomieszczenie... jest ono już zbudowane z metalu, widać, iż ma ono wiele automatycznych funkcji... pytanie tylko, czy reszta więzienia będzie też taka... Nick chce jak najlepiej wszystko zaobserwować od początku, aby jak najszybciej ułożyć plan ucieczki.

Nie ma zamiaru tu siedzieć.

— Jak widzę, jednak przyjaciół poznaje się w biedzie, hm?— do Kazimiery podchodzi kolejna osoba, którą jest inny trzydziestolatek. Ma on blond włosy, jasną cerę oraz błękitne oczy, które dziwnie podchodzą pod szarość... oraz niebywałą urodę. Szarooka mruga kilkakrotnie, gdy ten do niej podchodzi, próbując przypomnieć sobie, jak rozmawia się z dobrze wyglądającymi osobami poza pracą.

— Nie powiedziałabym jeszcze...— oznajmia brązowowłosa, patrząc na drzwi od sali kontrolnej.

— Cóż, mi miło będzie poznać kogokolwiek... lepiej w grupie być niż samemu.— wyznaje blondyn i tylko Kazimiera mu potakuje. Dalej ma się na baczności- nie wiadomo, co za uszami mają tutaj wszyscy... ona może jest niewinna i nic złego w życiu nie zrobiła, ale reszta... może być wątpliwa.

— Elska Ruth.

— O, moja kolej... do zobaczenia później...!— i puszczając oczko do kobiety, blondyn znika za drzwiami.

No... ciekawe tu osoby mają...- myśli sobie Kazimiera, wzdychając ciężko.

Ładna była. Ale dość średnia... i pachniała okropnie.- ocenia mentalnie Oleander Elska, marszcząc aż nos na wspomnienie o jej zapachu... ugh, lepiej by z takim zapachem już nie chodziła po tym miejscu, bo chyba Ruth zrzyga się.

Siedem osób z szesnastu już poszło do kontroli. Pozostała dziewiątka czeka niepewnie na swoją kolej, dalej zastanawiając się, co czeka ich za drzwiami. Kazimiera zdążyła usiąść przy ścianie i obserwuje wszystkich... dziewczyna z zegarkiem chodzi nerwowo po pokoju, szepcząc coś o czasie, trójka osób przeszukująca samochód siedzi w nim, rozmawiając ze sobą szeptem, białowłosa stoi oparta o ścianę i oddycha wściekle, mężczyzna z maską tylko siedzi jakby bez życia, piętnastolatka tupie ze zniecierpliwieniem nogą o podłogę, dziewczyna w kamizelce tylko siedzi spokojnie. Nareszcie, ósma osoba zostaje wezwana:

— Kazimiera Oleander.

Kobieta przełyka ślinę, wstając z podłogi i wchodząc do pokoju. Zapewnia samą siebie, iż jak przeżyła studia weterynaryjne, to nic jej nie będzie... światła zostają dla niej zapalone i dostaje rozkaz, gdy otwiera się schowek:

— Proszę włożyć do środka wszystkie swoje rzeczy.

To jeszcze nie jest nic strasznego... szarooka, bez sprzeciwu, wyciąga wszystko, co ma- klucze od domu, notatnik, długopis, portfel, telefon, gumę do żucia... czuje ciężar w sercu myśląc, jak być może, ostatni raz widzi swoją kartę kredytową. Dopiero wczoraj jej przyszła nowa i już znów ją traci... kolejny rozkaz jest już bardziej nieprzyjemny:

— Proszę rozebrać się i włożyć rzeczy do schowka. Buty i bieliznę również.

Brązowowłosa tylko patrzy smętnie na swoje ubrania i z niewielka motywacją, rozbiera się do rosołu... nie ma nic przeciwko swojej nagości, wielu gości ją widziało bez ubrań... lecz woli ona mieć prawo głosu, gdy chodzi o to. Bez składania nawet ubrań, wrzuca je do schowka, by to samo zrobić z bielizną, potem butami. Będąc kompletnie nagą, słyszy huki w ścianach, na co wzdryga się.

— Teraz będzie bliska kontrola. Proszę z uwagą wykonywać polecenia.

Kazimiera czuje się upokorzona, gdy musi pokazywać, że w żadnej części ciała nie ma nic... jest to bardziej deprymujące niż ten jeden profesor na studiach, który twierdził, iż kobiety nie mają po co szukać wyższej edukacji...ugh, nic nie zrobiła...! Nic nie zrobiła złego...! Po co ona tu jest?! Trzydziestolatka powoli przestaje czuć niepokój, a gniew. Nie da się. Znajdzie wyjście stąd. Musi je znaleźć.

Gdy już cały pokaz upokorzenia się kończy, dostaje nową informację:

— Teraz odbędzie się dezynfekcja. Proszę zamknąć oczy, aby żadna substancja ich nie uszkodziła.

Oleander zamyka oczy, czując jak zostaje ochlapana z różnych stron czymś mokrym, pachnącym wyraźnie jak płyn do dezynfekcji, dość słaby, skoro zostaje ot tak wylany na jej skórę, a potem wieje na nią mocny wiatr. Huki przy tym są największe... aż ją uszy bolą. Kiedy to się kończy, Głos daje jej nowe polecenie:

— Możesz otworzyć swoje oczy oraz ubrać się. Po tym, możesz już wyjść.

I kolejny schowek się otwiera, ukazując ubrania dla kobiety- biały podkoszulek, dresowe spodnie oraz bluzę w kolorze zgniłej zieleni, z logiem "G.D.S. Prison", białe trampki i bransoletkę z numerem "FE08". Również oddali jej okulary oraz dali nową bieliznę. Patrzy ona na to, po czym bierze i ubiera się. Jak widać, wszystko tu musi być w więziennym stylu.

Drzwi się otwierają i kobieta wychodzi do kompletnie nowego pokoju. Tutaj są już sprawdzone osoby, również ubrane w dresowe rzeczy. Pokój jest mniejszy od garażu, z kolejnymi opancerzonymi drzwiami. Za Kazimierą drzwi się zamykają, kiedy przekracza próg tego miejsca i wzdycha, postanawiając znaleźć jakiś przyjemny kącik na razie.

Po drugiej stronie, w garażu, reszta osób czeka na swoją kolej. Kiedy tylko pomieszczenie kontrolne jest puste, ponownie słychać Głos:

— Doktor... Doktor Smiley?

Głos brzmi na zdziwiony, gdy następuje po tym cisza pełna konsternacji. Jakby osoba za mikrofonem sama nie rozumiała, czemu ten mężczyzna nie ma imienia. Domniemany medyk tylko wzrusza ramionami, wchodząc do pomieszczenia- wszyscy patrzą jak wchodzi, widząc jego czarne włosy, czerwone oczy i tą jego maskę. Będąc w środku, dopiero tam ściąga swoją maskę, oddychając głębiej. Nie ma zamiaru pokazywać reszcie osób swojej twarzy, za nic w świecie. Już wystarczy, iż zapewne organizacja, która go złapała, zna jego wygląd. Jego wygląd jest znany tylko jego pacjentom. Tylko oni mają prawo go widzieć bez maski.

— Co do cholery? Ty możesz zachować czapkę, ale mi bransoletkę zabiorą?— irytuje się Oleander, widząc Nick'a oraz Elskę. Vanill zachował swoją niebieską czapkę, chociaż ma ma sobie dres. Uśmiecha się z wyższością.

— Nie martw się, mi też zabrali łańcuszek oraz pierścionek... nie tylko ty jesteś tu poszkodowana.— dodaje Elska, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu spraw. Kiedy do sali wchodzi Smiley, to niebieskooki wskazuje na niego.— I jeszcze inni mogli zachować maski. Gdzie tu sprawiedliwość?

To prawda- Jane zachowała perukę i maskę, podobnie Smiley, czy Helen. Dziwne mają tutaj zasady... oczywiście, jeszcze jest wiele przed nimi, więc dowiedzą się więcej na temat swojego położenia.

— Tobias Erin Rogers.

— Well, miejmy nadzieję, że, że, że, że, że gościnność nie jest jak w Oświęcimiu.— żartuje sobie Toby, aby poprawić sobie humor. Jego kumpel śmieje się, a kumpela kręci głową z dezaprobatą.

I do pokoju kontrolnego zostaje wpuszczona kolejna osoba, którą jest jąkający się chłopak. Kiedy wchodzi do środka, jego ciałem wstrząsają jakby delikatne konwulsje. Spogląda on wprost w kamerę, widząc swoje odbicie- bladą cerę, nierozczesane brązowe włosy i brązowe oczy, pod którymi są wory. Miałby jeszcze maskę, prócz swoich gogli, ale dobrze pamięta, iż zostawił ją w kryjówce, więc nie ma jej przy sobie. Jednak nie martwi go to, kiedy wykonuje, dość powolnie i trzęsąc się, nakazane mu czynności.

Długo tu nie zagrzeję, śmiecie.- mówi sobie Toby, gdy jest poddawany dezynfekcji.- Operator mnie stąd wyciągnie i zobaczymy, kto będzie się wtedy śmiał.

I z lekkim uśmieszkiem, ubiera znów powolnie dresowe ubrania, dość nieporządnie, nie dbając aż tak o to, by dobrze teraz wyglądać. Na pewno nie będzie się starać dla tych dziwaków, którzy tu są z nim.

— Timothy Wright.

— Powodzenia tam.— życzy przyjacielowi kobieta, klepiąc go po ramieniu.

— Dopóki nie będzie żadnych macek, to raczej się nie przyda.— stwierdza Tim, aby ruszyć do pokoju.

Idzie obojętnie, ale z wysoko uniesioną głową, nawet uśmiechając się w duchu... choć inni uważają obecną sytuację za niesprawiedliwość losu, to jemu się ona nawet podoba. Przynajmniej, lepsze to niż siedzenie w lesie.

O, jeszcze kąpiel darmowa...!- mentalnie się cieszy Wright, na dezynfekcję.- Już lepiej tu niż z Operatorem.

Lecz, nikomu nie zamierza mówić swoich spostrzeżeń, nawet osobom, które są mu bliskie... wie, że nie będzie do końca zrozumiany, nieważne co. Nawet widząc swoje odbicie w kamerze wie, iż tutaj będzie mu lepiej- skóra znów zrobiła się kremowa, brązowe włosy oraz oczy jakby są jaśniejsze... ta, lepiej tu będzie.

Pozostały już tylko trzy kobiety i nastolatka w garażu... wszystkie stoją jak najdalej od siebie, unikając spojrzeń, czy rozmów... atmosfera robi się intensywna... białowłosa cały ma ochotę w coś uderzyć, z czego każdy wydaje się tutaj zdawać sprawę i unika jej...

— Kate Hayes.

Czarnowłosa kobieta, z zielonymi oczami, wzdycha z ulgą, mogąc wreszcie opuścić ciężką atmosferę. Prędko wchodzi, aby przypadkiem któraś z pozostałych osób jej nie powstrzymała... nie wiadomo, co tym kobietom chodzi po głowach...

I co chodzi po głowach osób, które ją zabrały tutaj.

Niemożliwe, aby Operator pozwolił na to... chyba, iż uznał, że nie jesteśmy mu potrzebni i pozbył się nas tak...‐ rozmyśla Kate, podczas dezynfekcji.- Nie wiem, co jest gorsze.

Kiedy wychodzi z pomieszczenia, marszczy brwi, czując jak światło z sufitu ją razi... cholera, jeszcze tego brakowało jej...

W tym samym czasie, nastoletnia blondynka przygląda się uważnie pozostałym tutaj osobom. Nie podobają się jej one. Bardzo jej się nie podobają. Gdyby miała swój miecz, to chętnie by zapoznała je z nim... niestety, zabrano jej go. Marszczy na to brwi, czując złość w sobie. Jakim prawem niby zabrano jej miecz? I jakim prawem ją tu umieszczono? Nic nie ogarnia z tego... lecz w jej wieku, nikt nic nie ogarnia. Inne osoby też nie czują wobec niej zaufania-znaczy, ten dzieciak ma całkiem czarne oczy. O co chodzi z tym?

— Dina Angela Clark.

— O, ja!— i z tymi słowy, czarnooka idzie do pokoju, gdzie będzie kontrola. W garażu zostają już tylko dwie osoby- zegarkowa dziewczyna oraz białowłosa. Mierzą siebie wzrokiem, uważnie lustrując wzajemnie swój wygląd.

Dziewczyna z zegarkiem w oku, ma drugie oko zielone, a jej bladą twarz oplatają czekoladowe włosy. Przy jej ustach widać blizny, nieco stare, układające się w uśmiech. Za to białowłosa ma również ciemne oczy i całkiem białą skórę... ma też makijaż na twarzy, który chyba miał jej nadać wygląd szkieletu, ale przypomina ona bardziej pandę.

I brązowowłosa przechyla głowę ma bok, mrużąc oczy.

— Pamiętasz, jak właściwie wpakowano cię w ten wóz?— pyta się zielonooka, a ciemnooka jej prycha:

— Co się interesujesz?

— Powiedzmy, że chcę od czegoś zacząć.— wyjaśnia nastolatka, dziwnie spokojnie.— Jesteśmy w więzieniu, nie oszukujmy się... nie sądzę, by inni mieli nas tu traktować ulgowo, szczególnie faceci... potrzebujemy liczb, aby nikt nam nie podskakiwał...

— I co, liczysz, że zostanę twoim ochroniarzem?— syczy druga z kobiet, a zielonooka objaśnia:

— Nie... ja widzę, że jesteś jedyna kompetentna z tych wszystkich osób... jeśli połączymy siły, to możemy rządzić tym miejscem...

— Nathalie Ouellette.

— Przemyśl to.— na pożegnanie mówi Nathalie i wchodzi do pokoju kontrolnego. I ostatnia osoba myśli nad tym...

Nie lubi współpracować z innymi, ale głupia nie jest. Wie, iż w starciu ze zbyt wieloma osobami, nie da rady... jednak też nie ufa tej całej Ouellette... ugh, nie lubi trudnych wyborów... już nawet nie znosi tego miejsca przeklętego...

— Alice Maria Jackson.

— Jestem Zero, pajacu!— wściekle poprawia Głos Zero, by z niezadowoleniem iść do sali kontrolnej.

I tak, wszyscy zostają sprawdzeni oraz przygotowani do kolejnej części wprowadzającej...

I wyznaczającej oficjalny początek całego ich pobytu tutaj.

***

Kreator: Zatem, motyw więzienny...! Powiem ci, Polishka, zaskoczyłaś mnie...! Sądziłem, iż ściągniesz z mojego Autora i dasz ich znowu na wyspę, czy coś...!

FunPolishFox: Nah, po prostu robię Jojo Refrence. I miałeś nie wchodzić do miejsca dl VI...

Kreator: REEEEEEEEEEEE! Idź mi z tym gównem, my tutaj tylko czcimy piękne i prawdziwe waifu, jak mnie! Uczennicę Kreator, która nie potrafi zdobyć uwagi swojego ukochanego Harry'ego, bo ten nie potrafi zobaczyć mojej wspaniałości...!

FunPolishFox: I dlatego, jestem teraz z kimś innym.

Kreator: A idź, lisie ty.

FunPolishFox: A ty też idź, kreatorze jeden.

Kreator: JAK ŚMIESZ MNIE TAK OBRAŻAĆ?!

Lady Macabresca: Kreator nic się nie zmienił...

Kreator: WUNSZ TU JEST!

Aci: Tak. To wąż. Bardzo uważna obserwacja, moje gratulacje. Naprawdę nam się to przydało, wszyscy potrzebowaliśmy wyjaśnienia tego.

Kreator: REEEEEEEEEEEEEEE!

FunPolishFox: Pls, dajcie nam jakąś ocenę pierwszych rozdziałów i pieniądze. Potrzebujemy ich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top